Trasa biegu
Z tego, co udało mi się zorientować to impreza w dużej mierze skierowana była do i dla pracowników instytutu i ich pociech, a przy otwartej formule frekwencję podbili przybysze z poza lotniczych kręgów. Pogoda tego niedzielnego poranka była niezwykle sympatyczna słonecznie i miła w odbiorze pod warunkiem, że przez okno. Bo o ile słonko było i na zewnątrz też ,to oprócz niego nieźle podmuchiwało , a temperatura bała się podskoczyć powyżej 5 stopni. Później w osłoniętych miejscach zdecydowała się pokonać tę barierę, ale bez szaleństw.
Biuro zawodów pracowało bez zarzutu ,w pakiecie koszulka techniczna 4F, worko-plecak do wielokrotnego użycia, jakiś napój i baton. Chyba o niczym nie zapomniałem .Na parkingu spotkałem kolegę Piotra i ze względu na brak jeszcze adaptacji to tak zaawansowanych jesiennych warunków pogodowych większą część rozgrzewki postanowiliśmy spędzić w ciepłym aucie. Żeby nie było, to śledziliśmy w necie poczynania Emila Dobrowolskiego na maratonie w Poznaniu. Jak zapewne wiecie warto było. Pomimo, że w aucie naprawdę było przytulnie to wypadało jednak wykonać minimum rozruchowe. Ja raczej się oszczędzałem z powodu mojego nieszczęsnego kolana, które przecież już wczoraj wystawiałem na próbę w wyścigu po powsińskim lesie. O dziwo specjalnych konsekwecji nie odczuwałem, ale profil aktualnej trasy kazał wykazywać się dużym respektem. Oczywiście nie przyjechałem tu wykonywać jakiś rozruchów ,a się pościgać i mieć satysfakcję z jak najlepszego miejsca w open i może wygranej w kategorii, choć tu takich klasyfikacji nie było. Tuż przed startem wypatrzyłem jednego znajomego w mojej kategorii wiekowej w osobie Jacka Nowocienia. Jacek potrafi ładnie pobiegać, dlatego zważywszy moje perturbacje kontuzyjne i brak wybiegania ,no i wczorajszy jednak start, postanowiłem że w początkowej fazie raczej będę się trzymał tuż za kolegą , by zorientować się na co stać mnie ,a na co stać jego. Taki wstępny pomysł na ten bieg. Jeszcz trochę pogadałem z chłopakami z Mińska Mazowieckiego o Grand Prix ich miasta i naszym ściganiu tam.
Gdy nadszedł czas by ustawić się w pobliże rejestrujących urządzeń startowych, kolega Jacek ustawił się dość blisko linni startowej, co i ja w tej sytuacji zmuszony byłem uczynić. Tuż po strzale, którego echo słyszeliśmy jeszcze za chwilę czekała nas prosta może 150 m i zaraz dwa ostre zakręty w prawo. Dlatego chciałem przebrnąć początek bez kolizyjnie i o dziwo odbyło się to wyjątkowo spokojnie. Na zakrętach ,których było bez liku ,strasznie wyrzucało mnie na zewnątrz, co trochę mnie deprymowało, ale nie było innego sposobu ,by nie robić zbytnich obciążeń na stawy kolanowe które w podświadomości kazały na siebie uważać. Nie spodziewałem się ,że tak szybko, bo już przed pierwszym kilometrem mogłem pozwolić sobie na wyprzedzenie Jacka. Czułem ,że tempo którym jadę powinienem dowieźć do końca ,zatem nie ma się co czaić za kolegą. Choć zawsze zachodzi prawdopodobieństwo, że to on teraz przejmie kontrolę i w odpowiednio dobranym przez siebie momencie mnie łyknie. Ale ja zawsze wychodzę z założenia ,że jak dowiozę swoje tempo do końca to trudno ! Musiał być w tym dniu lepszy, a ja będąc konsekwentny w tych założeniach nawet nie staram się oglądać , co z moim rywalem.
To że trasa jest trudna technicznie było widać, jednak na drugiej pętli dodatkową trudnością byli dublowani zawodnicy, którzy nie zawsze zostawiali lewą część trasy wolną dla ścigaczy. Po wyprzedzeniu Jacka udało mi się dogonić jeszcze dwóch zawodników i wyjść na prowadzenie. Jeden z nich zdecydowanie dotrzymywał mi tempa co kontrolowałem słuchowo tym bardziej, że kiedy pojawiała się przed nami beztroska grupa biegowa kolega wyrzucał z siebie wojskową komendę "lewa wolna".
Co czasami przynosiło efekt, jednak slalomu do końca nie można było uniknąć. Między budynkami było nawet komfortowo, jednak odcinek od strony Al.Krakowiaków i zaraz potem od strony parkingu mocno nas wyhamowywał wiatrem w twarz.
Ostatnie cztery odcinki tuż przed metą nie były długie i tu postanowiłem trochę docisnąć w ramach profilaktyki zapobiegawczej przed dogonieniem mnie przez kolegę ,co leciał za mną. Biorąc temat na słuch ,wiedziałem ,że odbiłem od niego , ale czy kolega się czasem nie zepnie ,tego wiedzieć nie mogłem.
Dlatego na oparach lądowałem na mecie z zadowoleniem, że nie zostałem na końcówce cyknięty. Za to miałem cykniętą fajną fotkę, moim aparatem, przez jednego z kibiców ,którego obdarowałem nim na czas wyścigu.
Na wyniki przyszło nam trochę poczekać , by dać czas na solidne opracowanie. Tuż za metą czekały dziewczyny z medalami, a dziewczyny z kolei na medal , a do tego jeszcze woda i banan.
Tu też sympatyczna pani reporterka z tvn24 przeprowadzała wywiady ze zwycięzcami, a mnie się przytrafiło . Czy coś z tego wyszło ? Nie mam tvn24. Ale może znajdę w necie ?
Tymczasem po przebraniu się w oczekiwaniu na oficjalne rezultaty oddałem się obserwowaniu rywalizacji młodych, potem małych biegaczy. Emocji było co nie miara i chyba więcej dla rodziców niż rywalizujących. Na mecie na wszystkich też czakały medale wieszane na szyję przez hostessy.
Nie czekając na wywieszone wyniki papierowe zostałem powiadomiony sms'em o moim rezyltacie, czyli czas 19:55 i msc open 7. Tu warto przytoczyć mój monitoring padania . Polegał on na złapaniu międzyczasów każdej pętli, co obrazuje utrzymanie tempa. A było tak 1/ 6:36 ; 2/ 6:42 i 3/ 6:37 . Czyli analizując za wiele pretensji do siebie mieć nie można biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności. Dodatkowo kolega Tomek ,który mnie cisnął powiedział, że na GPS'ie wyszedł mu dystans 5,3 km, a niektórzy nawet odnotowali 5,4. Trasa nie posiada atestu, a tak jak mnie znosiło na wirażach to i się nadbiegło dystansu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz