czwartek, 14 maja 2015

4 Bieg 10 km Szpot Swarzędz i ciekawe niespodzianki.

           
          Wyjazd na tę imprezę wyjątkowo miałem zaplanowany z dużym wyprzedzeniem. Miało to nie tylko związek z tym ,że wraz z upływem czasu wpisowe rośnie, ale może też być zamknięta lista startowa , a tego chciałem uniknąć . Logistycznie postanowiłem udać się tam jak za dawnych czasów środkami komunikacji ogólnodostępnej w tym przypadku PKP i jej spółki. Żeby nie komplikować tematu zarezerwowałem hotel odległy około 1 km od linii startu, zlokalizowanej na najszerszej arterii Swarzędza , ulicy Cieszkowskiego. W poprzednich edycjach start odbywał się z rynku jednak wzrost frekwencji poniekąd wymusił przeprowadzenie modelingu trasy. Meta natomiast znajdowała się na stadionie przy miejskim kompleksie sportowym odległym od mety około 1,5 km . W Swarzędzu wylądowałem po godzinie 17 w sobotę i udając się od dworca do biura zawodów miałem okazję zapoznać się z ostatnim odcinkiem trasy . To było ostatnie około 1,5 kilometra i wyglądało ciekawie , zbieg ,podbieg pod arterią drogową , a później po skręcie w lewo ostry zbieg w kierunku stadionu z wypłaszczeniem na chwilę przed bramą prowadząca na jego płytę. To takie pierwsze wrażenia i refleksja , że  może być ciekawie. Wydawanie pakietów przebiegało super sprawnie, a salę na której się to odbywało zaadaptowano do ekspozycji jednośladów w postaci skuterów i rowerów. Zanim jeszcze wszedłem do biura, to przed nim, wszystkich witała nagroda główna tego biegu , biała Kia Picanto.
Taka fajna miejska bryczka. Wystarczyło przebiec 10 kilometrów i mieć szczęście w losowaniu ,tak z grubsza.
Kiedy miałem wszystko co z biegiem pozałatwiane, udałem się w drogę do hotelu, którą nawigowała mi miejscowa biegaczka udająca się w tym kierunku ze swoim małym białym pieskiem .    Po zadekowaniu się w hotelu i złapaniu oddechu pomyślałem jak już znam końcówkę trasy to może zerknę jak wygląda początek . Tak jak już wspomniałem miejsce startu wyglądało dobrze jak na planowany rozmiar imprezy ,trasa zachęcała do puszczenia nogi. Poznałem również około 1,5 kilometra i skręciłem jeszcze raz do biura , by się rozejrzeć i może kogoś znajomego spotkać. No i spotkałem Edytę Lewandowską, nie mylić z Iwoną, mistrzynię w półmaratonie z przed kilku lat. Była z partnerem też znajomym, dawny biegacz z Entre.
Po rekonesansie korzystając z podwózki ,  ich samochodem, wróciłem do hotelu. W hotelowej restauracji zaliczyliśmy kolację , w moim przypadku tylko herbatka, bo byłem załadowany kanapkami z podróży. W nocy słychać było przewalającą się ulewę nad miastem, co mnie trochę niepokoiło , bo nie przepadam kiedy pada podczas biegu, a w sobotę pogoda przecież była jeszcze czysto letnia. Ranek okazał się pogodowo optymistyczny ,  bo nie padało, a i temperatura lekko spadła. Na śniadaniu w hotelu pojawiło się kilku biegaczy i czarnoskóry zawodnik, który potem okazał się jedynym tej karnacji. Po posiłku kolega z Afryki zapytał mnie o której godzinie jest start i skąd .Zatem jak mogłem tak mu objaśniłem, po czym jeszcze zsynchronizował sobie zegarek w swojej komórce ze wskazaniami mojego zegarka i życząc sobie powodzenia udaliśmy się do swoich pokoi.
Nim przystąpiłem do śniadania to zacząłem od zwiedzania zoologicznego. Obejrzałem terrarium z gadami, których ponoć było sześć, a ja wypatrzyłem trzy i przy tym pozostałem. Następnie w pomieszczeniu ,też jadalni , ale oddzielonej, było coś w rodzaju ptaszarni i duże akwarium. Widziałem ,że dzieciom i nie tylko, coś takiego się podobało. Atrakcje te hotel zawdzięcza , co się dowiedziałem, wyjątkowej pasji właściciela.






Po śniadaniu , jeszcze była chwila na relaks, potem skompletowanie sprzętu i można udawać się do depozytu i potem rozgrzewka w kierunku startu. Podczas kompletowania sprzętu okazało się , że gdzieś wcięło mi skarpetki biegowe. Jak nic nie zabrałem, ale pomyślałem ,jakieś nabędę na hali przy biurze , bo wczoraj widziałem jakieś stoisko ze sprzętem, również takowym.
  Po dotarciu do depozytu okazało się ,że sprzedawca ze sprzętem zniknął . No , cóż poczułem się jak zawodnik z minionej epoki jeśli chodzi o element mojego sprzętu w postaci skarpetek, ale w końcu to nie one biegną, tylko zawodnik. Dlatego nie myślałem się tym stresować . W biurze spotkałem przybyłego prawie w ostatniej chwili Antoniego Cichończuka, mistrza M-60.
Jeszcze kręcąc się w ostatnich przygotowaniach koło biura spotkałem kolegę Henryka  z którym regularnie ostatnio przegrywam w kategorii M-50 , ale kolega pocieszył mnie , że tu są klasyfikacje co pięć lat, zatem bezpośrednio sobie nie „grozimy”, a po koleżeńsku zadeklarowaliśmy współpracę na trasie ,oczywiście w miarę możliwości.

Start miał nastąpić o godzinie 10.30. O 9.30 pozbywszy się depozytu zacząłem truchtać na start. Za parę minut już tam byłem jak i spora ilość startujących. Z racji zapasu czasowego poleciałem jeszcze pozwiedzać okolicę około startową. Jak nic przekonałem się , że Swarzędz rzemiosłem meblarskim stoi. Mijałem po prostu kilka zakładów o tym profilu. Rozgrzewka była.
W rejonie startu odnalazłem się z kolegą Henrykiem i można startować. Bractwo Kurkowe dokonało strzału i ruszyliśmy. Zwyczajowo na początku trzeba było uważać, ale już w rejonie rynku , choć bieg odbywał się w licznych grupach było dość swobodnie. Muszę stwierdzić , że biegło mi się dość swobodnie po około dwóch kilometrach Kolega Henryk jednak został trochę z tyłu i zmuszony byłem nawiązywać kontakt z innymi zawodnikami, by ułatwić sobie równo rytmiczne pokonywanie trasy.  Z tego , co obserwowałem dość optymalnie dobrałem tempo, bo zdecydowanie to ja dziś wyprzedzałem, co dodatkowo działało podbudowująco. Niestety chcąc zaliczyć podium , zdawałem sobie sprawę , że trzeba dać z siebie więcej niż optimum. Trasa przebiegała dość ciekawie, bo można podzielić ją na cztery etapy. Część startowa, następnie odcinek wspólny, potem pętla po drugiej części miasta ,następnie znów część wspólna i odcinek finiszowy z metą na bieżni. W sumie naliczyłem się jedenastu zakrętów ,czterech podbiegów ale i pięciu zbiegów. Monotonni nie było. Tak gdzieś w mojej połowie dystansu zaczął kropić deszcz, ale na szczęście przelotnie . Czując dyspozycję tempo ciągnąłem do końca, próbując nawet nieco podkręcać. Podkręcić średnią czasową na pewno się dało na ostatnim pół kilometrze po zakręcie  w lewo było naprawdę stromo w stronę stadionu. Tu się trochę obawiałem, czy aby taka zmiana konfiguracji naprężeń na zmęczonych mięśniach nie objawi się czymś negatywnym w postaci skurczów. Dlatego nie szalałem na maksa i jeszcze przed skrętem w stadionową bramę wyprzedził mnie „Kosynier”, którego ja łykałem wcześniej. A tam było tak, skręt w lewo w bramę i za chwilę skręt w prawo na bieżnię. Odcinek między bramą a bieżnią pokryty był lichym , nie równym asfaltem i tu miałem lekkie skręcenie nogi , ale kontrolowane. Po wyjściu na bieżnię podjąłem próbę dogoniena Kosyniera, ale nieskutecznie.

Ten łącznik ulicy i bieżni jako element trasy był wąskim gardłem        trasy ,pomimo że na końcu, nie trzeba było tłoku biegaczy, by można mieć tam trudności niespodzianki.  Świetnie to obrazuje filmik jednego z uczestników: https://www.youtube.com/watch?v=KwIo1lKC5Ho  . Za metą , medal, woda , jabłko następnie prysznic ,kiełbasiany posiłek na talonik i o 13.00 rozpoczęły się dekoracje. Szły sprawnie ,ale pomimo to trwały, bo czym byłem miło zaskoczony dekorowano po dziesięć osób z każdej kategorii wiekowej, a przypominam ,były co pięć lat. W międzyczasie z sms’a dowiedziałem  się ,że jestem trzeci w swojej kategorii wiekowej z czasem 36:12 . Przegrałem z zawodnikami startującymi w rejonie Poznania z Koziegłów i z Kalisza. Ich rezultaty to 35:39 i 35:52.
Przepaści nie ma, ale trochę brakowało. Od godziny czekała 14:00 czekała nas aukcja, przekazanych atrakcji na rzecz leczenia małoletniej Nikoli. Po licytacji nastąpiło losowanie nagrody głównej, auta Kia Picanto , skutera , roweru , zegarków i wielu innych ,w tym zasługujących na uwagę jak witryna meblowa, stoliki kawowe czy fotel, czyli klimat regionu. Wracając do losowania samochodu ,można powiedzieć, że wybiegała sobie szczęście , zwyciężczyni kategorii K-70 Pani Janina Rosińska z Pabianic, którą na pewno wielu kojarzy z tras biegowych.
Podsumowując, jest to impreza z rozmachem cały czas ewoluująca w dobrym kierunku i nie tylko mam tu na myśli wzrost frekwencji. Jak na bieg 10 km, prezentuje wysokie standardy nie zapominając jednocześnie o tym dla kogo jest robiona. Jest tak zapewne dla tego ,że główne postacie tej imprezy to Burmistrz Swarzędza Marian Szkudlarek i szef firmy „Szpot” Ireneusz Szpot , też biegacze ,a z nimi wiele pozytywnych osób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz