sobota, 29 sierpnia 2015
Parkrun # 117
Na ten parkun raczej szykowałem się testowo, bo na braku jakiej kolwiek świeżości w samopoczuciu. Nogi odczuwałem głęboko ociężale i zagadką dla mnie było jaki wyjdzie z tego bieg, zakładając że jednak będę go pokonywał optymalnie. Wśród dzisiejszych rywali zdecydowanie wypatrzyłem Ryszarda. Przed startem powiedziałem mu ,że o ile dam radę będę starał się trzymać za nim jak najdłużej . Kiedy doszło do startu Ryszard szybko wyciął , ja natomiast chciałem, przy użyciu swoich ołowiastych nóg w tym dniu, dotrzymać jego tempa. Nie wystarczyło mi pary nawet do pomnika, czyli jakieś może 200 metrów i dałem sobie spokój. Towarzyszył mi młody zawodnik, w zasadzie biegnący za mną. Jednak na drugiej pętli przestałem słyszeć odgłos jego biegu. Trochę , nie ukrywam motywowało mnie jego towarzystwo, Okazało się ,że później praktycznie muszę walczyć z dystansem i kołkowatymi nogami samotnie. To był też dobry sprawdzian jak nie dać się jednak różnym oznakom zniechęcającym nas do wysiłku, w tym przypadku biegowego. Jak to ja, w trakcie nie kontroluję swojego tempa , a lecę na przeciwnika. Tym razem przeciwnik uleciał hen daleko, a drugi został . Dla mnie było zagadką jaki wynik jednak osiagnę. Po minięciu mety okazało się, że jest 18:02, co z perspektywy ostatnich rezultatów tragedią nie było, a nawet zważywszy przeciwieństwa było sporym zaskoczeniem. Po prostu trzeba robić swoje, a reszta w miarę wyjdzie. Tym razem byłem pierwszym przegranym , czyli na mecie drugi. Taki punkt widzenia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz