To żeby tu się znaleźć miało podłoże w
rekomendacji kolegi Kazimierza, który był tam w roku ubiegłym i nawet wygrał
swoją kategorię. Zatem, że dla mnie dodatkowo miała to być nowa impreza z moją
obecnością i to teraz ja reprezentowałem nasz klub w kategorii M-50, którą już
dzielę z kolegą zadecydowało, aby zjawić się na Wzgórzu Szpetalskim we
Włocławku. Niestety z moją dyspozycją po przełajach w Okuniewie nie było
najlepiej, o czym może świadczyć fakt, że na treningu, a w zasadzie
rozbieganiu, które robiłem wspólnie z kolegą Pawłem we wtorek ,mieliśmy po
pięciokilometrowym rozruchu dodać jednominutowe przyśpieszenia na dwuminutowych
przerwach w wolniejszym tempie. Początek poszedł znośnie jednak na drugim
przyśpieszeniu się skończyło, gdyż rozregulowanie mojego lewego kolana pozwalało
tylko na dotruchtanie z powrotem. Do kompletu miałem jeszcze atak w odcinku
lędźwiowym kręgosłupa. Taka dolegliwość objawiająca się dość cyklicznie zawsze
wtedy kiedy wykonam jakiś dziwny skłon, a taki właśnie zrobiłem przebierając
się na pace dostawczego busa właśnie też w Okuniewie. Wszystko to powyłaziło na
drugi dzień. Byłem po prostu w kropce .Jechać ,nie jechać? Podjąłem działania
naprawcze polegające na stabilizowaniu już na wszelki wypadek obu stawów
kolanowych opaskami na noc, a kręgosłup potraktowałem plastrem rozgrzewającym,
a na noc w rejon promiejącego bólu, leżąc na wznak, pod plecy podkładałem coś w
formie cegiełki (mocno zbita pianka do niektórych ćwiczeń jogi ). Normalnie minuty
bym tak nie wyrobił, ale w tej sytuacji czując ustępowanie naprężeń w
newralgicznym odcinku nawet dało się tak spać. No, nie było to normalne, ale
kiedy nie można naturalnie się wyginać, bo lewy bok pleców w rejonie nerek tak
boli , to okazuje się , że można. Także dzień przed nie było żadnego biegania,
a na wyjazd już przygotowałem sobie wałek ,by go podłożyć pod lędźwie na czas
podróży autem. Można powiedzieć, wszystko szło zgodnie z planem oczywiście
zważywszy na aktualne okoliczności. Tego dnia ,wolnego dla niektórych od pracy
,bo to 1 maja, pomimo wyjazdu na odległą imprezę nie musiałem zrywać się dużo
wcześniej i wystarczyło jak wstałem tak jak co dzień , parę minut przed piątą,
by się ogarnąć i z bezpiecznym zapasem czasowym ruszyć do Włocławka. Obcykana
trasa z pominięciem Warszawy okazała się strzałem w dziesiątkę, co pozwoliło mi
się znaleźć na miejscu zawodów z komfortowym zapasem czasowym ,by wszystkich
formalności dokonać na spokojnie. Teren niby w mieście ,a jednak na uboczu. Biuro
zlokalizowane w obiekcie ,całkiem zgrabnym, Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej.
Start zlokalizowany z kolei dosłownie w sąsiedztwie. Wszystko pod ręką ,nawet
las ,dużo lasu, bo były to zawody w końcu krosowe na dystansie 10 kilometrów na
pętli 5 kilometrowej.
W ramach oszczędnego rozruchu, aby nie zepsuć niczego, co
tak misternie w ostatnich dniach stabilizowałem, zrobiłem rekonesans
początkowej części trasy i stwierdziłem, że tylko dokładne monitorowanie
nawierzchni i precyzyjny technicznie bieg pozwolą mi na zaliczenie tej imprezy.
Sam start ,a w szczególności jego mała szerokość nie ułatwiał mi realizacji
tych założeń, bo pomimo nie pełnej dyspozycji, nie po to jechałem prawie
dwieście kilometrów ,by teraz uprawiać rekreację we Włocławku , choć spotkane
towarzystwo było tego warte. Początek poszedł ostro, jak zawsze, priorytetem
dla mnie było zajęcie możliwie wcześnie pozycji pozwalającej na wprowadzenie
swojego tempa bez potrzeby pilnowania się rywali. Prawie mi się to udało, choć
nie obyło się bez roszad na pierwszych kilometrach.
Sporą trudność sprawiały mi
zbiegi, bo było kilka górek, gdyż nadal zdecydowanie odczuwałem brak pełnej
stabilizacji w kolanach, zatem cały czas wykonywałem je dość asekuracyjnie. Na
półmetku byłem 13. W związku z tym, że już trasę znałem, a i był luz łatwiej
było mi zoptymalizować tempo i wybór koleiny do biegu. W trakcie drugiego
odcinka zostałem wyprzedzony przez jednego zawodnika, ale i ja dokonałem
wyprzedzenia zatem moja lokata na finiszu nie uległa zmianie. Jak na wcześniejsze
nękające mnie dolegliwości to muszę stwierdzić, że czułem się wyjątkowo dobrze.
Wiem już z autopsji, że niejednokrotnie bóle tzw. Rwa Kulszowa potrafią
stopniowo ustąpić po bieganiu. Ja to sobie tłumaczę w ten sposób, że mięsnie
posturalne czyli grzbietu, może i brzucha, w trakcie biegu muszą być solidnie
spięte przez co obciskają kręgosłup i zdestabilizowany krąg wciskają na
właściwe miejsce, przez co ustępuję nacisk na nerw i po prostu ból. Taki auto
masaż
W każdym bądź razie u mnie to działa. Na mecie triumfowało małżeństwo
Pawłowskich z Kurzęcina, ja ze swoją 13 lokatą ,byłem drugi w kategorii M-50,
bezapelacyjnie ustępując Wojciechowi Więckowskiemu lokata 6 .Krótko, było z kim
przegrać. Impreza bardzo klimatyczna i rodzinna, bo wiele było wcześniej biegów
dla dzieci i młodzieży, czyli tak jak powinno się promować sport. Masowo i dla
każdego . Bieg ukończyło 261 panów i 49 pań. Niewątpliwą atrakcją było też
odebranie medalu, a później nagród z rąk mistrzyni pływackiej pani Otylii
Jędrzejczak, która pochodzi z tych okolic. Jeszcze przed startem spotkałem
znajomych z park runu, którzy na 3 mieli w planie 10 km w nieodległym już tak
Toruniu. Tylko pozazdrościć. Mój plan to Bieg Konstytucji w Warszawie, trzeba
dodać jak zdrowie pozwoli. Sam jestem ciekaw co z tego wyjdzie ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz