Pogoda tego
dnia załamała się ,coś tak jak moja dyspozycja biegowa. Wprawdzie nie lało, ale
sukcesywnie kropiło, no i upału nie było. Udając się na bieg do pokonania autem
miałem około 25 km . Było wcześnie i raczej pusto na
drogach, jednak tuż przed przekroczeniem granic aglomeracji dopadła mnie
pierwsza kontrola drogowa polegająca na wglądzie w papiery i już. Dalej było
spokojnie, ale do momentu kiedy byłem już na końcówce zjazdu z mostu
poniatowskiego ,kiedy dopadła mnie następna kontrola ,tym razem antydopingowa,
bo dmuchałem w trąbkę. Nic nie stwierdzono, zatem utwierdzony ,że wczorajsze napłynowanie ( nie mylić z
nawadnianiem ) się dobrze zredukowało, podbudowany w mig pokonałem ostatni
odcinek, by zaparkować pod Torwarem. Odebrałem pakiecik i dysponując jak na te
okoliczności masą czasu, flegmatycznie przebierałem się w szatni dla gości, w
końcu był to obiekt Pepsi Arena. Moją uwagę przykuł jeden gość do złudzenia
przypominający autora książek o bieganiu i kiedy go zagadałem ,to był sam J. Skarżyński. Dziś startował lajtowo,
miał robić fotki, a jutro wybierał się na bieg do Gdańska. Po wymianie pozdrowień i będąc już przebranym
zasiadłem w korytarzu i czekałem. Spotykałem coraz więcej znajomych.
Pogadaliśmy z kolegą Jerzym, moim konkurentem z kategorii , by pół godziny
przed startem jednak dokonać delikatnego rozruchu, udając się w stronę startu,
będąc zabezpieczonymi przed deszczem folijkami.
Jako, że ostatnio dopadają mnie jakieś dolegliwości, oczami wyobraźni,
widziałem siebie w wersji optymistycznej, że może uda mi się ukończyć na 24
pozycji (w roku ubiegłym byłem 20,stąd ten optymizm) ,która z racji liczbowej
zbieżności z edycją biegu miała być jakoś uhonorowana, co z kolei stanowiło
element motywacyjny na sprężanie.
Trasa , w stosunku do ubiegłorocznej, można by powiedzieć
,że została odwrócona i biegliśmy w drugą stronę z atrakcyjnym , wymagającym około
półkilometrowym podbiegiem pod Agrykolę, tak w środku dystansu. Po wszystkich zapowiedziach
,przedstawieniach, reklamach , człowiek w kapeluszu strzelił na start i poszło.
Pomimo stref czasowych wąskość arterii startowej wprowadzała trochę nieładu i
trzeba było uważać. Tu w planie miałem wspólny bieg z kolegą Robertem, którego
kiedyś ja goniłem ,teraz on mnie goni. Do 2 kilometra szło nieźle, i to ja
miałem go holować, ale on przeholował i dochodząc go, tak po 1 km mówię mu że
za szybko, a tu przed nami coraz bardziej wyrasta podbieg, który jak się
okazało zweryfikował wielu biegaczy. Potem było łatwiej ,bo łagodniej i sporo z
górki, ale nogi miękkie i prędkość jednak trzeba było kontrolować. I tak cisnąc
swoje w dość sporych odstępach jednostkowo wpadamy na metę. Po chwili jest
kolega przeholowany i pojawia się też kolega Jurek. Tutaj co do lokat jeszcze
nic nie wiadomo. Bierzemy po bananie i udajemy się do szatni, niestety
oddalonej spory kawałek od mety. Tak na nasze telefony przychodzą sms’y z
wynikami.Rezultat pokrywał się z tym co złapałem ,17:54. No cóż ,kategorię swoją ,jak to się mówi ,ogarnąłem, ale pomimo ,że czas
był trochę słabszy od ubiegłorocznego byłem 19, czyli biorąc pod uwagę kalkulację,
pobiegłem za szybko, bo będąc 24 , kategoria też ,by była moja. Brak” licznika”
zawodników na trasie się zemścił. Utrzymująca się nadal aura zniechęciła nas na
powrót w rejon startu, a tam zlokalizowane było tzw. miasteczko biegowe z jego
atrakcjami, które już nas nie przekonały i udaliśmy się do domów.
Jeszcze przed startem od jednego ze znajomych dowiedziałem
się ,że w Serocku, jutro jest „Bieg Wojciechowy” na 10 kilometrów ,drugiej
edycji ,a nie było mnie na pierwszej, zatem zapowiedziałem, że jak wszystko się poukłada , zapewne się tam
pojawię, tym bardziej zważywszy ,że samopoczucie po dzisiejszym wyścigu było
nie złe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz