czwartek, 23 października 2014

Biegacze są wszędzie. Teodorów 19.10.2014

 


 To była impreza biegowa wyszukana przez kolegę Kamila. Podstawowym walorem jej to bliskość, że bez parcia dojechaliśmy tam w pół godziny. Kiedy znaleźliśmy się już na miejscu od razu było widać, że to co się tu przygotowuje to takie powszechne ruszenie. A inicjatorką tego była Pani Katarzyna mieszkanka tej miejscowości, której inicjatywę w sumie podjęły dwie sąsiadujące wioski.

Wartością dodaną była integracja lokalnej społeczności , jeszcze większa ,bo to co zobaczyliśmy już było godne pozazdroszczenia. O godzinie 11 na krótszym odcinku pościgały się dzieci, dla których przygotowane były specjalne medale. O godzinie 12 nadszedł czas na pozostałych. Dystans deklarowany to 4,5 km . Na linii startu widać było sporo osób przypadkowo- okolicznościowych , ale nie brakowało też tych wyglądających dość profesjonalnie.


 Trasa wytyczona była na jednej pętli po lokalnych drogach częściowo asfaltowych ,gruntowych, leśnych jak i polnych, a zabezpieczenia trasy nie powstydził by się nie jeden profesjonalny bieg. Obsługę rozwieziono dwoma szczególnymi transporterami’’ wiejskimi ,, . Zabłądzić,  po prostu było by trudno.


Odliczyliśmy do startu i biegniemy. Ja z Kamilem dość zachowawczo. Kolega jeszcze odczuwał orientację stukilometrową po Kampinosie, ja natomiast miałem w nogach sobotni sprawdzian na pięciokilometrowym parkrunie. Ale furorę od początku jednak robił człowiek w dżinsach, który wyciął tak ostro ,że gdyby nie jego strój, to mógł wzbudzić respekt.

Jednak to tempo zdołał utrzymać może 300 metrów, a potem spokojnie wchłonął go peleton. Pierwszy zakręt zabezpieczany był przez sympatyczną złotowłosą motocyklistkę, która poza tym cykała też fotki. Fotkę cyknęła nam też pani zabezpieczająca najbliższe rozstaje, a dogadaliśmy to z nią robiąc rekonesansową rozgrzewkę. Oczywiście staraliśmy się być jak najbardziej widoczni i fotogeniczni. A jak wyszło ? To widać .

Od tego momentu zdecydowanie wyszedłem na prowadzenie i wkręciłem się w tempo, które planowałem dowieźć do mety. Skupiłem się na tym i jakby po włączeniu tempomatu sunąłem do przodu, co raz mijając kogoś z obstawy w odblaskowej kamizelce. Czułem się teraz jak Kenijczyk biegnący po wygraną, pilotowany przez samochód –pilota ( takie cinqechento ochrony, ale zawsze ). Cisza ,spokój, piękna jesienna pogoda, no i wizja zwycięstwa to jest. Aż chce się lecieć. Jak to na terenach wiejskich ,napotkałem kilka swawolnie biegających piesków, ale tylko jeden miał na mnie chęć, ale rozpoznaliśmy go jeszcze na rozgrzewce, zatem nie dałem się zaskoczyć. Rozgrzewkowy rekonesans z Kamilem zrobiliśmy zarówno na początek jak i na koniec trasy, dlatego wiedziałem z wyprzedzeniem ile mi jeszcze zostało mi dystansu do ostatecznego finiszu.







Przez cały bieg, po wyjściu na prowadzenie , ani razu nie obejrzałem się , wychodząc z założenia , że robię co mogę , a jak będzie ktoś lepszy, to i tak mnie dojdzie. Wtedy będę się martwił jak odeprzeć atak. Tym razem jednak takiej sytuacji nie było i finiszowałem zgodnie z ustalonym schematem.

     W chwilę po mnie pojawił się drugi finiszujący zawodnik. Potem i trzeci, by za nim można było zobaczyć pasjonującą walkę o czwartą pozycję kolegi Kamila, który odparł atak rywala dosłownie na ostatnich paru metrach.

          Już za moment pojawiali następni finiszujący , a na ich szyjach zawieszano medale z napisem „I Runda Sąsiedzka” , co wyraźnie określało formułę tego biegu.  To to ona zadecydowała o tym,     że podium nie było tu najważniejsze i dlatego go nie było, a o tym kto uplasował się na pierwszych pozycjach oznajmiła pani Kasia tuż przed rozpoczęciem losowania różnych ciekawych i funkcjonalnych gadżetów. Tu dodać trzeba ,że losowanie głównie polegało, na ustaleniu kolejności szczęśliwców ,bo nagród starczyło dla wszystkich. W między czasie , tak oczekujący jak i już wylosowani mogli upiec sobie kiełbaskę przy ognisku lub poczęstować się jakimś smakowitym wypiekiem z długiego stołu teodorskiego i napić się kawy lub herbaty wedle upodobania. Napoje te były przygotowywane na bieżąco dzięki czajnikom elektrycznym zasilanym energią od jednego z sąsiadów. Czyli znowu widać  było sąsiedzkie współdziałanie w dobrej sprawie.



     Do organizacji takich zawodów skłoniła panią Kasię spontaniczna decyzja po jednym z masowych biegów w stolicy, w którym uczestniczyła z grupką właśnie swoich sąsiadów. W tym dniu w Teodorowie rządzili pasjonaci biegania oraz ich przyjaciele, a wszyscy inni świetnie się bawili . Emanująca od organizatorki pozytywna energia i obietnica powtórzenia tej imprezy za rok ,wróży że znowu też tu się pojawimy, tym bardziej, że mamy tu już przyjaciół biegowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz