Dosłownie do ostatniej chwili nie wiedziałem, czy się tam
pojawić. Oczywiście opłatę miałem i nic tylko jechać, jednak do końca
testowałem moje dolegliwości. Samo zaliczenie dystansu raczej mnie nie
interesowało. W planie miałem nawiązanie rywalizacji w swojej kategorii ,tym
bardziej ,że startował też kolega z warszawskich tras ,Jurek z którym
przegrałem Orlen Maraton. W temacie testowania dyspozycji w sobotę dokonałem
tego w drastyczny sposób biorąc udział w dwóch wyścigach, które relacjonowałem
wcześniej.” Kościostan” jakoś mi się ustabilizował, jedynie odczuwałem lekkie
zmęczenie licząc ,że noc pozwoli mi się zregenerować. Odciąganie decyzji co do
wyjazdu do ostatniej chwili spowodowało, że z braku dysponowania autem,
przystąpiłem do intensywnego planowania logistycznej części transportowej. Telefon do znajomego, co wiedziałem ,że tam będzie , bo szukał
wcześniej kogoś za siebie na Ekidena w Warszawie niestety nic mi nie dał ,bo on już był na
miejscu, ale dał mi namiary, na kolegę , który co prawda nie jechał ,ale
wiedział kto jedzie. I w ten oto sposób dotarłem do Andrzej z Warszawy, starego
znajomego z innych okoliczności , a od
nie dawna zapalonego biegacza. Po
ustaleniach w niedzielę o 5 miałem być gotowy do przechwycenia w drodze na
wschód. Wszystko ,szło zgodnie z planem, zdążyłem zaliczyć kajzerkę z dżemem i
kawą. I to ,oprócz paru łyków wody musiało mi wystarczyć do startu. Bez
napinania byliśmy jeszcze przed zamknięciem trasy i chwilę przed uruchomieniem
biura zawodów. Udało się zaparkować przy parku, przez który po przekątnej
dotarliśmy po pakiety startowe do Pałacu Branickich jednej z wizytówek miasta.
Odbiór pakietu poszedł gładko i jeszcze dostałem kartkę/los do wypełnienia na
jakąś nagrodę i do wrzucenia do urny zlokalizowanej przy popiersiu czarta.
Biuro zajmowało holl pałacu. Ja odebrałem pakiet przed Andrzejem, on spokojniej
z żoną dotarł do biura i nim załatwił wszystkie tematy miałem chwilę by się
rozejrzeć i pogadać z fajnymi dziewczynami z obsługi. I tak się rozglądając ,
na stoliku ,na którym stała owa urna dojrzałem portfel. Zapewne jakiś
zaoferowany biegacz na moment wypełniania kuponu na urnie położył go obok i
zapomniał . Niezwłocznie oddałem go do obsługi wskazując by ogłosili
znalezisko, bo gościu jak się zorientuje to mu adrenalina skoczy. Wróciliśmy do
auta po sprzęt. Kolega zdecydował się na przebierkę w aucie ja wybrałem opcję
przy depozycie zlokalizowanym w głębi za biurem. Jako , że było dość chłodno
przewidziałem na wstęp do startu koszulkę wyrzutówkę tzw . Oprócz tego w
naramiennik zaopatrzyłem się w dwa żelki , jeden typowo uzupełniający
węglowodany natomiast drugi to produkt nowej firmy polskiej „ Ale” szczególnie
zalecany na ostatni odcinek wyścigu ze względu na wkład pobudzającej kofeiny.
Chwilę wcześniej zerknąłem na plan trasy i okazało się ,że zawiera ona trzy
agrafki. Z jednej strony ciekawy element dający możliwość obserwacji czołówki i
przegląd sytuacji z tyłu , a z drugiej jednak trochę wytrącający z rytmu.
Ponadto jeśli chodzi o profil to należało się
trochę pofałdowań spodziewać . I tak też było. Start przebiegł dosyć spokojnie. Był wspólny
dla półmaratonu i dystansu 5 km. W planie miałem zejście poniżej 1:20 i w
zależności od sytuacji osiągnięcie jak najlepszej lokaty w kategorii wiekowej.
Jako że nie zawsze zna się wszystkich swoich rywali założenia opieram na tych
co znam czy rozpoznaję i tutaj właśnie głównym odnośnikiem dla mnie był kolega
Jerzy, który ruszył dość mocno. Ja chcąc rozpoznać swoje możliwości rutynowo
początek potraktowałem rozpoznawczo, a z racji połączenia dwóch dystansów było
dość licznie.
Od początku biegliśmy w klubowym duecie Paweł i ja dość licznie
wyprzedzając , by gdzieś za drugim kilometrem dogonić Jerzego i tu już powstała
większa grupka biegnąca w konkretnym tempie. Tak ciągnęliśmy do około 10 i tu grupka
zaczęła się rozrywać. Jak dobrze pamiętam z kolegą Mateuszem (na fotkach gość w
pomarańczowej koszulce i szortach ) wyszliśmy na czoło i z lekka uciekaliśmy
chłopakom. Mnie było w to graj ,bo klarowała się pozycja w kategorii, pod
warunkiem wytrzymanie tempa do końca, a trasa stawiała w drugiej części
wymagania długich, choć spokojnych podbiegów . W trakcie doszliśmy do
zawodników przed nami, co ułatwiało i urozmaicało trochę bieg.
W oddali widzieliśmy
plecy kolegi Huberta i choć o tym nie było sposobności do ustaleń wyczułem ,że
tak samo jak i ja Mateusz będzie chciał go dogonić i dlatego oderwał mi się
podkręcając tempo. Ja w tym momencie miałem jeszcze obawy mając w
podświadomości problemy przed skurczowe łydki w warszawskim półmaratonie. Tu
warto wspomnieć o sposobie suplementacji w trakcie. Zatem węglowodany
wciągnąłem w rejonie 10 kilometra, natomiast kofeinkę ALE zostawiłem na końcówkę ,a precyzyjnie około 17
kilometra , gdyż tam miał być punkt z napojami, by po prostu móc popić i
ewentualnie rozpuścić w ustach odżywkę. Po otwarciu i wciągnięciu pierwszej
dawki, jakież było moje pozytywne zaskoczenie , bo nie zakleiłem się i dawka
przyjęła się naprawdę super. Zatem po pokonaniu parunastu metrów mogłem
pozostałą zawartość saszetki ,całkiem spokojnie przyjąć do końca. Teraz tylko
odczekać chwilę i trzeba zacząć się spinać, bo separacja do obranego celu
znacznie się zniwelowała, a i Mateusz dociskał i wyprzedził zawodniczkę będącą
teraz przede mną .To że do mety było coraz bliżej dało się zidentyfikować ,że
jesteśmy w centrum , biegniemy po kostce i jeden zakręt potem drugi.
Kibice
krzyczą , że 150 do mety, ja już byłem spięty , ale jeszcze więcej na finisz i
być może dogonię zawodniczkę w ramach takiej motywacji, ale nie udało się.
Zabrakło paru metrów i sekund zarazem. Ale nic to bo zadowolenie i samopoczucie
na mecie jest znakomite. Może to skutek prawidłowego rozplanowania
suplementacji startowej jak jej rodzaju.
W każdym razie mogłem się spodziewać
dobrego miejsca w kategorii. Gdy już dobiegła większość znajomków ,w tym nawet
kolega Krzysztof z m-60, co mi dał namiary do zorganizowania transportu. On
świetnie monitorował rywalizację w swojej kategorii i już wiedział, nawet bez
informacji sms ,że wygrał . To z nim udałem się do nieodległego pałacu ,by
odebrać depozyt i się przebrać. W pewnym momencie przechodząc pod arkadami
pokonując dosłownie kilka schodków ,doznałem niezłego spięcia łydek, tak że
,jak dym wykonał jakiś nieprzemyślany ruch, to powalił bym się .Wystarczyła
jednak chwila oddechu i udało się uniknąć skurczu. W otrzymanym sms’ie
dowiedziałem się ,że jest jedynka w kategorii. Po ogarnięciu się i
przeorganizowaniu ze znajomymi nie pozostało nic tylko udać się pod scenę obok
mety by czekać na swoją kolej na podium. Tutaj wszystko odbyło się dość
standardowo ,oprócz tego ,że mp4 dodawali oprócz tego co deklarowane było w
regulaminie.
Pogoda ładnie się wyklarowała także obserwowanie ceremonii
nagradzania mogło być relaksem po biegu jednak z upływającym czasem dało się
odczuć występujące braki energetyczne w organizmie i tak od słowa do słowa
okazało się ,że Jurek wczoraj dokonał rekonesansu i wie gdzie można posilić się
czymś regionalnym w postaci kartaczy, czyli takich nieco większych pyz z
nadzieniem mięsno warzywnym . Jak nic udaliśmy się tam i to był strzał w
dziesiątkę. Trochę posiedzieliśmy ,nieźle się posililiśmy , coś wypiliśmy i w
pełni zadowolenia mogliśmy wracać . A już w najbliższą sobotę ściganie w
Kruszu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz