Wyjazd na tę imprezę wyjątkowo miałem zaplanowany z dużym
wyprzedzeniem. Miało to nie tylko związek z tym ,że wraz z upływem czasu
wpisowe rośnie, ale może też być zamknięta lista startowa , a tego chciałem
uniknąć . Logistycznie postanowiłem udać się tam jak za dawnych czasów środkami
komunikacji ogólnodostępnej w tym przypadku PKP i jej spółki. Żeby nie
komplikować tematu zarezerwowałem hotel odległy około 1 km od linii startu,
zlokalizowanej na najszerszej arterii Swarzędza , ulicy Cieszkowskiego. W
poprzednich edycjach start odbywał się z rynku jednak wzrost frekwencji
poniekąd wymusił przeprowadzenie modelingu trasy. Meta natomiast znajdowała się
na stadionie przy miejskim kompleksie sportowym odległym od mety około 1,5 km .
W Swarzędzu wylądowałem po godzinie 17 w sobotę i udając się od dworca do biura
zawodów miałem okazję zapoznać się z ostatnim odcinkiem trasy . To było
ostatnie około 1,5 kilometra i wyglądało ciekawie , zbieg ,podbieg pod arterią
drogową , a później po skręcie w lewo ostry zbieg w kierunku stadionu z wypłaszczeniem
na chwilę przed bramą prowadząca na jego płytę. To takie pierwsze wrażenia i refleksja
, że może być ciekawie. Wydawanie
pakietów przebiegało super sprawnie, a salę na której się to odbywało
zaadaptowano do ekspozycji jednośladów w postaci skuterów i rowerów. Zanim
jeszcze wszedłem do biura, to przed nim, wszystkich witała nagroda główna tego
biegu , biała Kia Picanto.
Taka fajna miejska bryczka. Wystarczyło przebiec 10
kilometrów i mieć szczęście w losowaniu ,tak z grubsza.
Kiedy miałem wszystko
co z biegiem pozałatwiane, udałem się w drogę do hotelu, którą nawigowała mi
miejscowa biegaczka udająca się w tym kierunku ze swoim małym białym pieskiem . Po
zadekowaniu się w hotelu i złapaniu oddechu pomyślałem jak już znam końcówkę
trasy to może zerknę jak wygląda początek . Tak jak już wspomniałem miejsce
startu wyglądało dobrze jak na planowany rozmiar imprezy ,trasa zachęcała do
puszczenia nogi. Poznałem również około 1,5 kilometra i skręciłem jeszcze raz
do biura , by się rozejrzeć i może kogoś znajomego spotkać. No i spotkałem Edytę
Lewandowską, nie mylić z Iwoną, mistrzynię w półmaratonie z przed kilku lat.
Była z partnerem też znajomym, dawny biegacz z Entre.
Po rekonesansie
korzystając z podwózki , ich samochodem,
wróciłem do hotelu. W hotelowej restauracji zaliczyliśmy kolację , w moim
przypadku tylko herbatka, bo byłem załadowany kanapkami z podróży. W nocy
słychać było przewalającą się ulewę nad miastem, co mnie trochę niepokoiło , bo
nie przepadam kiedy pada podczas biegu, a w sobotę pogoda przecież była jeszcze
czysto letnia. Ranek okazał się pogodowo optymistyczny , bo nie padało, a i temperatura lekko spadła.
Na śniadaniu w hotelu pojawiło się kilku biegaczy i czarnoskóry zawodnik, który
potem okazał się jedynym tej karnacji. Po posiłku kolega z Afryki zapytał mnie
o której godzinie jest start i skąd .Zatem jak mogłem tak mu objaśniłem, po
czym jeszcze zsynchronizował sobie zegarek w swojej komórce ze wskazaniami
mojego zegarka i życząc sobie powodzenia udaliśmy się do swoich pokoi.
Nim
przystąpiłem do śniadania to zacząłem od zwiedzania zoologicznego. Obejrzałem
terrarium z gadami, których ponoć było sześć, a ja wypatrzyłem trzy i przy tym
pozostałem. Następnie w pomieszczeniu ,też jadalni , ale oddzielonej, było coś
w rodzaju ptaszarni i duże akwarium. Widziałem ,że dzieciom i nie tylko, coś
takiego się podobało. Atrakcje te hotel zawdzięcza , co się dowiedziałem,
wyjątkowej pasji właściciela.
Po śniadaniu , jeszcze była chwila na relaks,
potem skompletowanie sprzętu i można udawać się do depozytu i potem rozgrzewka
w kierunku startu. Podczas kompletowania sprzętu okazało się , że gdzieś wcięło
mi skarpetki biegowe. Jak nic nie zabrałem, ale pomyślałem ,jakieś nabędę na
hali przy biurze , bo wczoraj widziałem jakieś stoisko ze sprzętem, również
takowym.
Po dotarciu do depozytu okazało
się ,że sprzedawca ze sprzętem zniknął . No , cóż poczułem się jak zawodnik z
minionej epoki jeśli chodzi o element mojego sprzętu w postaci skarpetek, ale w
końcu to nie one biegną, tylko zawodnik. Dlatego nie myślałem się tym stresować
. W biurze spotkałem przybyłego prawie w ostatniej chwili Antoniego Cichończuka, mistrza M-60.
Jeszcze kręcąc się w ostatnich przygotowaniach koło biura spotkałem kolegę
Henryka z którym regularnie ostatnio
przegrywam w kategorii M-50 , ale kolega pocieszył mnie , że tu są klasyfikacje
co pięć lat, zatem bezpośrednio sobie nie „grozimy”, a po koleżeńsku
zadeklarowaliśmy współpracę na trasie ,oczywiście w miarę możliwości.
Start
miał nastąpić o godzinie 10.30. O 9.30 pozbywszy się depozytu zacząłem truchtać
na start. Za parę minut już tam byłem jak i spora ilość startujących. Z racji
zapasu czasowego poleciałem jeszcze pozwiedzać okolicę około startową. Jak nic
przekonałem się , że Swarzędz rzemiosłem meblarskim stoi. Mijałem po prostu
kilka zakładów o tym profilu. Rozgrzewka była.
W rejonie startu odnalazłem się
z kolegą Henrykiem i można startować. Bractwo Kurkowe dokonało strzału i
ruszyliśmy. Zwyczajowo na początku trzeba było uważać, ale już w rejonie rynku
, choć bieg odbywał się w licznych grupach było dość swobodnie. Muszę
stwierdzić , że biegło mi się dość swobodnie po około dwóch kilometrach Kolega
Henryk jednak został trochę z tyłu i zmuszony byłem nawiązywać kontakt z innymi
zawodnikami, by ułatwić sobie równo rytmiczne pokonywanie trasy. Z tego , co obserwowałem dość optymalnie
dobrałem tempo, bo zdecydowanie to ja dziś wyprzedzałem, co dodatkowo działało
podbudowująco. Niestety chcąc zaliczyć podium , zdawałem sobie sprawę , że
trzeba dać z siebie więcej niż optimum. Trasa przebiegała dość ciekawie, bo można
podzielić ją na cztery etapy. Część startowa, następnie odcinek wspólny, potem
pętla po drugiej części miasta ,następnie znów część wspólna i odcinek
finiszowy z metą na bieżni. W sumie naliczyłem się jedenastu zakrętów ,czterech
podbiegów ale i pięciu zbiegów. Monotonni nie było. Tak gdzieś w mojej połowie
dystansu zaczął kropić deszcz, ale na szczęście przelotnie . Czując dyspozycję
tempo ciągnąłem do końca, próbując nawet nieco podkręcać. Podkręcić średnią
czasową na pewno się dało na ostatnim pół kilometrze po zakręcie w lewo było naprawdę stromo w stronę stadionu.
Tu się trochę obawiałem, czy aby taka zmiana konfiguracji naprężeń na
zmęczonych mięśniach nie objawi się czymś negatywnym w postaci skurczów.
Dlatego nie szalałem na maksa i jeszcze przed skrętem w stadionową bramę
wyprzedził mnie „Kosynier”, którego ja łykałem wcześniej. A tam było tak, skręt
w lewo w bramę i za chwilę skręt w prawo na bieżnię. Odcinek między bramą a
bieżnią pokryty był lichym , nie równym asfaltem i tu miałem lekkie skręcenie
nogi , ale kontrolowane. Po wyjściu na bieżnię podjąłem próbę dogoniena
Kosyniera, ale nieskutecznie.
Ten łącznik ulicy i bieżni jako element trasy był
wąskim gardłem trasy ,pomimo że na końcu, nie trzeba było
tłoku biegaczy, by można mieć tam trudności niespodzianki. Świetnie to obrazuje filmik jednego z uczestników: https://www.youtube.com/watch?v=KwIo1lKC5Ho . Za metą , medal, woda , jabłko następnie
prysznic ,kiełbasiany posiłek na talonik i o 13.00 rozpoczęły się dekoracje.
Szły sprawnie ,ale pomimo to trwały, bo czym byłem
miło zaskoczony dekorowano po dziesięć osób z każdej kategorii wiekowej, a
przypominam ,były co pięć lat. W międzyczasie z sms’a dowiedziałem się ,że jestem trzeci w swojej kategorii
wiekowej z czasem 36:12 . Przegrałem z zawodnikami startującymi w rejonie
Poznania z Koziegłów i z Kalisza. Ich rezultaty to 35:39 i 35:52.
Przepaści nie
ma, ale trochę brakowało. Od godziny czekała 14:00 czekała nas aukcja, przekazanych
atrakcji na rzecz leczenia małoletniej Nikoli. Po licytacji nastąpiło losowanie
nagrody głównej, auta Kia Picanto , skutera , roweru , zegarków i wielu
innych ,w tym zasługujących na uwagę jak witryna meblowa, stoliki kawowe czy
fotel, czyli klimat regionu. Wracając do losowania samochodu ,można powiedzieć,
że wybiegała sobie szczęście , zwyciężczyni kategorii K-70 Pani Janina Rosińska
z Pabianic, którą na pewno wielu kojarzy z tras biegowych.
Podsumowując, jest
to impreza z rozmachem cały czas ewoluująca w dobrym kierunku i nie tylko mam
tu na myśli wzrost frekwencji. Jak na bieg 10 km, prezentuje wysokie standardy
nie zapominając jednocześnie o tym dla kogo jest robiona. Jest tak zapewne dla
tego ,że główne postacie tej imprezy to Burmistrz Swarzędza Marian Szkudlarek i
szef firmy „Szpot” Ireneusz Szpot , też biegacze ,a z nimi wiele pozytywnych
osób.