Napięty grafik tego dnia nie pozwalał mi na poboczne rozmyślenia. Tym razem miałem pojechać, błyskawicznie zaliczyć i jeszcze błyskawiczniej wrócić ! Choć ciepławo ,nie było tego ranka tak źle. Nie wiało, a korony drzew skutecznie dawały cień dając odpór promieniom słonecznym. Po krótkiej rozgrzewce prowadzonej przez fotografa ,sześdziesięciopięcio osobowa grupa udała się na start.
Frekwencja daleka od rekordowej w tej lokalizacji, ale zważywszy dzisiejszy wieczorny bieg Powstania Warszawskiego to i tak według mnie nieźle. Na stałą komendę ruszyliśmy. Początek miałem dość mocny , bo mieściłem się w pięcioosobowej czołówce. Pierwszych trzech jednak szybko zaczęli osiągać przewagę, sami też się rozbijając.
W głowie leciało mi się lekko, jednak organizm nie jest jeszcze przygotowany do stałej prędkości poniżej 3:45/km. Nie zerkając na stoper wiedziałem, a raczej musiałem trochę zredukować tempo i po połowie dystansu sukcesywnie zostałem cyknięty najpierw przez jednego zawodnika potem przez drugiego z emblematem setki parkrunów na plecach. Sytuacja, jeśli chodzi o kolejność nie uległa już zmianie do mety ,na której zameldowałem się tradycyjnie z podniesionymi rękoma w geście triumfu. Jednak triumfu nie było i jako siódmy z dzisiejszej stawki nie złamałem 19. I błyskawicznie nie było, bo 19:10. Ale ,co tam ? Triumfowanie też trzeba ćwiczyć !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz