poniedziałek, 17 kwietnia 2017
I Bieg Zająca ,Nieporęt ,8.04.2017.
Sobotę w większości przypadków mam zarezerwowaną na parkrun, ale na tę wiosnę zauważalny jest wysyp nowych imprez biegowych. Dodatkowo są one zlokalizowane nieopodal mojego miejsca zamieszkania zatem zaczynają wypierać parkrun do udziału w innych terminach. Tak też było tym razem . Impreza ta pod tytułem "Bieg Zająca" miała charakter wybitnie integracyjny na płaszczyźnie rodzinnej jak osób niepełnosprawnych, dla których przeprowadzane były odrębne biegi. Nasz dystans 10 km startował jako ostatni bieg . Startowaliśmy z lekkim opóźnieniem ,do czego zaczynam być przyzwyczajony, ale wiosenna pogoda rekompensowała te niedogodności. Tu też widziałem kilku faworytów tej imprezy ,choćby w osobach Sylwka Kuśmierz, Dariusza Wieczorek , czy Arkadiusza Szczotka z którym dziś raczej nie planowałem ambitnie się ścigać, gdyż w priorytecie pozostawał dla mnie jutrzejszy wyścig na dystansie 5 km w Chojnowie w cyklu" Biegam bo lubię lasy". Tu też robiłem kolejny eksperyment ,gdyż w poprzedniej edycji ,poprzedziłem ją parkrunem ,czyli dystansem 5 km na 80 % jak oceniam bo z czasem 19:44, a teraz miał być dystans 10 km i w krosie. Dlatego też nie zakładałem 100 % zaangażowania. Oczekiwanie na start uprzyjemniałem sobie rozmową z nowo poznanymi osobami jak i z tymi których spotykam niemal co tydzień , ostatnio.
Także było na luzie kiedy już wystartowaliśmy.
W początkowej fazie nie starałem się jakoś spinać ,bo taki był plan. Jednak wiele osób cisnęło mocno, a według mojej oceny za mocno ,jak choćby pani umalowana na kocicę , co zresztą jej zasugerowałem, tym bardziej, że w trakcie rozgrzewki i jeszcze przed startem widziałem zawodniczkę ,którą zaocznie wytypowałem jako moją faworytkę wśród pań.
A na trzecim kilometrze sytuacja wyglądała tak : trzech pierwszych już pobiegło :
Jak w wielu wyścigach ,nie tylko krosowych zauważam, i tym razem po około półtorej kilometrze pierwszych trzech straciłem z oczy. W oddali widziałem plecy kolegi Arka, i bliżej jeszcze dwóch rywali.
Trasa na całym dystansie była urozmaicona jeśli chodzi o profil. Co jakiś czas trafiał się jakiś podbieg, czyli górka, które skutecznie weryfikowały kolejnych zawodników. Chyba w połowie dystansu biegłem wspólnie z zawodnikiem w jaskrawo zielonej koszulce. Nawet podawałem mu w jakim tempie biegniemy , bo padł mu zegarek , a biegliśmy ze średnią około 4 min/km. Jak na moje założenia trochę za ambitnie. To ,że mnie pytał wiedziałem jak to wygląda ,bo zazwyczaj nie zaprzątam sobie tym głowy. W pewnym momencie ,właśnie w połowie dystansu wyprzedziłem tego kolegę i widząc ,tylko na długich prostych plecy kolegi Arka wiedziałem ,że nie będę go gonił i znów szykuje się czwarte miejsce.
Pod koniec szóstego kilometra pokonaliśmy wzniesienie i był zbieg po którym należało skręcić. Lecę i widzę poprzecznie taśmę i pod nią ławkę, taką z sal gimnastycznych, niską długą, czyli należy skręcić ,ale żadna ze stron , oprócz na wprost nie była zdecydowanie zagrodzona co by zdecydowanie wskazywało w którą stronę biec. Wybrałem kierunek w lewo. I to był wybór nie trafiony . Dopiero wyprzedzony kolega zawołał ,że trzeba w prawo. No i nawrotka i dawaj gonić kolegę . I faktycznie na drzewie wisiała jakaś kartka z tej prawej strony . Ławka sugeruje,że powinna być tam jakaś osoba , jednak nie było . Może niedźwiedź ją porwał ;) .
Ja w tej sytuacji zostałem lekko skonfundowany , ale zebrałem się i jeszcze kolegę dogoniłem i nawet wyprzedziłem, ale on zaczął się spinać , a ja przypomniałem sobie o jutrzejszej imprezie i skupiłem się tylko na swoim tempie i odpuściłem rywalowi.
Z czasem 39:44 byłem piąty. Pierwszy był Sylwester 36:24, potem Dariusz Wieczorek, Arkadiusz Szczotka, mój bezpośredni rywal w tym biegu Rafał Smoliński z czasem 39:22. Także 100 metrów mi uciekł. Wśród pań wygrała moja faworytka Tarasowa Yullia nota bene z Odessy, a pani kocica była jednak druga. Imprezę kończyły ceremonnie wręczenia nagród i pucharów w open , w kategoriach i poszczególnych pozostałych biegach . Oczywiście w kategorii ,przy tej obsadzie załapałem się na pierwszej pozycji. Przy czy dostała mi się statuetka z symboliką K50, co zgłosiłem organizatorce, bo może pani by chciała mieć właściwą , bo dla mnie nie stanowi to problemu. Jednak chętna się nie znalazła i statuetka taka jaka jest mi się ostała.
Na koniec było losowanie różnych drobnych nagród, w postaci akcesoriów kuchennych i nie tylko, a na koniec rower miejski. Tu było trochę chaosu organizacyjnego ,spowodowanego brakiem konkretnego scenariusza z konkretnymi zasadami, co myślę ,że w kolejnej edycji będzie już dopracowane. Mnie to było obojętne, bo co miało być pościgane to było, ale uczestnik-biegacz różny jest, a to są tylko moje obserwacje. Szczytny cel uświęcał środki !
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz