Jakich to ja planów nie miałem na ten weekend. Miał być Giełczyn i bieg po świnię w sobotę, a w niedzielę Modlin i bieg u generałów. Ale, zeszło tygodniowe potyczki zdrowotne, zasiały wątpliwości dyspozycyjne odnośnie ,powiedzmy formy, i plany się rypły. Biorąc jednak przykład z kinematograficznej produkcji polskiej trzeba mieć "Wyjście awaryjne". Moim wyjściem awaryjnym w sobotę była druga edycja w cyklu Grand Prix Mińska. Na niedzielę teraz planuję nieplanowany start w ostatnim z biegów cyklu "Wieliszewski Crossing'', ale w sobotę rozpoczyna się Oktoberfest, zatem na chwilę obecną jak będzie , tego nie wie nikt. Zatem w sobotę udajemy się na zgóry upatrzone pozycje do Mińska. Pogoda super . Nie za gorąco, nie za słonecznie, nie za wilgotnie no i na pewno nie za zimno ! Nic tylko się ścigać ! I taki miałem zamiar ,pomimo perspektywy startu niedzielnego. Ale co to by była za zabawa, jak by tak wszystko było, jak w w ruskim zegarku ;).
Byłem z pół godziny przed startem nie planując specjalnych rozgrzewek, ale spotkana Karolina i Artur jakby z automatu wymusili temat. Chciałem pogadać ? To musiałem lecieć. Przed samym startem czekała nas fitnesowa rozgrzewka jeszcze na płycie boiska. Co za szczęście ,że piłkarze jeszcze spali, bo te tabliczki ostrzegawcze....Ale kult nietykalności murawy obowiązyje wszędzie.
Uchodźcy ! Tych kawałków ziemi trzymajcie się z dalego, bo inaczej szybciej wyjedziecie niż przybyliście. Ja staram się też trzymać z daleka, zatem popatrzyłem sobie na ten fitnes, na wszelki wypadek.
Zdyscyplinowani sędziowie punktualnie wystartowali nas o godzinie 9.00. Pierwsze czterysta metrów z hakiem po żużlowej bieżni, oczekującej modernizacji na syntetyczną w bliskiej przyszłości. Tu robię się purpurowy z zazdrości, bo w moim Wołominie w tej kwesti, przyszłość jest bardzo, a może jeszcze bardziej odległa. Wołomin bliżej folkloru, a może zrobią bieżniowe muzeum ? Czterysta metrów po obcym obiekcie, a ile przemyśleń.
Na szczęście opuszczamy ten obiekt i kierujemy się po znanej, zakładam ,już trasie w stronę ,ujmę to w skrócie, krzaków. Pierwsza dwójka ,Badurek & Jabłoński w lesie była już poza zasięgiem wzrokowym, jedynie trzeciego miałem na widoku, ale to też tylko na dłuższych prostych.
Plan w wyniku analizy wstępnej sytuacji, był taki by próbować dogonić trzeciego. A było dopiero półtorej kilometra za nami. Dlatego słysząc ,że biegnie za mną kolega, z którym biegałem w otwockim cyklu górskim, póściłem go przed siebie, bo wiem ,że ma większy potencjał ode mnie. Tak ciągnąłem sie za nim do około czwartego kilometra i postanowiłem go zmienić. Teraz zacząłem trochę się spinać ,by niwelować dystans do trzeciego, co po mału udawało się robić. Nie oglądałem się ,ale kolega, u którego liczyłem na zmianę jednak chyba został. W ostatniej fazie biegu ,może ze zmęczenia trochę gubiłem się w trasie. Mocno musiałem kombinować w miejscu przecinania się pętli i było tam po mostku takie wbiegnięcie w ścieżkę finałową ,też z taką niepewnością ją wybrałem . Tu tempo mi siadło, żałowałem ,że straciłem z oczu niebieską koszulkę , bo mym leciał w ciemno, a tak siadła motywacja. Pomimo to czułem ,że czas poprzedniej edycji na pewno poprawię i tak było. Z moich pomiarów lepiej o 30 sekund. Miejsce za to takie samo . Czwarte. Na mecie czekała woda ,smaczna drożdżówka i fajne dziewczyny biegowe. Mogły czekać , bo biegły jedną pętelkę. Taki ukłon organizatora w stronę pań. I bardzo dobrze, bo nie ma to jak świeże dziewczyny na mecie.
I jak tu nie być na kolejnej odsłonie ? Ci co nie byli mogą przyjechać na rekonesans trasy i ściganie , bo na klasyfikację w cyklu już nie mają szans, ale rozpoznanie przed kolejną edycją cyklu bezcenne !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz