To Już XV odsłona tego biegu o historycznym rodowodzie i historycznym podtekście. Osobiście byłem tu już kilka razy i miałem przyjemność poznać wszystkie mutacje trasy powstające z przyczyn przeróżnych .Termin przeprowadzania tego biegu zawsze oscylował pod koniec lutego zbiegając się możliwie z terminem bitwy, na pamiątkę której, odbywają się także inne uroczystości upamiętniające . Raz odstąpiono od tego terminu , ale związane to było z odsłonięciem pomnika u wrót miasteczka, oczywiście w związku z tym wydarzeniem historycznym. Tym razem szykowała sięnas spora, pięcioosobowa ekipa, którą roboczo nazwaliśmy „Grupa Lanosa’’. Lanos to kultowe auto, co miało uratować polski przemysł motoryzacyjny. Ostatecznie udawaliśmy się we czwórkę , gdyż kolega Grzegorz postanowił udać się rodzinnie i dać szansę pościgać się w biegach dla najmłodszych swoim dzieciom. Dodatkowo dzięki temu mamy kilka fajnych fotek zrobionych przez jego małżonkę. Gdy znaleźliśmy się w biurze zawodów okazało się ,że większość stanowisk z wydawaniem numerków jest pusta ,oprócz jednego . Tego mojego w kategorii 50 . Dlatego mogłem od razu zorientować się z kim mi przyjdzie rywalizować w kategorii. Pierwsze miejsce uleciało migiem wraz z pojawieniem się kolegi Marka Dzięgielewskiego i pomimo ,że pozostali rywale też stawiają wysoko poprzeczkę, to jednak przy odrobinie szczęścia i sprężeniu się są do ogrania.
Przyszło tylko czekać na start, by rozpocząć rywalizację. Na pół godziny przed startem postanowiliśmy trochę się rozruszać w postaci przebieżki po początkowej części trasy. Warunki pogodowe okazały się wręcz idealne jak na tę porę roku, bądź co bądź w końcu to zima, a tu bez śniegu i temperatura w granicach 6 stopni i niemalże bezwietrznie. Jako że jesteśmy w cyklu treningowym pod Półmaraton w Wiązownej nie czuliśmy specjalnej świeżości, a starty próbujemy właśnie wplatać trochę na siłę do nich. Dlatego po zaliczeniu wyścigu mieliśmy w planie do zaliczenia jeszcze raz pętelkę po trasie, bo wyścig odbywa się na dwu pętlach.
Teraz jak w ubiegłym roku po obiegnięciu runku skręcamy w prawo i biegniemy w dół, a jeszcze nie dawno biegaliśmy w lewo, ale też było w dół. Po jakimś pól kilometrze od startu skręcamy w lewo i jeszcze trochę biegniemy w zbiegu , co spowodowane jest spadkiem ku mostkowi pod którym płynie rzeka o znajomej Warszawiakom nazwie Świder.
Za mostkiem ,jakże by inaczej jest pod górkę . Na razie cały czas asfaltem , ale po wtoczeniu się prawie na szczyt , skręcamy w lewo , by po pięćdziesięciu ,góra metrach skończyć z asfaltem i ostro wlecieć w prawo w gliniastą polną drogę , która tylko tak nas przywitała , bo dalej łata gliniasta przeszła w piaskowy dukt.
W tej fazie zaliczamy siodełko ,by dobiec do strzeżonego przez strażaków ostrego zakrętu prawie nawrotki. Tu biegniemy raz po raz zaliczając tzw. siodełka, czyli góra, dół parokrotnie, by po długim zbiegu na trawiastą polanę skręcić w prawo.
Dobiegamy do zakrętu w prawo w celu obiegnięcia sadzawki po czym czeka nas spotkanie z trylinką, czyli betonowy sposób na drogi z PRL .
Nie cały kilometr i znów ostry zakręt w lewo i jesteśmy na głównej asfaltówce prowadzącej do centrum. Ale nie ma lekko. Początek po zakręceniu daje chwilę odetchnąć , by za moment kazać się sprężać , bo jest pod górkę i z każdym krokiem pod bardziej stromą górkę. Po lewej już na początku widzimy kościół.
Znów pokonujemy mostek na tej samej rzece, co tłumaczy po nikąd dalszą stromiznę. Wraz z wtaczaniem się naszym oczom na wprost okazuje się budynek z dokładnie widocznym napisem Ochotnicza Straż Pożarna, co dla niewtajemniczonych wygląda jak koniec podbiegania, ale gdzie tam . Trzeba skęcić lekko w lewo i dalej pod górkę z tym że trochę krócej. I już jesteśmy ma prostej do rynku. Po pierwszej pętli mkniemy prosto, by po minięciu go ,gnać dalej na drugą pętlę i z górki. Po drugim kółku natomiast , za kompleksem remizowo-kinowym skręcamy w rynek i prawie obiegając go kończymy w miejscu gdzie zaczynaliśmy tyle , że bardziej indywidualnie jednak. Tak wyglądał przebieg trasy, a jeśli chodzi o wyścig to tuż przed startem zapraszany byłem przez kolegę Marka do pierwszego rzędu, ale powiedziałem mu że trzeba znać swoje miejsce w szeregu i pokornie stanąłem za nim oświadczając jednocześnie , że nie łudzę się długim oglądaniem jego pleców po starcie. Tak też było . Ruszyło mi się ciężkawo. Nawet odnosiłem wrażenie , jakbym przeszkadzał jako spowalniacz w początkowej fazie startowej. Tak było do moment wyjścia na prosta zbiegową. Tam jeszcze łapałem tempo i na zbiegu do rzeki, około kilometra po starcie doszedłem kolegę Majewskiego i Kamolę ,bezpośrednich moich rywali. Za rzeką oczywiście podbieg i byłem ciekawy na jak długo udało mi się ich wyprzedzić . Uzbrojony w cierpliwość o dystansie dzielącym mnie od nich dowiedziałem się na strażackiej prawie nawrotce w polu. Odległość była obiecująca , jednak zarazem to był dopiero początek , początek pierwszej pętli. Ale ja miałem trzy atuty. Po pierwsze separacja jaką już uzyskałem, po drugie nie złe samopoczucie i po trzecie zawodnika przed sobą ,którego wziąłem na celownik i mnie ciągnął. Po prostu było lżej. W trzech czwartych pierwszego kółka zaproponowałem koledze zmianę w prowadzeniu, a było to jeszcze przed obieganiem sadzawek. Po wyjściu na prowadzenie wziąłem sobie na cel kolegę , który odbił od nas dość daleko i to jeszcze na podbiegu za mostkiem, ale ta sytuacja i obserwowanie dzielącego nas dystansu jakoś ułatwiło mi kombinowanie biegu. Kolega którego zmieniłem jednak trochę odpadł ode mnie , przez co, stał się też motywatorem numer dwa dla mnie, z kolei tym mnie goniącym. Finalnie można powiedzieć , że sytuacja wypracowana jeszcze przed kościelnym wbiegiem na pierwszej pętli została utrzymana do końca. Choć po pierwszym pokonaniu tego podbiegu, mając w perspektywie , w drugiej pętli powtórkę tego, cienko to widziałem, jednak jak się okazało nie było tak strasznie i wyścig zakończyłem na dziesiątej pozycji w open i jako drugi w kategorii wiekowej.
Tak jakby zgodnie z planem. W tym roku jak się okazało, była największa,bo 192 osobowa frekwencja, jak dotychczas. Po przekroczeniu mety i standardowych moich poczynaniach wrzuciłem bluzę i wziąłem aparat, bo po dobiegnięciu kolegi Kazimierza udaliśmy się na jeszcze jedno kółeczko. A wszystko to w ramach jego planu treningowego. Jako, że było bez ciśnienia to zrobiliśmy kilka fotek obrazujących przebieg trasy.
Zakończenie tradycyjnie ,jak od paru lat odbywało się w Sali kinowej przy remizie. Wszystko przebiegało wedle utartego już schematu z udziałem lokalnych władz i sponsorów drobnych nagród dla wyróżniających się. Ciekawostką jest to , że ze względu na pomylenie trasy zdyskwalifikowano jednego zawodnika, prawdopodobnie biegnącego pierwszego. Szczegółowe wyniki docierają do zawodników w postaci biuletynu, co prawda w ograniczonej ilości , ale każdy jeszcze na sali kinowej może je poanalizować. Organizatorów trochę zaskoczyła frekwencja i niektórzy będą musieli poczekać na dosłanie pocztą pamiątkowych medali. Jest to po prostu impreza w dawnym klimacie , że możesz decyzję o starcie podjąć w dniu startu i nie ma problemu jeśli sami nie jesteśmy jakimś problemem. Dlatego pamiętając takie klimaty, to miejsce mnie przyciąga.