piątek, 26 czerwca 2015

Weekendowy maraton biegowy 20/21.06.2015. vol.1

         
 Maraton biegowy , nie mylić z biegiem maratońskim, bo maraton może być też filmowy, czyli chodzi o ciąg kilku podobnych zdarzeń w jednym bądź krótkim czasie . Zaplanowanych miałem dwa biegi w sobotę i dwa w niedzielę, a można było wcisnąć jeszcze jeden w sobotę. Sobota to dość standardowo zaczynamy od parkrunu o 9.00 , by o 18.00 powtórzyć dystans piątki , ale w Palmirach w II Biegu Pamięci. To tu pomiędzy ,weszło by GP Warszawy w rejonie mostu Siekierkowskiego, ale praca, siła wyższa, poza tym , trzeba trochę się oszczędzić jednak. W niedzielę z kolei o godzinie 12.00 kros na dyszkę w Krubinie gm. Wieliszew w ramach cyklu pór roku. Na deser natomiast został bieg manifestacyjny w Górze Kalwarii o godzinie 18.00z okazji 345-lecia miasta. Ale po kolei. Pierwsza odsłona to park run. Tu bez przesadnej rozgrzewki, planując nieprzesadne tempo wystartowałem w grupie tym razem nie przekraczającej stu osób. Pogoda dopisywała , bo lekkie słoneczko przy osiemnastu stopniach to jest to. Odcinek od startu do pomnika już pokazał jak będzie wyglądała czołówka.  I była be zemnie. Mogłem z bezpiecznej odległości dla trójki będące z przodu, obserwować  jak lecą razem. To nie było tempo na mój początek. Tak przelecieliśmy pierwszą pętlę i ku mojemu zaskoczeniu z trasy zszedł zawodnik na czarno w takowej też czapeczce. Nie kojarzyłem człowieka z poprzednich edycji, aczkolwiek przed startem , na rozgrzewce zwrócił moją uwagę i od razu zakwalifikowałem go jako triathlonistę. Tak mi jakoś pasował i może faktycznie jest i z nami zrobił sobie takie tempo np. na koniec treningu. W ten oto sposób nie planując i nie chcąc wszedłem do czołówki i pomyślałem ,że głupio by było teraz oddać trzecią pozycję. Takie ambicjonalne podejście do tematu w wyniku sytuacji. To  wymusiło na mnie staranie się na utrzymanie dotychczasowego tempa. Jednak o tym , by dogonić moich rywali w dniu dzisiejszym raczej nie było mowy. Finalnie pozycję utrzymałem , choć jak się okazało była i za mną pogoń. Pierwszy był kolega Eric ze Skandynawii i drugi kolega Wojtek. Z Wojtkiem udawało mi się wygrywać z kolegą Erickiem jak na razie nie. Pogoda sprawiła, że nie odczuwałem zbytnich konsekwencji tego startu ,a i wynik nie był słaby , bo 18:03, a na taki nie liczyłem.






Po powrocie i obrobieniu się w pracy do 16 trzeba było ruszać do Palmir. W tym biegu w pierwszej edycji nie miałem przyjemności uczestniczyć dlatego postanowiłem poznać tą imprezę. Po godzinnej podróży autem odnaleźliśmy parking na skraju lasu na którym zlokalizowane było biuro zawodów. Miałem całą godzinę , by załatwić tematy w biurze i ogarnąć się do startu. Już po samym opuszczeniu auta na parkingu natknąłem się na jednego z faworytów, jak obstawiałem, Jakuba Pudełko, z którym jeszcze dwa lata temu rywalizowałem. Z nim była drobna dziewczynka też reprezentantka Entre , jak się później okazało faworytka wśród pań. W kolejce po pakiet spotkałem jeszcze lokalnego supermistrza ultra Andrzeja Radzikowskiego, który dołożył mi ostatnio w Półmaratonie w Błoniu im.Janusz Kusocińskiego.



Bieg dzisiejszy w nazwie ma „Bieg Pamięci” i chodzi o upamiętnienie wszystkich straconych w czasach okupacji w palmirskich lasach. Nasz bieg właśnie mieliśmy kończyć w pobliżu muzeum i cmentarza, na którym właśnie spoczywa, też mistrz biegowy Janusz Kusociński.  Wracając do mojej rywalizacji biegowej, okazało się , że ten bieg jest dość mocno obsadzony i umieszczenie się w dziesiątce nie będzie łatwe. Zgodnie z planem mieliśmy wystartować o 18 i prawie tak wystartowaliśmy, bo chwilę później z powodu braku łączności z metą. Z racji, że miałem w nogach poranny wyścig w nogach nie rzuciłem się w jakieś rekordowe tempo, a starałem się nakręcać stopniowo. Początkowo biegłem obok Andrzeja Radzikowskiego, ale to był chwila, bo kolega wyciął ostro z grupką ścigaczy , choć wcześniej też się przyznał do porannej luźnej co prawda trzydziestki. Ale pomyślałem sobie ,co to dla ultrasa ? Po prostu rozbiegano. Okazało się ,że przede mną było dość gęsto. Z racji ,że to było przed wieczorem pogoda nie dokuczała, a i pojawiła się lekka mżawka, co też poprawiło lekko warunki do rywalizacji. Jeszcze chwilę po starcie wyprzedziłem kolegę Daniela Karolkiewicza występującego dziś poza konkurencją w roli zająca dla koleżanki o której wcześniej wspomniałem. Rozpoznawszy swoje tempo nic nie kombinowałem i myślę ,że dzięki temu udało mi się w pierwszej części dystansu paru zawodników wyprzedzić. Po trzech kilometrach miałem 10:56 czyli szału nie było co dawało średnią trochę poniżej 3:40. Czwarty kilometr wyszedł podobnie , bo 3:36 ,a piąty 3:42 , ale tu lekko podbiegaliśmy , co może tłumaczyć te różnicę. Ogólnie trasę trzeba zaliczyć do szybkich. Odnosiłem wrażenie, że cały czas biegnę trochę w dół. Pomimo, że wiodła całkowicie przez las to nie była monotonna , przez wiele łagodnych zakrętów. Nawet chcąc wycisnąć w tym wyścigu , coś więcej nie byłem w stanie i nie wiem, czy za przyczyną porannego ścigania, czy świadomości jutrzejszej rywalizacji. Finalnie okazało się , że stać mnie było na czas 18:10 , co dało mi 12 lokatę.







Zawody wygrał Wojciech Kopeć, którego wypatrzyłem niedługo przed startem i obstawiałem wówczas jego jako potencjalnego faworyta, a tu pretendował też Jacek Wichowski znany mi z zeszłorocznej rywalizacji w Wieliszewskim Krosingu, którego następny etap drugiej edycji czekał mnie jutro. Jacek był drugi , a trzeci Jakub Pudełko. Warto wspomnieć , że na ósmej pozycji z czasem 17:24 zameldował się Andrzej Radzikowski, a ja łudziłem się , że dotrzymam mu kroku.   Nie tym razem. Po biegu nie długo po dobiegnięciu ostatniego zawodnika dokonano dekoracji zwycięzców w jednej kategorii open ,oczywiście z podziałem na panie i panów. Odbywało się to pomiędzy budynkiem muzeum, a terenem cmentarza.



W czasie oczekiwania na ceremonię zapoznałem się , co prawda dość selektywnie, ze zgromadzonymi eksponatami. Była też możliwość w specjalnej salce obejrzeć finisz biegu z olimpiady w Los Angeles na dystansie 10 km, gdzie piękne zwycięstwo odniósł właśnie Janusz Kusociński zdobywając złoty medal dla Polski. Moją uwagę przykuła świetna technika biegu naszego mistrza . Biegł niczym Kenijczyk, z taką lekkością. Dla mnie był to bieg z dużą refleksją historyczną i pytaniem, w imię czego tak się stało ?



Tak było w sobotę. Niedziela niebawem ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz