poniedziałek, 30 czerwca 2014

Autotgrafik proszę, czyli letnia odsłona Wieliszewskiego Crossingu, lekko w przeciągu.



         Wszystko to zostało zaplanowane na niedzielne przedpołudnie 15.06.2014 w miejscowości Krubin. Konkretnie na rubieżach tej miejscowości z bazą zawodów zlokalizowaną na łące przyległej do miejscowej remizy strażackiej jednocześnie będącej domem kultury. Wszystko w tym zakresie zatem na wysokim poziomie tym bardziej, że budynek wyglądał na dość świeżą inwestycję. Jak i w poprzednich edycjach wpierw trasę przecierali rowerzyści ,startujący w handicapach czasowych, by po nich już całą stawką do rywalizacji ruszyli biegacze. Tym razem stawka liderów już na początku w mojej ocenie, była znacznie silniejsza niż zwykle. Zasługą tego pewnie jest rosnąca renoma tego cyklu w kilku aspektach prześcigająca podobne inicjatywy. Ale to dobrze, coś się dzieje, a nikt nie obiecał, że będzie przewidująco i łatwo. Trasę stanowiła jedna duża pętla długości około 12,5 kilometra (oficjalnie 12,68 )głównie wśród nad narwiańskich łąk i częściowo lasów, sporadycznie zahaczając o jakieś zagubione gospodarstwa czy domostwa, a nawet przebiegaliśmy przez teren ,jak oceniam jakiegoś dawno upadłego PGR-u i tu był odcinek po betonowych jombach . Choć bieg poprowadzony był drogami polno- leśnymi to wbrew pozorom dość wymagającymi. Wynikało to z dużej ich nierówności z dużymi powybijanymi wręcz dołkami, wymuszającymi bieg zygzakami lub jak po bandzie w postaci opadającego pobocza. Ku mojej rozpaczy pierwszych trzech zawodników pognało tak ambitnie ,że już przed drugim kilometrem wiedziałem, że wszystko co mogę ugrać w dniu dzisiejszym to czwarta pozycja. Tak to wyglądało, ale czy ugram nadal  nie wiedziałem ,gdyż miałem cień który skutecznie podążał w ślad za mną, tak ,że prawie czułem jego oddech. Nie było szans na jakieś wyluzowanie i musiałem główkować jak się urwać. Z tego co pamiętam , chyba tak w połowie stawki postanowiłem zmęczyć konkurenta stosując taki element z treningów , które realizujemy czasami razem z klubowymi kolegami. Polega on na przyśpieszeniach i zwolnieniach w określonych jednostkach czasowych, coś w rodzaju elementu fartleku. Tutaj nie miałem ustawionego timera, zatem moim wyznacznikiem były zawieszone taśmy orientujące trasę.  Jak się okazało efekt został osiągnięty , choć nie wiem , czy zawdzięczałem go tej taktyce jednak . Co najmniej ostatnie trzy , a może więcej kilometrów podążałem już samotnie . Sporadycznie na otwartych łąkowych przestrzeniach mogłem wypatrzyć  zdecydowanie wyprzedzającego mnie kolegę Piotrka. Do pierwszej dwójki mój wzrok już niestety nie sięgał. W tym dniu , choć to połowa czerwca , upału nie było, a powiewało nieźle, dlatego oczekując na start obserwując przybywających na metę rowerowców ,z wysokości klatki schodowej obiektu kulturalnego w oddali widziałem pasące się krówki. W trakcie biegu już po 40  minutach zmagań z trasą, zacząłem wypatrywać przy każdym wbiegnięciu na większa przestrzeń trawiastą owych krówek, które zwiastowały by ,że do upragnionej mety już tylko kawałek. Pomimo nie zagrożonej pozycji , można powiedzieć , że jak zwykle starałem się utrzymywać tempo do końca, który osiągnąłem w 49:51, ulegając Piotrowi Cyprjańskiemu 48:44 , a przed nim był Rafał Szymborski 45:01 i lider klasyfikacji generalnej Jacek Wichowski 44:37. Moje plecy w pierwszej części dystansu zdecydowanie naciskał Andrzej Ignatowicz 50:51. Tym razem w open poza pudłem , ale jako pociech było pierwsze w wiekówce , no i pierwszy autograf darowany małej fance biegaczy skutecznie zbierającej je w dniu dzisiejszym, także od innych.



 Kolega Kazimierz też załapał się na podium, zatem klub z Wołomina trochę podokazywał !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz