Nie pamiętam dlaczego ,ale w pierwszej edycji tego biegu
,pomimo że w sumie odbywał się nie daleko od mojego miejsca zamieszkania, po
prostu nie byłem. Począwszy od drugiej edycji już ścigałem się na wszystkich
następnych. Tegoroczna edycja 30 sierpnia, pod pewnym względem była nie pełna.
Nie pełna , bo zabrakło inicjatora tego biegu Stanisława Stolarczyka, który
opuścił ziemski padół niespełna miesiąc wcześniej, przegrywając walkę z
chorobą. Chociażby dlatego ,by oddać swoisty hołd Stanisławowi nie mogło mnie
tam zabraknąć. Dla tego wszyscy przed startem uczciliśmy Go minutą ciszy. Bieg
odbywał się o godzinie 12, ale z samego rana niebo jakby płakało na wspomnienia
o naszym koledze. Jednak później wypogodziło się i już dojeżdżając nie pamiętałem
o deszczu. Będąc trochę wcześniej mogłem poobserwować wyścigi najmłodszych
grup, wokół stadionu piłkarskiego po murawie, po której i my mieliśmy
finiszować, jednocześnie startując z ulicy, a nie z bramy obiektu sportowego
jak to było w poprzednich edycjach. Samą trasę można opisać w prosty sposób .
Asfaltowy dobieg do kompleksu leśnego , po którym wykonywaliśmy dużą pętlę
stanowiącą większą część dystansu i powrót również asfaltem w dużej części tym
co na początku. Ze względu na różnorodność podłoża w lesie trasa dla mnie
, i myślę że nie tylko, jak zwykle była
wymagająca. Pierwsza trójka oderwała się od całości jeszcze na asfalcie . Ja
biegłem w asyście kolegi Adriana z Bobrów, który dołożył mi na ostatnich
metrach w Kruszu. Po wbiegnięciu do lasu dołączyła do nas
koleżanka Ewa , i w tej grupie biegliśmy tak do około 5 kilometra kiedy to
urwał się mocno kolega Adrian, a w międzyczasie doszedł do nas kolega Wojtek,
by po pewnym czasie wyprzedzić nas i udać się w pościg za Adrianem. Koleżanka
Ewa widziałem, że nie bardzo chce puścić chłopaków i też szarpnęła, ale za
niedługo zrezygnowała i po asfaltówce biegliśmy razem widząc plecy
uciekinierów. Nasza współpraca w pogoni jednak zdała się na nic i finalnie ja
jako szósty przed koleżanką wpadłem na metę. Scenariusz tej końcówki był w
dużej mierze do przewidzenia. Kolega Adrian, wszechstronny
młody triathlonista, a z kolei kolega Wojtek jak się okazało już naciskał na
mnie w biegu „Nocny Marek”. Nie wiem jak bym pobiegł nastawiając się na ten
bieg, bo na jutro tak na 80% miałem zamiar startu w „Wielkiej Ursynowskiej” na
torze służewieckim, co po nim się ścigają koniki. Też fajna, nie droga ,a
zarazem szczytna impreza. Nie bez znaczenia w wyścigu Bobra było to , że
znacznie uważniej biegłem po terenie leśnym, bo do końca nie mam powrotu pełnej
dyspozycyjności prawego stawu kolanowego. Wyjątkowo podium w wielu kategoriach
opanowane było przez lokalnych biegaczy.
Nadmienić trzeba ,że tak jak w poprzedniej edycji wygrał Przemek Dąbrowski, czasami zasilający nas w drużynówkach. Bieg ten rządzi się swoim regulaminem i swoimi kategoriami i w jakiejś kategorii byłem drugi. Aha ,w kat. M 2, ale jaki to przedziały wiekowe nie wnikałem. Po ceremonii wszystkich , co się uplasowali rozlosowano sporo różnych funkcjonalnych , w większości biegowych rzeczy. Wspomnieć należy , że po biegowego cateringu wiele innych imprez może Bobrom tylko pozazdrościć. W łeb wzięło moje trzymanie linii i nie oparłem się pokusie wchłonięcia kilku kawałków ,bo różnorodnego ciasta w stylu jak u babci. Po prostu palce lizać. Koledzy z Bobra Tłuszcz naprawdę dobrze sprostali zadaniu pomimo braku mentora, który za pewne czuwał nad wszystkim z góry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz