wtorek, 11 sierpnia 2015
Tylko i chociaż II Bieg św. Rocha, 9.08.2015
Weekend choć zapowiadał się upalnie miałem w planie dwa starty. Oba wypadały w sobotę , trochę niestety , bo w tym dniu tygodnia też muszę wyrywać okienka czasowe by móc wystartować. Pierwszy start niestety nie wypalił, ze wzgędu na brak czasu, a miał to być parkrun. O mało co , a i druga impreza również obyła by się bez mojej obecności. Co prawda zgłoszony byłem ,a i lokalizację wstępnie sprawdziłem. Niemalże w ostatniej chwili temat się wyklarował i bez ceregieli łapiemy plecak z ekwipuniem i w drogę . W nawigację mamy wklepany cel dojazdu. Startujemy 15:30 nawet z hakiem ,czas dojazdu 1 godzina 10 minut, w dobrym układzie .Start biegu 17.00, odbiór pakietów do 16.45. Wychodzi wszystko na styk. Obawy moje budziło miejsce startu i biura zarazem ,czyli leśniczówka Koła Łowieckiego" Mykita " przypisana do miejscowości Kalinowo Parcele. Na profilu na fejsie ,co prawda był podany precyzyjny opis dwu wariantów dojazdu ,szczególnie w lesie. Był też telefon do przyjaciela w razie trudności. Wszystko szło super do momentu opuszczenia asfaltu. Wtedy chcąc nie tracić czasu skorzystałem z telefonu naprowadzającego do organizatora i w wyniku wymiany informacji dowiedziałem się , by udawać się polną drogą w strone lasu. Tak też dokonałem , ale po minięci samotnego gospodarstwa, tuż za nim , a tuż przed lasem droga urwała się. Na szczęście w obejściu gospodarstwa znajdował się starszy jegomość, którego oceniłem jako ostatnia deska ratunku dla mojego dotarcia na miejce, a już była 16.50. Gość wiedział gdzie jest leśniczówka, a najprostsza droga jak się okazało w tej sytuacji wiedzie przez jego gospodarstwo ,a potem łąkowymi drogami ,a dach obiektu będzie widoczny. Łatwo nie było , bo trzeba było odgradzać sobie druciane zagrody dla bydła i ostatni odcinek pokonać po ściernisku do uwidocznionego już zainscenizowanego na łączce parkingu. I tak dotarliśmy , ale od strony łąk i pól. W trakcie początkowej fazy jazdy przebrałem się biegowo, zatem po dotarciu od razu lokalizowałem biuro i udało się , bo swoją rywalizację na krótszych dystansach kończyły jeszcze właśnie dzieci. Numerek pobrałem, a i upewniłem się jaki czeka mnie dystans do pokonania, bo się trochę pogubiłem i teraz mogłem zamienić kilka uwag z Tomkiem i Kazimierzem, którzy już byli po rozgrzewce, o której w obecnej sytuacji nawet nie myślałem.
Pomimo godziny sporo popołudniowej nadal było upalnie. Amatorzy tego biegu zgromadzili się w bramie leśniczówki, by po odliczeniu wystartować. Pilotował nas sam organizator na góralu. Ostro w porównaniu z pozostałymi , ale zarazem z rezerwą ruszyłem w czołówce puszczając przodem Tomka i równie młodego nieznanego mi zawodnika w budzącej respekt stylistyce sprzętowej, na co zwróciłem uwagę jeszcze tuż przed startem. Po starcie już po 50 m czekał nas ostry zakrę w lewo i leśna droga z piaszczystym podłożem zdecydowanie dającym się we znaki w utrzymaniu rytmu biegowego.Tak przebiegał około kilometr z hakiem , by potem na chwilę odprężenia wbiec na asfaltowy odcinek z zabudowaniami i kurtyną wodną. Asfalt kończyliśmy ostrym zakrętam w prawo w kompleks leśny. To było około drugiego kilometra i postanowiłem dla odmiany poprowadzić naszą trójkę. Trwało to jakiś czas. Wyprzedził mnie nowy kolega i nawet usyskał przewagę około 50 metrów. Jednak z racji ,że to pierwsza faza wyścigu postanowiłem nie ścigać go , a starać się utrzymać swoje tempo. Przed trzecim kilometrem byłem już przed nim i tu był pierwszy punkt z wodą , który pominąłem pomimo suszy, ale wyszła z tego taka zagrywka taktyczna, widział to biegnący za mną i mogło to go zirytować. Ja byłem z kolei ciekaw , czy nie padnę przed następnym punktem na szóstym kilometrze. Nawet nie oglądałem się wychodząc z założenia, że jak będą mocniejsi to ja i tak nic nie wskóram. Trasa stawiała różne wymagani. Szczególnie trudne były odcinki nastawione na operację słoneczną, rekompensowane chociaż twardą gruntową drogą. Następnych punktów już nie omijałem wypijając pół kubeczka, a drugą połową chłodziłem sobie głowę. Nawet raz skorzystałem z wody z bidonu podanego przez pilota, który na punktach wspierał będących tam wolontariuszy. Licząc ,że kilometry były w miarę dobrze oznakowane, a oznakowanie było naprawdę nienaganne, połowę pokonałem w czasie 19:23 , a drugą w 20:38. Zmęczenie dawało znać o sobie. Robiąc tak zwane swoje udało mi się być pierwszym w tej rywalizacji z czasem 40:01.
Drugi był Tomek Zych 40:41 , a kolega Kacper Rzuczkowski 41:24 , który trochę nas nastraszył na początku był za nim. Oprócz rywalizacji w open były kategorie wiekowe pań i panów w sumie podstawowe i ciekawa kategoria parafianie.
Dlatego zapewne we wręczaniu drewnianych pucharów aktywnie uczestniczył , jak domniemam, proboszcz miejscowej parafii. Po dekoracji rozlosowano jeszcze kilka nagród różnego kalibru. I tu też nie obyło się bez aktywności sympatycznego księdza i masy sierotek losujących. Tuż po biegu oprócz standardowej wody można było uzupełnić węglowodany bananami i jabłkami oraz grochówką. Później też były inne napoje dla odmiany. Jak bawiono się potem nie wiem , bo musiałem zmykać, ale biorąc pod uwagę stronę sportową myślę , że również znakomicie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz