piątek, 7 sierpnia 2015
Parkrun # 114, 1.08.2015
No i mamy sierpień i lekkie zmiany jeśli chodzi o koordynatora naszych zmagań sobotnich w parku Skaryszewskim. Kolega świetnie daje sobie radę i jak nie zmięknie to może w końcu wszyscy startujący wysilą się i będą mieli ze sobą kodziki, co znacznie przyspiesza wrzucanie wyników. W końcu to przecież nic nie kosztuje i tego to ja już pojąć nie mogę. Tuż przed startem koordynator wyrecytował stałe formułki plus podał aktualną temperaturę, która to miała być w wysokości 17 stopni. Słońce nasilające z każdą minutę swoją operację, wszyscy widzieli indywidualnie i cieszyli się z faktu , że jeszcze troche mu pozostało do osiągnięcia zenitu i dlatego było jeszcze dość komfortowo. Rzucając zwyczajowo okiem na obsadę raczej jakiś sprinterów nie wypatrzyłem, a jedynie Wojtka ,z którym ostatnio przez kilka wyścigów, większość dystansu pokonuję ramię w ramię, budził mój niepokój startowy. Jak ruszyliśmy po paru metrach okazało się , że jesteśmy na czele z lekkim naciskiem kilku zawodników z tyłu. Jednak mijając już pomnik zdecydowanie stanowiliśmy podwójną czołówkę. Tym razem biegłem torem wewnętrznym i odnosiłem wrażenie ,że to ja dyktuję tempo choć obok miałem kolegę. Jeszcze na początku zamieniliśmy parę krótkich zdań, ale potem , bynajmniej ja skupiłem się na ciagnięciu równego tampa. Nic mnie oczywiście nie wspomagało ,choćby w postaci rozbudowanego chronometra w tych poczynaniach , a jedynie własne odczucie i mobilizacyjna obok, obecność kolegi. Szło nieźle, jednak zastanawiałem się czy uda się równo dowieźć temat do końca, kiedy po drugiej pętli kolega lekko odpuscił i został z tyłu. To mnie zmobilizowało, pomimo zmęczenia. Cały czas obawiałem się, że Wojtek złapie drugi oddech i mnie śmignie, to może i dlatego też spinało mnie , by nie dać się jednak wyprzedzić. Skoncentrowałem się nad swoim biegiem i nawet nie próbowałem się oglądać dla zbadania sytuacji, a jedynie dać z siebie możliwie jak najwięcej na daną chwilę , a na mecie przekonać się o rezultacie tych poczynań.
Rezultat był taki,że tym razem udało mi się finiszować jako lider i pełnoprawnie wykonać w trakcie wpadania na metę gests zwycięstwa , tak notorycznie ćwiczony na wszystkich prawie imprezach. W tę sobotę na trasie spotkało się 74 osoby .Odnotowany mój rezultat to 17:48, pokrywający się z moim pomiarem. W stosunku do poprzedniego startu 5 s. lepiej. Prawdopodobnie współpartner miał na to wpływ, bo poprzednio praktycznie cały dystans pokonywałem samotnie , co też było dobrym sprawdzianem samokontroli.
Zmierzone międzyczasy dosłownie pokrywały się z tych dwóch edycji. Ja dzielę sobie ta trasę na trzy etapy tzn. dwie pętle i dobieg. Dla porównania tych dwóch biegów #113 i #114 . Pierwsza pętla 6:15 ,tak samo w obu przypadkach ; druga pętla 6:24 /6:22 i dobieg 5:13/5:11. Trzeba popracować nad drugą petlą i spróbować jeszcze docisnąć końcówkę i będzie dobrze. Pożyjemy ,zobaczymy !
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz