niedziela, 14 sierpnia 2016
Dożynkowy city cross- Stanisławów 14.08.2016.
O samej imprezie wstępnie dowiedziałem się z wrzutki na fejsa przez znajomego. To był plakat informujący o dożynkach w Stanisławowie koło Mińska z programem obchodów , gdzie występował bieg i to cała informacja. Impreza zachęciła mnie , bo tam jeszcze nie byłem, bo może jest organizowana pierwszy raz, a jest okazja . Dokładniej zasięgnąłem informacji na temat w piątek, gdzie odnalazłem regulamin z którego wynikało, że to będzie dystans 3300m na trzech pętlach. Przyznam, że lubię takie rozwiązanie. Kibice, myślę że też to lubią , bo mają jakiś przegląd sytuacji ,co jakiś czas. Z racji , że czułem się nie źle po parkrunie postanowiłem pojawić się w Stanisławowie, tym bardziej, że wiele razy przejazdem tam byłem nie zahaczając jednak o centrum. Moje samopoczucie biegowe było bez zarzuty poza jedną dolegliwością jaka dopadła mnie z nienacka parę dni temu . Jest nerwoból w lewej ręce , konkretnie od łopatki po bark. Nie samowicie utrudnia prowadzenie samochodu, pracę na siedząco, czy leżenie. Jednak pozycja stojąca staje się najmniej dokuczliwa, tak jak chodzenie czy bieganie. Także sam dojazd na imprezy biegowe w ten świąteczny weekend, w końcu zbliża się w poniedziałek 15 sierpnia,był dla mnie niesamowitą, nieopisywalną udręką. W dotarciu do Stanisławowa na szczęście nie musiałem prowadzić i wspomagałem się włożeniem pod plecy pionowo butelki 1,5 l z wodą, bo sądzę ,że źródło tego nerwobólu ma swoje podłoże w ustawieniu kręgosłupa. W każdym bądź razie czułem ulgę , bo w sobotę dojeżdżając na parkrun ratowałem się trzymaniem ręki na zagłówku, co raczej nie jest wskazane. Po dotarciu do Stanisławowa dało się zauważyć, że jest imprezowo, bo z miejscami parkingowymi było krucho, ale nam się udało całkiem blisko pod szkołą nie opodal kościoła ,z resztą przy trasie biegu. Przy rejestracji dostawaliśmy takie szkolne, nieco archaiczne stylowo podwójne numerki z kokardkami. Wyjątkowym, było też badanie ciśnienia u każdego rejestrowanego zawodnika. Pierwszy raz się spotkałem z czymś takim w "karierze".
Przed startem miłem około pół godziny na rozruch. Choć w pobliżu na bramie na obiekt całej dożynkowej imprezy wisiał regulamin i plan trasy, który jednak zignorowałem zważywszy na taktykę jaką przewidywałem na ten start. Z tytułu ,że aktualnie wracam do biegania postanowiłem na pewno nie spinać się na pierwszej pętli co pozwoli mi poznać jej charakter i podjąć decyzje , co do dalszej rozgrywki. Na bieg przybyła liczna ekipa z Mińska, gdzie widziałem potencjalnych rywali, jednak jednego z góry mogłem obstawić przed siebie, a po rozmowie z nim dowiedziałem się ,że ma pojawić się kolega Badurek , ale coś tam trenuje przed biegiem. Może nie dotrze ? Ale dotarł na 10 minut przed startem i moja lista pewniaków się wydłużyła.
Zakładałem ,że w dobrym układzie w piątce może się zmieszczę. Start był wspólny dla nas jak i dla młodzieży biegnącej na krótszym jedno pętlowym dystasie. Pomimo to tłoku nie było. Na gwizdek startera ruszyliśmy.
Oczywiście moje "czarne konie" poszły ostro , a za nimi kilku nieświadomych tego tempa. Do zakrętu było 200 m i wyszliśmy na drogę przykościelną. Było lekko z górki. Tu już była redukcja w lokatach. Ja byłem gdzieś na ósmej pozycji i biegłem za kolegą z Mińska, którego z resztą obstawiłem przede mną. Jednak tempo jakie narzuci od początku dla mnie wydawało się trochę za mocne ,ale starałem się mu sprostać. I udawało się. Potem mijając kościół po lewej stronie zakręcaliśmy na około 300 m .Potem znów w lewo .Tu prosty odcinek ulicy tzw. bocznej , czyli resztki asfaltu z żużlem.Dlatego pozwoliłem sobie zakwalifikować ten bieg jako cross miejski. Po tym odcinku oczywiście skręcamy w lewo i prosta do mety ,w tym przypadku do 1/3 dystansu, usytuowana w połowie tej prostej.
Tu jak dobrze pamiętam biegłem jeszcze z kolegą z Mińska, a przed nami było dwóch młodzieńców i zawodnik w czarnym uniformie wysunięty na czoło. Na drugiej pętli wyprzedziliśmy ich. Potem oderwałem się od mińskiego kolegi. Do końca był kawałek i cała pętla , a przede mną dwóch poza zasięgiem i jeden na celowniku, choć ze sporą separacją około 20, a może i więcej metrów. Jednak separacja topniała już pod koniec drugiej pętli. Zadawałem sobie pytanie czy prędkość topnienia będzie wystarczjąca , by rywala wyprzedzić. Pewnej otuchy dodał mi przed ostatnim zakrętem drugiej pętli mój reporter , krzycząc "jesteś czwarty dasz radę ". Oczywiście starałem się na pewno nie tracić tempa , ale też nie szaleć ,by się nie zagotować.
Po wejściu na trzecią pętlę jeszcze do pierwszego zakrętu byłem czwarty przy stracie około 5 metrów do rywala. Mając w pamięci profil odcinka przykościelnego postanowiłem tam zaatakować. Tak też przyśpieszyłem łykając rywala i dochodząc lekkiego zbiegu pomimo zmęczenia puściłem nogę , by przyśpieszyć i uzyskać przewagę nad rywalem. Czy tak było nie byłem pewien, ale plan realizowałem . Po zakręcie za kościołem była spokojna prosta, gdzie postanowiłem złapać oddech wyłączając "sprężarkę". Lekko przyśpieszyć jeszcze postanowiłem po przedostatnim zakręcie kiedy zerknąłem, że mam sporą jednak przewagę nad rywalem, jednak , by mu wybić z głowy próby jakieś gonitwy. To był ten odcinek trochę żużlowy. Po ostatnim zakręcie przede mną , był zawodnik do zdublowania, którego postanowiłem wykorzystać jako zająca na przyśpieszenie, co mi się udało i pozwoliło nieoczekiwanie, bo na to nie liczyłem, zająć trzecią lokatę.
I tak byłby fun, a tak jest big fun. Jeśli chodzi o tempo biegu to po późniejszej analizie rzeczywiście okazało się, że pierwszy kilometr był najszybszy o 9 sek. od dwóch następnych równych. Wyszło nieoficjalnie 12:10 na całym dystansie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz