sobota, 7 lutego 2015

Wesołe Górki w Starej Miłosnej w sobotę i Ostra niedzielna niespodzianka w Komornicy 31.01/1.02

         
   Ta  sobota , to drugi bieg z cyklu Wesołe Górki i zjawiliśmy się nieco poszerzonym składem. Część z nas ograniczało się na ten dzień tylko do tego biegu, ale Kasia i Waldek zwijali się i migiem jechali potem na Bieg Wedla na Skaryszaku .  Ja tam już biegałem w poprzednich edycjach także tym razem odpuszczałem tym bardziej ,że na niedzielę szykowałem się na bieg w Komornicy. Zatem oni plus jeszcze Kazimierz i jego kolega z pracy Daniel pobiegli na krótszym dystansie, czyli trzy pętle, a ja leciałem wszystko. Pomimo ,że nazajutrz też czekał start , to tym razem postanowiłem pobiec trochę ostrzej i już od samego początku starałem trzymać się za czołówką, co nie było zbyt trudne, gdyż zaczynamy od długiego podbiegu . Na jego końcu trzeba sporo wyhamować , bo jest ostry dziewięćdziesiąt stopniowy zakręt z możliwością wyłapania przez siatkę. Tu kawałek prostej i zaraz znów w prawo i długi podbieg. Tu już zdecydowanie wiedziałem jakie jest moje miejsce w szeregu, choć starałem się nie tracić kontaktu chociaż wzrokowego z rozciągającą się jednak czołówką. I właśnie swój wzrok wbiłem w kolegę, a raczej jego plecy , Jacka . Kalkulacyjnie wiedziałem ,że może być szansa łyknięcia go. Szacunki opierałem na tym, że w tej edycji lecę szybciej , a z kolei kolaga jest tydzień  po Maratonie Bieszczadzkim i pomimo ,że jest wytrawnym biegaczem, to wiem z autopsji, że takie eskapady są wyczerpujące i dzięki temu moje szanse na wyprzedzenie wzrastają.  Jednak specjalnie nie szarpałem się. Podzieliłem wyścig na naturalne pięć etapów i obserwowałem ,co się wydarzy. Jak dobrze pamiętam na trzeciej pętli zdecydowanie zbliżyłem się do kolegi i wyprzedziłem go. Cały czas byłem ciekaw, czy to tylko takie chwilowe zwolnienie przez niego , czy nie.  Jednak jak się okazało, do końca udało mi się dowieźć  wypracowaną pozycję. Czas poprawiłem znacznie , ale jeśli chodzi o lokatę ,to przesunąłem się tylko o jedno oczko z pozycji siódmej na szóstą. To mnie jednak satysfakcjonowało, tym bardziej, że w niedzielę zaplanowaliśmy start w pierwszym biegu z cyklu Wieliszewski Krosing . Tym razem w Komornicy nad Narwią.

I jak zamierzaliśmy ,tak się tam pojawiliśmy. Tu czekał na nas dystans lekko ponad 7 kilometrów. Przed nami na podwójnie wydłużonej trasie rywalizowali rowerzyści w MTB. Aurę mieliśmy podobna jak w sobotę , czyli lekko zimową, bo trochę wcześniej spadłego śniegu i temperatura około zera. Kto miał trudności z dokonaniem rozgrzewki mógł wesprzeć ją temperaturą ogniska na stadionie , z którego startowaliśmy, jak i na którym mieliśmy finiszować.  Sam start odbywał się łukiem w lewo z momentalnym opuszczeniem płyty obiektu , by niebawem wbiec na wał przeciw powodziowy. Pomimo ,że przestrzeń spora to na jakieś wyprzedzanie za wiele miejsca nie było, a tu dobrze było wypracować sobie pozycję do dalszej rywalizacji.
W momencie startu uruchomiłem swój stoper, tak pro forma , bo byłem bez opaski pulsometru poza tym na trasie nie było oznaczonych kilometrów, zatem interesował mnie tylko wynik końcowy , czyli bez dodatkowych analiz. Po zbiegu z wału resztę kontynuowaliśmy ścieżkami i duktami leśnymi, jednak  świetnie oznaczonymi. Miałem przed sobą cztero, pięcioosobową grupę, którą pomimo wszystko planowałem dogonić. Rozłożyłem to jednak w czasie i bez parcia, bo w końcu w nogach były sobotnie górki. Grupka jednak rozerwała się i stopniowo indywidualnie po kolei każdego z nich doganiałem. Oprócz jednego zdaje się Michała , który na Chomiczówce też mi dołożył doganiając mnie na ostatniej pętli. Wiedziałem zatem, że mocny zawodnik i gonimy , ale bez zadęcia, trzymając swoje tempo. Jednak tak biegliśmy i biegliśmy i co raz, jak był jakiś zakręt to już wizualizowałem sobie przy szkolne leśne osiedle i zaraz stadion z finiszem. Jednak to nie następowało, a ja czułem się jakby coraz bardziej zmęczony i znużony, ale cały czas w tempie. Nie przyszło mi jednak do głowy , by choć zerknąć na zegarek. Analizuję to tak teraz. Jakiś chyba trans to był, czy co. Biec, biec i biec byle do końca . W pewnym momencie zacząłem wyprzedzać osoby   biegnące dość lightowo .
Przemknęło mi wtedy przez głowę ,że pewno, jakaś specjalna trasa dla nich była , może wystartowali po nas. Sam nie wiem skąd takie dywagacje mi się narzucały, które dość szybko porzuciłem, gdy dojrzałem zawodnika biegnącego zdecydowanie w innym stylu ale słabnącego . To zmobilizowało mnie , co by ogarnąć się i spróbować go dogonić , co udało się . Za chwilę rozpoznałem teren, który od pewnego czasu sobie wizualizowałem. Po ścieżkowej serpentynie okazał się przesmyk przez furtkę, a raczej  tylko słupki po niej i już   wiedziałem , a nawet widziałem krótką prostą na stadion. Zmotywowany wpadam na stadion, a tu trochę mijanki lightowych biegaczy i biegaczek. Próbuję się spinać ,zdając sobie sprawę ,że wyprzedzony raczej ambicjonalnie nie odpuści, a i czułem jego oddech na plecach.
Jako ,że finisz nie jest moja mocną stroną to jednak na samej końcówce zostałem wyprzedzony. No cóż, się powalczyło, ale tak bywa. Tuż za metą podszedł do mnie kolega Marek Dzięgielewski ( najostrzejszy zawodnik z mojej kategorii jakiego znam ) i pyta : Też biegłeś czternastkę ? Zerknąłem wtedy na zatrzymany stoper i widzę wynik 54:27, co jednoznacznie wskazywało, że na bank siódemka to nie była. Za chwilę właśnie zacząłem się zastanawiać ,co to było , że wcześniej ,biegnąc nie spojrzałem ani raz na zegarek, co wiele by mi powiedziało, a parę symptomów to sugerowało jednak ja znajdowałem wyścigowo swoje wytłumaczenie na nie.  Wystąpiło tu zjawisko nie ograniczania się technologią i monitoringiem. Co innego jak ktoś biegł z chronometrem z full opcją , a jak one to mają, same poprzez sygnalizatory akustyczne zmuszają do zerknięć i te osoby szybko, aczkolwiek dopiero w drugiej części dystansu,  zorientowały się ,że biegną więcej niż planowali. Oczywiście wszystko się wyjaśniło, a faktycznie dużo mniejsza stawka wyścigu pobiegła ten zadeklarowany pierwotnie dystans. Byli to ci , którzy biegli za Panem Pawłem ,Wójtem Wieliszewa. To on skorygował trasę , czego nie dokonali, nie wiedząc czemu zabezpieczający trasę strażacy. Może , by dokonał tego wcześniej , ale brał udział w rywalizacji rowerowej i miał prawo być trochę zmęczony. Jednak , jak sądzę , nikt nie może mieć pretensji z tego powodu. Tym bardziej, że zawody są za free, co według mnie załatwia wszystko, a wielu sprawdziło się na dystansie z którym wcześniej może nie mieli odwagi się zmierzyć, czy tak jak my nie planowaliśmy na ten dzień, co okazało się dodatkowym sprawdzianem przez zaskoczenie ,a przecież nie celowe. Kto zabezpieczał taką trasę ,w takim czasie tym bardziej będzie wyrozumiały dla całej sytuacji. My oczywiście i tak pojawimy się na następnej edycji licząc na kolejne niespodzianki ;) .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz