Jest to impreza cykliczna, jak można zauważyć, jednocześnie połączona z jarmarkiem i festynem . Zatem każdy coś dla siebie tu znajdzie, miło i ciekawie zagospodaruje czas. Dlatego warto przybywać tu z familią ,bo nudzić się raczej nie będzie. Z racji bliskości, a już i sentymentu staram się tu wystartować bez względu i pomimo wszystko. Tym pomimo wszystko to były moje bolączki, ostatnio dość cyklicznie występujące, mojego kręgosłupa. Konkretnie odcinka lędźwiowego i choć już ustępujące ale jeszcze odczuwalne. Dlatego też nie zakładałem tu specjalnej walki tym bardziej, że kategoryzacji wiekowej tu nie ma , a w open pojawili się koledzy młodsi i znacznie szybsi. Mam tu na myśli kolegę Sylwka Kuśmierz i Zbyszka Lamparskiego z tych, co znam raczej dobrze . W zeszłym roku pomimo ,że przybyłem z zapasem czasowym to było trochę maniany w biurze z wydawaniem numerów. Tym razem wyciągnięto wnioski i usprawniono obsługę, że o obsówce nie było mowy i dlatego do startu miałem sporo czasu, który zagospodarowałem na rozgrzewkę ze Zbyszkiem.
Tym bardziej, że jakby staliśmy się jedną ekipą w tej imprezie ,bo Zbychu skorzystał z mojego auta, które stało się naszą bazo-szatnią itp. na ten czas. Jako ,że na trasę deklarowaną na dystans 10 km, składało się pięć pętelek nico różniących się od tych z poprzednich edycji, postanowiliśmy w ramach rozruch jedną zaliczyć rozpoznawczo, bo Zbychu tu jeszcze nie biegał. Dla mnie główna różnica polegała na tym, że nie będziemy przebiegali przez podwórko sąsiadujące bezpośrednio z terenem kościelnym, a była to nie wątpliwie oryginalna atrakcja. Ruszyliśmy truchcikiem ,by dosłownie po pięćdziesięciu metrach w bocznej uliczce dostrzec moją koleżankę klubowiczkę Patrycję, od dwóch tygodni wicemistrzynię Europy w biegu 24 godzinnym z Turynu.
Jak nic przerwa na przywitanie musiała być obowiązkowa, po czym ruszyliśmy dalej , by pozwolić spokojnie przygotować się koleżance do startu. Charakterystykę trasy należy zaliczyć jako typ krosowy o zróżnicowanym podłożu. Był dukt, asfalt, kostka, tłuczeń, żużel i ubity odcinek z gruzu budowlanego. I tego ostatniego obawiałem się najbardziej, ze względu na niedawne moje dolegliwości, bo tu biodra w trakcie biegu ulegały wymuszonej poziomej rotacji, co bardzo zakłócało stabilizację kręgosłupa. Tu planowałem szczególnie uważać. Trasa została rozpoznana , jeszcze trochę rozciągania pod okiem Zbyszka i czekamy na start. W między czasie nie omieszkaliśmy zrobić sobie fotek ze strzelcami i przybyłymi z nimi białogłowami z minionej epoki. Tak nie nudząc się doczekaliśmy się momentu startu o godzinie 11.30.
Bliskość południa plus letnia pogoda z temperaturą 23 stopni, której ostatnio raczej nie było, mogło odbić się na rezultatach. Kiedy ruszyliśmy, czołówka wbrew pozorom błyskawicznie się rozerwała. A przyczynkiem tego był mocny start kolegi Zbyszka, który przystąpił do ucieczki, co mogłem obserwować, bo początek był lekka z pochylenia i po około 150 zakręt w lewo i za 50 m znów w lewo. Wszystko było widać jak na dłoni. Groźnie to mogło wyglądać dla nieznających tematu i możliwości zawodników i rokować , że jest pozamiatane. Ale to był jednak początek no i te możliwości. Ja natomiast zacząłem badawczo obserwując ,jak będzie odczuwał trudu biegu mój korpus i w początkowej fazie podpiąłem się pod dwie panie biegnące obok siebie. Jedną z nich była znajoma Joasia Schab, którą na ten dystans i w świetle przybyłej konkurencji, można było typować na wygraną wśród pań. Szczególnie odcinek gruzowy w ich tempie mi pasował. Jednak później trochę podkręciłem tempo biegnąc z jednym zawodników. Już uknułem nawet sobie plan ,którym podzieliłem się ze współbiegaczem, by próbować doganiać naszych poprzedników. Jednak on ten plan odłożył w czasie , w przeciwieństwie do mnie. Na podjęcie takiej decyzji miał wpływ mojego znośnego samopoczucia, choć ten odcinek gruzowy każdorazowo dawał mi się we znaki. Z tego co pamiętam udało mi się dogonić jednego zawodnika, a pozostali jednak byli w tym dniu poza moim zasięgiem.
Warunki pogodowe dawały się w kość , czego przykładem może być jedna z zawodniczek z którą biegłem w początkowej fazie. Zdaje się ,że na trzeciej pętli widziałem ją jak siedziała na krawężniku w pobliżu strefy mety. Jak się dowiedziałem bezpośrednio od niej , to przedobrzyła w tych warunkach pogodowych i stało się to co się stało. Ja starałem się w miarę utrzymywać tempo Konstans, jednak w dwóch ostatnich pętlach miałem lekką , średnio dziesięciosekundową zwałkę. Suma summarum doleciałem na szóstej pozycji, co na ten dzień było moim optimum. Nasza mistrzyni ultra natomiast była trzecia wśród pań. Kolega Zbyszek z kolei był , pomimo ostrego tempa w pierwszej pętli na trzeciej pozycji. Tego tempa na 3:10,a może i lepiej, jednak nie dowiózł, co było do przewidzenia , bo dzień wcześniej wygrał krosowy bieg w Mińsku na 10 km, co jednak nie było bez znaczenia , ale dzisiaj chciał chociaż trochę namieszać i sądzę ,że mu się udało, co wiem z relacji tych , co go ścigali tym bardziej, że zwycięzca Sylwek korzystał z mojej podwózki po zakończeniu do stacji w PKP i z pierwszej ręki wiedziałem , co działo się w czołówce.Dystans wg. gps'ów wskazywał na 10,2 km, a ja złapałem sobie czas 40:05, co biorąc pod uwagę pełnię warunków tragedią nie jest.
A warto takie fakty poznawać. Jeszcze warto wspomnieć, co na następny dzień planowała moja koleżanka ultra. Natomiast miała pilotować swoją koleżankę w maratonie Orlena na 4:30 i z tego , co wiem nawet sporo urwały . Pogoda następnego dnia była znacznie bardziej sprzyjająca w porównaniu z naszą sobotą, co zapewne służyło dziewczynom. Ja byłem szczęśliwy ,że nie zapisywałem się na Orlena, bo nie miałem okazji by poczynić solidne przygotowania, a dyspozycja potrafi mnie ostatnio zaskakiwać. Z imprezy w Okuniewie oczywiście jestem zadowolony i polecam wszystkim, co jeszcze nie byli i nie są malkontentami, bo to Orlen nie jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz