niedziela, 16 sierpnia 2015

Powtórka z rozrywki, ale z korektami na plus. PM "Cudu n/wisłą"

                               



                                                                                 Niemalże do ostatniej chwili mój start w tej imprezie stał z różnych względów pod znakiem zapytania. Jednak terminarz się wyklarował i wiadomo ,że na półówce w Błoniu nie będę na pewno, za to mogłem spróbować pobiec u siebie. Spróbować , bo jednak nie byłem zgłoszony, a z regulaminu nic jednoznacznie nie wynika ,że można zarejestrować się przed biegiem. A że do Radzymina mam blisko, zatem jak by i nic nie wyszło to został bym kibicem. Zjawiłem się dlatego półtorej godziny wcześniej i okazało się , że nie ma problemu, tylko kwestia ceny. Wyskakujemy z setki i mamy numerek. Prawdopodobnie wcześniej byłoby za połowę tej kwoty. Takie to mamy teraz propagowanie" najtańszej" formy aktywności sportowej. Po zapłacie odebrałem tylko numerek, pozostałe elementy pakietu czekały do odbioru w biurze po biegu. To dotyczyło oczywiście pozostałych również.



To była już XXIV edycja Półmaratonu "Cudu nad Wisłą". Mając rezerwę czasową pozwiedzałem przygotowane atrakcje na placu Tadeusza Kościuszki. Głównie był to sprzęt wojskowy w postaci transporterów, czołgów i innego sprzętu ciężkiego. Oczywiscie ne brakowało stoisk w harakterze odpustowym ,co zabezpieczało potrzeby i wzmagało pokusy szrokiego spektrum gawiedzi. Spotkałem w trakcie przechadzki młodszego kolegę Tomka, z którym to tydzień temu walczyliśmy na leśnej trasie w Kalinowie i dogadaliśmy wstępnie plan na ten wyścig z racji zbieżności założeń. Temperatura z każdą minutą rosła i dobrze, że start przewidziano na godzinę dziewiątą , a i tak było powyżej 25 stopni już. W ramach rozgrzewki wykonałem dziesięciominutowy truchcik, gdyż było gorąco, a tempo które planowaliśmy czyli  około 4 min/km, a może nawet lekko wolniej, jest na nasze warunki szczególnie na początku dość komfortowe. Tradycyjnie wcześniej wystartowano grupę niepełnosprawnych i wyścig na wózkach .




Potem równo o dziewiątej ruszyła główna stawka tej imprezy. Na początku trochę nas ponosiło, ale tomek miał garmina i szybko skorygowaliśmy prędkość, ale lecieliśmy jednak trochę szybciej od założeń , bo równo 4/km. Trochę wymuszała to konkurencja, bo okazało się, że w grupie która się utworzyła jest dwóch moich rywali z kategorii wiekowej, a i Tomek jest rywalem w klasyfikacji powiatowej, jakową zaznaczałem na karcie zgłoszeniowej. Można powiedzieć, że od samego początku dobry przegląd sytuacji. Początkowo nawet ponosiło nas, ale starając siś biec równo , nawet pohamowywaliśmy się . Szczególnie ja miałem na uwadze by jednak się nie ponosić, bo pamiętałem jak w zeszłym roku na tej trasie na ostatnich pięciu kilometrach miałem zwałkę a pogoda była niemal identyczna. Tym razem ułatwieniem była bieg w grupie, chociaż nie do końca , bo głównie współpracowaliśmy ja i Tomek, a reszta szła za nami. No może nie wszyscy, bo kolega Szymon , kolega z mojej kategii co jakiś czas serwował nam ostre wyprzedzenie. Działo się tak kilkukrotnie do dziesiątego kilometra. Później w zasadzie już biegłem z Tomkiem i jeszcze próbował się nas trzymać zawodnik w żółtej koszulce, który po jakimś czasie też troszkę został.
To ,że było gorąco to wiadomo, a przed startem konferansjer podzielił się z nami mało optymistyczną wiadomością ,że pierwszy punkt z wodą będzie około siódmego kilometra. Ja jestem do tego przyzwyczajony, bo to jakby taka tradycja tego biegu dlatego tym razem zaopatrzyłem się w dwa bidoniki na pasie. Jednak nie było tak tragicznie , bo z inicjatywy mieszkańców przy trasie już na drugim kilowetrze był skromny stolik z wodą. Po około jedenastym kilometrze skręcaliśmy w prawo na agrafkę. Element trasy umożliwiający przegląd sytuacji. Mieliśmy okazję zobaczyć jak leci czołówka chociażby. Dwóch Kenijczyków i Ukrainiec  razem ,później zawodnicy biegli samotnie, jedynie pierwszą Kenijkę wspomagał jakiś biegacz. Po nawrotce zorientowałem się ,że moi rywale sporo tracą i jak utrzymamy tempo do końca to będzie dobrze. Po około 300 metrach od zakrętu w agrafkę  po lewej stronie usytuowany był stolik z wodą i gąbkami. Dla nas w tamtą stronę było jeszcze komfortowo, ale wracając po nawrotce przy stoloku był tłok nabiegających z przeciwka także trzeba było kombinować by skorzystać z tego dobrodziejstwa. Po minięciu ronda na którym rozpoczynała się agrafka teraz czekała nas praktycznie długa prosta z jednym podbiegiem na wiadukt. Tu postanowiłem pozbyć się pasa z pustymi bidonikami z nadzieją ,że nazajutrz podjadę i odnajdę miejsce wyrzutu. Przed dwudziestym kilometrem Tomek postanowił lekko przycisnąć, ja nie czułem tematu i powiedziałem, że będę próbował go naciskać . Z międzyczasu na dwudziestym wynikało, że tempo w sumie nie spadło ,ale mogłem zapomnieć o obiecanym naciskaniu kolegi , bo pojawiły się w mojej lewej łydce symptomy przed skurczowe. Aby nie dopuścić do skórczy musiałem trochę skrócić krok i cały czas uważać, by nie spiąć niekomtrolownie problematycznej łydki. Jak pamiętam, kiedyś miałem podobne problemy i też w czasie upałów. I tak na wyczerpaniu ale pod wzmożoną samokontrolą z utęsknieniem brnąłem do mety, by móc wyluzować. I udało się z czasem 1:25,19. o 25 sekund lepiej niż poprzednio, ale w kolosalnie lepszym, ogólnym samopoczuciu. Tuż za metą pogratulowałem świetnego finiszu koledze Tomkowi.






Po czym zaparkowaliśmy przy nie odległym stoliku przy którym pojawiali się kolejni finiszujacy w tym kilku z początkowej naszej grupy. Jak tak przycupnąłem przy stoliku to wtedy złapał mnie ten czychający na końcówce trasy skórcz. Interwencja kolegi w naciągnięcie sztywniejacego mięśnia zapobiegła okrótnemu bólowi i pozwoliła spokojnie stanąć na obie nogi. Po krótkim czasie pojawiła się nasza koleżanka Patrycja ,Mistrzyni Polski i Wicemistrzyni Europy w biegu 24h. tu osiągając świetny wynik 1:31,32. Kiedy podzieliliśmy się już pierwszymi wrażeniami można było udać się do biura i odebrać pakiecić finishowy, a w nim czarny woreczek z nowym jakby logo biegu, w środku izotonik naklejka z logo, jakiś wspomagacz w buteleczce z naklejką z logo , 0,5 l kropla beskidu ,talon na zupę, tematyczna pocztówka, biała koszulka techniczna z tym samym logo, co wcześniejsze rzeczy. Jeszcze czapeczka z daszkiem i z logo oraz peleryna przeciwdeszczowa foliowa, ta bez tego logo, choć nie rozkładałem.
W tym aspekcie ta impreza nie odbiega od innych komercyjnych imprez, a i medal wręczany na mecie też w tej edycji wyróżnia się od poprzednich. Jest trójkątny i stylistyką nawiązuje do herbu Radzymina jak wnioskuję, jak i żółto niebieskie barwy wstążki również.
 Impreza ta słynie z ciekawych nagród. W roku ubiegłym dominowały kosiarki do trawy w tym roku odkurzacze, choć inne urządzenia też się pojawiały. W podziale nagród i mnie dostał się odkurzacz za I m-sce w kat. M-50. Poza tym udało mi się być trzecim w klasyfikacji powiatowej i pierwszym w miejskiej Wołomina dzięki chojności Pani Burmistrz.


Tu muszę zaznaczyć i podkreślić udało się , bo nie startowali dwaj koledzy zdecydowanie lepsi od mnie Kamil Krauze i Marcin Krysik. Bieg ukończyło 296 osób. Trzeba powiedzieć, że dość skromnie. W roku ubiegłym było ich 383 co też nie powala . Z mojego punktu widzenia trzeba jeszcze do tych pozytywów z tegorocznej edycji dołożyć komercyjny marketing wzorem choćby imprez ze stolicy i wtedy może więcej ludzi i również z odleglejszych zakątków przyjedzie odwiedzić ziemię i miejscowości związane z "Cudem nad Wisłą"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz