Dawno temu w samym Szczytnie był organizowany Maraton Juranda, jednak tylko wspomnienie po nim pozostało . Na jednej z edycji w początkach mojego biegania miałem przyjemność być i miło ją wspominam. Dlatego może to wspomnienie pchnęło mnie ku decyzji ,by udać się w te strony i zobaczyć jak tu się teraz ściga. Miejsce baza , ze startem i metą zlokalizowane było w gospodarstwie agroturystycznym z mozliwoscia uprawiania jeździectwa. Lokalizacja typowo leśna kilka kilometrów od Szczytna. Już sam dojazd drogą leśna dawał namistkę tego, co może nas spotkać na trasie. Droga piaszczysta i kurzyło się nie miłosiernie, czego efekty na karoserii auta utrzymywały się dość długo tym bardziej ,że w trakcie biegu lekko pokropiło i utrwaliło obkurzenie.
To tylko rozgrzewka zawodnika i sprzętu fotograficznego .
Impreza miała charakter piknikowy ze sporym zapleczem zabawowym dla najmłodszych, żeby się nie nudzili kiedy rodzice będą poddawali się leśno-polnemu krosowi na dystansie dziesięciu kilometrów. Głównym inspiratorem jak i organizatorem imprezy, oczywiście przy szerokim wsparciu władz i sponsorów, był klub biegacz Jurund zatem wiedzieli o co chodzi i nie można nic negatywnego tu zarzucić. Wśród przybyłych biegaczy odnalazłem kilku znajomych choćby z Łomży, czy Grajewa. Przybyć było łatwo, bo w niedzielny wczesny poranek pusto było na drogach. Dzięki temu miałem spokój w rejestracji, przygotowaniu się i zrobieniu lekkiej rozgrzewki. To podczas niej zapoznałem z początkowym i końcowym zarazem odcinkiem biegu. Zapowiadał się typowy leśny kross. Tym razem trochę męczący, tym bardziej ze względu na piaszczyste podłoże na drodze powstałe w wyniku braku opadów w ostatnim czasie. Czas było podjąć jakieś założenia. Po rekonesansie założyłem ,że jak bedę w dziesiątce to będzie super. Miejsce na podium w kategorii wiekowej to drugi punkt założenia. Wśród przybyłych znajomych pojawił się też Przemek Dąbrowski, którego widziałem jako faworyta tego biegu. O godzinie 11.00 wystartowaliśmy .Jak zwykle czołówka wycięła dość ostro, ja z grubsza szacując dyłem pod koniec drugiej dziesiątki. No i dobrze zrobiłem, bo piaszczyste podłoże dawało się we znaki, również z powodu kurzu jaki wzniecili przodownicy. Po pewnym czasie kawałek trasy prowadził nawet po łące, by znów wrócić na drogę wiejską. Ostatnio , co jest w standarcie, nie czuję się rewelacyjnie, zatem trzymałem się swojego nierewelacyjnego tempa. Pomimo to udało mi się dogonic trzyosobową grupkę młodzieńców. W tym jednego w bermudach. To jeden z trzech chłopaków ,którzy parkowali obok mnie zatem trochę pogadaliśmy przed startem. Pozostałych dwóch kolegów też było w ciekawych bermudach, jednak oni zostali w tyle i ich nie widziałem. O tym dogonionym pomyślałem ,że nieźle sie maskuje, ale i tak go dogoniłem. Do tak uworzonej grupy dobił jeszcze zaawansowany wiekowo zawodnik w pomarańczowej koszulce, który wzbudził mój niepokój. Czy czasami nie jest mojej kategorii ? Dłuższy czas biegniemy razem .W pewnym momencie czuję ,że grupa słabnie to ja wychodzę na prowadzenie. Jednak zbyt długo to nie trwało. To już było po połowie dystansu, kiedy młodzieńcy szarpnęli. Dobił do nich jeszcze biegacz z kucykiem. Próbowałem podpiąć się pod nich licząc ,że może później da się zaatakować. Jednak po paru minutach odpóściłem. Pocieszałem się z kolei tym, że ja z kolei zgubiłem kolegę pomarańczowego. Na pół kilometra przed metą, zaczęły pojawiać się co sto metrów oznaczenia wskazujące ile jeszcze pozostało do końca. To mnie trochę zmobilizowało, by przypadkiem nie dać się na końcówce komuś dogonić. I nie dogoniony dbiegłem do mety. Jednak jak się okazało ,byłem dopiero piętnasty na 168 osób , które dziś pobiegały. Cóż , jaka dyspozycja ,takie miejsce.
Wariant pierwszy nie został zrealizowany, ale wariant drugi udało się zrealizować w 100 % i stanąć na jedynce w kategorii. Wraz z pojawieniem się pierwszej części stawki ,organizatorzy opracowywali wyniki, przybyli korzystali z prysznicy, jedli grochóweczkę i chlebek ze smalczykiem i ogóreczkiem kiszonym. Na słodko był pączek. Kto się nie nasycił , lub nie był biegaczem z posiłkiem w pakiecie mógł za symboliczną złotówkę ,spróbować oferowanych specjałów i napojów. Jedynym mankamentem ,który dał się zauważyć to był brak oferty ze strony właścicieli obiektu , którzy na zgłoszoną sugestię organizatorowi rozpoczęli konne przejażdżki dla dzieci. A okazało się ,że popyt był. Myślę ,że w nastepnej edycji wykożystany będzie też obiekt, który tym razem był nie dostępny, a pewnie chętni na kawkę, czy herbatkę by się znaleźli. Czas oczekiwania , zresztą planowy, na dekoracje, umilał człowiek orkiestra wykonując szlagiery disco polo i nie tylko. Robił to dość dobrze , bo niektórzy nawet poszli w tany. Punkt programu :ceremonie, w którym i ja miałem swój epizod, poszedł sprawnie i następnie przystąpiono do losowania różnych, też ciekawych nagród.
Impreza zorganizowana sprawnie. Dla mnie brakowało atrakcji na trasie w postaci jakiegoś podbiegu chociażby.Ale chyba się czepiam , w końcu taki teren i to się z niego dało wycisnąć. W jednej z młodszych kategorii dała się zauważyć dominacja klubu "Biegacze w Bermudach ". To z jednym z nich, tym na najwyższym miejscu podium miałem okazję powalczyc na trasie. Droga powrotna , pomimo wzmożonego ruchu, poszła by gładko, gdyby nie korkowe wyhamowanie przed Serockiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz