czwartek, 28 maja 2015

Czas na Cegłów. Niedzielny popołudniowy krosik.17.05.2015

           

 O biegach w Cegłowie parokrotnie napotykałem wzmianki , ale jakoś  mi się nie składało , by tam zaistnieć. O tym biegu dowiedziałem się od kolegi Kazimierza na imprezie integracyjnej po półmaratonie  w Hajnówce. Wybierali się tam z kolegą Robertem. Cegłów miejscowość nieodległa od Mińska Mazowieckiego, zatem całkiem po drodze powrotnej z Krainy żubrów. Decyzję podjąłem na tak , wbrew samopoczuciu, bo choć przeziębienie jak by ustąpiło, to dysfunkcja w plecach jak by się nasiliła. Deklarowany dystans około 6 kilometrów jednak kusił , by sprawdzić jak taka dyspozycyjność przełoży się na start. Oczywiście oczekiwań żadnych nie zakładałem. Sam powrót z Hajnówki też nie obył się bez przygód, które można określić jako krajoznawcze. Z uporem maniaka testowaliśmy funkcjonalność nawigacji. I już przy wyjeździe z miasta pojechaliśmy ostrym skrótem i zgubiliśmy samochód Kazika z Robertem. Jednak po chwili dobili do nas. Potem grubo 95 % trasy poszła gładko, tylko niejakie zdziwienie budziła informacja na wyświetlaczu testowanego urządzenia. Do celu było niespełna 20 km, do pokonania w ponad 50 minut. To było to . Wszystko wyjaśniło się kiedy ugrzęźliśmy w leśnym skrócie i mieliśmy okazję z zapoznaniem się z kopalniami „kruszyw” w rejonie Mińska. Pewnie sami mieszkańcy tego miasta nie wiedzą o ich istnieniu. Droga na szczęście była w miarę przejezdna, oczywiście z wycieczkową prędkością , co tłumaczyło ten dziwny przelicznik .W czasie drogi trochę padało, ale finalnie przejaśniło się , jedynie wiało , dosyć nie przyjemnie. Na miejscu byliśmy jednymi z pierwszych chętnych do dzisiejszego ścigania . Lokalizacja biura mieściła się pod nowoczesnymi wiatami niewielkiego placu targowego tuż przy stacji kolejowej Cegłów. Niewątpliwym atutem tej lokalizacji był też zintegrowany z wiatą nowoczesny barek kawowy z pełnym zapleczem i węzłem sanitarnym. Oczekując na godzinę startu chwilę przebalowaliśmy właśnie w tym lokalu racząc się kawą. Wraz z upływem czasu wokół , a i wewnątrz barku również , robiło się coraz gwarniej za przyczyną licznie przybywających amatorów niedzielnego ścigania. Podejrzewam tak szacunkowo ,że koło setki osób może było (nie dotarłem do wyników zatem brak precyzyjnej informacji w tym zakresie ). Na pół godziny przed startem warto było się przysposobić ubiorem i spróbować dokonać rozgrzewki.
Dla mnie okazał się to nie lada trud, jednak. Totalne zesztywnienie powodujące ograniczenie zakresu ruchu kończyn dolnych. Po prostu tylko delikatny, subtelny bieg wchodził w rachubę. Tylko ja realnie wiedziałem , że w tym dniu jest mnie stać na nic. Oczywiście spotkani znajomi, a było ich wielu z klubu Dreptak w Mińsku , trochę słuchali tego z niedowierzaniem.  Pomimo wietrznej aury przenikające promienie świeżego słonka ratowały mój nastrój i kiedy doszło do startu z placu parkingowego, czy raczej targowego poczułem się jak początkujący adept spotów biegowych próbujący przetrzeć się w pierwszych swoich zawodach.


Tempo było żadne , ustawienie w środku stawki bardzo trafione, pozwalało nie przeszkadzać mi innym, a zarazem spokojnie kontrolować moje poczynania i poobserwować jak radzą sobie adepci truchtacze. Sytuacja trwała grubo , co najmniej dwa kilometry, gdzie pokonywaliśmy trochę drogi przez las, by potem znaleźć się na lokalnych drogach podmiejskich. Wraz z pokonywanym dystansem jakoś się rozbujałem na tyle , by nie cierpieć lichego tempa i próbować pościgać się z paniami. Na finiszu który znajdował się w tym samym miejscu, co start udawałem , że walczę , a może rzeczywiście walczyłem do końca.  Szacunkowo moje miejsce było daleko od podium . Nawet tego w kategorii wiekowej.






Liczę jednak ,że choć udało mi się być w pierwszej połowie stawki. Chłopakom z którymi wracałem natomiast poszło zdecydowanie lepiej. Na mecie moją lokatą ucieszyłem kilku znajomych, którzy byli trochę zdziwieni, że są przede mną. Można ten start traktować jako takie zacieśnianie biegaczowych przyjaźni i pokazać , że warto czasami przegrywać, a na wstępie kto pytał to wiedział , że dzisiaj to mnie stać tylko na start, nawet nie mogłem obiecać , że będę biegł ładnie choć wolniej. Było tylko wolniej.

piątek, 22 maja 2015

XV Półmaraton Hajnowski, 16.05.2015 na Trakcie Carskim !

                     


     Od dawna korciło mnie żeby wystartować w Hajnówce, ale zawsze było coś. I te zapisy , z błyskawicznie zapełnioną listą. No i jakoś nie wychodziło . Jednak w tym roku na bank, byłem zmotywowany na tak, tym bardziej ,że udział zadeklarowali koledzy Kazimierz i Robert. Mając swoje sposoby zabezpieczyłem sobie gwarancję udziału. Regulamin przewiduje przyjęcie 350 zawodników, jednak finalnie zawsze jest trochę mniej. Różne zdarzenia powodują ,że nawet opłaceni i zadeklarowani  nie pojawiają się , a zcedowanie wpisowego w ostatniej chwili nie jest możliwe,      gdyż organizator wykupuje imienne ubezpieczenia dla startujących. Moim planem na ten start było oczywiście zajęcie jak najlepszego miejsca w kategorii wiekowej, nawet celowałem w to najwyższe. Wszystkie wskazania na ziemi i niebie jeszcze do środy po południu wskazywały, że jest to do osiągnięcia. Właśnie w środę ,około godziny 14 z kolega Pawłem robiliśmy trening interwałowy mający na celu sprawdzenie dyspozycji i jednocześnie podbicie formy na ten półmaraton. Trening w skrócie polegał na bieganiu odcinków 0,5 km w tempie 3;30/km z przerwami w truchcie też na odcinku 0,5 km . Wszystko powtórzone 10 razy. Oczywiście z rozgrzewką i późniejszym rozbieganiem. Poszło wyjątkowo optymistycznie, tym bardziej zważywszy wcześniejszy, niedzielny start na dychę w Swarzędzu i nie zły wynik  tam uzyskany 36:12. Niestety wieczorem wszystko się rozlazło, krótko mówiąc. Zacząłem źle się czuć, z objawami przeziębieniowymi, czyli podwyższona temperatura, w czwartek nawet prawie 39 gorączki , do tego zaczął dołączać ból gardła. Od razu zaaplikowałem sobie polopirynkę i zaraz potem znaleziony  gripeks , no i coś do ssania na gardło. Z autopsji wiedziałem, że minimum dwa dni trzeba będzie się z tą dolegliwością mordować, a organizm ulega osłabieniu jak nic. Jeszcze w czwartek i piątek rano mnie trzymało tak, że przez pewną chwilę padły założenia , by zrezygnować ze startu i odwołać zamówiony nocleg i trudno ! Jednak ta pesymistyczna wersja , została odrzucona i wyjazd doszedł do skutku, choć drastycznej weryfikacji uległy plany startowe i zakładały raczej ukończenie i zaliczenie imprezy niż jakąś walkę z rywalami. W czwartek padało. Jeszcze trochę w piątek też, ale tuż przed południem kiedy ruszaliśmy do  Hajnówki pomału zaczęło się  przejaśniać. Około godziny 14 , bo trochę nadłożyliśmy drogi, dotarliśmy na miejsce. Jednak najpierw zadekowaliśmy się na kwaterze w Teremiskach,bo tam udało się znaleźć coś wolnego. Wróciliśmy do biura zlokalizowanego w parkowym Amfiteatrze , prawie w centrum Hajnówki. Biuro działało od 15 , my byliśmy trochę po, zatem tłoku nie było.

Po pobraniu pakietu, ruszyliśmy na mały rekonesans do Białowieży, skąd miał być start, a i przy okazji zatankować auto , by nie myśleć o tym później. Po dżdżystym poranku pogoda raczej była chłodnawa , ja byłem w ostatniej fazie przeziębienia, a jeszcze dodatkowo przypomniał się ból odcinka lędźwiowego kręgosłupa, który zaczynam powiązywać ze stanami zapalnymi związanymi z przeziębieniami także nawet przez myśl nie przechodziło mi, by robić rozruchy , czy jakieś rozbiegania. Postanowiłem raczej możliwie się zrelaksować i doleczać infekcję. Na brak komfortu na kwaterze narzekać nie mogliśmy. Nawet ogrzewanie chodziło, aż za bardzo jak dla mnie, choć na noc w tym regionie przewidywano przymrozek. Tak też o poranku w sobotę było.
Logistycznie ,trzeba powiedzieć , że  jest to wydarzenie dość skomplikowane,  choć jak się przekonałem , to dopracowane. Start honorowy odbywa się z Amfiteatru w Hajnówce, potem autokarami zawodnicy transportowani są na start właściwy do Białowieży, o godzinie 12 startują i finiszują w parku przy Amfiteatrze w Hajnówce, po biegu prysznic w nieodległym Parku Wodnym i posiłek obiadowy na stołówce w sąsiadującym zespole szkół , nie koniecznie w tej kolejności, ale ta jest wskazana .




Potem oficjalne zakończenie na scenie Amfiteatru o godzinie 14.30 , a po wszystkim transport autokarami w miejsce Biesiady w Puszczy Białowieskiej. Tak z grubsza w połowie drogi między Hajnówką , a Białowieżą.  Dla mnie była to bardzo trafiona lokalizacji, bo jak się okazało nie całe trzy kilometry od mojej kwatery. Nim jednak można było pobiesiadować, trzeba było pokonać , jeśli nie rywali, to na pewno dystans półmaratonu. Na miejsce startu zlokalizowane na parkingu w Białowieży dowiezieni zostaliśmy autokarami ze sporym , ponad półgodzinnym zapasem czasowym . Autokary były równocześnie miejscem depozytu, dla tych którzy wybrali tę opcję pozostawienia garderoby na przebranie po biegu. Ze względu na swoją mizerną dyspozycję, nawet solidnej rozgrzewki nie byłem w stanie zrobić i dlatego trzymałem się złożenia, że wielkiego ścigania nie będzie, choć w duchu łudziłem się ,że się rozbujam. Na starcie wiedziałem gdzie jest moje miejsce w szeregu i nie pchałem się do linii startu. Początek około 2 kilometrów, w tym spinka, odbywał się po Białowieży i już po tej części wiedziałem, że rozbujania nie będzie. Po pewnym czasie od biegnącego młodzieńca po sąsiedzku dowiedziałem się , że gnamy w tempie 4:10. Dogadałem z  nim ,że to mi pasuje i wiele zmian nie zamierzam wprowadzać. Czasu do końca było jeszcze trochę , to dowiedziałem się , że mój biegowy partner jest z Hajnówki , walczy w tej klasyfikacji i jest w tej chwili na drugiej pozycji. Na pierwszej był gościu , jakieś 150 metrów z hakiem przed nami,  pilotowany przez dwóch rowerzystów.
Po tych informacjach już poukładał mi się scenariusz na dalszy bieg i zaproponowałem koledze, że poprowadzę go na pierwsze miejsce w tej lokalnej klasyfikacji. Zapowiedziałem , że do połowy dystansu trzymamy tempo i obserwujemy rywala. I było nieźle, bo delikatnie redukowaliśmy dystans. Punkty z wodą rozlokowane były na 6 , 12 i 18 kilometrze. Biegliśmy po drodze określanej jako „Trakt Carski”. Taki dość prosty odcinek łączący Białowieżę i Hajnówkę. Dużym plusem tej trasy był równy nowy asfalt dający komfort biegowy. Po zaliczeniu drugiego punktu z wodą mój pilotowany zawodnik lekko osłabł. Ja trzymałem tempo licząc, że odrobi stratę i jeszcze powalczymy o nasz plan. Około piętnastki doszła mnie koleżanka z Warszawy, a wcześniej dołączył zawodnik z Jasienicy, co wywnioskowałem z napisu na koszulce. Następowała taka rotacja w liderowaniu tej grupy do której dołączył w pewnym momencie mój kolega Robert. Z nim powiało świeżością. Poleciłem koledze , by trzymał się pani. Kolega mocno zaczął liderować, jednak też miał chwile słabości , bo dał trochę poprowadzić temat. Po osiemnastym kilometrze, koleżanka lekko została , a Robert i kolega z Jasienica mocno pociągnęli do przodu. Nim to jednak nastąpiło doszliśmy pilotowanego zawodnika na jedynkę w Hajnówce. Tam postanowiłem pobiec w ich tempie, by poobserwować ich plan. Jeszcze będąc z tyły za tą ekipą zmuszony byłem zreprymendować tego zawodnika, bo próbował, a nawet łapał się siodełka pilotującego rowerzysty. Nie wnikałem w sam fakt , że takie pilotowanie, czyli jazda np. przodem przed zawodnikiem ułatwia mu temat poprzez osłanianie od wiatru. Kolega się zreflektował, i myślę, że nie łapał się więcej, dosłownie tych nie sportowych chwytów. Drugi rowerzysta odjeżdżał do tyłu i monitorował sytuację rywali . Stąd wiedziałem , że pilotowany przeze mnie zawodnik spadł na trzecią pozycję, gdyż doszedł go Andrzej Radzymin, twardziel biegowy też z Hajnówki, i pozostaje około 150 m z tyłu. Wracając do 18 kilometra to brakowało mi świeżości i dziwnie czułem , a raczej nie czułem mięśni nóg. Może to wpływ leków jakie jeszcze aplikowałem sobie o piątej rano. Łatwo nie było , bo na dziewiętnastym kilometrze do pokonania był dość długi, bo co najmniej 500 metrowy podbieg. Z mojej strony szału nie było, ale jakoś się wtoczyłem, potem był zakręt już w mieście w lewo . Po lewej mijało się Kościół pw . Św. Cyryla i Metodego, by obiegając park , chyba po trzech zakrętach w prawo finiszować niedaleko Amfiteatru.  Zaraz za mną dobiegła koleżanka, zajmując trzecie miejsce w klasyfikacji pań.



Ja byłem ogólnie 31 i fartem trzeci w kategorii wiekowej. Potem wszystko odbyło się tak , jak było zaplanowane. Warto wspomnieć ,że klimat medali , imiennych dla każdego, jak i nagród utrzymany był w duch puszczy i natury.

Dodatkową atrakcja było losowanie wielu drobnych jak i wartościowszych nagród jak rowery, skoki na bunge, czy kolacja w renomowanej restauracji w Białowieży. Pomimo ewidentnego braku dyspozycji i uzyskaniu czasu 1:28.01 udało się stanąć chociaż na ostatnim miejscu podium w kategorii wiekowej, co jest też bezcenne.

Wszystko odbywało się punktualnie i sprawnie. Samo zakończenie określane biesiadowaniem miało miejsce w skansenie folklorystycznym  „Sioło  Budy „ przystosowanym między innymi  w tym celu. Spróbowaliśmy regionalnych specjałów z dzikiem na czele.




  Okolice Hajnówki i Białowieży to świetny teren do przeróżnej aktywności ruchowej i co najważniejsze odpowiednio przygotowany.

Zapraszam na film z imprezy ! https://www.youtube.com/watch?v=3cUU3qCnc9s 

czwartek, 14 maja 2015

4 Bieg 10 km Szpot Swarzędz i ciekawe niespodzianki.

           
          Wyjazd na tę imprezę wyjątkowo miałem zaplanowany z dużym wyprzedzeniem. Miało to nie tylko związek z tym ,że wraz z upływem czasu wpisowe rośnie, ale może też być zamknięta lista startowa , a tego chciałem uniknąć . Logistycznie postanowiłem udać się tam jak za dawnych czasów środkami komunikacji ogólnodostępnej w tym przypadku PKP i jej spółki. Żeby nie komplikować tematu zarezerwowałem hotel odległy około 1 km od linii startu, zlokalizowanej na najszerszej arterii Swarzędza , ulicy Cieszkowskiego. W poprzednich edycjach start odbywał się z rynku jednak wzrost frekwencji poniekąd wymusił przeprowadzenie modelingu trasy. Meta natomiast znajdowała się na stadionie przy miejskim kompleksie sportowym odległym od mety około 1,5 km . W Swarzędzu wylądowałem po godzinie 17 w sobotę i udając się od dworca do biura zawodów miałem okazję zapoznać się z ostatnim odcinkiem trasy . To było ostatnie około 1,5 kilometra i wyglądało ciekawie , zbieg ,podbieg pod arterią drogową , a później po skręcie w lewo ostry zbieg w kierunku stadionu z wypłaszczeniem na chwilę przed bramą prowadząca na jego płytę. To takie pierwsze wrażenia i refleksja , że  może być ciekawie. Wydawanie pakietów przebiegało super sprawnie, a salę na której się to odbywało zaadaptowano do ekspozycji jednośladów w postaci skuterów i rowerów. Zanim jeszcze wszedłem do biura, to przed nim, wszystkich witała nagroda główna tego biegu , biała Kia Picanto.
Taka fajna miejska bryczka. Wystarczyło przebiec 10 kilometrów i mieć szczęście w losowaniu ,tak z grubsza.
Kiedy miałem wszystko co z biegiem pozałatwiane, udałem się w drogę do hotelu, którą nawigowała mi miejscowa biegaczka udająca się w tym kierunku ze swoim małym białym pieskiem .    Po zadekowaniu się w hotelu i złapaniu oddechu pomyślałem jak już znam końcówkę trasy to może zerknę jak wygląda początek . Tak jak już wspomniałem miejsce startu wyglądało dobrze jak na planowany rozmiar imprezy ,trasa zachęcała do puszczenia nogi. Poznałem również około 1,5 kilometra i skręciłem jeszcze raz do biura , by się rozejrzeć i może kogoś znajomego spotkać. No i spotkałem Edytę Lewandowską, nie mylić z Iwoną, mistrzynię w półmaratonie z przed kilku lat. Była z partnerem też znajomym, dawny biegacz z Entre.
Po rekonesansie korzystając z podwózki ,  ich samochodem, wróciłem do hotelu. W hotelowej restauracji zaliczyliśmy kolację , w moim przypadku tylko herbatka, bo byłem załadowany kanapkami z podróży. W nocy słychać było przewalającą się ulewę nad miastem, co mnie trochę niepokoiło , bo nie przepadam kiedy pada podczas biegu, a w sobotę pogoda przecież była jeszcze czysto letnia. Ranek okazał się pogodowo optymistyczny ,  bo nie padało, a i temperatura lekko spadła. Na śniadaniu w hotelu pojawiło się kilku biegaczy i czarnoskóry zawodnik, który potem okazał się jedynym tej karnacji. Po posiłku kolega z Afryki zapytał mnie o której godzinie jest start i skąd .Zatem jak mogłem tak mu objaśniłem, po czym jeszcze zsynchronizował sobie zegarek w swojej komórce ze wskazaniami mojego zegarka i życząc sobie powodzenia udaliśmy się do swoich pokoi.
Nim przystąpiłem do śniadania to zacząłem od zwiedzania zoologicznego. Obejrzałem terrarium z gadami, których ponoć było sześć, a ja wypatrzyłem trzy i przy tym pozostałem. Następnie w pomieszczeniu ,też jadalni , ale oddzielonej, było coś w rodzaju ptaszarni i duże akwarium. Widziałem ,że dzieciom i nie tylko, coś takiego się podobało. Atrakcje te hotel zawdzięcza , co się dowiedziałem, wyjątkowej pasji właściciela.






Po śniadaniu , jeszcze była chwila na relaks, potem skompletowanie sprzętu i można udawać się do depozytu i potem rozgrzewka w kierunku startu. Podczas kompletowania sprzętu okazało się , że gdzieś wcięło mi skarpetki biegowe. Jak nic nie zabrałem, ale pomyślałem ,jakieś nabędę na hali przy biurze , bo wczoraj widziałem jakieś stoisko ze sprzętem, również takowym.
  Po dotarciu do depozytu okazało się ,że sprzedawca ze sprzętem zniknął . No , cóż poczułem się jak zawodnik z minionej epoki jeśli chodzi o element mojego sprzętu w postaci skarpetek, ale w końcu to nie one biegną, tylko zawodnik. Dlatego nie myślałem się tym stresować . W biurze spotkałem przybyłego prawie w ostatniej chwili Antoniego Cichończuka, mistrza M-60.
Jeszcze kręcąc się w ostatnich przygotowaniach koło biura spotkałem kolegę Henryka  z którym regularnie ostatnio przegrywam w kategorii M-50 , ale kolega pocieszył mnie , że tu są klasyfikacje co pięć lat, zatem bezpośrednio sobie nie „grozimy”, a po koleżeńsku zadeklarowaliśmy współpracę na trasie ,oczywiście w miarę możliwości.

Start miał nastąpić o godzinie 10.30. O 9.30 pozbywszy się depozytu zacząłem truchtać na start. Za parę minut już tam byłem jak i spora ilość startujących. Z racji zapasu czasowego poleciałem jeszcze pozwiedzać okolicę około startową. Jak nic przekonałem się , że Swarzędz rzemiosłem meblarskim stoi. Mijałem po prostu kilka zakładów o tym profilu. Rozgrzewka była.
W rejonie startu odnalazłem się z kolegą Henrykiem i można startować. Bractwo Kurkowe dokonało strzału i ruszyliśmy. Zwyczajowo na początku trzeba było uważać, ale już w rejonie rynku , choć bieg odbywał się w licznych grupach było dość swobodnie. Muszę stwierdzić , że biegło mi się dość swobodnie po około dwóch kilometrach Kolega Henryk jednak został trochę z tyłu i zmuszony byłem nawiązywać kontakt z innymi zawodnikami, by ułatwić sobie równo rytmiczne pokonywanie trasy.  Z tego , co obserwowałem dość optymalnie dobrałem tempo, bo zdecydowanie to ja dziś wyprzedzałem, co dodatkowo działało podbudowująco. Niestety chcąc zaliczyć podium , zdawałem sobie sprawę , że trzeba dać z siebie więcej niż optimum. Trasa przebiegała dość ciekawie, bo można podzielić ją na cztery etapy. Część startowa, następnie odcinek wspólny, potem pętla po drugiej części miasta ,następnie znów część wspólna i odcinek finiszowy z metą na bieżni. W sumie naliczyłem się jedenastu zakrętów ,czterech podbiegów ale i pięciu zbiegów. Monotonni nie było. Tak gdzieś w mojej połowie dystansu zaczął kropić deszcz, ale na szczęście przelotnie . Czując dyspozycję tempo ciągnąłem do końca, próbując nawet nieco podkręcać. Podkręcić średnią czasową na pewno się dało na ostatnim pół kilometrze po zakręcie  w lewo było naprawdę stromo w stronę stadionu. Tu się trochę obawiałem, czy aby taka zmiana konfiguracji naprężeń na zmęczonych mięśniach nie objawi się czymś negatywnym w postaci skurczów. Dlatego nie szalałem na maksa i jeszcze przed skrętem w stadionową bramę wyprzedził mnie „Kosynier”, którego ja łykałem wcześniej. A tam było tak, skręt w lewo w bramę i za chwilę skręt w prawo na bieżnię. Odcinek między bramą a bieżnią pokryty był lichym , nie równym asfaltem i tu miałem lekkie skręcenie nogi , ale kontrolowane. Po wyjściu na bieżnię podjąłem próbę dogoniena Kosyniera, ale nieskutecznie.

Ten łącznik ulicy i bieżni jako element trasy był wąskim gardłem        trasy ,pomimo że na końcu, nie trzeba było tłoku biegaczy, by można mieć tam trudności niespodzianki.  Świetnie to obrazuje filmik jednego z uczestników: https://www.youtube.com/watch?v=KwIo1lKC5Ho  . Za metą , medal, woda , jabłko następnie prysznic ,kiełbasiany posiłek na talonik i o 13.00 rozpoczęły się dekoracje. Szły sprawnie ,ale pomimo to trwały, bo czym byłem miło zaskoczony dekorowano po dziesięć osób z każdej kategorii wiekowej, a przypominam ,były co pięć lat. W międzyczasie z sms’a dowiedziałem  się ,że jestem trzeci w swojej kategorii wiekowej z czasem 36:12 . Przegrałem z zawodnikami startującymi w rejonie Poznania z Koziegłów i z Kalisza. Ich rezultaty to 35:39 i 35:52.
Przepaści nie ma, ale trochę brakowało. Od godziny czekała 14:00 czekała nas aukcja, przekazanych atrakcji na rzecz leczenia małoletniej Nikoli. Po licytacji nastąpiło losowanie nagrody głównej, auta Kia Picanto , skutera , roweru , zegarków i wielu innych ,w tym zasługujących na uwagę jak witryna meblowa, stoliki kawowe czy fotel, czyli klimat regionu. Wracając do losowania samochodu ,można powiedzieć, że wybiegała sobie szczęście , zwyciężczyni kategorii K-70 Pani Janina Rosińska z Pabianic, którą na pewno wielu kojarzy z tras biegowych.
Podsumowując, jest to impreza z rozmachem cały czas ewoluująca w dobrym kierunku i nie tylko mam tu na myśli wzrost frekwencji. Jak na bieg 10 km, prezentuje wysokie standardy nie zapominając jednocześnie o tym dla kogo jest robiona. Jest tak zapewne dla tego ,że główne postacie tej imprezy to Burmistrz Swarzędza Marian Szkudlarek i szef firmy „Szpot” Ireneusz Szpot , też biegacze ,a z nimi wiele pozytywnych osób.