wtorek, 14 października 2014

Poznań 12.10.2014. Następna maratońska przygoda.

Niby wszystko było zapięte na ostatni guzik i w sobotę z rana można ruszać w drogę do Poznania. Jeszcze o 7 rano postanowiłem zerknąć w necie jaki mam numer startowy , by łatwiej było w biurze zawodów. No i łatwo nie było od razu ,bo okazało się ,że w systemie nie ma takiego zawodnika. Sprawdzanie przelewów bankowych nic nie pomogło. Efekt ten sam. Hotel zarezerwowany, ekipa towarzysząca gotowa, wsiadamy do auta. Kierowniczka wyprawy pyta mnie , a graty wziąłeś ? Ups ! Nie ! Wypad i po torbę. Jakaś kumulacja beztroski, czy co ? Ale ruszamy i jedziemy, w końcu zarejestrowanych było jakieś 7 tys. ludzików , a oficjalny limit 10 tys. Cień szansy jest, choć to jasno na stronie organizatora nie wynikało. Autostradą poszło szybko i komfortowo. Dopiero w Poznaniu trochę robót drogowych, ale pensjonat zlokalizowany w sąsiedztwie Targów osiągnięty. Lokalizacja komfortowa ze strategicznego punktu widzenia, tak że nawet z depozytu i socjalu oferowanego przez organizatorów zawodów można było zrezygnować. Po dotarciu ,dopełnienie zaniedbanych formalności. Problemu na szczęście nie było, tylko uiszczając czułem się jak przed maratonem co najmniej we Frankfurcie , czy Paryżu. Teraz mogłem pokręcić się trochę po targach. Głównie skupiłem się na stoisku Asicsa, bo tam miał być przedstawiciel portalu bieganie.pl, który w takim tam konkursiku na podstawie ostatnich moich wyników na krótszych dystansach wyszacował mi czas na ten maraton.

Trzeba było przetestować jakiś model tych bucików, aby dopełnić wymogów i jeszcze pobiec jutro jak najbliżej szacowanego wyniku. A było to 2:47 z małym haczykiem, co ładnie mnie motywowało, ale dawało też do myślenia ,czy to tylko matematyka, czy też np. czynnik wiekowy. Zważywszy na najlepszy mój wynik z przed pięciu lat wynoszący 2:50,28. Wciągnąłem jeszcze ofertę pasta party i udałem się bez większego szwędania do pensjonatu na drzemkę i tym podobne. Nie biegowa reszta ekipy natomiast rozlazła się po mieście. Pozytywnym tego efektem było to ,że po powrocie poczęstowali mnie marcińskim rogalem, nabytym w certyfikowanej cukierni , namierzonej już parę lat temu, też przy okazji tej imprezy. To był taki dodatkowy ładunek paliwa przed jutrzejszym występem. Warto wspomnieć o pogodzie w sobotę ,która trochę psuła koncepcję na jutro , bo było ciepło jak w lato. Prawie 20 stopni. Po średnio przespanej nocy, bo to nie własne łóżko, otwarte okno i odgłosy nocnego miasta, wstajemy jeszcze chwilę przed świtem , by na siódmą udać się na śniadanie do sąsiedniego hotelu odległego o 2 minuty spacerkiem. Tu nie obciążamy układu pokarmowego. Wrzucam dwa tościki z dżemem i kawka. Przed wyjściem była też kawka jeszcze w pokoju taki 3 in 1.
Zostało ostatnie sprawdzenie ,czy odżyweczki  przygotowane i buteleczka ratowniczo-napojowa. Pogoda o dziwo super. Pochmurno, bezwietrznie ,poniżej 15 stopniu. Nic tylko klikać lubię to.  Nowatorsko ,co dla mnie postanowiłem wciągnąć jedną odżywkę na pół godziny przed startem, a pozostałe trzy rozbić na 10, 25 i 35 kilometr. Założenie w sumie okazało się trafione. Na starcie spotkałem kolegę Piotrka z Warszawy, potem na trasie Roberta i jeszcze ze trzy osoby ze stolicy ,co mogłem zidentyfikować.



Udało się zrobić fotkę z panią Guzowską, która według mnie świetnie pobiegła, bo w granicach 3:30. Co by nie było , wybiła 9.00 i poszło.  Początek jak zwykle trzeba było się trzymać tempa , by nie przeholować.  Na 5 km było 19:54 , czyli w normie przy założeniu 4/km. Latam bez gps’a za tem w trakcie było trochę konwersacji z innymi i konsultacji tampowych i w ten sposób pogadałem z zawodniczką , jak się okazało z Doniecka, Tatianą. Jej założenie było na 2:51/52. To powiedziałem jej, że według mnie gna za szybko i że spotkamy się na mecie. Najpierw po pokonaniu tzw. atrakcji czyli przebiegnięciu przez stadion na około 6 kilometrze zostawiłem koleżankę.

Potem jak pamiętam jeszcze się wyprzedzaliśmy, by finalnie dobiec prawie jednocześnie. Czyli każdy robił swoje, a efekt taki sam , choć u mnie po cichu plan był optymistyczniejszy. Na 10 było 39:47, na 20 -1:19:54 , na 30-2:00:45, potem była atrakcja pierwszego podbiegu i na 40 już 2:43:09, a potem atrakcja drugiego podbiegu i finisz, o ile można to tak nazwać na 2:53:22 i widok pleców koleżanki z trasy, ale też i zawodniczki z Kenii , a na 18 kilometrze też wyprzedzałem jedną z nich czyli łatwo nie było nie tylko dla mnie.



Na mecie oczywiście radość ,że to za sobą, trochę rozczarowania, ale zadowolenie z kolei z dobrego samopoczucia i braku drastycznych niedyspozycji. Na ścieżce finiszera doładowałem dwa kubeczki izotonika, cząstkę pomarańczy, banana i winogronka.



 Potem, że kolejek nie było zaliczyłem masażyk. Największą trudność stanowiło włażenie i zwlekanie się z leżanki. Na telefonie przyszły wyniki i zdziwko, że jestem drugi w kategorii. Zorientowawszy się , że podium będzie po 14 , wyrobiłem się jeszcze z prysznicem i przebraniem, a ekipa zerknęła, co na temat podium w necie, czy coś jest czy nie, i nie wiele się dowiedziała. Dopiero na miejscu, pod podium dowiedzieliśmy się , że w kategoriach dotyczy to tylko pierwszych miejsc. Pomijam fakt, że ram czasowych nagradzanie nie trzymało się wcale. Była widać sporą absencję w tym temacie. Taka organizacyjna wpadka, według mnie. Niejasność po prostu w regulaminie, a w smsie można podać dodatkowo, że podium o godzinie takiej i wszystko jasne. Gdzieś w komentarzach ktoś trafnie to ujął, że to nie jest wielki koszt nagrodzenie trzech osób w kategorii wiekowej, a dla zawodników satysfakcja bezcenna. Już po warszawskim zaczęła się dyskusja na temat spadku frekwencji . Według mnie szybki wbrew      pozorom ,ale jednak wzrost jej, zdehumanizował te imprezy kosztem wybujałej komercjalizacji naśladującej imprezy zachodnie. Praktycznie dwie, może trzy firmy sponsoringowo zdominowały zawody i być może dlatego wygląda to tak, jak wygląda , a my jesteśmy w Polsce i trochę się różnimy od naszych sąsiadów. Kameralnie na pewno już nie będzie, ale niech będzie po Polsku. Wyścig o frekwencję kończy się tym, że wiele osób zalicza maraton po słabych przygotowaniach i na tym zaprzestaje nawet nie biegając krótszych dystansów. Pewnie pojawię się tu na następnej z edycji jak zdrowie pozwoli i będę obserwował jak to wszystko będzie ewoluowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz