Znajomy biegacz, o zaawansowanym stażu, Jan z Hajnówki ,w
trakcie krótkiej rozgrzewki przed wieczorną dychą w Siemiatyczach powiedział mi
taką sentencję podsumowując naszą wcześniejszą krótką rozmowę nt. startów w
zawodach : „Biegam dla przyjemności, startuję dla nagród.” W pierwszej chwili
można pomyśleć, że chodzi o tzw. wyżeraczy z górnej półki w open i kategoriach,
ale nic bardziej mylnego. Kiedyś przecież dla mnie to medal na mecie wieszany
na szyi ,bez względu na lokatę był znakomitą nagrodą. 24 maja to była już III
edycja tego siemiatyckiego biegu, ze startem o godzinie 19.00. Na linię startu
zlokalizowaną w sąsiedztwie dwóch świątyń, dowiózł nas autobus, choć niektórzy
w ramach rozgrzewki te około dwóch kilometrów potruchtali.
Bieg odbywał się na
dwóch pętlach, choć właściwie z różnym miejscem startu i mety. O miejscu start
już wiemy, natomiast meta była
umiejscowiona na stadionie lokalnego LZS, gdzie mieściło się całe serce
imprezy. Jeszcze w ciągu dnia
zapowiadało się , że będzie ciężko z powodu upalnej temperatury, jednak pod
wieczór zelżało, może za przyczynkiem hulającego wiaterku, który też ustąpił. W
tych okolicznościach warunki okazywały się całkiem nie złe. Jeśli chodzi o trasę to czekała nas agrafka,
oczywiście do podwójnego pokonania, no i kilka podbiegów , bo profil okazał się
trochę pagórkowaty. Czyli trasa nie nudziła , tym bardziej, że częściowo
przebiegała przez centrum miasta. Obsadę podium z grubsza można było szacować
jeszcze przed startem. Moim planem ,trochę w myśl przytoczonej sentencji, była
walka w kategorii wiekowej, która ze względu na znajomą mi obsadę też wyglądała
wymagająco. Decyzja udziału w tej imprezie do końca stała pod znakiem
zapytania, choć planowaliśmy ją z kolegą Kazimierzem z duuuużym wyprzedzeniem,
co było dodatkowo zmotywowane zaproszeniem naszej koleżanki Ewy na imprezę i
nocleg w jej rodzinnej miejscowości, zlokalizowanej taki maratoński kawałek za
Siemiatyczami, nieopodal granicy z Białorusią. Frekwencja okazała się raczej
nie duża i nie wiem czy przekroczyła 100 osób, ale jak na kameralną imprezę w
starym stylu to i tak nieźle . Ale czy zawsze im większa ilość zawodników to
lepiej. To się okaże . Na ulicach, tuż przed startem dawało się odczuć
ewidentne weekendowe sobotnie zwolnienie godnie z planem organizatora po
tradycyjnej startowej odliczance ruszyliśmy. Początek był lekko z góry zatem
czołówka była dość liczna . Przede mną chyba pięciu zawodników, w tym mój rywal
z kategorii i pani Iza Trzaskalska faworytka wśród kobiet. Staram się ich
trzymać , ale kiedy na wysokości pierwszego kilometra usłyszałem od
sprawdzających tempo na gps’ach, że wynosi 3:30 to pomyślałem ,stary to nie
twoja bajka i jakby lekko zwolniłem pozwalając grupie biec zdecydowanie z przodu.
Trzech zawodników po pewnej chwili zdecydowanie zaczęło separować się w ucieczce.
Zaczął się pofałdowany odcinek i ja, biegnąc swoje skorygowane tempo dość
spokojnie minąłem kolegę z kategorii i biegłem z pierwszą z pań, by po pewnym
czasie przejąć inicjatywę i stać się dla niej prowadzącym. Na drugiej pętli
dzięki agrafce zauważyłem ,że z czołówki odpadł jeden zawodnik. Wtedy znalazłem
dla siebie dwie motywacje ,by powiedzmy , za wszelką cenę utrzymać tempo .
Zatem postanowiłem gonić trzeciego i uciekać przed pierwszą. Wraz z mijanym
krajobrazem oddalałem się od pani i przybliżałem do trzeciej pozycji. No, cóż
czas uciekał, dystans wraz z nim topniał , a ja spinałem się jak w tym dniu
mogłem na maksa, jednak kiedy z ulicy prowadzącej już na stadion, dojrzałem go,
bo była na lekkim wywyższeniu, i widziałem finiszujących pierwszych to
wiedziałem ,że walczę teraz już sam ze sobą. Po wpadnięciu na obiekt LKSu do
pokonania było 350 metrów żużlowej ,ale gładkiej bieżni. Teraz, to spinanie
miało sens tylko po to, by zrobić wrażenie i tradycyjnie się zrobiło.
Kiedy już
wszyscy zameldowali się na mecie, obsługa czasopomiarowa uwinęła się sprawnie i
przystąpiono do ceremonii dekoracji w sąsiedztwie mety na płycie boiska .Niewątpliwą
atrakcją były statuetki wręczane najszybszym. Wykonane były z elementów
mechaniki samochodowej w postaci kół zębatych, wałków korbowych i dodatkowych
elementów metaloplastyki przybliżających je do konkurencji, w której stały się
nagrodami. Mnie ominęła niestety przyjemność otrzymania powyższego, gdyż będąc
czwartym załapałem się do nagród w open, co dotyczyło sześciu pierwszych , a
jako że nie było dublowania się z kategoriami wiekowymi ,to wyszło jak wyszło i
trzeba było zadowolić się skromnym zastrzykiem finansowym redukującym koszty
uczestnictwa. Klubowo jednak nie wyszło tak źle, gdyż kolega Kazimierz był w
ten oto sposób trzeci w naszej kategorii, a klubowa koleżanka, Ewa druga w open
kobiet. Systematyzując podium to : 1. Andrejuk Bogusław 34:29 , 2.Dąbrowski
Przemysław 34:35, 3.Ożarowski Paweł
36:47 ,4. Król Dariusz 37:03 ,a wśród pań 1. Trzaskalska Izabela 37:27,
2.Chreścionko Ewa 38:29 i 3. Skulnik Alena 40:23.
Ceremonia za nami, słonko
schowało się za horyzontem, a gospodarze zaprosili uczestników na grilla i nie
tylko, który rozstawił się w międzyczasie. Z racji ,że to już było około
godziny 21 raczej nasiadówka długodystansowa, bynajmniej ze strony naszej ekipy
nie wchodziła w grę, ale nie mogliśmy jednak odmówić sobie ,by nie popróbować
oferowanych smakołyków, a ci co nie związani byli już w tym dniu z autem i
trenerskimi zaleceniami naprawdę mogli sobie pobiesiadować. Wtedy właśnie od
kolegi ,któremu udało się utrzymać trzecią pozycję ,dowiedziałem się ,że jednak
słabł na drugiej pętli, gdyż na razie bazuje na startach maksymalnie
pięciokilometrowych i tymczasem brakuje mu wytrzymałości na dłużej. My natomiast niebawem ruszyliśmy w drogę ,by
kończyć biesiadowanie w rodzinnej zagrodzie naszej koleżanki. Klimaty
wschodnich rejonów ,naszego kraju mają jednak swój pozytywny niezaprzeczalny
urok, a język polski przeplata się z ukraińskim, czego mieliśmy próbki w
przyśpiewkach chóralnych siostry naszej koleżanki, śpiewającej właśnie w takiej
folklorystycznej formacji, zresztą ze sporymi sukcesami. Mieliśmy wracać z
samego rana, jednak wracaliśmy po południu z przyczyn kulturalno-obiektywnych.