niedziela, 7 sierpnia 2016
Parkrun # 166, trudno o lepsze warunki,znowu atakujemy 19' !
Jeszcze w piątek po południu postanowiłem trochę się rozruszać biegowo. W poprzednich tygodniach też prowadziłem rozruch ale w formie gimnastyki i ćwiczeń siłowych czy sprawnościowych. Pogoda była ciężka bo ze 30 stopni, a i ja czułem się jakiś wypompowany, także wymęczyłem dosłownie 8 kilometrów niemalże w truchcie. I zastanawiałem się ,czy wogóle jest sens jechać jutro na parkrun. Jednak specyfika tego biegu nic nie wymaga poza chęciami i dyspozycją czasową, to pomyślałem ,że w ramach eksperymentu zobaczę ,co wyjdzie po udręczonym piątku. Pogoda zmieniła się na sobotę diametralnie. W nocy solidnie popadało i zdecydowanie się ochłodziło . Ranek był rześki ,co ostatnio dawno nie było w sobotę. Nawet 18 stopni pewnie nie było . Moje samopoczucie też było niezłe ,a jeszcze się bardziej poprawiło jak spotkałem debiutantów na parkrunie z Mińska w osobie Mariusza i Oli znanej bardziej jako Selerowa. Oni przymierzali się do łamania 23, a ja od miesiąca do łamania 19. Po krótkiej nie wymuszonej własnej i grupowej rozgrzewce udaliśmy się zgromadzoną 75 osobową grupą na start. Tu już wiedziałem za kim na pewno nie lecieć .Czyli za bratem Bartosza Olszewskiego ,jak wnioskowałem no i za "ministrem" ,a reszta była do wysondowania na początkowych metrach. I tak jak przypuszczałem ci dwaj szybko zaczęli ginąć z pola widzenia, potem kolega w białej koszulce i obok mnie kolega na czarno, z którym nie cały kilometr może leciałem. Po minięciu pomnika jakiś starszy gostek lecący boczną ścieżką próbował naszego tempa i nawet spytał bliżej znajdującego się tego kolegą o nie, ale on nie miał danych zatem ja zerknąłem na swój polar i było 3:50 ,co na głos oznajmiłem. Wiedziałem, że trzeba przyjąć jakąś poprawkę , bo tu gps lubi się zawieszać.
Jednak dało to mi wstępny obraz ,że to tempo warto wieźć do końca i nawet się spinać w miarę możliwości to może osiągniemy cel 18 z przodu. Po chwili mój czarny towarzysz przyśpieszył i odseparował się ode mnie, ja jednak go nie goniłem, bo wiedziałem, że później może mnie to drogo kosztować w postaci zwałki. Bite 4 kilometry to był bieg samotny, bez współpracy, bo nie było z kim. Jedynie można było sobie wziąć na celownik plecy rywala z przodu. Jak dobrze pamiętam mój początkowy partner dogonił kolegę w białej koszulce i to jego miałem na celowniku i walczyłem ,by nie zwiększał przewagi. Z nieukrywanym wysiłkiem trzymałem się tego planu ,na półtorej kilometra przed metą myśląc tylko o utrzymaniu rytmu biegu licząc ,że dzięki temu tempo też nie spadnie. Narastające zmęczenie próbowało to zakłócić, ale na tym polega szybkie biegani poniekąd ,by przyzwyczaić się do niego i znosić jak najdłużej. Nareszcie ostatnia prosta około 400 metrów, tu czasami na koniec próbuję przyśpieszyć, ale nie tym razem. Po osiągnieciu mety biegnę jeszcze około 60 metrów ,by mieć złapane pełne 5 km. Związane to jest z gubieniem sygnału, co potwierdziło zresztą kilka osób. Taki urok tej trasy w tym aspekcie, nie zawsze co prawa. Wyglądało na to ,że atak się udał. Potwierdziły to też wieczorne wyniki. Koleżance z Mińska też się powiodło i to dużo lepiej niż mnie. No, w końcu miała pacemakera w postaci Mariusza. Po późniejszej analizie, mój bieg w rozbiciu o tempo na kilometry wyglądał następująco : 3:48 ,3:50, 3:51, 3:48 i 3:42 . Może warto będzie włączyć do treningu pracę nad tempem 3:45 , no i znów się sprawdzać ?!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz