sobota, 31 maja 2014

III Siemiatycka Wieczorna Dycha , 24.05.2014, czyli jak uciekałem przed pierwszą w pogoni za trzecim.



Znajomy biegacz, o zaawansowanym stażu, Jan z Hajnówki ,w trakcie krótkiej rozgrzewki przed wieczorną dychą w Siemiatyczach powiedział mi taką sentencję podsumowując naszą wcześniejszą krótką rozmowę nt. startów w zawodach : „Biegam dla przyjemności, startuję dla nagród.” W pierwszej chwili można pomyśleć, że chodzi o tzw. wyżeraczy z górnej półki w open i kategoriach, ale nic bardziej mylnego. Kiedyś przecież dla mnie to medal na mecie wieszany na szyi ,bez względu na lokatę był znakomitą nagrodą. 24 maja to była już III edycja tego siemiatyckiego biegu, ze startem o godzinie 19.00. Na linię startu zlokalizowaną w sąsiedztwie dwóch świątyń, dowiózł nas autobus, choć niektórzy w ramach rozgrzewki te około dwóch kilometrów potruchtali.


 Bieg odbywał się na dwóch pętlach, choć właściwie z różnym miejscem startu i mety. O miejscu start już wiemy,  natomiast meta była umiejscowiona na stadionie lokalnego LZS, gdzie mieściło się całe serce imprezy.     Jeszcze w ciągu dnia zapowiadało się , że będzie ciężko z powodu upalnej temperatury, jednak pod wieczór zelżało, może za przyczynkiem hulającego wiaterku, który też ustąpił. W tych okolicznościach warunki okazywały się całkiem nie złe.  Jeśli chodzi o trasę to czekała nas agrafka, oczywiście do podwójnego pokonania, no i kilka podbiegów , bo profil okazał się trochę pagórkowaty. Czyli trasa nie nudziła , tym bardziej, że częściowo przebiegała przez centrum miasta. Obsadę podium z grubsza można było szacować jeszcze przed startem. Moim planem ,trochę w myśl przytoczonej sentencji, była walka w kategorii wiekowej, która ze względu na znajomą mi obsadę też wyglądała wymagająco. Decyzja udziału w tej imprezie do końca stała pod znakiem zapytania, choć planowaliśmy ją z kolegą Kazimierzem z duuuużym wyprzedzeniem, co było dodatkowo zmotywowane zaproszeniem naszej koleżanki Ewy na imprezę i nocleg w jej rodzinnej miejscowości, zlokalizowanej taki maratoński kawałek za Siemiatyczami, nieopodal granicy z Białorusią. Frekwencja okazała się raczej nie duża i nie wiem czy przekroczyła 100 osób, ale jak na kameralną imprezę w starym stylu to i tak nieźle . Ale czy zawsze im większa ilość zawodników to lepiej. To się okaże . Na ulicach, tuż przed startem dawało się odczuć ewidentne weekendowe sobotnie zwolnienie godnie z planem organizatora po tradycyjnej startowej odliczance ruszyliśmy. Początek był lekko z góry zatem czołówka była dość liczna . Przede mną chyba pięciu zawodników, w tym mój rywal z kategorii i pani Iza Trzaskalska faworytka wśród kobiet. Staram się ich trzymać , ale kiedy na wysokości pierwszego kilometra usłyszałem od sprawdzających tempo na gps’ach, że wynosi 3:30 to pomyślałem ,stary to nie twoja bajka i jakby lekko zwolniłem pozwalając grupie biec zdecydowanie z przodu. Trzech zawodników po pewnej chwili zdecydowanie zaczęło separować się w ucieczce. Zaczął się pofałdowany odcinek i ja, biegnąc swoje skorygowane tempo dość spokojnie minąłem kolegę z kategorii i biegłem z pierwszą z pań, by po pewnym czasie przejąć inicjatywę i stać się dla niej prowadzącym. Na drugiej pętli dzięki agrafce zauważyłem ,że z czołówki odpadł jeden zawodnik. Wtedy znalazłem dla siebie dwie motywacje ,by powiedzmy , za wszelką cenę utrzymać tempo . Zatem postanowiłem gonić trzeciego i uciekać przed pierwszą. Wraz z mijanym krajobrazem oddalałem się od pani i przybliżałem do trzeciej pozycji. No, cóż czas uciekał, dystans wraz z nim topniał , a ja spinałem się jak w tym dniu mogłem na maksa, jednak kiedy z ulicy prowadzącej już na stadion, dojrzałem go, bo była na lekkim wywyższeniu, i widziałem finiszujących pierwszych to wiedziałem ,że walczę teraz już sam ze sobą. Po wpadnięciu na obiekt LKSu do pokonania było 350 metrów żużlowej ,ale gładkiej bieżni. Teraz, to spinanie miało sens tylko po to, by zrobić wrażenie i tradycyjnie się zrobiło.


 Kiedy już wszyscy zameldowali się na mecie, obsługa czasopomiarowa uwinęła się sprawnie i przystąpiono do ceremonii dekoracji w sąsiedztwie mety na płycie boiska .Niewątpliwą atrakcją były statuetki wręczane najszybszym. Wykonane były z elementów mechaniki samochodowej w postaci kół zębatych, wałków korbowych i dodatkowych elementów metaloplastyki przybliżających je do konkurencji, w której stały się nagrodami. Mnie ominęła niestety przyjemność otrzymania powyższego, gdyż będąc czwartym załapałem się do nagród w open, co dotyczyło sześciu pierwszych , a jako że nie było dublowania się z kategoriami wiekowymi ,to wyszło jak wyszło i trzeba było zadowolić się skromnym zastrzykiem finansowym redukującym koszty uczestnictwa. Klubowo jednak nie wyszło tak źle, gdyż kolega Kazimierz był w ten oto sposób trzeci w naszej kategorii, a klubowa koleżanka, Ewa druga w open kobiet. Systematyzując podium to : 1. Andrejuk Bogusław 34:29 , 2.Dąbrowski Przemysław 34:35,   3.Ożarowski Paweł 36:47 ,4. Król Dariusz 37:03 ,a wśród pań 1. Trzaskalska Izabela 37:27, 2.Chreścionko Ewa 38:29 i 3. Skulnik Alena 40:23.


 Ceremonia za nami, słonko schowało się za horyzontem, a gospodarze zaprosili uczestników na grilla i nie tylko, który rozstawił się w międzyczasie. Z racji ,że to już było około godziny 21 raczej nasiadówka długodystansowa, bynajmniej ze strony naszej ekipy nie wchodziła w grę, ale nie mogliśmy jednak odmówić sobie ,by nie popróbować oferowanych smakołyków, a ci co nie związani byli już w tym dniu z autem i trenerskimi zaleceniami naprawdę mogli sobie pobiesiadować. Wtedy właśnie od kolegi ,któremu udało się utrzymać trzecią pozycję ,dowiedziałem się ,że jednak słabł na drugiej pętli, gdyż na razie bazuje na startach maksymalnie pięciokilometrowych i tymczasem brakuje mu wytrzymałości na dłużej. My natomiast niebawem ruszyliśmy w drogę ,by kończyć biesiadowanie w rodzinnej zagrodzie naszej koleżanki. Klimaty wschodnich rejonów ,naszego kraju mają jednak swój pozytywny niezaprzeczalny urok, a język polski przeplata się z ukraińskim, czego mieliśmy próbki w przyśpiewkach chóralnych siostry naszej koleżanki, śpiewającej właśnie w takiej folklorystycznej formacji, zresztą ze sporymi sukcesami. Mieliśmy wracać z samego rana, jednak wracaliśmy po południu z przyczyn kulturalno-obiektywnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz