sobota, 31 maja 2014

III Siemiatycka Wieczorna Dycha , 24.05.2014, czyli jak uciekałem przed pierwszą w pogoni za trzecim.



Znajomy biegacz, o zaawansowanym stażu, Jan z Hajnówki ,w trakcie krótkiej rozgrzewki przed wieczorną dychą w Siemiatyczach powiedział mi taką sentencję podsumowując naszą wcześniejszą krótką rozmowę nt. startów w zawodach : „Biegam dla przyjemności, startuję dla nagród.” W pierwszej chwili można pomyśleć, że chodzi o tzw. wyżeraczy z górnej półki w open i kategoriach, ale nic bardziej mylnego. Kiedyś przecież dla mnie to medal na mecie wieszany na szyi ,bez względu na lokatę był znakomitą nagrodą. 24 maja to była już III edycja tego siemiatyckiego biegu, ze startem o godzinie 19.00. Na linię startu zlokalizowaną w sąsiedztwie dwóch świątyń, dowiózł nas autobus, choć niektórzy w ramach rozgrzewki te około dwóch kilometrów potruchtali.


 Bieg odbywał się na dwóch pętlach, choć właściwie z różnym miejscem startu i mety. O miejscu start już wiemy,  natomiast meta była umiejscowiona na stadionie lokalnego LZS, gdzie mieściło się całe serce imprezy.     Jeszcze w ciągu dnia zapowiadało się , że będzie ciężko z powodu upalnej temperatury, jednak pod wieczór zelżało, może za przyczynkiem hulającego wiaterku, który też ustąpił. W tych okolicznościach warunki okazywały się całkiem nie złe.  Jeśli chodzi o trasę to czekała nas agrafka, oczywiście do podwójnego pokonania, no i kilka podbiegów , bo profil okazał się trochę pagórkowaty. Czyli trasa nie nudziła , tym bardziej, że częściowo przebiegała przez centrum miasta. Obsadę podium z grubsza można było szacować jeszcze przed startem. Moim planem ,trochę w myśl przytoczonej sentencji, była walka w kategorii wiekowej, która ze względu na znajomą mi obsadę też wyglądała wymagająco. Decyzja udziału w tej imprezie do końca stała pod znakiem zapytania, choć planowaliśmy ją z kolegą Kazimierzem z duuuużym wyprzedzeniem, co było dodatkowo zmotywowane zaproszeniem naszej koleżanki Ewy na imprezę i nocleg w jej rodzinnej miejscowości, zlokalizowanej taki maratoński kawałek za Siemiatyczami, nieopodal granicy z Białorusią. Frekwencja okazała się raczej nie duża i nie wiem czy przekroczyła 100 osób, ale jak na kameralną imprezę w starym stylu to i tak nieźle . Ale czy zawsze im większa ilość zawodników to lepiej. To się okaże . Na ulicach, tuż przed startem dawało się odczuć ewidentne weekendowe sobotnie zwolnienie godnie z planem organizatora po tradycyjnej startowej odliczance ruszyliśmy. Początek był lekko z góry zatem czołówka była dość liczna . Przede mną chyba pięciu zawodników, w tym mój rywal z kategorii i pani Iza Trzaskalska faworytka wśród kobiet. Staram się ich trzymać , ale kiedy na wysokości pierwszego kilometra usłyszałem od sprawdzających tempo na gps’ach, że wynosi 3:30 to pomyślałem ,stary to nie twoja bajka i jakby lekko zwolniłem pozwalając grupie biec zdecydowanie z przodu. Trzech zawodników po pewnej chwili zdecydowanie zaczęło separować się w ucieczce. Zaczął się pofałdowany odcinek i ja, biegnąc swoje skorygowane tempo dość spokojnie minąłem kolegę z kategorii i biegłem z pierwszą z pań, by po pewnym czasie przejąć inicjatywę i stać się dla niej prowadzącym. Na drugiej pętli dzięki agrafce zauważyłem ,że z czołówki odpadł jeden zawodnik. Wtedy znalazłem dla siebie dwie motywacje ,by powiedzmy , za wszelką cenę utrzymać tempo . Zatem postanowiłem gonić trzeciego i uciekać przed pierwszą. Wraz z mijanym krajobrazem oddalałem się od pani i przybliżałem do trzeciej pozycji. No, cóż czas uciekał, dystans wraz z nim topniał , a ja spinałem się jak w tym dniu mogłem na maksa, jednak kiedy z ulicy prowadzącej już na stadion, dojrzałem go, bo była na lekkim wywyższeniu, i widziałem finiszujących pierwszych to wiedziałem ,że walczę teraz już sam ze sobą. Po wpadnięciu na obiekt LKSu do pokonania było 350 metrów żużlowej ,ale gładkiej bieżni. Teraz, to spinanie miało sens tylko po to, by zrobić wrażenie i tradycyjnie się zrobiło.


 Kiedy już wszyscy zameldowali się na mecie, obsługa czasopomiarowa uwinęła się sprawnie i przystąpiono do ceremonii dekoracji w sąsiedztwie mety na płycie boiska .Niewątpliwą atrakcją były statuetki wręczane najszybszym. Wykonane były z elementów mechaniki samochodowej w postaci kół zębatych, wałków korbowych i dodatkowych elementów metaloplastyki przybliżających je do konkurencji, w której stały się nagrodami. Mnie ominęła niestety przyjemność otrzymania powyższego, gdyż będąc czwartym załapałem się do nagród w open, co dotyczyło sześciu pierwszych , a jako że nie było dublowania się z kategoriami wiekowymi ,to wyszło jak wyszło i trzeba było zadowolić się skromnym zastrzykiem finansowym redukującym koszty uczestnictwa. Klubowo jednak nie wyszło tak źle, gdyż kolega Kazimierz był w ten oto sposób trzeci w naszej kategorii, a klubowa koleżanka, Ewa druga w open kobiet. Systematyzując podium to : 1. Andrejuk Bogusław 34:29 , 2.Dąbrowski Przemysław 34:35,   3.Ożarowski Paweł 36:47 ,4. Król Dariusz 37:03 ,a wśród pań 1. Trzaskalska Izabela 37:27, 2.Chreścionko Ewa 38:29 i 3. Skulnik Alena 40:23.


 Ceremonia za nami, słonko schowało się za horyzontem, a gospodarze zaprosili uczestników na grilla i nie tylko, który rozstawił się w międzyczasie. Z racji ,że to już było około godziny 21 raczej nasiadówka długodystansowa, bynajmniej ze strony naszej ekipy nie wchodziła w grę, ale nie mogliśmy jednak odmówić sobie ,by nie popróbować oferowanych smakołyków, a ci co nie związani byli już w tym dniu z autem i trenerskimi zaleceniami naprawdę mogli sobie pobiesiadować. Wtedy właśnie od kolegi ,któremu udało się utrzymać trzecią pozycję ,dowiedziałem się ,że jednak słabł na drugiej pętli, gdyż na razie bazuje na startach maksymalnie pięciokilometrowych i tymczasem brakuje mu wytrzymałości na dłużej. My natomiast niebawem ruszyliśmy w drogę ,by kończyć biesiadowanie w rodzinnej zagrodzie naszej koleżanki. Klimaty wschodnich rejonów ,naszego kraju mają jednak swój pozytywny niezaprzeczalny urok, a język polski przeplata się z ukraińskim, czego mieliśmy próbki w przyśpiewkach chóralnych siostry naszej koleżanki, śpiewającej właśnie w takiej folklorystycznej formacji, zresztą ze sporymi sukcesami. Mieliśmy wracać z samego rana, jednak wracaliśmy po południu z przyczyn kulturalno-obiektywnych.

czwartek, 22 maja 2014

Sami swoi w Wyszkowie. Bieg 100- lecia LO. 18.05.2014



Maj i jego 18 kartka w kalendarzu to dla jednych już ,a dla innych dopiero 18 ,tymczasem u mnie na liczniku już osiem startów w tym miesiącu . Długi weekend, mnogość wyboru imprez i stało się ,że się pościgało. Tym ósmym  startem była dyszka w Wyszkowie. Alternatywnie można było pobiec piątkę. Przyczynkiem do organizacji tych zawodów były obchody 100 lecia liceum w Wyszkowie , domniemając imienia C.K.Norwida .Trasa biegu wytyczona była w centrum miasta na 2,5 kilometrowej pętli, zatem ciekawie dla widzów , kibiców i osób towarzyszących. Profil dość prosty z kilkoma zakrętami i łagodnym podbiegiem, wszystko po asfalcie. Start nastąpił o godzinie 13 i był wspólny dla obu dystansów. Obsada obu biegów, a szczególnie dłuższego okazała się czysto amatorska. Pogoda znacznie lepiej sprzyjała widzom niż biegaczom , gdyż zrobiło się po prostu lato z temperaturą 25 stopni. Ja obstawiałem dłuższy dystans i na początku z racji wspólnego startu , zawodnicy z piątki ewidentnie nakręcali tempo. Wewnętrzne szacunki co do mojej osoby ,które zresztą przedstawiłem przed samym startem koledze Dawidowi z warszawskiego klubu „Jacekbiega”, jeśli chodzi o rezultat to obstawiałem w granicach 37 minut. Trochę jednak zaczynało brakować świeżości, a i obawy o stabilność w kolanach nie pozostawała bez znaczenia. Czołówka jak zwykle wycięła ostro.

 Już za moment tylko z  oddali widziałem plecy Sylwka Kuśmierza i Tomka Roszkowskiego i jeszcze paru próbujących dotrzymać ich tempa. Swoją uwagę skupiłem jednak na koledze Arkadiuszu i zawodniku z Vege runners. Biegli z przodu i dość żwawo jak na moją dyspozycję w tej fazie. Aby nic nie stracić bynajmniej już na początku wyścigu postanowiłem możliwie jak najprędzej dołączyć do nich. Stało się to jeszcze przed połową pierwszej pętli. Jak się okazało podyktowane tempo jak na ten     czas  ,które utrzymywał Arek i ja, okazało się wymagające, bo kolega z Vege, lekko zostawał w tyle. W tej fazie leciało mnie się dość komfortowo i ten temat realizowany był prawie do końca drugiej pętli , bo przed ,  kolega zaczął przyśpieszać , a ja minimalnie spróbowałem za nim pociągnąć , jednak mając w świadomości porównanie aktualnych naszych możliwości odpuściłem i postanowiłem pilnować, oczywiście na czuja,
swojego tempa. Chciałem sprawdzić poszczególne międzyczasy i zanalizować jak to wyszło na koniec. Już od trzeciej pętli biegłem samotnie, może nie do końca , bo zaczęły się duble, co z jednej strony pomagało ,bo się doganiało z drugiej ,jak trafiło się na mniej kumatych, co biegli ławą to trochę utrudniało. No ,ale to koszt szybszego biegania po prostu chyba i trzeba się z tym pogodzić.

 Na ostatniej ,czwartej pętli ewidentnie już odczuwałem trudy tego biegu ,jednak starałem się nie tracić tempa. I tak to co wypracowało się na pierwszej pętli zostało do końca ,czyli zameldowałem się na mecie jako drugi za Arkiem, a przed Pawłem Niedźwiedziem .


Analizując utrzymanie tempa to wyszło dość dobrze ,bo 1/9:14 , 2/9:08 , 3/9:19 i 4/9:16 z czego mogłem być zadowolony. Na zwycięzców w ustalonych kategoriach przez organizatorów czekały specjalne statuetki w formie buta sportowego w kolorystyce złotej. Nagrody te wykonane były przez uczestników miejscowego kółka plastycznego, stąd ich wyjątkowa oryginalność i nie powtarzalność.

 Statuetkami nagradzane były pierwsze miejsca pozostali dostawali medale. Trzeba przyznać, że ta forma organizacji samego biegu, jak i towarzyszącego happeningu plastycznego stworzyła świetną atmosferę i miło dodatkowo, zważywszy letnią aurę, upłynęło niedzielne popołudnie. Być może za rok będzie kontynuacja tej imprezy, dlatego warto tu się pojawić ,choćby ze względu braku komercjalizacji, która czasami przerasta formę nad treścią.


niedziela, 18 maja 2014

Mój kolejny, już IV „ Bieg Cichociemnych” . Krusze 17.05.2014



           Jeśli nie trzeba daleko jechać ,to prawie w 100 % wiadomo, że się tam pojawię ,a jeśli chodzi o Krusze to  sentyment do organizatorów jest dodatkowym motywatorem.  Wiszący niż nad naszym regionem wyciskał się jak gąbka i aura raczej działała z kolei demotywacyjnie, ale z drugiej strony może będzie mniejsza konkurencja. Może jeszcze brakowało mi ze dwa kilometry, by zaparkować w rejonie Kruszewskiej szkoły, a wycieraczki musiały dość intensywnie pracować. Kiedy skręciłem z głównej drogi już w stronę docelowego miejsca opady ustały, a do startu było jeszcze dobre półtorej godziny. Tym razem zaparkowałem dość blisko szkoły, a nie tak jak zazwyczaj na inscenizowanym parkingu za stodołą, zresztą klimatycznie wprowadzającym w sielski nastrój. Rezerwa czasowa pozwoliła mi niemalże z marszu dokonać rejestracji i opłaty nie uiszczonej wcześniej z powodu ciągłych wątpliwości co do pełnej mojej dyspozycji startowej.

 Dysponując czasem do startu pogadało się z tym i z tamtym, a nawet z tamtymi i widać było, że pomimo źle wróżącej z poranka aury nie wszyscy się wystraszyli, choć parę zadeklarowanych postaci jednak nie było widać. Jeszcze rano kombinowałem, że pewnie bez jakiejś wiatróweczki się nie obejdzie , a teraz spokojnie można było lecieć na krótko i taką opcję obrała większość. Po krótkim zagajeniu przedstartowym i odśpiewaniu  hymnu narodowego sam pan wójt wystrzelił na start. Jak zwykle miałem swojego faworyta i na ten bieg, którym był w tym przypadku Przemek Dąbrowski natomiast reszta była niewiadomą , może poza Tomkiem Roszkowskim, który zawsze ostro wycina na początku.  Początek to takie około 900 m asfaltu , a potem droga wiejska, dukty i drogi leśne, nawet łąka . Ja jak zwykle musiałem się rozkręcić zatem do drugiego kilometra chyba przede mną było pięciu może sześciu zawodników, by potem obiektem wziętym na celownik okazał się Tomek, bo Przemek to dla nas trochę wyższa półka. Wyraźnie byłem pod presingiem zawodnika podążającego za mną, ale mój plan zakładał trzymanie tempa tym bardziej , że dystans do Tomka dość dynamicznie zaczął maleć. Watro zauważyć ,że on szedł jak przecinak nie zważając na dość liczne jednak kałuże , efektownie rozbryzgując je na boki. Mnie wystarczał sam widok jego poczynań , by dokładnie penetrować trasę przed sobą i obserwując jago trasę biec trochę zygzakami w celu zminimalizowania nasiąkania obuwia , co niesamowicie mnie deprymuje.  Tuż przed piątym kilometrem wybiegliśmy na zdecydowanie suchszy odcinek trasy w postaci przytorowej drogi utwardzonej. Tu z moim tajemniczym cieniem dogoniliśmy Tomka, by po krótkim wspólnym odcinku jednak zacząć zostawiać go w tyle . Piaszczyste odcinki ,które pamiętałem z poprzednich edycji tym razem okazały się dość zbitym podłożem , a to dzięki opadom właśnie. Czyli nie ma tego złego ,co by na dobre nie wyszło z tym deszczem. Dystans szybko topniał . W świadomości miałem to ,że pudło jest w zasięgu, ale o miejsce to trzeba będzie powalczyć. Teraz pytanie . Jak to zrobić ? Jeszcze przed ósmym kilometrem postanowiłem włączyć przyśpieszenia co jakiś odcinek, by może zmęczyć cień. Ale z nasłuchu wynikało, że on daje sobie radę z tym pomysłem. Tu trzeba dodać ,że na każdym kilometrze stały ich oznaczenia i następny pomysł do ucieczki to długi finisz od dziewiątej tabliczki, która była jakieś sto metrów od ostatniego kończącego bieg asfaltowego odcinka, którym biegliśmy też na początku.  Zaraz po minięciu tabliczki postarałem się zwiększyć tempo i jakby na pewien czas bym się urwał .



  Zmęczenie jednak dawało się odczuć i po wejściu na wyższe obroty nic tylko chciałem to dowieźć do końca. No i to dowiozłem , z tym że kolega cień, na jakieś 200 m do mety ruszył w sprint ,no i kapota. Trzeba było ulec młodości i predyspozycji  kolegi Adriana z Bobrów Tłuszcz.



 Teraz po analizie może to na tej samej końcówce powinienem inaczej taktycznie rozplanować tor biegu, ale jak się leci na oparach to ciężko o  kalkulacje, choć podejrzewam, że biegający tzw bieżnię mają parę recept na takie momenty. Oczekując po biegu na moment ceremonii wymieniliśmy kilka zdań z kolegą Adrianem i kiedy tak stałem obok niego to może dobrze, że nie przejmował inicjatywy w biegu wcześniej, bo gdybym zobaczył jakimi dysponuje warunkami, a poza tym świetnie trzymał tempo to mogło zadziałać na mnie deprymująco i nie było by takiej walki do końca. Ten wyścig tak musiał się skończyć i nie ma co narzekać. Finalnie KB-rebus.pl z Aktywnego Relaksu jako drużyna po raz kolejny wygrał drużynówkę. Klub reprezentowali : Radomska Sylwia , Pacaj Wojciech ,Radomski Kazimierz, Król Dariusz i Chruśliński Zbigniew.




 Na metę pierwszy wpadł natomiast tak dla usystematyzowania Dąbrowski Przemysław 36:16 , drugi Zarzecki Adrian 37:42 i trzeci Król Dariusz 37:48.
 Wśród pań   1. Szyszko Anna 39:33 , 2.Grabarczyk Monika 46:14 i  3.Mendrzycka Jolanta 47:55

sobota, 17 maja 2014

"ALE" rywalizacja jednak była. II Półmaraton Białystok. 11.05.2014.

Dosłownie do ostatniej chwili nie wiedziałem, czy się tam pojawić. Oczywiście opłatę miałem i nic tylko jechać, jednak do końca testowałem moje dolegliwości. Samo zaliczenie dystansu raczej mnie nie interesowało. W planie miałem nawiązanie rywalizacji w swojej kategorii ,tym bardziej ,że startował też kolega z warszawskich tras ,Jurek z którym przegrałem Orlen Maraton. W temacie testowania dyspozycji w sobotę dokonałem tego w drastyczny sposób biorąc udział w dwóch wyścigach, które relacjonowałem wcześniej.” Kościostan” jakoś mi się ustabilizował, jedynie odczuwałem lekkie zmęczenie licząc ,że noc pozwoli mi się zregenerować. Odciąganie decyzji co do wyjazdu do ostatniej chwili spowodowało, że z braku dysponowania autem, przystąpiłem do intensywnego planowania logistycznej  części transportowej. Telefon do znajomego, co wiedziałem ,że tam będzie , bo szukał wcześniej kogoś za siebie na Ekidena w Warszawie  niestety nic mi nie dał ,bo on już był na miejscu, ale dał mi namiary, na kolegę , który co prawda nie jechał ,ale wiedział kto jedzie. I w ten oto sposób dotarłem do Andrzej z Warszawy, starego znajomego z innych okoliczności ,   a od nie dawna zapalonego biegacza.  Po ustaleniach w niedzielę o 5 miałem być gotowy do przechwycenia w drodze na wschód. Wszystko ,szło zgodnie z planem, zdążyłem zaliczyć kajzerkę z dżemem i kawą. I to ,oprócz paru łyków wody musiało mi wystarczyć do startu. Bez napinania byliśmy jeszcze przed zamknięciem trasy i chwilę przed uruchomieniem biura zawodów. Udało się zaparkować przy parku, przez który po przekątnej dotarliśmy po pakiety startowe do Pałacu Branickich jednej z wizytówek miasta. Odbiór pakietu poszedł gładko i jeszcze dostałem kartkę/los do wypełnienia na jakąś nagrodę i do wrzucenia do urny zlokalizowanej przy popiersiu czarta. Biuro zajmowało holl pałacu. Ja odebrałem pakiet przed Andrzejem, on spokojniej z żoną dotarł do biura i nim załatwił wszystkie tematy miałem chwilę by się rozejrzeć i pogadać z fajnymi dziewczynami z obsługi. I tak się rozglądając , na stoliku ,na którym stała owa urna dojrzałem portfel. Zapewne jakiś zaoferowany biegacz na moment wypełniania kuponu na urnie położył go obok i zapomniał . Niezwłocznie oddałem go do obsługi wskazując by ogłosili znalezisko, bo gościu jak się zorientuje to mu adrenalina skoczy. Wróciliśmy do auta po sprzęt. Kolega zdecydował się na przebierkę w aucie ja wybrałem opcję przy depozycie zlokalizowanym w głębi za biurem. Jako , że było dość chłodno przewidziałem na wstęp do startu koszulkę wyrzutówkę tzw . Oprócz tego w naramiennik zaopatrzyłem się w dwa żelki , jeden typowo uzupełniający węglowodany natomiast drugi to produkt nowej firmy polskiej „ Ale” szczególnie zalecany na ostatni odcinek wyścigu ze względu na wkład pobudzającej kofeiny. Chwilę wcześniej zerknąłem na plan trasy i okazało się ,że zawiera ona trzy agrafki. Z jednej strony ciekawy element dający możliwość obserwacji czołówki i przegląd sytuacji z tyłu , a z drugiej jednak trochę wytrącający z rytmu. Ponadto jeśli chodzi o profil to należało się  trochę pofałdowań spodziewać . I tak też było.  Start przebiegł dosyć spokojnie. Był wspólny dla półmaratonu i dystansu 5 km. W planie miałem zejście poniżej 1:20 i w zależności od sytuacji osiągnięcie jak najlepszej lokaty w kategorii wiekowej. Jako że nie zawsze zna się wszystkich swoich rywali założenia opieram na tych co znam czy rozpoznaję i tutaj właśnie głównym odnośnikiem dla mnie był kolega Jerzy, który ruszył dość mocno. Ja chcąc rozpoznać swoje możliwości rutynowo początek potraktowałem rozpoznawczo, a z racji połączenia dwóch dystansów było dość licznie.

 Od początku biegliśmy w klubowym duecie Paweł i ja dość licznie wyprzedzając , by gdzieś za drugim kilometrem dogonić Jerzego i tu już powstała większa grupka biegnąca w konkretnym tempie.  Tak ciągnęliśmy do około 10 i tu grupka zaczęła się rozrywać. Jak dobrze pamiętam z kolegą Mateuszem (na fotkach gość w pomarańczowej koszulce i szortach ) wyszliśmy na czoło i z lekka uciekaliśmy chłopakom. Mnie było w to graj ,bo klarowała się pozycja w kategorii, pod warunkiem wytrzymanie tempa do końca, a trasa stawiała w drugiej części wymagania długich, choć spokojnych podbiegów . W trakcie doszliśmy do zawodników przed nami, co ułatwiało i urozmaicało trochę bieg.


 W oddali widzieliśmy plecy kolegi Huberta i choć o tym nie było sposobności do ustaleń wyczułem ,że tak samo jak i ja Mateusz będzie chciał go dogonić i dlatego oderwał mi się podkręcając tempo. Ja w tym momencie miałem jeszcze obawy mając w podświadomości problemy przed skurczowe łydki w warszawskim półmaratonie. Tu warto wspomnieć o sposobie suplementacji w trakcie. Zatem węglowodany wciągnąłem w rejonie 10 kilometra, natomiast kofeinkę  ALE zostawiłem na końcówkę ,a precyzyjnie około 17 kilometra , gdyż tam miał być punkt z napojami, by po prostu móc popić i ewentualnie rozpuścić w ustach odżywkę. Po otwarciu i wciągnięciu pierwszej dawki, jakież było moje pozytywne zaskoczenie , bo nie zakleiłem się i dawka przyjęła się naprawdę super. Zatem po pokonaniu parunastu metrów mogłem pozostałą zawartość saszetki ,całkiem spokojnie przyjąć do końca. Teraz tylko odczekać chwilę i trzeba zacząć się spinać, bo separacja do obranego celu znacznie się zniwelowała, a i Mateusz dociskał i wyprzedził zawodniczkę będącą teraz przede mną .To że do mety było coraz bliżej dało się zidentyfikować ,że jesteśmy w centrum , biegniemy po kostce i jeden zakręt potem drugi.

 Kibice krzyczą , że 150 do mety, ja już byłem spięty , ale jeszcze więcej na finisz i być może dogonię zawodniczkę w ramach takiej motywacji, ale nie udało się. Zabrakło paru metrów i sekund zarazem. Ale nic to bo zadowolenie i samopoczucie na mecie jest znakomite. Może to skutek prawidłowego rozplanowania suplementacji startowej jak jej rodzaju.

 W każdym razie mogłem się spodziewać dobrego miejsca w kategorii. Gdy już dobiegła większość znajomków ,w tym nawet kolega Krzysztof z m-60, co mi dał namiary do zorganizowania transportu. On świetnie monitorował rywalizację w swojej kategorii i już wiedział, nawet bez informacji sms ,że wygrał . To z nim udałem się do nieodległego pałacu ,by odebrać depozyt i się przebrać. W pewnym momencie przechodząc pod arkadami pokonując dosłownie kilka schodków ,doznałem niezłego spięcia łydek, tak że ,jak dym wykonał jakiś nieprzemyślany ruch, to powalił bym się .Wystarczyła jednak chwila oddechu i udało się uniknąć skurczu. W otrzymanym sms’ie dowiedziałem się ,że jest jedynka w kategorii. Po ogarnięciu się i przeorganizowaniu ze znajomymi nie pozostało nic tylko udać się pod scenę obok mety by czekać na swoją kolej na podium. Tutaj wszystko odbyło się dość standardowo ,oprócz tego ,że mp4 dodawali oprócz tego co deklarowane było w regulaminie.



 Pogoda ładnie się wyklarowała także obserwowanie ceremonii nagradzania mogło być relaksem po biegu jednak z upływającym czasem dało się odczuć występujące braki energetyczne w organizmie i tak od słowa do słowa okazało się ,że Jurek wczoraj dokonał rekonesansu i wie gdzie można posilić się czymś regionalnym w postaci kartaczy, czyli takich nieco większych pyz z nadzieniem mięsno warzywnym . Jak nic udaliśmy się tam i to był strzał w dziesiątkę. Trochę posiedzieliśmy ,nieźle się posililiśmy , coś wypiliśmy i w pełni zadowolenia mogliśmy wracać . A już w najbliższą sobotę ściganie w Kruszu.

środa, 14 maja 2014

Rodzinny Meeting Biegowy św.Józefa -improwizacja sportowa księdza.

Można by powiedzieć ,że jeszcze nie wystygnięci po wieliszewskim crossingu z kolegą Kazimierzem w drodze powrotnej podjęliśmy decyzję o udziale w tym meetingu traktując go jako rozbieganie. Zawody te to inicjatywa jednego z księży parafii św.Józefa przy współudziale organizacyjnym kolegi Adama ,który w temacie biegania.pl wie dużo i tak pozytywnie kończą się niektóre wizyty duszpasterski. Kol. Adam w związku z ta dość spontaniczną inicjatywą zwrócił się parę dni wcześniej telefonicznie do mnie o wsparcie. W związku jednak z napiętym terminarzem ostatecznie moje organizacyjne wsparcie polegało na pchnięciu informacji, zresztą dość zdawkowej jaką dysponowałem , o wydarzeniu na profil "co w wołominie" i do znajomych na FB.         O spontaniczności imprezy niech świadczy fakt ,kiedy zjawiłem się z o wskazanej godzinie 16.10 pod kościołem nie było ani słychu ,ani widu ,że coś zaistnieje, a bieg miał przebiegać gdzieś tu. Dopiero po chwili pojawił się kolega Adam, przybył autem i oświadczył ,że ze względów bezpieczeństwa itd i itp imprezę przeniesiono na stadion OSiR "Huragan".  I tak dokonaliśmy ,przekątnego przerzutu przez tory ,do wskazanego obiektu.

 Tam dokonaliśmy tzw rejestracji do biegu i dostaliśmy metki z numerami. Nasz dystans to 3000 m. Przed nami pobiegły jeszcze dzieci na dystansie 200 m. Wbrew pozorom nawet było trochę osób. Zatem udaliśmy się na drugi przeciwległy kraniec bieżni , by wystartować. I tak też się stało.

 Początkowo biegliśmy w grupie. Jedynie wyciął kolega z naszego klubu, Marcin i biegł zdecydowanie na złamanie 12 minut. My przez prawie dwa okrążenia biegliśmy w grupie asystując koledze Leszkowi z Bobra Tłuszcz biegnącemu z latoroślą w wózku. Na ostatnie 2 i pół okrążenia postanowiłem przyśpieszyć, ale Marcin był już zdecydowanie poza zasięgiem i pewnie 12 minut spokojnie rozmienił ( za specjalnie nie wsłuchiwałem się w podawane na zakończenie rezultaty )

 Ja byłem drugi z czasem 12:28, a za mną niebawem linię mety osiągnął kolega Kazimierz, a za nim pozostali. Nim sympatyczne wolontariuszki pod przewodnictwem sędziego Adama przygotowały komunikat końcowy my biegacze delektowaliśmy się serniczkami i wuzetkami od cukierniczego sponsora. Ja i Kazimierz ,traktowaliśmy te słodycze jako uzupełnianie glikogenu pod niedzielne starty. Ja w Pólmaratonie w Białymstoku, a Kazimierz w Poland Biku w Rembertowie. W rodzinnym meetingu dominował nasz klub Aktywny Relaks okupując podium  w open jak i w kategorii rodzina, a również chłopaki -synowie Marcina powygrywali swoje kategorie. Wszyscy triumfatorzy stali się posiadaczami koszulek z herbem miasta i logo ośrodka. Po tej imprezie ,która chyba nie chcący wpisała się w realizowane dni Wołomina ,bo takowe akurat się odbywały, łatwiej będzie można zorganizować zawody biegowe, gdyż kiedy nasz klub chciał przeprowadzić np. w ubiegłym roku zawody z cyklu Polska biega, musiał ubiegać się o oficjalne zgody, podpisywać zobowiązania itp. jakby nie wiadomo co, a nie działa to motywująco na inicjatywy społeczne w organizowanie zawodów ogólnie dostępnych takich jak choćby te w Wieliszewie, gdzie widać inne podejście do tego tematu. Być może się mylę, być może będzie lepiej i łatwiej ?

wtorek, 13 maja 2014

Różnie, ale kameralnie i w Wieliszewie i Wołominie.




 Bieganie już stało się tak popularną formą aktywności ruchowej, że oprócz rozrastających się frekwencyjnie masowych imprez biegowych, przeprowadzanych jest wiele lokalnych zawodów o skromniejszym wymiarze uczestników.Jednak bez poparcia władz działania takie raczej mają mizerny wymiar. Pozytywnym natomiast przykładem takiej inicjatywy są zawody z cyklu "Wieliszewski Crossing" ,którego motorem napędowym jest wójt Gminy Wieliszew pan Paweł, który przykładnie startuje w tych zawodach. Mają one bardzo szeroki wymiar, gdyż najpierw ścigają się rowerzyści ,a potem biegacze w wymiarze junior i masters czyli zabawa sportowa dla całych rodzin. Cykl odbywa się w formule zima ,wiosna, lato, jesień w różnych lokalizacjach promujących oznaczone trasy do tego typu rekreacji. Jeśli chodzi o pana wójta to na rowerze jest w czołówce. My , czyli ja i kolega Kazimierz udając się na wiosenną edycję w sobotę 10 maja precyzyjnie nie sprawdziliśmy właśnie lokalizacji i okazało się dopiero po zasięgnięciu tzw. języka , że imprezy trzeba poszukiwać w Skrzeszewie. Z lekka naprowadzeni na drodze prowadzącej w las wypatrzyliśmy wozy strażackie i to było bingo. Tylko dojechać . Nie było nerwówki ,bo mieliśmy spory zapas czasowy i kiedy dojechaliśmy starty do czasówki rowerowej ledwie się zaczęły, ale szło jak burza i już nie długo pierwsi zawodnicy pojawiali się na mecie. Dzisiejszy start miałem sobie odpuścić, albo jedynie asekuracyjnie zaliczyć, by mieć pole manewru w całym cyklu.

 Tak się tylko mówi, jeszcze na początku po starcie się hamowałem , ale po błyskawicznej ucieczce pierwszego załapałem się w następnej trójce, będąc w środku, bo lecieliśmy gęsiego leśną ścieżką, co prawda początek był szerszy ale krótko i pod górkę

. Po kilometrze, może ciut więcej zawodnik biegnący przede mną zdecydowanym gestem ręki dał mi znak bym go wyprzedził i tu zaczął się mój dylemat , czy dalej sprężać się w celu utrzymania kuszącej drugiej pozycji, czy odpuścić i niechybnie dać się wyprzedzić, ale przyoszczędzić sił na niedzielny półmaraton w Białymstoku na który jednak się wybierałem. No i skończyło się tak, że wypracowałem lekką przewagę nad trzecim i cel sam się określił , by nie dać się dogonić, a jutro ? Jutro będzie futro, jak mawiano kiedyś. I więcej chciał , niż nie chciał jestem drugi z refleksją na samopoczucie i dyspozycję, które okazały się nieoczekiwanie całkiem "wporzo".


 Tradycji stało się zadość ,bo jak w zimowej edycji i tym razem Kazimierz i ja ogarnęliśmy swoje kategorie, co było takim skromnym dowartościowaniem się.

 W drodze powrotnej ustaliliśmy, że w dniu dzisiejszym jeszcze zrobimy spokojne rozbieganie w biegu parafialnym, o którym dość przypadkowo się dowiedziałem. Ale o tym niebawem , bo też warto w nawiązaniu do tematu.

Serock, II Bieg Wojciechowy, 4.05.2014

         


           Jeszcze na Biegu Konstytucji nie wiedziałem ,że tu wystartuję, ale dostałem informację od znajomego i decyzja zapadła .Przypomniałem sobie, że słyszałem pochlebne słowa o pierwszej edycji tej imprezy z ust kolegi klubowego Marcina, a nawet czytałem relację na stronie kb.rebus.pl, ale natłok imprez i brak monitorowania kalendarza powoduje, że czasem nawet umyka coś nawet z sąsiedztwa. Ale nie tym razem. Pogoda znacznie korzystniej prezentowała się niż 3, aż chciało się pościgać. Byłem wcześniej w biurze         z racji ,że nie byłem wcześniej zgłoszony, ale nie było problemów . Czas do startu spędziłem zwiedzając festynowe stoiska z produktami regionalnymi i mała przechadzką po mieście. Jak się okazało na starcie stanęło 195 osób.
Startowaliśmy z samego rynku, by go obiec i podążyć na dalsze ulice miasta, jednak już po około 400 metrach na przeszkodzie stała metalowa bramka, nomen omen na ulicy św. Wojciecha tuż przed kościołem,  którą zapomniano usunąć i obiegaliśmy ją bokami. Poszczególne kilometry oznakowane były pionowymi flagami, co odpowiadało mi w tym dniu gdyż postanowiłem sprawdzić sobie tempo poszczególnych odcinków.Jednak zbrakło oznakowania w postaci strzałek na zakrętach które w kilku miejscach były nie jednoznaczne i informacji udzielali raczej przypadkowi widzowie wyścigu. Już na starcie zorientowałem się wizualnie kto będzie wiódł prym w tym biegu i nie pomyliłem się . Pociągnąłem za nimi nie cały kilometr i odpuściłem i podziwiałem kolegę Huberta , który dalej leciał z nimi, jednak przed trzecim kilometrem i jego zostawili, a z kolei doszedłem go i wyprzedziłem. Po piątym kilometrze mogłem liczyć na wsparcie kolegi Kazimierza z naszego klubu ,który z kolegami był na rozruch rowerowym w rejonie Serocka. Podał mi napój i kilkoma uwagami zmotywował do dalszej walki na trasie polegającej na utrzymaniu tempa, bo biegłem już samotnie, a zawodnik za mną miał sporą stratę gwarantującą jej utrzymanie, ale pod warunkiem nieodpuszczania.
Finisz polegał na częściowym obiegnięciu rynku ,by ukończyć pod bramką ,która około 40 min wcześniej była startem. Zawody wygrał Daniel Taras z Malborka z czasem 34:28, a ja ze swoim 36:49 byłem piąty, co gwarantowało mi zwycięstwo w kategorii.


Sporą atrakcją kończącą zawody było losowanie około trzydziestu nagród ,w tym chyba czterech weekendów w fajnych hotelach nad zalewem. Poza tym elektronarzędzia i kilka innych drobiazgów. Podsumowując pomimo zagadek na trasie było atrakcyjnie pomimo, że w losowaniu bez sukcesów , ale byli i tacy co mieli sukcesy w losowaniu, ale zniecierpliwieni odjechali i nagród nie dostali, bo odebrać mogli tylko obecni.