Pochodzę z Rzeszowa,
więc mimo, że o UP ( Ultramaraton Podkarpacki, 30.05.2014 ) znalazłam
informacje już po zamknięciu zapisów postanowiłam napisać do organizatorów z
prośbą o przyjęcie mnie na listę startową. Udało się, niemal natychmiast
otrzymałam pozytywną odpowiedź. Pozostało "tylko" odpowiednio
przygotować się.
W ramach treningu i
rodzinnych odwiedzin, trzy tygodnie przed godziną zero udało mi się pobiegać żółtym
szlakiem dookoła Rzeszowa którym przebiegała znaczna część trasy UP. Niestety
zapoznanie się z charakterem trasy nie ułatwiło mi podjęcia decyzji o taktyce
biegu czy użytym sprzęcie. Wynikało to z znacznego zróżnicowania trasy i to pod
każdym względem.
Zawodnicy mieli do
wyboru dwa dystanse 70 km i 116 km . Zaplanowano wspólny start o wschodzie
słońca (4:24) i na trzecim punkcie odżywczym (54km) trasy rozdzielały się.
Krótsza kierowała się wzdłuż Wisłoka na rynek, a dłuższa poprowadzona lasami
okalała miasto od strony południowej by również zaprowadzić biegaczy na piękne
Stare miasto, gdzie od świtu do późnych godzin wieczornych zapewniono nie tylko
biegaczom, ale także kibicom i mieszkańcom liczne rozrywki.
Wieczorem w piątek
o godz.20 zaplanowano odprawę techniczną. Jak dla mnie ciut za późno i tak
naprawdę nic nowego tam się nie dowiedziałam. Za to pakiet startowy miło mnie
zaskoczył. Piękna koszulka, bardzo dobra mapa trasy i kilka ciekawych
drobiazgów przydatnych biegaczowi jak buffo, składany kubeczek do picia,
ręcznik do twarzy.
Trasa biegu przez
pierwsze 60 km była wyraźnie pofałdowana. Różnorodne podłoże wciąż się
zmieniało. Biegliśmy asfaltami, leśnymi ścieżkami z lessowym podłożem, polnymi
drogami ziemnymi i kamienistymi a miejscami również w wysokiej trawie. Znaczna
część trasy była odsłonięta co przy upałach mogło stanowić problem, jednak w
dniu startu pogoda była bardzo sprzyjająca. Temperatura około 16 stopni Celsjusza
a wieczorem lekkie opady. Dużym plusem trasy była jej malowniczość i idealne
wprost oznaczenie, wyraźnie widoczne nawet po zmroku.
Organizator
zapewnił punkty odżywcze w Tyczynie-23km, Zarzeczu-40km, Zgłobieniu-54 i dla
116 km Trzcianie-64, Głogowie Młp.-90,5 km i ostatni w Nowej Wsi na 105 km.
Punkty odżywcze były dobrze zaopatrzone i najważniejsze wspaniale i
entuzjastycznie obsługiwane przez wolontariuszy. Na każdym byłam witana aplauzem i zaopiekowana na
wszelki możliwy sposób. Szkoda tylko, że nie było zaplanowanego przepaku, bo
chętnie zmieniłabym buty gdzieś w połowie trasy.
Podczas biegu wśród zawodników panowała
wspaniała atmosfera. Wzajemnie się dopingowaliśmy, bez atmosfery rywalizacji.
Niestety już od 64 km biegłam samotnie, nie mając nawet kontaktu wzrokowego z
innymi zawodnikami. Po 90 kilometrze muzyka z telefonu pozwalała mi walczyć z
monotonią tego odcinka trasy. Ostatnie kilometry prowadziły chodnikami i
ścieżką rowerową wzdłuż Wisłoka. Biegłam samotnie i przechodnie ciut dziwnie
patrzyli na mijającą ich biegaczkę. Ostatnie kilometry to już wielka przyjemność.
Chciałam złamać 12 godzin więc pędziłam ile sił w nogach, tj. poniżej 5 min. na
kilometr. Dla normalnych biegaczy to spokojne tempo, jednak mając ponad 100 km
w nogach ma się wrażenie sprintu.
Ostatnie metry pokonywałam z ogromną
radością. Nie czułam zmęczenia, bólu tylko czystą radość i lekkie
niedowierzanie, że poszło mi tak dobrze i tak lekko.
Organizatorzy, wolontariusze, biegacze,
kibice wszyscy dali z siebie bardzo dużo pozytywnej energii, którą Rzeszowski
rynek przyjął z dużą gracją. Chętnie tam wrócę za rok! P.B.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz