poniedziałek, 30 czerwca 2014

Autotgrafik proszę, czyli letnia odsłona Wieliszewskiego Crossingu, lekko w przeciągu.



         Wszystko to zostało zaplanowane na niedzielne przedpołudnie 15.06.2014 w miejscowości Krubin. Konkretnie na rubieżach tej miejscowości z bazą zawodów zlokalizowaną na łące przyległej do miejscowej remizy strażackiej jednocześnie będącej domem kultury. Wszystko w tym zakresie zatem na wysokim poziomie tym bardziej, że budynek wyglądał na dość świeżą inwestycję. Jak i w poprzednich edycjach wpierw trasę przecierali rowerzyści ,startujący w handicapach czasowych, by po nich już całą stawką do rywalizacji ruszyli biegacze. Tym razem stawka liderów już na początku w mojej ocenie, była znacznie silniejsza niż zwykle. Zasługą tego pewnie jest rosnąca renoma tego cyklu w kilku aspektach prześcigająca podobne inicjatywy. Ale to dobrze, coś się dzieje, a nikt nie obiecał, że będzie przewidująco i łatwo. Trasę stanowiła jedna duża pętla długości około 12,5 kilometra (oficjalnie 12,68 )głównie wśród nad narwiańskich łąk i częściowo lasów, sporadycznie zahaczając o jakieś zagubione gospodarstwa czy domostwa, a nawet przebiegaliśmy przez teren ,jak oceniam jakiegoś dawno upadłego PGR-u i tu był odcinek po betonowych jombach . Choć bieg poprowadzony był drogami polno- leśnymi to wbrew pozorom dość wymagającymi. Wynikało to z dużej ich nierówności z dużymi powybijanymi wręcz dołkami, wymuszającymi bieg zygzakami lub jak po bandzie w postaci opadającego pobocza. Ku mojej rozpaczy pierwszych trzech zawodników pognało tak ambitnie ,że już przed drugim kilometrem wiedziałem, że wszystko co mogę ugrać w dniu dzisiejszym to czwarta pozycja. Tak to wyglądało, ale czy ugram nadal  nie wiedziałem ,gdyż miałem cień który skutecznie podążał w ślad za mną, tak ,że prawie czułem jego oddech. Nie było szans na jakieś wyluzowanie i musiałem główkować jak się urwać. Z tego co pamiętam , chyba tak w połowie stawki postanowiłem zmęczyć konkurenta stosując taki element z treningów , które realizujemy czasami razem z klubowymi kolegami. Polega on na przyśpieszeniach i zwolnieniach w określonych jednostkach czasowych, coś w rodzaju elementu fartleku. Tutaj nie miałem ustawionego timera, zatem moim wyznacznikiem były zawieszone taśmy orientujące trasę.  Jak się okazało efekt został osiągnięty , choć nie wiem , czy zawdzięczałem go tej taktyce jednak . Co najmniej ostatnie trzy , a może więcej kilometrów podążałem już samotnie . Sporadycznie na otwartych łąkowych przestrzeniach mogłem wypatrzyć  zdecydowanie wyprzedzającego mnie kolegę Piotrka. Do pierwszej dwójki mój wzrok już niestety nie sięgał. W tym dniu , choć to połowa czerwca , upału nie było, a powiewało nieźle, dlatego oczekując na start obserwując przybywających na metę rowerowców ,z wysokości klatki schodowej obiektu kulturalnego w oddali widziałem pasące się krówki. W trakcie biegu już po 40  minutach zmagań z trasą, zacząłem wypatrywać przy każdym wbiegnięciu na większa przestrzeń trawiastą owych krówek, które zwiastowały by ,że do upragnionej mety już tylko kawałek. Pomimo nie zagrożonej pozycji , można powiedzieć , że jak zwykle starałem się utrzymywać tempo do końca, który osiągnąłem w 49:51, ulegając Piotrowi Cyprjańskiemu 48:44 , a przed nim był Rafał Szymborski 45:01 i lider klasyfikacji generalnej Jacek Wichowski 44:37. Moje plecy w pierwszej części dystansu zdecydowanie naciskał Andrzej Ignatowicz 50:51. Tym razem w open poza pudłem , ale jako pociech było pierwsze w wiekówce , no i pierwszy autograf darowany małej fance biegaczy skutecznie zbierającej je w dniu dzisiejszym, także od innych.



 Kolega Kazimierz też załapał się na podium, zatem klub z Wołomina trochę podokazywał !

sobota, 28 czerwca 2014

Długo i spokojnie ale, nie moja bajka, czyli Ulltramaraton Podkarpacki 30.05.2014.

Pochodzę z Rzeszowa, więc mimo, że o UP ( Ultramaraton Podkarpacki, 30.05.2014 ) znalazłam informacje już po zamknięciu zapisów postanowiłam napisać do organizatorów z prośbą o przyjęcie mnie na listę startową. Udało się, niemal natychmiast otrzymałam pozytywną odpowiedź. Pozostało "tylko" odpowiednio przygotować się. 
W ramach treningu i rodzinnych odwiedzin, trzy tygodnie przed godziną zero udało mi się pobiegać żółtym szlakiem dookoła Rzeszowa którym przebiegała znaczna część trasy UP. Niestety zapoznanie się z charakterem trasy nie ułatwiło mi podjęcia decyzji o taktyce biegu czy użytym sprzęcie. Wynikało to z znacznego zróżnicowania trasy i to pod każdym względem.
Zawodnicy mieli do wyboru dwa dystanse 70 km i 116 km . Zaplanowano wspólny start o wschodzie słońca (4:24) i na trzecim punkcie odżywczym (54km) trasy rozdzielały się. Krótsza kierowała się wzdłuż Wisłoka na rynek, a dłuższa poprowadzona lasami okalała miasto od strony południowej by również zaprowadzić biegaczy na piękne Stare miasto, gdzie od świtu do późnych godzin wieczornych zapewniono nie tylko biegaczom, ale także kibicom i mieszkańcom liczne rozrywki.
Wieczorem w piątek o godz.20 zaplanowano odprawę techniczną. Jak dla mnie ciut za późno i tak naprawdę nic nowego tam się nie dowiedziałam. Za to pakiet startowy miło mnie zaskoczył. Piękna koszulka, bardzo dobra mapa trasy i kilka ciekawych drobiazgów przydatnych biegaczowi jak buffo, składany kubeczek do picia, ręcznik do twarzy.
Trasa biegu przez pierwsze 60 km była wyraźnie pofałdowana. Różnorodne podłoże wciąż się zmieniało. Biegliśmy asfaltami, leśnymi ścieżkami z lessowym podłożem, polnymi drogami ziemnymi i kamienistymi a miejscami również w wysokiej trawie. Znaczna część trasy była odsłonięta co przy upałach mogło stanowić problem, jednak w dniu startu pogoda była bardzo sprzyjająca. Temperatura około 16 stopni Celsjusza a wieczorem lekkie opady. Dużym plusem trasy była jej malowniczość i idealne wprost oznaczenie, wyraźnie widoczne nawet po zmroku.

Organizator zapewnił punkty odżywcze w Tyczynie-23km, Zarzeczu-40km, Zgłobieniu-54 i dla 116 km Trzcianie-64, Głogowie Młp.-90,5 km i ostatni w Nowej Wsi na 105 km. Punkty odżywcze były dobrze zaopatrzone i najważniejsze wspaniale i entuzjastycznie obsługiwane przez wolontariuszy. Na każdym  byłam witana aplauzem i zaopiekowana na wszelki możliwy sposób. Szkoda tylko, że nie było zaplanowanego przepaku, bo chętnie zmieniłabym buty gdzieś w połowie trasy.

 Podczas biegu wśród zawodników panowała wspaniała atmosfera. Wzajemnie się dopingowaliśmy, bez atmosfery rywalizacji. Niestety już od 64 km biegłam samotnie, nie mając nawet kontaktu wzrokowego z innymi zawodnikami. Po 90 kilometrze muzyka z telefonu pozwalała mi walczyć z monotonią tego odcinka trasy. Ostatnie kilometry prowadziły chodnikami i ścieżką rowerową wzdłuż Wisłoka. Biegłam samotnie i przechodnie ciut dziwnie patrzyli na mijającą ich biegaczkę. Ostatnie kilometry to już wielka przyjemność. Chciałam złamać 12 godzin więc pędziłam ile sił w nogach, tj. poniżej 5 min. na kilometr. Dla normalnych biegaczy to spokojne tempo, jednak mając ponad 100 km w nogach ma się wrażenie sprintu.
Ostatnie metry pokonywałam z ogromną radością. Nie czułam zmęczenia, bólu tylko czystą radość i lekkie niedowierzanie, że poszło mi tak dobrze i tak lekko.
Organizatorzy, wolontariusze, biegacze, kibice wszyscy dali z siebie bardzo dużo pozytywnej energii, którą Rzeszowski rynek przyjął z dużą gracją. Chętnie tam wrócę za rok!  P.B.

PS.  Koleżanka Patrycja też nieźle radzi sobie w krótszych dystansach, niejednokrotnie zasilając drużynę      "Aktywny Relaks" - kb-rebus.pl, o czym niebawem ! 


środa, 25 czerwca 2014

"Biegnij z Kobyłką" 14.06.2014

Jeszcze w południe ostro klepałem po głównych arteriach Ursynowa, by dla odmiany parę minut po siedemnastej ruszyć do rywalizacji na krosowej trasie zlokalizowanej w rejonie rezerwat Grabicz w Kobyłce. Dystans to około 5,5 kilometra . Start przy szkole ,dlatego początkowo biegliśmy ,może pół kilometra asfaltem, by wbiec na drogę gruntową i za chwilę w ścieżki lasu z przewagą drzew liściastych. Stawkę wyścigową pilotował rowerzysta w osobie głównego organizatora i szefa RKS Family Active ,klubu rowerowego z Kobyłki.

 Poza tym były oznaczenia w postaci taśm na krzewach i drzewach. Do rywalizacji przystąpiło nie całe trzydzieści osób, głównie z okolicy ,czyli powiatu, ale nie zabrakło też kolegi Sylwestra Kuśmierz, z którym ostatnio widujemy się dość często. Kolega zrobił sobie rozbieganie biegnąc większą część dystansu ze mną , by na końcówce przycisnąć i osiągnąć to co zamierzał. Jednak zanim do tego doszło zaistniała sytuacja ,że sam organizator o mało nie pogubił trasy. Przyczyną tego okazał się jakiś samorodny drwal poszerzający ścieżkę poprzez wycinanie krzaków, a zaś w szczególności tych oznaczonych taśmami. To było na końcowym odcinku, dlatego zasugerowałem koledze na rowerze, by wrócił do kontrowersyjnego momentu, bo ci za nami jak się pogubią. My mieliśmy do pokonania prostą około 300 metrów, bez możliwości skrętu zatem nie było problemu. Trasa okazała się dość wymagająca choćby ze względu na różnorodność podłoża , od asfaltowego piaskowe i coś w rodzaju czarnoziemu ,trochę śliz-
giego z powodu wilgoci i niedawnych opadów, a i szerokość ścieżek nie rozpieszczała dlatego z uznaniem myślałem o koledze który wystartował z wózkiem i latoroślą. Co prawda wózek w typie biegowym, ale zdecydowanie nie krosowym. Jak się okazało mimo trudności i tata z wózkiem też dał radę. Powyższy bieg wchodzi w nowatorski cykl biegów Powiatu Wołomińskiego i to było dla mnie mobilizacją , by tu się znaleźć, tym bardziej, że z ustaleniem wygodnego terminu na jego realizację było kilka trudności, stąd taka godzina jak już padło na 14.06 by dać szansę też tym , co biegali na Ursynowie czy w Sulejówku. Następny bieg cyklu, też nowatorski bo nocny i w Markach i na dyszkę już 28 czerwca.Czy Nocne Marki będą zadowolone ? Wybieram się sprawdzić ! Zawody oczywiście wygrał Sylwek, któremu muszę mieć przyjemność ulegać, a trzeci był Nocny Marek.

Czasem słońce ,czasem deszcz, czyli 5 kilometrów ostro na Ursynowie.14.06.2014



Po pauzowaniu w zeszłorocznej edycji, w tej uczestnictwo zaplanowałem wcześniej bez względu na rodzaj przygotowań i wszystkich innych okoliczności. I konsekwentnie pojawiłem się w dniu startu w biurze zawodów na tyle wcześnie , by się poszwędać nawet po okolicy, a potem pogawędzić i poustalać taktykę biegu ze spotykanymi , sukcesywnie przybywającymi znajomymi. Tak czas zleciał, że trzeba było przebrać się i dokonać rozgrzewki. Przebrałem się w samochodzie na nieodległym parkingu. Na rozgrzewkę ubrałem na wierzch wiatróweczkę, gdyż pogoda zapowiadała się zmienną ,a trochę podmuchiwało to się przydała. Na początku rozgrzewki spotkałem Mariusza z Mińska i tak razem zrobiliśmy pętelkę około dwukilometrową chodnikami i ulicami Ursynowa , bo pobiegliśmy w odwrotną stronę w stosunku do trasy. Po drodze spotkaliśmy kilkoro znajomych w tym panią Iwonę Lewandowską z asystą. Wszystkim dopisywały humory ,co dobrze wróżyło i nastrajało. Gdy dobiegliśmy w rejon mety , do starty pozostawało już nie całe 15 minut, zatem należało się przymierzać do bloków ,oczywiście w cudzysłowie, by zająć w miarę optymalną pozycję. Jakieś panie fit neski poprowadziły jeszcze przedstartową rozgrzewkę dla ogółu ,po czym kilka standardowych zdań oficjelskich i nastąpił start. Przy tej masie startujących nie uniknione było pojawienie się na początku przedstawicieli lotnych premii na pierwszych 200, 300 metrach , by potem umierać dalszą część dystansu, zatem kiedy zostali w tyle można było skupić się na swojej robocie. Tu muszę powiedzieć ,że w tempo nawet wszedłem, ale noga niestety nie podawała tak jak bym chciał to odczuwać. Tempo odbierałem raczej jako równe i nie zważałem na wyprzedzających mnie na pierwszych dwóch kilometrach. Tu doszedł mnie kolega z Kobyłki , z którym ostatnio często się ścigamy na startach, a ostatnio w Rembertowie, co mnie trochę zmobilizowało. Za sobą poza tym czułem oddech Macieja z Piaseczna ,z którym umawialiśmy się przed biegiem na wspólne tempo. Tymczasem dystans umykał pod nogami i kolega Mariusz z Kobyłki trochę słabł ,natomiast około trzeciego kilometra doszła nas koleżanka Ewa teraz z Otwocka, jeszcze rok temu w naszym klubie. Przez krótką chwilę pobiegliśmy razem i widząc jej potencjał powiedziałem jej ,jak myślę dodając trochę otuchy, by spokojnie tak ciągnęła dalej i już na czwartym kilometrze widziałem koleżanki plecy. A jeszcze trzy tygodnie temu to ona miała taki widok ,co prawda na dwa razy dłuższym dystansie, ale już na początku roku obiecała sobie i mnie ,że na piątkę musi mi dołożyć i słowo się rzekło. Tuż przed początkiem piątego kilometra, tak szacuję,  kolega Maciej mnie łyknął i widać ,że delikatnie podkręca, na co mnie już nie było stać. Oj ,ta końcówka była ciężka i ten widok wstępnej bramki i jeszcze z pół kilometra do mety. W takich momentach maksymalnego chyba zmęczenia staram się myśleć , aby nie tracić tempa i dowieźć je do końca. I w moim przypadku meta osiągnięta została w 17:17. Pocieszające jest to ,że łatwo będzie zapamiętać ten wynik. Miejsce też , bo 64 , jak mój rocznik. A całkowicie satysfakcjonujące jest to, że udało się tym wynikiem wywalczyć pierwsze miejsce w kategorii wiekowej i nie wiem czy oficjalnie ,czy nie na pewnych salonach mogę się tytułować jak mistrz ulicznego dystansu 5 kilometrów , oczywiście w swojej kategorii wiekowej. Sam bieg przebiegał w dobrych warunkach pogodowych w przeciwności do przeprowadzanego zakończenia z dekoracją zwycięzców , które skutecznie zakłóciła ulewa , wystraszając sporą część widowni.

 Analizując porównawczo tę imprezę z tą z przed dwu lat ,wynik mam gorszy o 11 sekund. Wtedy była jedna ogólna kategoria masters ,teraz dopracowano się rozbicia na kategorie wiekowe, dając satysfakcję i radość wejścia na podium większej ilość biegaczy i obdarowywując ich reklamowymi gadżetami od sponsorów, poza oczywiście open, gdzie szarpnęli się jak było widać na symbolicznie wielkich talonach,na jakąś gotówkę, jak ja to mówię na pokrycie kosztów startowych.  Po krótkiej regeneracji na dzień dzisiejszy jeszcze miałem w planie start w okolicy zamieszkania w biegu krosowym w rejonie Rezerwatu Grabicz w Kobyłce.

piątek, 13 czerwca 2014

RunBertów 8.06.2014 i moja druga obecność tamże.

             

Opcji na ten weekend ,żeby spędzić go na startowo było wiele, ale tym razem wybrałem wersję ekonomiczną . Dlatego padło na Rembertów i organizowaną w środowisku Akademii Obrony Narodowej piątkę na atestowanej tym razem trasie. Po prostu było blisko, zatem i szybki dojazd, nie męczący dystans jak i nie męczące wpisowe, nawet realizowane w dniu startu. Pogoda dopisała jak w roku ubiegłym i szykował się upał . Biuro tym razem nie pod namiotem ,a w budynku kantyny zlokalizowane było. Tym razem start i meta zlokalizowane były centralnie na placu apelowym, ja bym go tak nazwał jeśli nim nie jest w rzeczywistości. Po dokonaniu formalności dysponując sporą rezerwą czasową do startu, będąc w przebraniu startowym ,mogłem pogadać ze znajomymi i zrobić dłuższą rozgrzewkę niż zwykle.

 W myśl zasady im krótszy dystans ,tym proporcjonalnie dłuższa rozgrzewka. W moim przypadku podstawą jej było od potruchtania do pobiegania i kilku prób przyspieszeń do których zniechęcała skutecznie temperatura. Rywalizacja na trasie zapowiadała się dla mnie ciekawie, gdyż oprócz Hubercika, z którym jak się spotkamy to się ganiamy, pojawił się też kolega Mariusz ,z którym w ubiegłą niedzielą przegrałem w Wołominie na nieco krótszym dystansie w Wołominie. Był też kolega Jurek z mojej kategorii wiekowej.  Przed startem głównym pościgały się dzieci. Potem przyszedł czas na nas. No i wystartowaliśmy. Zawsze po starcie odnotowuję w swoim samopoczuciu jakiś przypływ energii, którego się obawiam, aby mnie nie poniosło, co wraz z pokonywanym dystansem mogło by mieć fatalne skutki przeszacowania. Tym razem też tak było, bo dosyć długo byłem w bliskim kontakcie z czołówką , która na szczęście zaczęła zwiększać dystans, co pozwoliło ocenić mi ,że jednak nie dałem się ponieść , w przeciwieństwie do kolegi Huberta. Po około półtorej kilometrze dogonił mnie Mariusz, co trochę skonsternowało mnie .Jednak świadom ,że jeszcze kawałek drogi przed nami postanowiłem trzymać się swojego tempa, co okazało się słuszną decyzją. Biegnąc razem dogoniliśmy około 2 kilometra Huberta, po czym pomimo trzymania tempa zacząłem urywać się koledze Mariuszowi, co było dla mnie pozytywnym sygnałem, Jak dobrze pamiętam jeszcze jednego zawodnika udało mi się minąć. Początkowa stawka była rozbita do tego stopnia, że w moim zasięgu okazał się zawodnik na trzeciej pozycji, którego nawet doszedłem i jakiś czas z nim biegłem, jednak na rondzie z wjazdem do Akademii, kolega zaczął mi się urywać, a do mety dobre pół kilometra jeszcze było.

 Pomimo prób dołączenia, nic z tego nie wyszło i na mecie zameldowałem się jednak za nim z lekką stratą odnotowując swój czas 17:38, co na zastane okoliczności i dyspozycję było niezłym rezultatem, choć z lekkim niesmakiem, okraszonym lekcją pokory.

 Zaraz po godzinie dwunastej przystąpiono do dekoracji. Na najwyższym miejscu stanął Jakub Pudełko 16:41, potem Rafał Rusiniak 16:46 i Michał Łosiński 17:33, a do domu ze zdobytą euforią pojechał Dariusz Król, który przegrał z trzecim o tyle, co drugi z pierwszym.
Poważniejszych interwencji służb sanitarnych i porządkowych nie odnotowano !


wtorek, 10 czerwca 2014

XXI Bieg Władysława IV, kros leśny.7.06.2014

                     



                   
Są takie biegi, na które się nie zapiszesz, nie mówi się o limitach miejsc, nie wspomina się o nagrodach. Zresztą ci co się tu zjawiają,  z tego co zauważyłem, w ogóle o tym nie myślą. Miałem to szczęście ,że zostałem zaproszony, a zaszczyt tym większy był dla mnie ,że po raz drugi, bo w zeszłym roku pierwszy raz dostąpiłem tego zaszczytu, właśnie na taki bieg. Być może decydowało o tym ,że poniekąd staram się przewodzić lokalnej braci biegowej, może samo to , że często startuję, a może nazwisko lekko zbieżne z patronem imprezy. To są moje przemyślenia , a co jest na rzeczy nie wnikam. Ważne ,że mam okazję pościgać się w miłej atmosferze. W bieg zaangażowane jest głównie środowisko Liceum im .Władysława  IV z Warszawy. A co skłania ich w nasze strony ? Osoba organizatora. Kolega Grzegorz Radomski ,zapalony biegacz amator reprezentuje kadrę pedagogiczną tej placówki. Miejsce myślę ,że wybrał nie przypadkowe, gdyż w Ossowie w sąsiedztwie pomnika związanego z Bitwą Warszawską 1920 r. Cała baza zawodów mogła mieścić się w lokalnej szkole, dzięki otwartości i przychylności dyrekcji tej placówki. Bieg adresowany jest do młodzieży gimnazjalnej i licealnej i być może gdyby nie ta impreza nie miała by ona okazji znaleźć się tu i zapoznać z tym historycznym miejscem. Organizator przewidział rywalizację w kilku kategoriach. Oprócz open rozbitego na pnie i panów, było gimnazjum i liceum z rozbiciem na chłopców i dziewczęta, była kategoria absolwenci oraz  kategoria rodzice i jeszcze kadra pedagogiczna. Trasa wytyczona tak jak w ubiegłym roku na pętelce po kompleksie leśnym przyległym do poligonu, z dobiegiem w sąsiedztwie kapliczki . Dobieg był również powrotem.

 Zapowiadała się rekreacyjna rywalizacja, tym bardziej ,że zjawili się młodzieńcy z którymi ścigałem się w ubiegłym roku. Nadeszła ustalona godzina ,czyli 10.15 i po startowej odliczance ruszyliśmy. Miałem na ten wyścig kilka pomysłów, jak ten by ruszyć z końca i pomału wyprzedzać, a cel w tym miał być taki, że uzbrojony w odpowiednio ustawioną kamerkę bym po filmował zawodników . Plan poległ jednak. Pozostała standardowa taktyka biegowa. Jako ,że nie mam możliwości konfrontacji z zawodnikami z którymi ścigałem się tu w ubiegłym roku i nie wiem na jakim są aktualnie poziomie postanowiłem puścić ich przodem i kontrolować sytuację ,by ewentualnie na dobiegu do mety który ,chyba miał z pół kilometra powalczyć o miejsce. Jednak temat realizowany był tylko w początkowej fazie, gdyż zawodnicy puszczeni przodem narzucili sobie zbyt wymagające tempo ,i  jak się okazało mogłem zostawić ich za sobą trzymając się tej samej prędkości jak oceniam (ocena intuicyjna, gdyż leciałem tylko na stoper) .Rywale jak sądzę słabli.  Już wtedy nie zakładałem jakiegoś śrubowania czasu, tym bardziej ,że już na następny dzień czekał mnie wyścig w Rembertowie na atestowanej pięciokilometrowej trasie , a wyniku z poprzedniej edycji po prostu nie pamiętałem, a tak a pro po , później sprawdziłem i był lepszy, ale i rywalizacja bardziej zacięta. Tym razem chłopaki wyraźnie wcześniej odpuścili, co i dla mnie było  na rękę, bo pogoda była dość ciężka ze względu na rosnącą temperaturę. Na szczęście biegając traktami leśnymi byliśmy, choć częściowo pod cienistą osłoną koron drzew.  Dystans to około 6,6 km. Wszystkim startującym, a było ich około 50 osób, udało się zamknąć zawody przed upłynięciem 1 godziny od startu.


 Frekwencja być może była by większa ,ale uczniowie tej szkoły w tym dniu brali również udział w wyścigach wioślarskich na Wiśle. Po czym zostaliśmy zaproszeni na grillowy poczęstunek, gdzie jeszcze na „gorąco” mogliśmy podzielić się wrażeniami. Następnie odbyło się wręczenie dyplomów wszystkim uczestnikom i pucharów najlepszym w poszczególnych kategoriach.


 Jak w zeszłym roku najlepszą panią okazała się Patrycja Bereznowska, ostatnio triumfatorka w Ultramaratonie Podkarpackim, gdzie jako pierwsza kobieta ustąpiła tylko trzem pierwszym panom, a dystans bez mała to 110 km, a może i więcej bo to góry i teren. No i mnie również udało obronić się zeszłoroczną pierwszą lokatę, za co przeprosiłem wszystkich i już pomyśleliśmy jak w razie co utrudnić mi sprawę w przyszłym roku, może opóźnionym startem w stosunku do całej stawki np. o 1 min. Będzie tak czy owak, na pewno ciekawie ,jak w tym roku. Po cyknięciu sobie grupowej fotki na pamiątkę rozjechaliśmy się na dalsze weekendowanie , bo to dopiero była połowa soboty. Największym wygranym w tego typu imprezach według mnie jest zawsze organizator i osoby wspierające go ,zatem gorące podziękowania i nie gasnącego zapału na przyszłość dla kolegi Grzegorza i jego zespołu.

piątek, 6 czerwca 2014

Powiatowy Bieg im. rtm. Witolda Pileckiego. 1.06.2014. Coś na własnym terenie !

      

                            Jakoś na dwa tygodnie przed opisywanymi zawodami poraził mnie po oczach baner rozwieszony w sąsiedztwie podwójnego ronda przy Bazylice Świętej Trójcy w Kobyłce. Przejeżdżając obok rejestrowałem, że z Kobyłki, że w Wołominie, że pierwszego czerwca. Zacząłem się zagłębiać w necie i pomału, bo nie wszystkie informacje były jeszcze dostępne i tak z dnia na dzień, kilka dni przed imprezą, na sugerowanej stronie odnalazłem nawet schemat trasy. Wtedy mogłem z zupełną pewnością pchnąć przez sms’y i przez fejsa informację do znajomków, a jednego, nomen omen z Kobyłki   zahaczyłem przypadkiem biegnącego przy drodze ,którą podążałem do pracy i zakomunikowałem mu o imprezie, jak się okazało o której nie był świadom, a do niego innych namiarów nie miałem . Dzień wcześniej bawiłem się , bo to wszystko powiązane było poniekąd z dniem dziecka na biegu" Wawerczyka", także i dziś spodziewając się jednak wymagających rywali, wiele sobie nie obiecywałem, poza możliwością pościgania.  Na wspomnianej stronie podany był regulamin, ale nie zagłębiałem się w szczegóły. Zapisać można się było rzekomo przez internet, ale ja wybrałem opcję na miejscu. Jak się okazało na pół godziny przed startem, zaplanowanym na godzinę 12, tłoku nie było i dostałem numerek 6 czy 9 w formie naklejki.

       Ja jednak z tej formy zamieszczenia go na koszulce nie skorzystałem i standartowo przypiąłem go na agrafki. Trochę ludzi się zebrało. Nawet poniekąd z przypadku jak koledzy z Bobra Tłuszcz. O tym, że wielu zawiadomionych przeze mnie nie będzie wiedziałem z góry , gdyż mieli już dużo wcześniej zaplanowane starty ,choćby w Mińsku Mazowieckim, który od dwóch lat oprócz piętnastki oferuje do pokonania dyszkę . I choć tu na miejscu można było wystartować bezpłatnie ,co było na plus imprezy, to mocnej frekwencji ,według mojej oceny nie było. Z mojej orientacji na starcie stanęło niespełna 30 osób, ale jak na wspomniane okoliczności , terminy i rodzaj przepływu informacji to i nie ma co się dziwić. Już na początku pewne kontrowersje budziło wytyczenie trasy.


       Część przebiegająca ulicami okazała się jasna, ale to co miało się dziać na początku i na końcu ,czyli na bieżni ,już nie. Od tego skąd start ( były dwie linie po przeciwległych stronach) potem w którą stronę, potem raz czy dwa ,obiegamy stadion?

   Podobnie było z końcówką  ,wpadając na stadion skręcamy w lewo ,czy w prawo? Poczyniono ustalenia, wyjaśnienia i ogłoszono, ostatecznie obowiązującą wersję początku i końca biegu,i z małym poślizgiem czasowym wystartowaliśmy. Po obiegnięciu bieżni i dobiegnięciu do bramy pobiegliśmy już ulicą w stronę basenu , który z kolei obiegaliśmy już chodnikiem i znaleźliśmy się na terenie OSiR’u .Kostkowym chodnikiem pobiegliśmy pomiędzy kortami, a stawem, by za nim skręcić w szutrówkę ominąć budynek  Huraganu, by ponownie opuścić teren obiektu drugą bramą i wybiec na ulicę Sportową. Przebiegaliśmy między innymi w sąsiedztwie Starostwa. Trasa na powrocie pokrywała się częściowo z pierwszym odcinkiem, dlatego ścigacze mieli możliwość mijać się z jogerami. Dość wcześnie ,bo jeszcze przed ukończeniem pierwszego kilometra oderwał się od czołówki kolega Kamil, a ja biegłem razem z kolegą Mariuszem z Kobyłki, tym co go informowałem dwa dni wcześniej.  


        Kolega zdecydowanie był w dyspozycji, odmiennej od mojej, bo tak gdzieś po 2/3 dystansu oderwał się ode mnie nie dając mi szans na dogonienie. Dla mnie to był taki kros miejski, bo biegliśmy i po żużlu i po kostce, po odcinku kamienistego ( luźnego) chodnika, był oczywiście asfalt, zwykła płytka chodnikowa i zdezelowane podłoże trylinkowe( takie betonowe ośmiokąty). Zatem trzeba było trochę uwagi. Po wpadnięciu na stadion ostry zakręt w prawo, łuk , 50 metrów i meta. Siedzi gostek z laptopem zatem to tu. Robię klubowy gest i wyhamowuję , kiedy słyszę ,żeby lecieć dalej.
       Co prawda ci przede mną polecieli,  no to spinam się nie dlatego, że ktoś mi zagraża , ale ja się prawie wyłączyłem i jednak ciężko, jak lokomotywa przetoczyłem się te następne 200 metrów do końca, nie wiedząc o co chodzi. Nie wnikając w szczegóły, to taki pomysł ad hock obsługi , by skończyć przed budynkiem ośrodka, oczywiście meta była tam, gdzie człowiek z laptopem. Czasu sobie nie mierzyłem , a i rywali nie pytałem co nabiegali, ale według mnie to cztery kilometry może i były, czyli cały wyścig poszedł migiem. I tu powtarza się nowa tradycja, spory odstęp czasowy od zakończenia biegu do dekoracji tak jak wczoraj na "Wawerczyku". Czyli dekoracja za jakiś czas ,bo o 15 na scenie głównej imprezy związanej z dniem dziecka i nie tylko. Zatem szybko na chatę , prysznic i powrót. Jakoś odnaleźliśmy się trzej pierwsi i jeszcze kolega najstarszy w tym wyścigu Eugeniusz, o którym nie daje się zapomnieć w lokalnych biegach. Organizatorzy przy okazji dekoracji deklarowali, że impreza stanie się cykliczną, no i dobrze by było.       Na stronie WWW.niedajsienudzie.pl jednego z organizatorów możemy znaleźć wyniki i rezultaty 27 startujących i zapoznać się z foto relacją jego okiem. Pozostałymi organizatorami był OSiR ‘’Huragan” i Klub Gazety Polskiej z Kobyłki. Rezultaty pierwszej trójki 1.Kamil Krauze 11:58 2. Mariusz Grzybowski 12:03 i 3.Dariusz Król 12:09.

















czwartek, 5 czerwca 2014

I Bieg Wawerczyka,31.05.2014


     



            Znaleźć się tu było łatwo i prosto zarówno dla tych, co przybywali autami, ale można było dojechać również koleją i wysiąść na stacji Warszawa Wawrzyszew i po pokonaniu około półtorej kilometra już byliśmy na miejscu. Z racji ,że jestem z pod Warszawy, a i ranek musiałem zaliczyć w pracy moim środkiem transportu był samochód.  Była to taka pierwsza impreza ,adresowana do społeczności lokalnej dlatego oprócz biegu głównego rozbitego na dwa dystanse 5 i 10 kilometrów ale ze wspólnego startu, było jeszcze kilka biegów na dużo krótszych odcinkach dla dzieci, w końcu w dniu jutrzejszym Dzień Dziecka. Głównym centrum imprezy był kompleks hotelowo-konferencyjny,, Boss”.  Tam było biuro zawodów, a na przyległej trawiastej przestrzeni, znajdującej się na posesji kompleksu była brama startowa będąca zarazem metą. 




Wokoło natomiast rozstawionych było wiele stanowisk cateringowych, gdzie każdy mógł odnaleźć coś smakowitego dla siebie. O godzinie 10 wystartował bieg główny, po zakończeniu którego był czas na bieganie najmłodszych. Ja obstawiałem 10 ,zapisując się ,można powiedzieć ,bezpośrednio przed startem i tu odnalazłem dobrze mi znane postacie Sylwestra Kuśmierza i Sebastiana Polaka będące poza moim zasięgiem. Dycha miała numerki z tłem czerwonym, a piątka z niebieskim. Na starcie umówiłem się ze znajomym Adamem biegnącym na piątkę na wspólne tempo.


 Trasa wiodła na dwóch pętlach, w około 70% po drogach leśnych, a reszta po asfaltowych dojazdówkach. Pomimo dobrego otaśmowania trasy na paru zakrętach mieliśmy wątpliwości co do wyboru kierunku, do tego stopnia ,że na pierwszej pętli,  jeszcze biegnąc z kolegą z piątki  , musiałem go nawoływać ,bo tak zapamiętał się w biegu, że bez orientacji pognał w lewo , kiedy trzeba było w prawo. Trójka pierwszych zawodników pognała tak, że ho ,ho, czyli nie mogli być dla nas pilotami trasy. Dwóch było z dychy i jeden z piątki. Na początku starałem się monitorować jak wygląda kolorystyka numerów wokół mnie i gdzieś przed pierwszym kilometrem zostałem dogoniony przez gościa z numerem na nogawce spodenek i w kolorze czerwonym, co mnie lekko zdeprymowało ,bo to oznaczało ,że zepchnięty zostaję na czwartą pozycję, a zapowiadało się całkiem optymistycznie. Wraz z nim minął mnie kolega z grupy PKO, ale na piątkę. Jako, że to był początek postanowiłem obserwować dalszy rozwój akcji. Jak się okazało po trzecim kilometrze obaj byli moi, a kolega ,,goły” z numerem dlatego na nogawce zaczął jednak tracić tempo. Z Adamem staraliśmy się współpracować , co jemu dawało umocnienie pozycji drugiej, a mnie wypracowanie bezpiecznej sytuacji na pozycję trzecią. Właśnie prawdopodobnie dlatego kolega biegnąc ze mną w parze ,zagubił się na jednym z końcowych zakrętów, o czym wspomniałem wcześniej. Tak czy owak w pewnym momencie musieliśmy się rozdzielić i kolega odbił w prawo w stronę mety, a ja miałem do pokonania i zaliczenia jeszcze raz tych kilku leśnych zakątków. Pomimo ,że pozycję raczej miałem nie zagrożoną,   to pracowałem nad utrzymaniem swojego tempa, by przerobić umiejętność czucia tego tematu pomimo narastającego zmęczenia. Na swoim zegarku nie łapałem sobie międzyczasu na połowie dystansu, bo w grę wchodził dobieg, ale ostatecznie czas na piątkę mogłem przyjąć wynik kolegi na piątkę z którym biegłem.


 W drugiej części dystansu już nic szczególnego raczej mnie nie spotkało, może poza tym ,że na niektórych zakrętach nadal miałem wątpliwości ,co do trafności wyboru kierunku, a stojąca obsługa wykazywała się raczej asertywnością . Dopiero kiedy wydyszałem z siebie zapytanie ,,gdzie ?” raczyli wskazywać drogę . Na szczęście tę właściwą. I tak udało się dolecieć do mety na tej trzeciej pozycji, co oceniam jako nieźle .Ale horror zaczął się potem, bo chcąc stanąć na podium musieliśmy cierpliwie czekać do godziny 14.


 Choć atrakcji nie tylko cateringowych było wiele, jak choćby stoisko prezentacyjne Kawasaki czy Fiata, a nawet wcześniej aktywny udział grupy Spartanów, którzy po startach najmłodszych , tak jak wielu, też zniknęli. No cóż , jako zainteresowany czekałem do końca, a i tak nie obyło się bez wpadek, gdyż podium na piątkę nie wiedzieć czemu personalnie odbiegało do stanu faktycznego na mecie, ale chyba udało się wszystko kuluarowo wyprostować, choć oczekujących mogło wprawić w zdziwienie. Głównym organizatorem imprezy , jakby wynikało z napisów na medalach i pucharach była Fundacja Dogoń Marzenia. Ciekawe, czy impreza przerodzi się w inicjatywę cykliczną ?

wtorek, 3 czerwca 2014

RUNbertów, tak było w zeszłym roku. 16.06.2013.

     


      Skromna ekipa naszych reprezentantów KB-rebus.pl zdecydowała się na udział w pierwszej imprezie organizowanej w Rembertowie. Głównym organizatorem była Akademia Obrony Narodowej, w skrócie AON. To na jej terenie w rejonie placu apelowego, znajdowały się biuro obsługi z całą infrastrukturą ze starto-metą w jednym włącznie. Nasi reprezentanci raczej traktowali ten start eksperymentalnie i sondażowo ,gdyż dzień wcześniej obstawialiśmy bieg w Sulejówku. Bieg ze wspólnego startu, rozgrywał się dla dwóch dystansów. Według naszych pomiarów około 4,5 km i nie całe 9 km.  Prezes, Kazik i Daniel obstawili dłuższą trasę ,a Mariusz krótszą. Profil trasy to dobieg, plus pętla wytyczona ulicami miasta. Tempo wyścigu zdecydowanie nakręcali biegnący na jedną pętlę zatem dobrze było tuż przed startem przyjrzeć się, kto w jakiego koloru numerek jest wyposażony, bo żółci lecieli krócej ,a czerwoni dłużej. Z mojej perspektywy wprowadziłem się w tempo, które we wstępnej fazie oceniłem jako możliwe do dowiezienia do końca, choć muszę przyznać ,że oddalające się plecy kolegi Jarosława, świeży nabytek Warszawiaków, oraz kolegi Sebastiana z Entre prowokowały by ich gonić, ale świadomość ,że pierwszy biegnie krótszy dystans a drugi jest trochę mocniejszy kazały mi robić swoje. I jak się okazało wraz z pokonywanym dystansem realizowanie tej koncepcji było trafne ,bo jeszcze przed czwartym kilometrem udało mi się dogonić paru żółtych, by jak dobrze pamiętam w pierwszej połowie drugiej pętli dogonić kolegę Sebastiana. Konsekwentnie naciskany byłem przez jednego zawodnika, któremu próbowałem się urwać na kilometr przed metą, jednak zabrakło możliwości i on podjął długi finisz ,a ja wymiękłem tym razem niestety. W końcowych wynikach różnica między mną , a poprzednikiem jest mocno zaniżona, o jakieś 10 sekund. Było wiele klasyfikacji skierowanych głównie dla pracowników i studentów AON-u .Podsumowując zawody  wygrał Bednarek Maciej 30:01, za nim był Tadejewski Paweł 30:14 ,Czyż Michał 30:54. Czwarty Łysik Paweł 32:24, Nowak Bogdan 32:48 i na szóstej pozycji Dariusz Król 32:49 na ósmej Radomski Kazimierz 36:43 i na 67. Moćko Daniel 44:36. Długi dystans ukończyło 178 osób, a krótki 120 , gdzie kolega Dąbrowski Mariusz był 9 z czasem 20;25. Być może kiedyś tu wrócimy, bo jest blisko, a i atmosfera około biegowa też niezgorsza .