W pierwszej, zimowej edycji, poniekąd zostałem skazany na dystans 5 km. Jest jeszcze 10, ale jak się okazuje los dobrze zdecydował. Biegamy w niedzielę , a w soboty też nie jednokrotnie jest okazja gdzieś pobiegać i wówczas w następny dzień, ciężko by było zmobilizować się na ambitniejszą rywalizację na dystansie 10 km. Piątka natomiast jest do ogarnięcia, choć aby było na 100% możliwości i szans dobrze , aby wcześniej zachować świeżość i być w pełni zregenerowanym. W moim przypadku, tak jak i w poprzedniej edycji brakowało jednego i drugiego. Dodatkowo teraz obciążenie zmęczeniowe było zwiększone bo po wyścigu na 10 ,a nie na 5 km. Dlatego start w kategorii eksperymentu, czyli jak pójdzie teraz, w świetle oczywiście też w międzyczasie przeprowadzonych treningów. Pogoda trochę gorsza niż wczoraj ,ale do rywalizacji biegowej jak w sam raz. W porównaniu z poprzednią edycją podłoże zapowiadało się znacznie bardziej korzystnie, czyli sucho. Tym razem wiedziałem też, z kim bezpośrednio mogę prowadzić rywalizację. Jednak nim to nastąpiło podjąłem rozgrzewkę, na której czułem się jakby zamulony, ale to tym bardziej zmobilizowało mnie ,by osiągnąć optimum możliwości na ten start. Dodatkowo dokonałem rekonesansu początkowej części trasy i okazało się ,że jest na lekkim podbiegu, dlatego tym bardziej pierwszą część miałem zamiar biec jednak zachowawczo ,ale optymalnie i wraz z pokonywanym dystansem dokonywać korekt co do taktyki. Tuż po starcie zauważyłem,że tym razem wszyscy cisną mocniej niż w poprzedniej edycji.
Ja może trochę też ,ale pamiętałem o że jednak pokonujemy pochylenie. Nie wiem na ile to było istotne spostrzeżenie ,ale kiedy przecięliśmy krzyżówkę dróg, myślę ,że po kilometrze z hakiem ,ewidentnie zacząłem wyprzedzanie, przy czym bez zwiększania tempa. W pewnym momencie dogoniłem pierwszą dziewczynę z naszego dystansu. Przez chwilę biegłem za nią i zaproponowałem, że , jak to się określa ,pociągnę dalej, czyli wyjdę na prowadzenie i nie zwiększając tempa nawiążemy współpracę na dalsze pokonywanie dystansu. Jednak nasza współpraca trwała może pół kilometra i koleżanka, drobniutka Asia , została . Jak się okazało ona też przeceniła swoje możliwości tempowe na dalszą część dystansu. Ja natomiast sukcesywnie doganiałem kolejnych zawodników z tej grupy. Charakterystycznym jest kolega "poganiacz",jak go określiłem na swoje potrzeby. Dlaczego ? Ano co jakiś czas pokrzykuje : ,,dawaj,dawaj...dawaj " W pewnym sensie może i to działa mobilizująco , na mnie na pewno tak, bo wyprzedziłem i jego i już na celowniku miałem następnego.
Jednak mój celownik nastawiony był na zawodnika ,który w zimowej edycji był tuż przede mną. Na początku dystansu jednak szybko uzyskał dużą przewagę ,że nawet o nim zapomniałem, ale wraz z pokonywanym dystansem i wyprzedzanymi zawodnikami okazało się ,że ta separacja drastycznie stopniała, że nawet zacząłem mieć cichą nadzieję na nawiązanie bezpośredniej rywalizacji ,tak jak było poprzednio jednak nie udało się . Można powiedzieć zabrakło dystansu. I znowu byłem za nim i znowu na piątym miejscu. Mój czas 20:22 ,a do rywala straciłem 11 sek. Wygrał Tokarski Piotr 19:06. Z mojej perspektywy bieg był szybszy o ponad minutę w stosunku do poprzedniej edycji , szczególnie dla lokat 3,4,i 5. Tu zaczyna się czas zacieśniać. Ciekawe jak będzie w kolejnej edycji. Może spróbuję mocniej na początku ,by mieć kontakt z rywalami ,ale czy się da, czy oni dadzą ? Do 23 lipca jest czas na dopracowanie .
poniedziałek, 17 kwietnia 2017
I Bieg Zająca ,Nieporęt ,8.04.2017.
Sobotę w większości przypadków mam zarezerwowaną na parkrun, ale na tę wiosnę zauważalny jest wysyp nowych imprez biegowych. Dodatkowo są one zlokalizowane nieopodal mojego miejsca zamieszkania zatem zaczynają wypierać parkrun do udziału w innych terminach. Tak też było tym razem . Impreza ta pod tytułem "Bieg Zająca" miała charakter wybitnie integracyjny na płaszczyźnie rodzinnej jak osób niepełnosprawnych, dla których przeprowadzane były odrębne biegi. Nasz dystans 10 km startował jako ostatni bieg . Startowaliśmy z lekkim opóźnieniem ,do czego zaczynam być przyzwyczajony, ale wiosenna pogoda rekompensowała te niedogodności. Tu też widziałem kilku faworytów tej imprezy ,choćby w osobach Sylwka Kuśmierz, Dariusza Wieczorek , czy Arkadiusza Szczotka z którym dziś raczej nie planowałem ambitnie się ścigać, gdyż w priorytecie pozostawał dla mnie jutrzejszy wyścig na dystansie 5 km w Chojnowie w cyklu" Biegam bo lubię lasy". Tu też robiłem kolejny eksperyment ,gdyż w poprzedniej edycji ,poprzedziłem ją parkrunem ,czyli dystansem 5 km na 80 % jak oceniam bo z czasem 19:44, a teraz miał być dystans 10 km i w krosie. Dlatego też nie zakładałem 100 % zaangażowania. Oczekiwanie na start uprzyjemniałem sobie rozmową z nowo poznanymi osobami jak i z tymi których spotykam niemal co tydzień , ostatnio.
Także było na luzie kiedy już wystartowaliśmy.
W początkowej fazie nie starałem się jakoś spinać ,bo taki był plan. Jednak wiele osób cisnęło mocno, a według mojej oceny za mocno ,jak choćby pani umalowana na kocicę , co zresztą jej zasugerowałem, tym bardziej, że w trakcie rozgrzewki i jeszcze przed startem widziałem zawodniczkę ,którą zaocznie wytypowałem jako moją faworytkę wśród pań.
A na trzecim kilometrze sytuacja wyglądała tak : trzech pierwszych już pobiegło :
Jak w wielu wyścigach ,nie tylko krosowych zauważam, i tym razem po około półtorej kilometrze pierwszych trzech straciłem z oczy. W oddali widziałem plecy kolegi Arka, i bliżej jeszcze dwóch rywali.
Trasa na całym dystansie była urozmaicona jeśli chodzi o profil. Co jakiś czas trafiał się jakiś podbieg, czyli górka, które skutecznie weryfikowały kolejnych zawodników. Chyba w połowie dystansu biegłem wspólnie z zawodnikiem w jaskrawo zielonej koszulce. Nawet podawałem mu w jakim tempie biegniemy , bo padł mu zegarek , a biegliśmy ze średnią około 4 min/km. Jak na moje założenia trochę za ambitnie. To ,że mnie pytał wiedziałem jak to wygląda ,bo zazwyczaj nie zaprzątam sobie tym głowy. W pewnym momencie ,właśnie w połowie dystansu wyprzedziłem tego kolegę i widząc ,tylko na długich prostych plecy kolegi Arka wiedziałem ,że nie będę go gonił i znów szykuje się czwarte miejsce.
Pod koniec szóstego kilometra pokonaliśmy wzniesienie i był zbieg po którym należało skręcić. Lecę i widzę poprzecznie taśmę i pod nią ławkę, taką z sal gimnastycznych, niską długą, czyli należy skręcić ,ale żadna ze stron , oprócz na wprost nie była zdecydowanie zagrodzona co by zdecydowanie wskazywało w którą stronę biec. Wybrałem kierunek w lewo. I to był wybór nie trafiony . Dopiero wyprzedzony kolega zawołał ,że trzeba w prawo. No i nawrotka i dawaj gonić kolegę . I faktycznie na drzewie wisiała jakaś kartka z tej prawej strony . Ławka sugeruje,że powinna być tam jakaś osoba , jednak nie było . Może niedźwiedź ją porwał ;) .
Ja w tej sytuacji zostałem lekko skonfundowany , ale zebrałem się i jeszcze kolegę dogoniłem i nawet wyprzedziłem, ale on zaczął się spinać , a ja przypomniałem sobie o jutrzejszej imprezie i skupiłem się tylko na swoim tempie i odpuściłem rywalowi.
Z czasem 39:44 byłem piąty. Pierwszy był Sylwester 36:24, potem Dariusz Wieczorek, Arkadiusz Szczotka, mój bezpośredni rywal w tym biegu Rafał Smoliński z czasem 39:22. Także 100 metrów mi uciekł. Wśród pań wygrała moja faworytka Tarasowa Yullia nota bene z Odessy, a pani kocica była jednak druga. Imprezę kończyły ceremonnie wręczenia nagród i pucharów w open , w kategoriach i poszczególnych pozostałych biegach . Oczywiście w kategorii ,przy tej obsadzie załapałem się na pierwszej pozycji. Przy czy dostała mi się statuetka z symboliką K50, co zgłosiłem organizatorce, bo może pani by chciała mieć właściwą , bo dla mnie nie stanowi to problemu. Jednak chętna się nie znalazła i statuetka taka jaka jest mi się ostała.
Na koniec było losowanie różnych drobnych nagród, w postaci akcesoriów kuchennych i nie tylko, a na koniec rower miejski. Tu było trochę chaosu organizacyjnego ,spowodowanego brakiem konkretnego scenariusza z konkretnymi zasadami, co myślę ,że w kolejnej edycji będzie już dopracowane. Mnie to było obojętne, bo co miało być pościgane to było, ale uczestnik-biegacz różny jest, a to są tylko moje obserwacje. Szczytny cel uświęcał środki !
Karczewski Bieg Szlakami Mazowieckiego Parku Krajobrazowego w edycji VII,1.04.2017
Aby pojawić się na tym biegu skusiła mnie zapowiedź aspektów krajobrazowych, których jednak za mocno się nie spodziewałem, gdyż z autopsji bywania wcześniej w tych rejonach wiedziałem czego się spodziewać .Cisza, spokój , i kompleks leśny z przewagą sosen. A krajobrazy, to może po wdrapaniu się na którąś wiekową i wyrośniętą . Ale to nie nie miały być zawody alpinistyczne tylko biegowe. Miałem obawy, czy trafię na miejsce, ale problemu nie było . Niemalże leśną autostradą podjechałem pod biuro zawodów mieszczące się w leśniczówce z salą edukacyjną jak i zewnętrznymi eksponatami o tychże walorach. Czyli karmniki czy bunkier dla nietoperzy !
Po cichu liczyłem na słabszą obsadę ,ale się rozczarowałem widząc , Artura Jabłońskiego, Sylwka Kuśmierz, Zbyszka Lamparskiego czy Jacka Gardenera i Tomka Roszkowskiego.
Z tej stawki odpadł Artur ,bo dzisiaj był asystentem Karoliny, ale pozostali poprzeczkę i tak ustawiali wysoko, a jeszcze po prostu może być ktoś kogo personalnie nie identyfikuję. W priorytecie ustalonym w wyniku tej wizji lokalnej, było dla mnie uplasowanie się przed Jackiem. Gość z mojej kategorii wiekowej zatem założenie realne, a reszta jak wyjdzie. Pogoda okazała się fantastyczną ,ze słonecznymi znamionami lata ,wręcz. Przed startem głównym biegu z deklarowanym dystansem 10 kilometrów , odbyły się wyścigi biegowe dla najmłodszych.
Nasz start uległ półgodzinnemu przesunięciu ,gdyż czekaliśmy na kilku zawodników uzależnionych od pociągu ,który miał jakieś opóźnienie. Doczekaliśmy się i naszego startu. Trasa wytyczona była na jednej pętli i z rozeznania wiedziałem ,że w połowie dystansu jest najtrudniejszy odcinek z podbiegami i piaskowym podłożem. Zatem postanowiłem do tamtego momentu biec dość zachowawczo, tym bardziej ,że do końca nie wiedziałem jak mój organizm z kolei zareaguje na tą letnią aurę. Po starcie , kolega Lamparski wyciął ostro za nim Sylwester i jeszcze kilku zawodników z Tomkiem i ja za nimi .Tu była krótka prosta i zakręt w prawo już na dłuższy odcinek. Ku mojemu zdziwieniu w taj fazie byłem przed Jackiem, z którym miałem zamiar przeprowadzić bezpośrednią rywalizację. Po około kilometrze udało mi się wyprzedzić kolegę Tomka I jeszcze jednego zawodnika. Po nie długim czasie zostałem i ja wyprzedzony przez kolegę Jacka. W wewnętrznej ocenie mojego samopoczucia biegłem dość optymalnie i tempo z jakim wyprzedził mnie Jacek w tym momencie było dla mnie trochę za wysokie. Jednak to był dopiero początek dystansu i postanowiłem się spiąć na tyle ,by nie generować straty do kolegi ,który mnie wyprzedził . W trakcie postanowiłem, o ile będę miał z czego się zebrać , podjąć atak po uporaniu się z tymi podbiegami. Zatem w tej fazie nie było nic innego tylko trzymać tempo i obserwować poprzednika z ewentualną redukcja separacji, bo trochę kolega mi uciekł. Tak jak były obiecane to i pojawiły się podbiegi . Może nie były kolosalnie wymagające, ale potrafiły wybić z rytmy i jeszcze to mieszane podłoże ,to piasek, to korzenie , to igliwie z szyszkami zatem trzeba było być czujnym. Po szóstym kilometrze górki mieliśmy już za sobą ,a ja byłem całkiem blisko mojego rywala. I kiedy wykonaliśmy skręt w prawo ,znaleźliśmy się na utwardzonej tłuczniem szerokiej drodze, takiej leśnej autostradzie po której dotarłem do biura zawodów. Tu byłem już na plecach kolegi. Wiedziałem,że jest jeszcze trochę dystansu do przebycia i tak wczesne zaatakowanie może później się zemścić, rywal może się zebrać i na końcówce będzie przykra niespodzianka. Jednak oceniłem ,że leci mi się dość swobodnie to wziąłem i kolegę wyprzedziłem i mówię mu ,żeby się podpiął do współpracy bo w oddali widać było poprzednika i może próbować go gonić . Jednak kolega powiedział, że jutro ma zawody i nie skorzysta . Na ile tak było nie wiem i w tej sytuacji nie pozostało mi nic tylko indywidualnie spinać się do mety. Na dzewach były oznaczenia kilometrowe jednak w pewnym momencie się zagubiłem, czy coś przeoczyłem , ale byłem też skupiony na utrzymaniu tempa by później móc przeanalizować jak to wyglądało na trasie. Z czasem 41:52 zameldowałem się na mecie jako czwarty.
Jak na 10 km i moje poczucie tempa i czasu to trochę słabo ! Jednak kiedy zweryfikowałem dystans okazało się ,że było około 10,8 km na innych gps'ach również ,czyli tragedii nie było. Po biegu można było posilić się grillowanymi kiełbaskami pod specjalną wiatą o drewnianej konstrukcji.
Dodać należy ,że zwyciężył kolega Sylwester z czasem 38:32, za nim był Zbyszek Lamparski i potem Arkadiusz Nowak. 17 sekund po mnie na metę dotarł kolega Jacek. Na samo zakończenie nie dane mi było zostać, nie uplasowałem się na pudło, a za obsuwką czasową wzywały mnie obowiązki służbowe jeszcze .
A to jest to mieszkanko nietoperzy . Wstęp wzbroniony !!!
Nieoczekiwana zmiana plana, planu ...11.03.2017
Sobota, 11.03. to miał być ostatni, punktujący bieg na Staro Miłosnych górkach. Jednak tak się stało, że w czwartek ,nieoczekiwanie ze świetlnego billboardu dowiedziałem się o sobotnim biegu Żołnierzy Wyklętych w Leśniakowiźnie ,w miejscowości sąsiadującej z moim miastem Wołomin. Start miał mieć miejsce o godzinie 11.00 zatem słabo mi się zgrywał z godziną startu w Wesołych Górkach o 10.30 i dlatego z tego ostatniego startu cyklu zrezygnowałem. Jednakże w zastępstwie postanowiłem zaliczyć parkrun na Pradze.
Tam tylko 5 km o godzinie 9.00 i potem sprawne przetransportowanie do Leśniakowizny. Najlepiej jak bym pobiegł optymalnie w obu biegach ,ale tak raczej się nie da, to postanowiłem parkrun trochę odpuścić i pobiec w granicach 24 minut. Kolejny plan ,który uległ zmianie i finalnie było 21:05, co dało mi 14 lokatę. Tu taka refleksja, coraz szybciej biegają na tym parkrunie ,normalnie ! Mój bieg na pierwszym kilometrze był jeszcze planowy, ale później zrobiła się narastająca prędkość i skończyło się tak jak widać. W związku z sytuacją w którą sam się zagoniłem, zadawałem sobie pytanie jak teraz pójdzie mi tel leśny wyścig, co prawda na trochę krótszym dystansie , ale nie wiele. Organizator OSiR Huragan z Wołomina deklarował 4,6 km. Dosłownie parę minut po godzinie 10.00 dotarłem na miejsce ,czyli do nowej szkoły w Leśniakowiźnie. Biuro zawodów jednak mieściło się na jej tyłach w kompleksie leśnym. Las ten zresztą dość dobrze jest mi znany, gdyż często biegaliśmy tam na sprawdzonej 2,5 kilometrowej leśnej pętli. Przedostatni prosty odcinek nawet pokrywał się z naszą trasą . Na Youtobe pod hasłem trasa leśniakowizna można zapoznać się z wyglądem tej trasy. Wracając do patriotycznego biegu ,okazało się ,że jestem jednym z pierwszych przybyłych, ale już po chwili zaczęli pojawiać się i następni i przyszkolny parking zaczął się szybo zapełniać. A wśród przybyłych pojawił się kolega Sylwester z Marek, jak i jeden z szybkich młodzieńców z ostatniego biegu w Sulejówku. Zatem łatwo nie będzie, tym bardziej, że jeszcze przybył kolega Grzegorz z Zielonki.
Z nim ostatnio ścigałem się na górkach w Miłosnej i tam udało mnie się być przed nim, jednak tu na płaskiej i o wiele krótszej trasie łatwo już tak nie będzie. Parkin zapełniali autami nie tylko biegacze ,ale i spora grupka tzw. oficjeli ,a wśród nich Pani Burmistrz Wołomina, Komendant Straży Zawodowej , Straży Ochotniczej, przedstawiciele leśnictwa, harcerze , oni obstawiali skutecznie miejsca zakrętowe na trasie. Oczywiście nie mogło zabraknąć w mocnej grupie organizatorów z OSiR Huragan. Start odbył się z lekkim dwudziestominutowym poślizgiem. Po naszym starcie na krótszym odcinku rywalizowały również dzieci. Pogoda w sumie była nie najgorsza ,choć zapowiadało się, jak by miało zamiar popadać, jednak rozmyśliło się i nawet zaczęło się przejaśniać, a my w podskokach ,by zbytnio nie wychłodzić się oczekiwaliśmy na start. Sympatyczny pan w końcu rozpoczął szybkie odliczanie od trzech i poszło. Kilka osób zdecydowanie znajdowało się przede mną . Wśród nich wcześniej wymienieni i jeszcze kolega Kamil, z którym bywam czasami na parkrun i jeszcze jeden biegacz z brodą . W początkowej fazie na prowadzeniu był młody kolega z Sulejówka, jednak później prowadzenie przejął Sylwester. Po około półtorej kilometrze wyprzedziłem Kamila i starałem się , by strata do pozostałych nie rosła. Sylwester widziałem ,że wypracował bezpieczną przewagę natomiast kolega Grzegorz dzielnie walczył z młodzieńcem depcząc mu cały czas po piętach. Pomiędzy mną ,a czołówką był kolega z brodą ,ale ta sytuacja miała miejsce do połowy dystansu kiedy go wyprzedziłem i znalazłem się na czwartej pozycji. W ostatniej fazie dystansu, na około kilometr przed metą kolega Grzegorz wysunął się na drugą pozycję . Młody nie odpuszczał i pilnował kolegi. Ja jakbym trochę zmniejszał separację do tych dwóch. Przed ostatnim zakrętem młodzik zaatakował i wyprzedził Grzegorza, ja też się spinałem , choć szanse w tej sytuacji ,bym miał mając szybkość Bolta, ale nie zaszkodziło powalczyć,choćby dla sprawdzenia możliwości i dyspozycji własnej. Medale wręczać przypadło Komendantowi Straży, zatem nici były z uścisków. To było moje pierwsze rozczarowanie w tym biegu, a drugie , że pomimo biegu w lesie nie było kategorii drwala, czyli biegaczy z brodą.
A tak na serio ,to sądzę ,że to jeden z wartościowszych biegów przeprowadzanych w ramach ogólnokrajowej akcji biegów Żołnierzy Wyklętych. Przemawia za tym ,choćby nie pobieranie opłat jak przystało na bieg o charakterze patriotycznym, a i leśna lokalizacji z wzorową harcerską obsługą była bez zarzutu. Poza tym zaszczycili nas też reprezentanci Polskiej Armii w tym dwóch w pełnym rynsztunku bojowym, co robiło wrażenie. Krótko mówiąc ,kto nie przybył niech żałuje nie tylko biegu ,ale i świetnej w smaku grochówki serwowanej przez miłe harcerki. Wiem ,co mówię , bo nie po jednym biegu grochówkę jadłem.
Tam tylko 5 km o godzinie 9.00 i potem sprawne przetransportowanie do Leśniakowizny. Najlepiej jak bym pobiegł optymalnie w obu biegach ,ale tak raczej się nie da, to postanowiłem parkrun trochę odpuścić i pobiec w granicach 24 minut. Kolejny plan ,który uległ zmianie i finalnie było 21:05, co dało mi 14 lokatę. Tu taka refleksja, coraz szybciej biegają na tym parkrunie ,normalnie ! Mój bieg na pierwszym kilometrze był jeszcze planowy, ale później zrobiła się narastająca prędkość i skończyło się tak jak widać. W związku z sytuacją w którą sam się zagoniłem, zadawałem sobie pytanie jak teraz pójdzie mi tel leśny wyścig, co prawda na trochę krótszym dystansie , ale nie wiele. Organizator OSiR Huragan z Wołomina deklarował 4,6 km. Dosłownie parę minut po godzinie 10.00 dotarłem na miejsce ,czyli do nowej szkoły w Leśniakowiźnie. Biuro zawodów jednak mieściło się na jej tyłach w kompleksie leśnym. Las ten zresztą dość dobrze jest mi znany, gdyż często biegaliśmy tam na sprawdzonej 2,5 kilometrowej leśnej pętli. Przedostatni prosty odcinek nawet pokrywał się z naszą trasą . Na Youtobe pod hasłem trasa leśniakowizna można zapoznać się z wyglądem tej trasy. Wracając do patriotycznego biegu ,okazało się ,że jestem jednym z pierwszych przybyłych, ale już po chwili zaczęli pojawiać się i następni i przyszkolny parking zaczął się szybo zapełniać. A wśród przybyłych pojawił się kolega Sylwester z Marek, jak i jeden z szybkich młodzieńców z ostatniego biegu w Sulejówku. Zatem łatwo nie będzie, tym bardziej, że jeszcze przybył kolega Grzegorz z Zielonki.
Z nim ostatnio ścigałem się na górkach w Miłosnej i tam udało mnie się być przed nim, jednak tu na płaskiej i o wiele krótszej trasie łatwo już tak nie będzie. Parkin zapełniali autami nie tylko biegacze ,ale i spora grupka tzw. oficjeli ,a wśród nich Pani Burmistrz Wołomina, Komendant Straży Zawodowej , Straży Ochotniczej, przedstawiciele leśnictwa, harcerze , oni obstawiali skutecznie miejsca zakrętowe na trasie. Oczywiście nie mogło zabraknąć w mocnej grupie organizatorów z OSiR Huragan. Start odbył się z lekkim dwudziestominutowym poślizgiem. Po naszym starcie na krótszym odcinku rywalizowały również dzieci. Pogoda w sumie była nie najgorsza ,choć zapowiadało się, jak by miało zamiar popadać, jednak rozmyśliło się i nawet zaczęło się przejaśniać, a my w podskokach ,by zbytnio nie wychłodzić się oczekiwaliśmy na start. Sympatyczny pan w końcu rozpoczął szybkie odliczanie od trzech i poszło. Kilka osób zdecydowanie znajdowało się przede mną . Wśród nich wcześniej wymienieni i jeszcze kolega Kamil, z którym bywam czasami na parkrun i jeszcze jeden biegacz z brodą . W początkowej fazie na prowadzeniu był młody kolega z Sulejówka, jednak później prowadzenie przejął Sylwester. Po około półtorej kilometrze wyprzedziłem Kamila i starałem się , by strata do pozostałych nie rosła. Sylwester widziałem ,że wypracował bezpieczną przewagę natomiast kolega Grzegorz dzielnie walczył z młodzieńcem depcząc mu cały czas po piętach. Pomiędzy mną ,a czołówką był kolega z brodą ,ale ta sytuacja miała miejsce do połowy dystansu kiedy go wyprzedziłem i znalazłem się na czwartej pozycji. W ostatniej fazie dystansu, na około kilometr przed metą kolega Grzegorz wysunął się na drugą pozycję . Młody nie odpuszczał i pilnował kolegi. Ja jakbym trochę zmniejszał separację do tych dwóch. Przed ostatnim zakrętem młodzik zaatakował i wyprzedził Grzegorza, ja też się spinałem , choć szanse w tej sytuacji ,bym miał mając szybkość Bolta, ale nie zaszkodziło powalczyć,choćby dla sprawdzenia możliwości i dyspozycji własnej. Medale wręczać przypadło Komendantowi Straży, zatem nici były z uścisków. To było moje pierwsze rozczarowanie w tym biegu, a drugie , że pomimo biegu w lesie nie było kategorii drwala, czyli biegaczy z brodą.
A tak na serio ,to sądzę ,że to jeden z wartościowszych biegów przeprowadzanych w ramach ogólnokrajowej akcji biegów Żołnierzy Wyklętych. Przemawia za tym ,choćby nie pobieranie opłat jak przystało na bieg o charakterze patriotycznym, a i leśna lokalizacji z wzorową harcerską obsługą była bez zarzutu. Poza tym zaszczycili nas też reprezentanci Polskiej Armii w tym dwóch w pełnym rynsztunku bojowym, co robiło wrażenie. Krótko mówiąc ,kto nie przybył niech żałuje nie tylko biegu ,ale i świetnej w smaku grochówki serwowanej przez miłe harcerki. Wiem ,co mówię , bo nie po jednym biegu grochówkę jadłem.
czwartek, 6 kwietnia 2017
Dublet sobotni 4.03.2017. Górki w Wesołej i Bieg o podkowę w Sulejówku.
Plany startowe ostatnio tworzą mi się same. Jakimś tam priorytetem był start w Wesołych Biegach Górskich w Starej Miłosnej i zaliczenie minimum biegów, by być sklasyfikowanym. Przy okazji sprawdzenie się na wymagającej jednak trasie opartej na pięciu pętlach. Tym razem to był mój trzeci występ i liczyłem na poprawę wyniku chociaż, bo to by prześcignąć Adama z mojej kategorii czy Wojtka z Entre to raczej jeszcze mogę pomarzyć.
Marzenia marzeniami ,ale mój plan na ten bieg opierał się na założeniu jak najdłużej utrzymać się któregoś z tych Panów w zależności od sytuacji. A pogoda w tym dniu wręcz sprzyjała by powalczyć. Zrobiło się wiosennie jednak nie za ciepło ,co było tym atutem. Tradycyjnie pięć minut przed nami wystartowali uczestnicy pokonujący mniejszą ilość niż pięć pętel. Potem ruszyliśmy my. W początkowej fazie zdecydowanie realizując mój plan musiałem trzymać się Wojtka ,gdyż na celowniku nie było kolegi Adama. Wyjątkowo komfortowo ubywało dystansu ,a oprócz kolegi z Entre przede mną ,do trzeciej pętli biegł jeszcze kolega z Zielonki Grzegorz , który jednak potem trochę osłabł . Pozostało mi ambitnie trzymać się za Wojtkiem. Jednak kiedy weszliśmy na czwartą pętlę postanowiłem go wyprzedzić na długim zbiegu. Przy okazji poinformowałem kolegę, że spróbuję trochę poprowadzić ,żeby nie było ,że tak czaję się za jego plecami. Na długo jednak poweru mi nie starczyło i Wojtek był skazany na liderowanie. W połowie ostatniej pętli do walki włączył się wcześniej nie zauważony przeze mnie , a wspomniany kolega Adam . Wyprzedził mnie wskakując w separacyjną lukę między mnie i Wojtka. To już zrobiła się spora luka . Jednak nim to nastąpiło to dostrzegłem ostro goniącego mnie Adama i pomyślałem, a właściwie zwizualizowałem sobie taki plan, że dokąd dam radę będę się spinał i uciekał, a jednocześnie gonił Wojtka zdając sobie jednak sprawę ,że nie mam szans na dogonienie jego ,jednak myślałem ,że może jak łyknie mnie Adam to siłą rozpędu dojdzie jeszcze Wojtka. Także ostatni podbieg ,zbieg z zakrętem pokonywałem na wielkim wyzipie. Mój plan jednak nie powiódł się ,ale przecież nie to było istotą jego, a to by jak najdłużej odgrywać ważną rolę w tej rywalizacji pomimo w końcu niekorzystnego jej rozwoju dla mnie. W końcu chodzi tu o dobrą zabawę, która jak się okazuje ,staje się czasami ciekawą grą , której wynik czasami może zaskakiwać, jednak nie tym razem. Odnotowany czas na moim M400 to 44:47, czyli poprawiony o ponad minutę z finiszowaniem na plecach kolegów , które poprzednio traciłem z pola widzenia wcześniej.
To jednak nie był koniec mojego dzisiejszego ścigania . W drodze powrotnej przejeżdżając przez Sulejówek postanowiłem lekko zmienić powrotną trasę i zahaczyć o stadion. Tam mianowicie miało znajdować się biur i nieopodal start Biegu o Złotą Podkowę Kasztanki Marszałka Piłsudskiego. I tak też było, przy czym ja nie miałem pewności ,czy będę miał zaszczyt uczestniczyć w tej nowej inicjatywie. Okazało się ,że problemów nie było. Wystarczyło uiścić opłatę , która docelowo ma wspomóc klub biegowy z Sulejówka, czyli tym bardziej warto. Po cichu liczyłem ,że obsada nie będzie za ambitna ,co pozwoli mi jakoś zaistnieć w tym biegu, tym bardziej, że mocno czułem rywalizację z wesoły górek. Jednak szybko moje nadzieje zostały rozwiane , gdy ujrzałem kolegę Sylwestra, aktualnie od Markowych Biegaczy. Plan awaryjny zakładał ,tak jak w wielu innych takich imprezach ,zmieszczenie się chociaż w pierwszej dziesiątce. Dodatkowego splendoru zawodom dodawał fakt uczestnictwa w niej naszej , bo był też kolega Kazimierz, z którym czasami trenuję, dobrej znajomej Patrycji Bereznowskiej ,aktualnej mistrzyni w biegach ultra i 24 godzinnych.
Dzięki spotkanym znajomym zmobilizowałem się do delikatnego rozruchu i rozciągania, co było wskazane ,bo czekał nas ,choć krosowy to krótki dystans około 3 kilometrowy. Czyli musi być szybko , szybko od początku. Oczywiście obstawiałem swojego pewniaka w osobie Sylwka, znając go z innych wspólnych imprez, szczególnie tego formatu. Start był w sąsiedztwie stadionu i pierwsze około dwustu metrów było po murawie dość szeroko dając możliwość w zorientowaniu się co do możliwości obsady i do zajęcia pozycji biegowej, bo później w przyległym kompleksie leśnym raczej było wąsko. I właśnie wbiegając do lasu już uformowała się czołówka. Wiedziałem ,że tej grupie trzeba odpuścić . Między mną ,a nimi biegł jeszcze jeden zawodnik "biała koszulka". I tego zawodnika wziąłem na cel , by coś powalczyć. Areał tego lasku z jego ścieżkami był nieco ograniczony dlatego, podejrzewam ,wytyczono trasę na dwu pętlach .Większej i mniejszej z finiszem po tej samej murawie ,co początek . Gdzieś w połowie dystansu udało mi się wyprzedzić "białą koszulkę" i wziąłem sobie na celownik biegacza w żółtej koszulce, co pozwalało mi utrzymywać narzucone sobie tempo. Na drugiej pętli nieoczekiwanie obok mnie pojawiła się koleżanka Patrycja, którą pochwaliłem za tempo, bo dla mnie było wymagające, a z kolei koleżanka w niedzielę miała w planie start w wiązowskim półmaratonie.
Nie zmieniło to faktu, że trochę byłbym zażenowany gdyby dołożyła mi koleżanka. Dlatego to ona stała się teraz moim motywatorem, a ja stałem się jej pacemakerem w ucieczce przed goniącą rywalką. Tam gdzie pozwoliła trasa nawet biegliśmy ramię w ramię, jednak po zbliżeniu się do odcinka finiszowego po murawie postawiłem na finisz . No i muszę powiedzieć, że do samej mety musiałem się sprężać , by być na niej przed dziewczynami.
III Bieg Żołnierzy Wyklętych, Radzymin ,26.032017
Pomimo, że do Radzymina mam dosłownie rzut beretem , to dopiero teraz trafiłem tu na ten bieg. Poprzednie dwie edycje z różnych przyczyn musiały mi umknąć. Tym razem zaplanowałem i przybyłem. Wszystko odbywało się w obrębie szkoły, czyli biuro zawodów, a i trasa przebiegała sąsiednimi ulicami z meto-startem po sąsiedzku . Na placu szkoły zorganizowany był piknik ze stoiskami militarnymi współczesnymi i rekonstrukcyjnymi. Moją uwagę zwróciła Granatowa Policja, formacja istniejąca przed wojną tu rekonstruowana przez grupę z Radomia.
Nasz bieg na dystansie głównym opierający się na trzech pętlach poprzedzały biegi dla młodzieży na krótszych odcinkach i bieg dla służb mundurowych też odległościowo krótszy. Pogoda była dość dziwna ,bo powietrze wyjątkowo rześkie przy podmuchach wiatru, ale jak wyszło słońce to robiło się wyjątkowo ciepło.
Wstępnie planowałem biec na długo czyli cienki spód z długim rękawkiem i na to krótki rękawek. I w cienkich leginsach. Części dolnej zapasowej żadnej niestety nie miałem. Start miał odbyć się o 11.00. Przed ustawieniem się w jego rejonie po rozgrzewce, którą robiłem z kolegą Kazimierzem Radomskim stwierdziłem, że będzie komfortowo pozbyć się długiego rękawka i tak zrobiłem. Po przybliżeniu się w rejon startowy okazało się ,że jest poślizg ze startami poprzedzającymi główny. Ta sytuacja trochę się przeciągała i w oczekiwaniu gdy schowało się słońce robiło się trochę nieprzyjemnie chłodno. Natężenie zimna redukowało tylko skupisko biegaczy , bo rozgrzany organizm będący w dłuższym oczekiwaniu w tych warunkach reagował dość negatywnie. No ale w końcu po upływie ponad 15 minut w końcu doczekaliśmy się na nasz start i ruszyliśmy . Od razu uformowała się czołówka w około dziesięcioosbowej grupie ,którą przez pewien czas obserwowałem. Po około kilometrze wystąpić zaczęła już selekcja i parę osób zdecydowanie odpadło od czołówki. Ja w zasadzie biegłem swoje tempo, choć obawiałem się czy przypadkiem po przechłodzeniu za bardzo mnie nie poniosło. W pewnym momencie dołączyłem do dwóch zawodników, jeden z Mińska drugi z Radzymina. Ten z Mińska został lekko z tyłu , a ja ciągnąłem za żółtą koszulką z Radzymina. W pewnym momencie nawet wyszedłem przed kolegę uprzedzając go, poprowadzę. Jednak on po pewnym czasie na drugiej pętli wszedł na większe obroty .
Ja nie ryzykowałem. Dogoniłem też po drodze młodego kolegę z opaską na głowie poznanego w biegu w Sulejówku, a później w Wołominie na biegu 11.03. gdzie był drugi . Tym razem dystans jest dłuższy i kolegę wyprzedziłem. Na trzeciej pętli znacznie zacząłem doganiać i to skutecznie następnych zawodników. Na około dwa kilometry przed metą byłem na plecach kolegi Arkadiusza Szczotka, z którym w paru ostatnich startach mam okazję na potyczki biegowe. I tu miałem dylemat ,czy trzymać się do ostatniej krótkiej około 50 metrowej prostej przed metą ,czy podjąć atak wcześniej. Jednak zauważyłem jakby spadek tempa u mojego rywala i nie widziałem sensu dostosowywania się do niego i postanowiłem zaatakować przed zakrętem na ostatnią długą prostą około 300, 400 metrową. Miałem obawy, czy po wczorajszych górkach zdołam utrzymać to tempo . Nie myślałem nawet żeby się oglądać ,skupiony parłem do mety. Miałem świadomość ,że kategorię mam wygraną , ale chęć rywalizacji do końca parła mnie do przodu. Po ostatnim zakręcie zostało około 50 metrów , niby nie wiele ale już prawie leciałem na oparach i tak jeszcze się spinałem. Na sam koniec jednak kolega nie odpuścił i próbował , jak to się mówi rzutem na taśmę mnie śmignąć ,jednak nie do końca wykonany mój gest zwycięstwa pomógł mi przekroczyć pomiarową matę na mecie przed nim.
I w ten sposób ,byłem w dziesiątce tego biegu zajmując szóste miejsce. Mój czas to 28;19, natomiast kolegi z Radzymina Fijałkowskiego Artura 28:06. Także dobra 50 metrów mi uciekł, ale było widać potencjał. Bieg wygrał Pawłowski Michał z czasem 27:03 za nim był Dariusz Wieczorek 27:12 i Kurek Jarosław 27:18. A po biegu słonko zdecydowało się konkretnie poświecić i na zakończenie zrobiło się ładnie i ciepło. Po skończonym biegu bezpośrednio, jak do mety na 14 miejscu dotarł kolega Kazimierz z czasem 31:27 dzięki któremu został trzeci w naszej kategorii, razem pobiegliśmy jeszcze na jedną honorowo rozbiegową pętlę. Bieg główny ukończyło 145 osób. To ,co trzeba zauważyć, to drugi bieg w powiecie wołomiński mający charakter patriotyczny, bezpłatny dla uczestników, za to z pełną ofertą obsługową, zatem przy i przed startowe niedociągnięcia muszą iść w niepamięć, a ja czekam na następne edycje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)