To była już XXIV edycja Półmaratonu "Cudu nad Wisłą". Mając rezerwę czasową pozwiedzałem przygotowane atrakcje na placu Tadeusza Kościuszki. Głównie był to sprzęt wojskowy w postaci transporterów, czołgów i innego sprzętu ciężkiego. Oczywiscie ne brakowało stoisk w harakterze odpustowym ,co zabezpieczało potrzeby i wzmagało pokusy szrokiego spektrum gawiedzi. Spotkałem w trakcie przechadzki młodszego kolegę Tomka, z którym to tydzień temu walczyliśmy na leśnej trasie w Kalinowie i dogadaliśmy wstępnie plan na ten wyścig z racji zbieżności założeń. Temperatura z każdą minutą rosła i dobrze, że start przewidziano na godzinę dziewiątą , a i tak było powyżej 25 stopni już. W ramach rozgrzewki wykonałem dziesięciominutowy truchcik, gdyż było gorąco, a tempo które planowaliśmy czyli około 4 min/km, a może nawet lekko wolniej, jest na nasze warunki szczególnie na początku dość komfortowe. Tradycyjnie wcześniej wystartowano grupę niepełnosprawnych i wyścig na wózkach .
Potem równo o dziewiątej ruszyła główna stawka tej imprezy. Na początku trochę nas ponosiło, ale tomek miał garmina i szybko skorygowaliśmy prędkość, ale lecieliśmy jednak trochę szybciej od założeń , bo równo 4/km. Trochę wymuszała to konkurencja, bo okazało się, że w grupie która się utworzyła jest dwóch moich rywali z kategorii wiekowej, a i Tomek jest rywalem w klasyfikacji powiatowej, jakową zaznaczałem na karcie zgłoszeniowej. Można powiedzieć, że od samego początku dobry przegląd sytuacji. Początkowo nawet ponosiło nas, ale starając siś biec równo , nawet pohamowywaliśmy się . Szczególnie ja miałem na uwadze by jednak się nie ponosić, bo pamiętałem jak w zeszłym roku na tej trasie na ostatnich pięciu kilometrach miałem zwałkę a pogoda była niemal identyczna. Tym razem ułatwieniem była bieg w grupie, chociaż nie do końca , bo głównie współpracowaliśmy ja i Tomek, a reszta szła za nami. No może nie wszyscy, bo kolega Szymon , kolega z mojej kategii co jakiś czas serwował nam ostre wyprzedzenie. Działo się tak kilkukrotnie do dziesiątego kilometra. Później w zasadzie już biegłem z Tomkiem i jeszcze próbował się nas trzymać zawodnik w żółtej koszulce, który po jakimś czasie też troszkę został.
To ,że było gorąco to wiadomo, a przed startem konferansjer podzielił się z nami mało optymistyczną wiadomością ,że pierwszy punkt z wodą będzie około siódmego kilometra. Ja jestem do tego przyzwyczajony, bo to jakby taka tradycja tego biegu dlatego tym razem zaopatrzyłem się w dwa bidoniki na pasie. Jednak nie było tak tragicznie , bo z inicjatywy mieszkańców przy trasie już na drugim kilowetrze był skromny stolik z wodą. Po około jedenastym kilometrze skręcaliśmy w prawo na agrafkę. Element trasy umożliwiający przegląd sytuacji. Mieliśmy okazję zobaczyć jak leci czołówka chociażby. Dwóch Kenijczyków i Ukrainiec razem ,później zawodnicy biegli samotnie, jedynie pierwszą Kenijkę wspomagał jakiś biegacz. Po nawrotce zorientowałem się ,że moi rywale sporo tracą i jak utrzymamy tempo do końca to będzie dobrze. Po około 300 metrach od zakrętu w agrafkę po lewej stronie usytuowany był stolik z wodą i gąbkami. Dla nas w tamtą stronę było jeszcze komfortowo, ale wracając po nawrotce przy stoloku był tłok nabiegających z przeciwka także trzeba było kombinować by skorzystać z tego dobrodziejstwa. Po minięciu ronda na którym rozpoczynała się agrafka teraz czekała nas praktycznie długa prosta z jednym podbiegiem na wiadukt. Tu postanowiłem pozbyć się pasa z pustymi bidonikami z nadzieją ,że nazajutrz podjadę i odnajdę miejsce wyrzutu. Przed dwudziestym kilometrem Tomek postanowił lekko przycisnąć, ja nie czułem tematu i powiedziałem, że będę próbował go naciskać . Z międzyczasu na dwudziestym wynikało, że tempo w sumie nie spadło ,ale mogłem zapomnieć o obiecanym naciskaniu kolegi , bo pojawiły się w mojej lewej łydce symptomy przed skurczowe. Aby nie dopuścić do skórczy musiałem trochę skrócić krok i cały czas uważać, by nie spiąć niekomtrolownie problematycznej łydki. Jak pamiętam, kiedyś miałem podobne problemy i też w czasie upałów. I tak na wyczerpaniu ale pod wzmożoną samokontrolą z utęsknieniem brnąłem do mety, by móc wyluzować. I udało się z czasem 1:25,19. o 25 sekund lepiej niż poprzednio, ale w kolosalnie lepszym, ogólnym samopoczuciu. Tuż za metą pogratulowałem świetnego finiszu koledze Tomkowi.
Po czym zaparkowaliśmy przy nie odległym stoliku przy którym pojawiali się kolejni finiszujacy w tym kilku z początkowej naszej grupy. Jak tak przycupnąłem przy stoliku to wtedy złapał mnie ten czychający na końcówce trasy skórcz. Interwencja kolegi w naciągnięcie sztywniejacego mięśnia zapobiegła okrótnemu bólowi i pozwoliła spokojnie stanąć na obie nogi. Po krótkim czasie pojawiła się nasza koleżanka Patrycja ,Mistrzyni Polski i Wicemistrzyni Europy w biegu 24h. tu osiągając świetny wynik 1:31,32. Kiedy podzieliliśmy się już pierwszymi wrażeniami można było udać się do biura i odebrać pakiecić finishowy, a w nim czarny woreczek z nowym jakby logo biegu, w środku izotonik naklejka z logo, jakiś wspomagacz w buteleczce z naklejką z logo , 0,5 l kropla beskidu ,talon na zupę, tematyczna pocztówka, biała koszulka techniczna z tym samym logo, co wcześniejsze rzeczy. Jeszcze czapeczka z daszkiem i z logo oraz peleryna przeciwdeszczowa foliowa, ta bez tego logo, choć nie rozkładałem.
W tym aspekcie ta impreza nie odbiega od innych komercyjnych imprez, a i medal wręczany na mecie też w tej edycji wyróżnia się od poprzednich. Jest trójkątny i stylistyką nawiązuje do herbu Radzymina jak wnioskuję, jak i żółto niebieskie barwy wstążki również.
Impreza ta słynie z ciekawych nagród. W roku ubiegłym dominowały kosiarki do trawy w tym roku odkurzacze, choć inne urządzenia też się pojawiały. W podziale nagród i mnie dostał się odkurzacz za I m-sce w kat. M-50. Poza tym udało mi się być trzecim w klasyfikacji powiatowej i pierwszym w miejskiej Wołomina dzięki chojności Pani Burmistrz.
Tu muszę zaznaczyć i podkreślić udało się , bo nie startowali dwaj koledzy zdecydowanie lepsi od mnie Kamil Krauze i Marcin Krysik. Bieg ukończyło 296 osób. Trzeba powiedzieć, że dość skromnie. W roku ubiegłym było ich 383 co też nie powala . Z mojego punktu widzenia trzeba jeszcze do tych pozytywów z tegorocznej edycji dołożyć komercyjny marketing wzorem choćby imprez ze stolicy i wtedy może więcej ludzi i również z odleglejszych zakątków przyjedzie odwiedzić ziemię i miejscowości związane z "Cudem nad Wisłą"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz