poniedziałek, 29 czerwca 2015

Maraton biegowy cd . Krubin & Góra Kalwaria 21.06.2015

                 
Kolejna letnia odsłona Wieliszewskiego Krosingu, tym razem odbywała się w Krubinie. Jak to bywało w poprzednich edycjach przed biegaczami rywalizowali rowerzyści. Tym razem nie startowali indywidualnie w odstępach czasowych, a razem.  Razem ale biegowo i mieli do pokonania pewien odcinek biegiem by dopaść do swojego roweru i ruszyć na trasę. Taka trochę maniana, ale zawsze jakieś nowum. Zwyczajowo pokonujemy trasę z zeszłego roku z tym, że w odwrotnym kierunku. Trasa jednak jak się przekonałem  była trochę skrócona w stosunku do ubiegłorocznej. To , co pamiętam biegliśmy przez jakiś opuszczony PGR , a tym razem tego elementu nie było, za to trasa nabrała wyścigowego wymiaru dziesięciu kilometrów, choć niektóre gps’y po zawodach pokazywały 10,2 km .  My biegacze, oczekując na ostatnich zmordowanych rowerzystów wystartowaliśmy z tego powodu parę chwil po 12. Pogoda typowo letnia, słonecznie z lekkim zachmurzeniem i temperaturą w granicach 20 stopniu do tego dystansu przedstawiała się znośnie. Po sobotnich wyczynach nie mogłem wczuć się , w potencjał na co dziś będzie mnie stać. Rozgrzewkowe przebieżki też nie wniosły w tym temacie nic szczególnego. Postanowiłem początek potraktować rekonesansowo, a potem wraz z zebranymi odczuciami rozwinąć temat. Tuż po starcie i krótkiej prostej po łące stawka biegaczy musiała pólkolistym zakrętem na podbiegu wbiec na kostkową drogę od frontu remizy i tu już było prosto około czterystu metrów przez miejscowość.






Kostka się skończyła i lecimy dalej prosto, ale już po polnej drodze, a raczej jej bokami po wyjeżdżonych ścieżkach przez rowerzystów. Ratować się tak można było jednak krótkimi odcinkami i nie uniknionym było jednak  mielenie suchego piasku. Potem ścieżka stała się bardziej utwardzona , ale za to częściej pofałdowana. Tu już sytuacja jeśli chodzi o  początkową stawkę była wyklarowana. Trzech zielonych z Płońska nawet nie widziałem. Daleko czarne plecy Marka Sotka  i za nim biały tshirt Grześka Chojnackiego. Jeśli chodzi o Grześka, to w trakcie rozgrzewki w wyniku zapytania przez koleżankę, w której towarzystwie między innymi prowadziłem rozruch, czy dziś będę lepszy od niego, odpowiedziałem ,że będę się starał. Tak się składa , że ostatnio często się z kolega  ścigamy.
I właśnie w związku z sytuacją na trasie kombinowałem jak zmniejszyć separację między mną , a nim , by mieć możliwość do przeprowadzenia ataku. Tak gdzieś w połowie dystansu, czekał nas asfaltowy odcinek drogi na przestrzeni około pół kilometra, może?  Jednak zanim mogłem wbiec na niego, dogonił mnie kolega z Serocka. Na pleckach przedstawił się jako Tomek poprzez wyprzedzenie mnie. Dogonienie musiało kosztować go trochę siły , bo po chwili znów wyszedłem na prowadzenie. Właśnie na tym odcinku asfaltowym poczułem trochę ulgi od krosu i można było wyrównać krok. Tu zauważyłem, że kolega nadal zbiera się po pogoni, wtedy zaproponowałem mu współpracę na dalsze pokonywanie trasy i naświetliłem cel : gonimy tego białego ( chodzi oczywiście o kolor koszulki , a to był właśnie    Grzegorz ).  Na odcinku asfaltowym ja dyktowałem tempo , jednak po zakręcie w prawo, znów znaleźliśmy się na polnej drodze i tu nastąpiła zmiana z kolegą, czyli podjął współpracę. Potem, po jakimś odcinku znowu ja przejąłem inicjatywę. Udawało się nam trzymać rygor tempa , co  owocowało , że odległość do odrobienia skutecznie malała. Ostatni długi odcinek prowadzący do mety przebiegał na wielkiej łące. Jeśli ktoś z widzów miał lornetkę mógł śmiało obserwować ostatni etap rywalizacji. I ja zdałem sobie sprawę ,że to końcówka i jeśli chcę zrealizować swój plan to trzeba się spinać. Sądziłem, że mój współpartner też się zepnie i nasza wspólna rywalizacji nakręcając nas pozwoli łyknąć kolegę, ale tak nie było . Kolega jednak, lekko został i musiałem poddawać się indywidualnej gonitwie.  Na finiszu celu nie udało się zrealizować , choć było blisko, tylko lub aż, z pięciosekundową stratą. Co by nie było najważniejsze , że nie było nudno  i sporo emocji. Kolega z Serocka miał do mnie taką samą stratę. Porównując wyniki, aż samo przychodziło na myśl , co by było gdyby. Bo jak się okazało kolega Grzegorz , który dobiegł piąty, też miał 5 sekund straty do Marka. Pierwsza zielona trójka z Markiem Dzięgielewskim na czele, daleko poza naszym zasięgiem, raczej mnie nie interesowała. Tak sobie teoretycznie kalkuluję, że gdyby udało się mi , czy nam, dogonić kolegę Grzegorza trochę wcześniej, to mogłoby dojść  w wyniku wyścigowej rotacji nawet do zagrożenia pozycji Marka Sotka. Na pewno , by musiał powalczyć. Taka dywagacja, ale coś w tym jest, bo nie sądzę, że ci co wygrali, a są z jednego teamu, rozbili się już na początku dystansu. Biegli sobie razem , stwierdziwszy w dniu dzisiejszym brak zagrożenia, a dopiero na tej łące nastąpiło rozstrzygające kryterium w rozdziale podium , co w jednej trzeciej na korzyść Marka Dzięgielewskiego, było do przewidzenia.





Bieganie to też taktyka, ale trzeba mieć z kim sobie ją opracować, a niejednokrotnie powstaje na bieżąco, w trakcie tak jak było w moim przypadku i kolegi Tomka.  Czas zwycięzcy to 38:44, pewnie mógł być lepszy, ale nie musiał. Mój natomiast to 40:03, powinien być lepszy, ale nie było jak. Po biegu otrzymaliśmy kolejny ekologiczny medal cyklu, tym razem 1. 2 i 0 już mam. Jesienią dołożyć 5 i będzie komplet : 2015. Ubytek energetyczny , w oczekiwaniu na dekorację i ostatnich dobiegających, uzupełnialiśmy grochówką , ciastem drożdżowym i bananami. A na deser kawka lub herbatka. Stawkę dzisiejszych biegaczy zamknęła pani pokonująca trasę boso, trochę nie wiem po co, bo zbliżając się do mety po trawiastym ,wysuszonym podłożu nie wyglądała przekonująco ,że robi jej to przyjemność. Ja bym tego nie polecał na zawody, raczej na trening, ale umiarkowani, to tak. Czas było się zbierać, bo czekał mnie jeszcze jeden etap biegowy tego maratonu. Tym razem w Górze Kalwarii.
                     
                                                         #########################
           

To był bieg na okoliczność 345 lecia miasta. Kiedy tam dotarłem okazało się ,że numerków nie będzie , a organizator zaprasza do biegu w koszulce którą każdy dostawał w biurze zawodów. Można było się tego spodziewać gdyż w regulaminie zaznaczone było, że bieg będzie pilotował jeden radiowóz, a drugi będzie zamykał stawkę. Określono również temp biegu na 6 do 6:20 /km. Czyli spacer biegowy, co na chwilę obecną zdecydowanie mi odpowiadało. Na miejscu spotkałem kolegę Piotra z żoną z mojej miejscowości i jeszcze jednego  którym pokonywaliśmy dwie pętle po centrum miasta.


Towarzyszyła nam nie tylko w biegu, ale i w konwersacji świeżo poznana koleżanka.  Te nie całe pięć kilometrów pomimo braku ścigania pokonaliśmy nie wiadomo kiedy. Po prostu dystans został przegadany z przerwami na pozdrowienia dla obserwujących biegaczy mieszkańców miasta. Po ostatnim okrążeniu pilotujący radiowóz nie skręcił w ostatnią prostą prowadząca do mety, co spowodowało ,że niektórzy tzw. ambitni polecieli dalej mocno przyśpieszając, co rozbawiło nie co obserwatorów. Znam to z relacji, bo nasza grupka raczej zamykała ten pochód biegowy. Medali na mecie starczyło dla wszystkich.




Obok była scena z występami, a nie opodal , zakątek gastronomiczny i kilka odpustowych kramów. Wieczorem na tej scenie miał zagrać zespół „Wilki”, ale zmęczenie i znużenie, a i perspektywa wczesno porannej pobudki w poniedziałek nie pozwoliła mi zostać na tej zabawie. Może innym razem.

piątek, 26 czerwca 2015

Weekendowy maraton biegowy 20/21.06.2015. vol.1

         
 Maraton biegowy , nie mylić z biegiem maratońskim, bo maraton może być też filmowy, czyli chodzi o ciąg kilku podobnych zdarzeń w jednym bądź krótkim czasie . Zaplanowanych miałem dwa biegi w sobotę i dwa w niedzielę, a można było wcisnąć jeszcze jeden w sobotę. Sobota to dość standardowo zaczynamy od parkrunu o 9.00 , by o 18.00 powtórzyć dystans piątki , ale w Palmirach w II Biegu Pamięci. To tu pomiędzy ,weszło by GP Warszawy w rejonie mostu Siekierkowskiego, ale praca, siła wyższa, poza tym , trzeba trochę się oszczędzić jednak. W niedzielę z kolei o godzinie 12.00 kros na dyszkę w Krubinie gm. Wieliszew w ramach cyklu pór roku. Na deser natomiast został bieg manifestacyjny w Górze Kalwarii o godzinie 18.00z okazji 345-lecia miasta. Ale po kolei. Pierwsza odsłona to park run. Tu bez przesadnej rozgrzewki, planując nieprzesadne tempo wystartowałem w grupie tym razem nie przekraczającej stu osób. Pogoda dopisywała , bo lekkie słoneczko przy osiemnastu stopniach to jest to. Odcinek od startu do pomnika już pokazał jak będzie wyglądała czołówka.  I była be zemnie. Mogłem z bezpiecznej odległości dla trójki będące z przodu, obserwować  jak lecą razem. To nie było tempo na mój początek. Tak przelecieliśmy pierwszą pętlę i ku mojemu zaskoczeniu z trasy zszedł zawodnik na czarno w takowej też czapeczce. Nie kojarzyłem człowieka z poprzednich edycji, aczkolwiek przed startem , na rozgrzewce zwrócił moją uwagę i od razu zakwalifikowałem go jako triathlonistę. Tak mi jakoś pasował i może faktycznie jest i z nami zrobił sobie takie tempo np. na koniec treningu. W ten oto sposób nie planując i nie chcąc wszedłem do czołówki i pomyślałem ,że głupio by było teraz oddać trzecią pozycję. Takie ambicjonalne podejście do tematu w wyniku sytuacji. To  wymusiło na mnie staranie się na utrzymanie dotychczasowego tempa. Jednak o tym , by dogonić moich rywali w dniu dzisiejszym raczej nie było mowy. Finalnie pozycję utrzymałem , choć jak się okazało była i za mną pogoń. Pierwszy był kolega Eric ze Skandynawii i drugi kolega Wojtek. Z Wojtkiem udawało mi się wygrywać z kolegą Erickiem jak na razie nie. Pogoda sprawiła, że nie odczuwałem zbytnich konsekwencji tego startu ,a i wynik nie był słaby , bo 18:03, a na taki nie liczyłem.






Po powrocie i obrobieniu się w pracy do 16 trzeba było ruszać do Palmir. W tym biegu w pierwszej edycji nie miałem przyjemności uczestniczyć dlatego postanowiłem poznać tą imprezę. Po godzinnej podróży autem odnaleźliśmy parking na skraju lasu na którym zlokalizowane było biuro zawodów. Miałem całą godzinę , by załatwić tematy w biurze i ogarnąć się do startu. Już po samym opuszczeniu auta na parkingu natknąłem się na jednego z faworytów, jak obstawiałem, Jakuba Pudełko, z którym jeszcze dwa lata temu rywalizowałem. Z nim była drobna dziewczynka też reprezentantka Entre , jak się później okazało faworytka wśród pań. W kolejce po pakiet spotkałem jeszcze lokalnego supermistrza ultra Andrzeja Radzikowskiego, który dołożył mi ostatnio w Półmaratonie w Błoniu im.Janusz Kusocińskiego.



Bieg dzisiejszy w nazwie ma „Bieg Pamięci” i chodzi o upamiętnienie wszystkich straconych w czasach okupacji w palmirskich lasach. Nasz bieg właśnie mieliśmy kończyć w pobliżu muzeum i cmentarza, na którym właśnie spoczywa, też mistrz biegowy Janusz Kusociński.  Wracając do mojej rywalizacji biegowej, okazało się , że ten bieg jest dość mocno obsadzony i umieszczenie się w dziesiątce nie będzie łatwe. Zgodnie z planem mieliśmy wystartować o 18 i prawie tak wystartowaliśmy, bo chwilę później z powodu braku łączności z metą. Z racji, że miałem w nogach poranny wyścig w nogach nie rzuciłem się w jakieś rekordowe tempo, a starałem się nakręcać stopniowo. Początkowo biegłem obok Andrzeja Radzikowskiego, ale to był chwila, bo kolega wyciął ostro z grupką ścigaczy , choć wcześniej też się przyznał do porannej luźnej co prawda trzydziestki. Ale pomyślałem sobie ,co to dla ultrasa ? Po prostu rozbiegano. Okazało się ,że przede mną było dość gęsto. Z racji ,że to było przed wieczorem pogoda nie dokuczała, a i pojawiła się lekka mżawka, co też poprawiło lekko warunki do rywalizacji. Jeszcze chwilę po starcie wyprzedziłem kolegę Daniela Karolkiewicza występującego dziś poza konkurencją w roli zająca dla koleżanki o której wcześniej wspomniałem. Rozpoznawszy swoje tempo nic nie kombinowałem i myślę ,że dzięki temu udało mi się w pierwszej części dystansu paru zawodników wyprzedzić. Po trzech kilometrach miałem 10:56 czyli szału nie było co dawało średnią trochę poniżej 3:40. Czwarty kilometr wyszedł podobnie , bo 3:36 ,a piąty 3:42 , ale tu lekko podbiegaliśmy , co może tłumaczyć te różnicę. Ogólnie trasę trzeba zaliczyć do szybkich. Odnosiłem wrażenie, że cały czas biegnę trochę w dół. Pomimo, że wiodła całkowicie przez las to nie była monotonna , przez wiele łagodnych zakrętów. Nawet chcąc wycisnąć w tym wyścigu , coś więcej nie byłem w stanie i nie wiem, czy za przyczyną porannego ścigania, czy świadomości jutrzejszej rywalizacji. Finalnie okazało się , że stać mnie było na czas 18:10 , co dało mi 12 lokatę.







Zawody wygrał Wojciech Kopeć, którego wypatrzyłem niedługo przed startem i obstawiałem wówczas jego jako potencjalnego faworyta, a tu pretendował też Jacek Wichowski znany mi z zeszłorocznej rywalizacji w Wieliszewskim Krosingu, którego następny etap drugiej edycji czekał mnie jutro. Jacek był drugi , a trzeci Jakub Pudełko. Warto wspomnieć , że na ósmej pozycji z czasem 17:24 zameldował się Andrzej Radzikowski, a ja łudziłem się , że dotrzymam mu kroku.   Nie tym razem. Po biegu nie długo po dobiegnięciu ostatniego zawodnika dokonano dekoracji zwycięzców w jednej kategorii open ,oczywiście z podziałem na panie i panów. Odbywało się to pomiędzy budynkiem muzeum, a terenem cmentarza.



W czasie oczekiwania na ceremonię zapoznałem się , co prawda dość selektywnie, ze zgromadzonymi eksponatami. Była też możliwość w specjalnej salce obejrzeć finisz biegu z olimpiady w Los Angeles na dystansie 10 km, gdzie piękne zwycięstwo odniósł właśnie Janusz Kusociński zdobywając złoty medal dla Polski. Moją uwagę przykuła świetna technika biegu naszego mistrza . Biegł niczym Kenijczyk, z taką lekkością. Dla mnie był to bieg z dużą refleksją historyczną i pytaniem, w imię czego tak się stało ?



Tak było w sobotę. Niedziela niebawem ;)