niedziela, 25 września 2016

LogMaster Ćwierćmaraton w III edycji. 11.09.2016.

     
  Podstawowe pytanie . Jak biec ? Tym bardziej, że nie było w planie żeby biec. Kolega Kondrat w czwartek zadzwonił ,że zapisał się, zapłacił ,a nie może uczestniczyć i czy bym za niego nie pobiegł. Zgodziłem się pod warunkiem, że załatwi zcedowanie pakietu na moje dane. No i wszystko załatwił ,a mnie pozostało tylko zgłoszenie się , bez opłaty i załatwienie reszty w biurze zawodów przy odbiorze pakietu. Niby proste , a jednak. Sądząc ,że start jest o godzinie 10, sprężałem się, bo o 9.00 jeszcze obowiązki służbowe spełniałem i pojawiłem się w biurze pół godziny później. Na moje szczęście start wyścigu głównego planowany był na 11.00. Zatem spokojnie można było odebrać pakiet. Tak sądziłem. Na liście startowej nie znalazłem kolegi. Informacja jaką uzyskałem to ,że na liście nie ma osób które nie opłaciły. Mnie też nie było choć się zgłosiłem czyli wszystko się zgadza, choć dla mnie nie do końca. Ale cóż ? Jak jestem to nie ma co się wycofywać. Na szczęście jakieś drobniaki znalazłem  i dopełniam rejestracji w cenie 80 zł. W między czasie próbowałem dodzwonić się do kolegi jak i sprawdzić jak w końcu wygląda temat. Ale nie odbierał . Nagrałem się . Kręcąc się w pobliżu biura słyszę jak jakaś babeczka z obsługi pyta przy stanowisku komputerowym o moją osobę wymieniając z nazwiska i imienia. Jak nic się zgłosiłem bezpośrednio do niej i błyskawicznie odkręciliśmy temat. Dostałem zwrot kasy i zaznaczono za kogo biegnę. Jakoś trafem się udało. Trochę mętliku było ,ale i tak trzeba potraktować sytuację jednak na plus, bo spróbujcie w innych biegach scedować swoją opłatę na inną osobę. A i był telefon od kolegi z zapytaniem czy wszystko się wyprostowało . Zapewne odsłuchał mojej informacji i interweniował u osoby z którą nagrywał temat.I tak trochę takich nie jasności, bo nerwówki nie miało być z czego, się powyjaśniało. Teraz już tylko się rozgrzać i startujemy. Z tą rozgrzewką nie miało sensu co przesadzać , bo szykowało się upalnie . W słońcu zapewne dochodziło nawet do 30 stopni. Jednak trochę potruchtałem i pogadałem z rywalami jak i rywalkami. Wracam teraz do pomysłu na taktykę w tym biegu. Po pierwsze na pewno na początku nie może być mocno, bo wczorajszy wyścig na full pozostawiał nadal piętno zmęczenia. Jak zrobić, żeby nie było mocno. Pomysł był taki , by przyczepić się do dziewczyńskiego tempa i przynajmniej w początkowej fazie się jego trzymać . W związku z tym nie pchałem się na początek startowy , by nie dać się ponieść. I tak było spokojnie , przez chwilę z koleżanką Gizelą, potem z kilkoma runnerkami , by znaleźć tempo drobnej sympatycznej pani . Jak się okazało z biegowej rozmowy ,to pani Zosia i w dodatku z Radzymina. I najważniejsza informacja. W jaki tempie ma plan biec. Planował 4:40. I może finalnie zejść poniżej 48 minut. Jednak przekonywałem ją , że aura dzisiejszego dnia raczej nie działa na jej korzyść i jak by co to lepiej jednak odpuścić i biec na ukończenie , nie na ustalanie rekordów. Tak się nam gawędziło. Ja kontrolowałem tempo, bo koleżanka biegła bez chronometru. Wstępnie deklarowałem ,że potowarzyszę jej do piątego kilometra. Jednak biegło mi się miło, a w głowie kołatała się myśl ,by spróbować zaatakować na podium w kategorii wiekowej. Wiedziałem ,że przed sobą mam kolegę Kazimierza Radomskiego i tylko dogonienie go może dawać mi jakąś szansę. Dlatego przeprosiłem moją towarzyszkę i poprosiłem o pozwolenie na opuszczenie jej już na czwartym kilometrze , na co przystała. Wtedy  podkręciłem tempo na 4:15. Czułem ,że można trochę więcej, jednak obawiałem się , by krótko mówiąc , nie zagotować się , bo temperatura dawała się we znaki. Nim opuściłem koleżankę poradziłem jej ,żeby trzymała tempo i plecy dziewczyny którą pomału dochodziliśmy ,a jak oceni ,że da radę to niech wtedy ją zaatakuje, bo ewidentnie było widać ,że przesadziła z tempem na początku i teraz musi to odpokutować. Ale jak było w tym przypadku dowiedziałem się dopiero na mecie. Ja natomiast będąc w pogoni cały czas kogoś doganiałem i wyprzedzałem. W tym paru chłopaków z Bobra Tłuszcz ,jak i znajomych z warszawskiego parkrunu. Kiedy znajdowałem się już na ostatniej długiej prostej przed wiaduktem ,który zwiastował już pobliskość mety zauważyłem biegacza w bordowej koszulce. Takiej w jakiej w tym dniu występował Kazimierz. Wziąłem zawodnika na cel i zmniejszając cały czas separację w końcu go dogoniłem . Okazało się jednak ,że to nie ścigany kolega. Cały czas zbliżałem się do wiaduktu . Będąc jakieś 400 m od niego, na jego wzniesieniu znów dojrzałem bordową koszulkę. Nadal cisnąłem, choć sił już było coraz mniej. Szansa na dojście kolegi, zważywszy na wszystkie aspekty, raczej była grubo poniżej 50%. Po pokonaniu wiaduktu do mety pozostawało około pół kilometra. Jeszcze na końcówce starałem się przyśpieszać , ale już tylko w  ramach samosprawdzianu. Metę osiągnąłem w stanie nawet zadowalającym. Do kolegi zabrakło mi jednak minuty. Był to taki przy okazji sprawdzian możliwości, choć bez chłodnych kalkulacji. Ostatecznie w klasyfikacji wiekowej ,jak przewidywałem , byłem czwarty. Mimo to nie było powodów rozczarowań, bo stan na niewiele więcej w dyspozycji tego dnia pozwalał. Jak się okazało koleżanka ,której towarzyszyłęm okazała się trzecią kobietą w tym wyścigu i oczywiście najlepszą Radzyminianką. Zatem jakaś satysfakcja była ,że można było może mieć wkład w osiągnięcie pani Zosi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz