Dawno nie byłem taki szczęśliwy, że nie zapisałem się na maraton. Niestety nie zawsze uda sie zaplanować zdrowie , a do maratonu przygotowania to nie bajka i jak chce się zrobić wynik to obciążenia treningowe nie pozostają bez wpływu na odporność organizmu, a i wiek ,staż biegowy i wiele innych czynników się tu kumuluje. U mnie zdrowie ostatnio ,coś kulawo . Dosłownie ,bo siadło mi kolano w bocznej przestrzeni ruchowej, ze sporym bólem w tych obszarach. Dlatego ostatnio obciążenia treningowe zredukowałem niemal do zera. Wykonałem tylko w piątek kontrolny bieg na odcinku około 3 km i stwierdziłem ,że plany na sobotnie bieganie w Urlach rozwiały się, ale cały czas chodził mi jeszcze wariant startu w Biegu Norwidowskim, tu z dystansem o połowę krótszym ,bo 5 kilometrów ,no i prosto po asfalcie. Czyli jak się dobrze ustawi motorykę ruchu to nie powinno być problemu z przebiegnięciem , bo takie wstępnie było założenie. Trasę znałem z dwóch wcześniejszych edycji, zatem wiedziałem czego oczekiwać. Trzeba było zgłosić sie wcześniej i numerki dostawaliśmy na starcie w Głuchach. Nim się tam znalazłem, tak jak to robiliśmy któregoś z poprzednich razy zostawiłem samochód w połowie trasy i w ramach rozgrzewki planowałem dobieg do startu. Tu spotkałem już biegnącą parkę Bobrów. Chwilę pogadaliśmy i powiedziałem ,że zaraz będę ich gonił. Za moment pojawił się kolega Kamil, z którym wiedziałem, że tu się spotkam.
I już razem ruszyliśmy w stronę startu omawiajac plany na dzisiejsze sciganie. Jakieś pól kilometra przed startem minęliśmy konwersacyjnie parkę Bobrów i gdy dobiegaliśmy do startu już był łazik sędziowski i asekuracyjny wóz strażacki.
Byli też zawodnicy i kilka zawodniczek.
Ostatnie nie całe piętnaście minut przeznaczone było na pobranie numerków i ewentualne dogrzewki przed startowe. Linia startowa zlokalizowana jest dosłownie w bezposrednim sąsiedztwie z wjazdem do dworku ,w którym miało miejsce narodzenie C.K. Norwida, wieszcza, aktualnie patrona Powiatu Wołomińskiego. Szkoda ,że nie widać zaangażowania właśnie Starostwa Powiatu w tę inicjatywę, w końcu nie pierwszy raz znajdującą się w kalendarzu imprez sportowo-okolicznościowych. Kiedy już dosłownie od sygnału od startu dzieliło nas kilka minut w orzeczonej bramie pojawiła się właścicielka dworku Pani Karolina Tyszkiewicz, córka znanej aktorki. Oczywiście nie omieszkaliśmy zaprosić jej symbolicznie na linię startową, w końcu wszyscy jakoś wpisywaliśmy się w temat okoliczności rocznicy urodzin C.K. Norwida.
Taki nowy akcent w cyklicznej imprezie. Po wykonaniu fotek i wymianie uprzejmości, wystartowaliśmy. Tradycyjnie ,tam gdzie jest kolega Kamil , wiadomo , że będzie prowadził. I tak było tym razem, a ja nawet nie próbowałem go wyprzedzać . We dwójkę utworzyliśmy początkową czołówkę. po około 300,400 metrach poczułem ,że opaska na moim lewym dysfunkcyjnym kolanie zsuwa się. Postanowiłem zatrzymać się i błyskawicznie ją tak podciągnąć , by nie absorbowała mnie w dalszej części . Jako ,że miałem podkolanówki kompensacyjne ,podciągnałem ją powyżej i było ok.
Po chwili wyprzedziłem kolege Kamila i nakręcony wybadanym tempem brnąłem do przodu. Jeszcze usłyszałem zapytanie kolegi z tyłu jaką lecę prędkością ? W moim szacunku odczuciowym na ta chwilę było to około 4 min./km. Co oczywiści mu obwieściłem. Może było troche szybciej, ale po tygodniu nie biegania, z opaską na kolanie i asekuracyjnym, bądź co bądź podejściem do wyścigu, trudno było było o właściwe oszacowanie. Od kilometra to był dla mnie samotny bieg, ale pomimo to ,że w jakiś sposób zdawałem sobie sprawę ,że jestem niezagrożony starałem sie utrzymywać równe tempo , by sprawdzić , co z tego wyjdzie na finiszu. To był taki tast na wypadek ,gdy trzeba by było biec np. w grupie , biec tuż za kimś , bądź mieć cienia za sobą. W szóstej edycji właśnie tak miałem, gdzie dwóch siedziało mi na plecach do połowy dystansu, ale ja konsekwentnie ciągnąłem wtedy swoje tempo i młode chłopaki ulegli. Tym razem było spokojnie, choć zastanawiałem się czy przypadkiem nie ma kogoś , co się rozbuja i mnie śmignie w drugiej cześci dystansu. Fajną ,według mnie ciekawostką jest to, że w trakcie biegu dowiadujemy się ile jest do końca. Konkretnie 2400 m, 1200 i 600 m. Jak się ścigamy z konkurencją może to być dobrą informacją kiedy podjąć ucieczkę czy finisz. Tak właśnie kierował się kolega Kamil, bo około drugiego kilometra został dogoniony przez Leszka i potem lecieli we dwóch i kolega dopiero po końcowej sześćsetce zdecydował się na finisz i udało się mu być przed Leszkiem.
Obaj złamali 20 minut i obaj byli usatysfakcjonowani. Mnie natomiast udało się osiągnąć rezultat 17:45, co mnie trochę zaskoczyło , bo wstępnie szacowałem się , zważywszy wszystkie parametry, na poniżej 20, ale nie aż tak. Warto to przemyśleć , przeanalizować i może coś z tego zastosować w przyszłej taktyce przedstartowej. Na zakończenie czekało mnie rozbieganie po auto ustawione w połowie dystansu. Kiedy wróciłem, już było podium pań na naszym dystansie i dosłownie za chwilę Leszek, Kamil i ja również stawaliśmy na podium.
Warto było się wysilić , bo medale dostawali tylko dekorowani . Dodatkowo obdarowano nas fantami w postaci piłek i toreb sportowych, co było przyjemnym bonusem zważywszy ,że uczestnictwo było bezpłatne. Po dekoracji nie omieszkaliśmy zaliczyć grilla z kiełbaską i kaszaneczką. Dla odmiany zaliczyłem ten drugi wariant wsparty chlebem , ketchupem i musztardą. Samo zdrowie , antyoksydanty , witaminy z grupy B itd. itp. Jak się szuka to się znajdzie ! Naprawdę miło , choć szybko ,jednak minęło to popołudnie biegowe.My ,może nie zupełnie w tym składzie, ale na pewno się tu pojawimy w następnej edycji. Niech tylko będzie !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz