środa, 25 lutego 2015

STOCZEK ŁUKOWSKI,21.02.2015

                     

To Już XV odsłona tego biegu o historycznym rodowodzie i historycznym podtekście.   Osobiście byłem tu już kilka razy i miałem przyjemność poznać wszystkie mutacje trasy powstające z przyczyn przeróżnych .Termin przeprowadzania tego biegu zawsze oscylował pod koniec lutego zbiegając      się możliwie z terminem bitwy, na pamiątkę której, odbywają się także inne uroczystości    upamiętniające . Raz odstąpiono od tego terminu , ale związane to było z odsłonięciem pomnika u wrót miasteczka, oczywiście w  związku z tym wydarzeniem historycznym. Tym razem szykowała sięnas spora, pięcioosobowa ekipa, którą roboczo nazwaliśmy „Grupa Lanosa’’. Lanos to kultowe auto, co miało uratować polski przemysł motoryzacyjny. Ostatecznie udawaliśmy się we czwórkę , gdyż kolega Grzegorz postanowił udać się rodzinnie i dać szansę pościgać się w biegach dla najmłodszych swoim dzieciom. Dodatkowo dzięki temu mamy kilka fajnych fotek zrobionych przez jego małżonkę. Gdy znaleźliśmy się w biurze zawodów okazało się ,że większość stanowisk z wydawaniem numerków jest pusta ,oprócz jednego . Tego mojego w kategorii 50 . Dlatego mogłem od razu zorientować się z kim mi przyjdzie rywalizować w kategorii.  Pierwsze miejsce uleciało migiem wraz z pojawieniem się kolegi Marka Dzięgielewskiego i pomimo ,że pozostali rywale też stawiają wysoko poprzeczkę, to jednak przy odrobinie szczęścia i sprężeniu się są do ogrania.
Przyszło tylko czekać na start, by rozpocząć rywalizację. Na pół godziny przed startem postanowiliśmy trochę się rozruszać w postaci przebieżki po początkowej części trasy. Warunki pogodowe okazały się wręcz idealne jak na tę porę roku, bądź co bądź w końcu to zima, a tu bez śniegu i temperatura w granicach 6 stopni i niemalże bezwietrznie. Jako że jesteśmy w cyklu treningowym pod Półmaraton w Wiązownej nie czuliśmy specjalnej świeżości, a starty próbujemy właśnie wplatać trochę na siłę do nich. Dlatego po zaliczeniu wyścigu mieliśmy w planie do zaliczenia jeszcze raz pętelkę po trasie, bo wyścig odbywa się na dwu pętlach.
Teraz jak w ubiegłym roku po obiegnięciu runku skręcamy w prawo i biegniemy w dół, a jeszcze nie dawno biegaliśmy w lewo, ale też było w dół.  Po jakimś pól kilometrze od startu skręcamy w lewo i jeszcze trochę biegniemy w zbiegu , co spowodowane jest spadkiem ku mostkowi pod którym płynie rzeka o znajomej Warszawiakom nazwie Świder.

Za mostkiem ,jakże by inaczej jest pod górkę . Na razie cały czas asfaltem , ale po wtoczeniu się prawie na szczyt , skręcamy w lewo , by po pięćdziesięciu ,góra metrach skończyć z asfaltem i ostro wlecieć w prawo w gliniastą polną drogę , która tylko tak nas przywitała , bo dalej łata gliniasta przeszła w piaskowy dukt.
W tej fazie zaliczamy siodełko ,by dobiec do strzeżonego przez strażaków ostrego zakrętu prawie nawrotki. Tu biegniemy raz po raz zaliczając tzw. siodełka, czyli góra, dół parokrotnie, by po długim zbiegu na trawiastą polanę skręcić w prawo.


Dobiegamy do zakrętu w prawo w celu obiegnięcia sadzawki po czym czeka nas spotkanie z trylinką, czyli betonowy sposób na drogi z PRL .



Nie cały kilometr i znów ostry zakręt w lewo i jesteśmy na głównej asfaltówce prowadzącej do centrum. Ale nie ma lekko. Początek po zakręceniu daje chwilę odetchnąć , by za moment kazać się sprężać , bo jest pod górkę i z każdym krokiem pod bardziej stromą górkę. Po lewej już na początku widzimy kościół.





Znów pokonujemy mostek na tej samej rzece, co tłumaczy po nikąd dalszą stromiznę. Wraz z wtaczaniem się naszym oczom na wprost okazuje się budynek z dokładnie widocznym napisem Ochotnicza Straż Pożarna, co dla niewtajemniczonych wygląda jak koniec podbiegania, ale gdzie tam . Trzeba skęcić lekko w lewo i dalej pod górkę z tym że trochę krócej. I już jesteśmy ma prostej do rynku. Po pierwszej pętli mkniemy prosto, by po minięciu go ,gnać dalej na drugą pętlę i z górki. Po drugim kółku natomiast , za kompleksem remizowo-kinowym skręcamy w rynek i prawie obiegając go kończymy w miejscu gdzie zaczynaliśmy tyle , że bardziej indywidualnie jednak. Tak wyglądał przebieg trasy, a jeśli chodzi o wyścig to tuż przed startem zapraszany byłem przez kolegę Marka do pierwszego rzędu, ale powiedziałem mu że trzeba znać swoje miejsce w szeregu i pokornie stanąłem za nim oświadczając jednocześnie , że nie łudzę się długim oglądaniem jego pleców po starcie. Tak też było . Ruszyło mi się ciężkawo. Nawet odnosiłem wrażenie , jakbym przeszkadzał jako spowalniacz w początkowej fazie startowej. Tak było do moment wyjścia na prosta zbiegową. Tam jeszcze łapałem tempo i na zbiegu do rzeki, około kilometra po starcie doszedłem kolegę Majewskiego i Kamolę ,bezpośrednich moich rywali. Za rzeką oczywiście podbieg i byłem ciekawy na jak długo udało mi się ich wyprzedzić . Uzbrojony w cierpliwość o dystansie dzielącym mnie od nich dowiedziałem się na strażackiej prawie nawrotce w polu. Odległość była obiecująca , jednak zarazem to był dopiero początek , początek pierwszej pętli. Ale ja miałem trzy atuty. Po pierwsze separacja jaką już uzyskałem, po drugie nie złe samopoczucie i po trzecie zawodnika przed sobą ,którego wziąłem na celownik i mnie ciągnął. Po prostu było lżej. W trzech czwartych pierwszego kółka zaproponowałem koledze zmianę w prowadzeniu, a było to jeszcze przed obieganiem sadzawek. Po wyjściu na prowadzenie wziąłem sobie na cel kolegę , który odbił od nas dość daleko i to jeszcze na podbiegu za mostkiem, ale ta sytuacja i obserwowanie dzielącego nas dystansu jakoś ułatwiło mi kombinowanie biegu. Kolega którego zmieniłem jednak trochę odpadł ode mnie , przez co, stał się też motywatorem numer dwa dla mnie, z kolei  tym mnie goniącym. Finalnie można powiedzieć , że sytuacja wypracowana jeszcze przed kościelnym wbiegiem na pierwszej pętli została utrzymana do końca. Choć po pierwszym pokonaniu tego podbiegu, mając w perspektywie , w drugiej pętli powtórkę tego, cienko to widziałem, jednak jak się okazało nie było tak strasznie i wyścig zakończyłem na dziesiątej pozycji w open i jako drugi w kategorii wiekowej.



Tak jakby zgodnie z planem. W tym roku jak się okazało, była największa,bo  192 osobowa frekwencja, jak dotychczas. Po przekroczeniu mety i standardowych moich poczynaniach wrzuciłem bluzę i wziąłem aparat, bo po dobiegnięciu kolegi Kazimierza udaliśmy się na jeszcze jedno kółeczko. A wszystko to w ramach jego planu treningowego. Jako, że było bez ciśnienia to zrobiliśmy kilka fotek obrazujących przebieg trasy.
Zakończenie tradycyjnie ,jak od paru lat odbywało się w Sali kinowej przy remizie.  Wszystko przebiegało wedle utartego już schematu z udziałem lokalnych władz i sponsorów drobnych nagród dla wyróżniających się. Ciekawostką jest to , że ze względu na pomylenie trasy zdyskwalifikowano jednego zawodnika, prawdopodobnie biegnącego pierwszego. Szczegółowe wyniki docierają do zawodników w postaci biuletynu, co prawda w ograniczonej ilości , ale każdy jeszcze na sali kinowej może je poanalizować.  Organizatorów trochę zaskoczyła frekwencja  i niektórzy będą musieli poczekać na dosłanie pocztą pamiątkowych medali. Jest to po prostu impreza w dawnym klimacie , że możesz decyzję o starcie podjąć w dniu startu i nie ma problemu jeśli sami nie jesteśmy jakimś problemem. Dlatego pamiętając takie klimaty, to miejsce mnie przyciąga.

czwartek, 19 lutego 2015

Citi Trial ,kolejna warszawska odsłona,15.02.2014


  Ambitnie spędzona sobota na Staro Miłosnych górkach, dała się odczuć w nogach, ale nastawienie do walki minimum oczywiście było. To minimum to miejsce ,jak najsolidniejsze w kategorii. Po wczorajszej zaawansowanej wiosennie pogodzie, dziś powrót zimy. Na szczęście bez śnieżycy, zasp i tego typu atrakcji, ale z temperaturą lekko poniżej zera i ze sporym zachmurzeniem, co w odniesieniu do soboty dało się czuć różnicę po kościach, szczególnie przed rozgrzewką. Właśnie tym razem aktywnie włączyliśmy się do powszechnej rozgrzewki dla startujących. Ta pogoda jakby nas przymusiła. Po jej zakończeniu wszyscy truchtem udali się na miejsce startu odległe koło kilometra od mety. Była okazja do biegowego dokończenia rozruchu. Docierając do startu zorientowałem się  , że w wielu miejscach nawierzchnia nie będzie komfortowa, bo lekko oblodzona. To co wczoraj nie zdążyło odparować dziś ładnie zamarzło. Dlatego już planowałem bieg raczej po części trawiastej w miarę możliwości.  Kiedy doszło do startu, ruszyłem dość ostro. Przynajmniej tak odczuwałem , ale obserwując porównawczo rywali zauważyłem , że szału nie ma, a z każdym przebytym odcinkiem brakuje świeżości. Zatem przestałem się spinać i skupiłem się na osiągnięciu jakiegoś optymalnego tempa, które pozwoliło by mi chociaż zrealizować plan minimum.

Z analizy międzyczasów kilometrowych, ewidentnie na drugim i trzecim był ten moment kryzysowy dla mojego wyścigu. Jednak już czwarty i piąty kilometr okazał się bardziej swobodny i w tempie zbliżonym do pierwszego. Efekt finalny czasowo to 18:53, co ewidentnie pokazuje, że to raczej sprawdzian w cyklu treningowym niż start docelowy. Ale czasami warto się sprawdzić na lekkim przemęczeniu. W końcu na dłuższych trasach utrzymanie tempa na zmęczeniu jest sztuką. Założenie , co do kategorii zrealizowałem w 100%, co do miejsca open to jest co poprawić, o ile znów nie trafię na brak świeżości. Podsumowując samopoczucie w świetle naszego startu w półmaratonie w Wiązownej z wzięciem pod uwagę naszych treningów możemy być zadowoleni i pełni optymizmu. Planujemy jeszcze jeden start ,powiedzmy sprawdzający w zawodach w Stoczku Łukowskim, gdzie startowałem wiele razy i miałem okazję poznać wszystkie mutacje i modyfikacje trasy . Same zawody ze względu na swoją kultowość i swojski charakter są godne według mnie polecenia. Nie bez znaczenia pozostaje także aspekt historycznego tła, będącego przyczynkiem do uroczystości obchodzonych w tych dniach w tej miejscowości. Tak, czy owak , polecam.

wtorek, 17 lutego 2015

Cykle,cykle,cykle …”WBG” – Stara Miłosna i Citi Trail- Młociny 14 i 15.02.2015

 Na sobotę miałem propozycję nie do odrzucenia, startu w pierwszym biegu cyklu Grand Prix Warszawy , tzw. Kabaty, ale co zrobić ze startami w cyklach już rozpoczętych ? Na Kabaty kusił klub AKB Mort, z którym już parokrotnie się kumaliśmy dla wzmocnienia drużyn, jednak tym razem postawiłem na kończenie udziału w rozpoczętych wyścigach. Tam będą następne odsłony i jeszcze zdążymy poratować kamratów. Zatem w sobotę , tym razem trochę w okrojonym zestawie pojawiliśmy się w Starej Miłosnej. Optymizm bił od samego rana, począwszy od niesamowitej wiosennej słonecznej pogody ,a skończywszy na samopoczuciu. Zestaw ten zapowiadał, że można będzie miło pobiegać, a nawet pościgać się. Spodziewaliśmy się trochę mniejszej frekwencji z racji równoległego biegu, jednak jak na starcie obejrzałem się za siebie to ludzi było sporo. Kilka znajomych twarzy zabrakło, ale jak się okazało było z kim się sprężać . Zachowawczo ubrałem się dość ciepławo ,choć podszyty wiatrem, a na upartego można był biec zupełnie na krótko. Z każdą pętlą pozbywałem się zbędnej garderoby, raz rękawiczki, raz czapka. Dalej już nie było nic łtwego do zdjęcia .


Tu tradycyjnie czekało pięć pętli. Trochę taki sprawdzian dla psychiki, bo kręcimy się jakby w kieracie. Traktowałem  to jako dodatkowy element treningu. Po prostu , co chwila wiadomo ,co mnie czeka, a i moich rywali. Teraz tylko zagadka,  jak rozpoznają i rozplanują swoje siły. Początek był dla mnie ciężki. Jak dość często postanowiłem  , postanowiłem łapać sobie międzyczasy, by odtworzyć przebieg rywalizacji z mojego punktu widzenia. Nie mam w zwyczaju podczas biegu kontrolować czasu. Tak też było i tym razem, choć mnie kusiło, bo wcześniej zadeklarowałem ,że chciałbym każdą z pętelek pokonać poniżej 9 minut. Wszystko jednak postawiłem na intuicję i obserwowanie poczynań rywali. Na drugiej pętli ciągnąłem się za grupką , która wyrwała ostrzej ode mnie, a wśród nich kolega Adam z mojej kategorii. Ale nie dawałem się ponieść, bo większość dystansu był jeszcze przecież przed nami .Jeden z rywali z tej grupy nawet tak mocno szarpnął, że uzyskał spory dystans przewagi, którą dość sprawnie trzymał. Ja starałem się biec równo, choć założyłem sobie doganianie rozerwanej grupy i pojedyncze ich wyprzedzanie.


Najwięcej kłopotu , można tak powiedzieć, sprawił mi właśnie ten uciekinier. Jednak na czwartym kółeczku pospinałem się i doszedłem go, by na piątym łyknąć i uzyskać nawet trochę przewagi . Bezpośrednio po biegu nawet nie zainteresowałem się zajętą lokatą. Nie chciałem przeszkadzać sędziom tym bardziej ,że łapali czasy z trzech dystansów przecież, a mnie interesowało, czy udało mi wykonać założenie wszystkie kółeczka poniżej 9. No i jednak się nie udało. Złapane rezultaty to 9:01 / 8:48 / 8:47 / 8:51 / 8:41 . Oficjalny rezultat końcowy to 44:09. I nowe postanowienie ,może całość poniżej 44 ? Pożyjemy ,zobaczymy  !
A słonko dogrzewało tak fajnie ,że  zrobiliśmy sobie prawie piknik na parkingu pod szkołą z pogaduszkami ze znajomymi z Zielonki i Kobyłki. Jutro czekał nas jeszcze start na krótszym, ale szybszym dystansie w następnym cyklu , czyli Citi Trail na Młocinach na 5 km . Wszyscy ciekawi swoich występów po dzisiejszych górkach szykowaliśmy się mentalnie na jutro.

piątek, 13 lutego 2015

Totalnie wyluzowani, zaskoczeni znienacka na Falenicy 7.02.2015

     
 Pogoda na falenickie bieganie nadal jest łaskawa. Z naszej strony meldujemy się tam w dwóch grupach. Tej biegającej wcześniej na krótszym dystansie i tej drugiej pokonującej ambitnie cały dystans. Oczywiście jestem w tej drugiej grupie, która notabene też jest podzielona na dwie,  szybszą i tę wolniejszą, startujące z przesunięciem czasowym , by nie było na trasie horroru i makabry.  Przybyłem w tym dniu w towarzystwie kolegi Kazimierza , z którym maglujemy wyszukany przez niego plan treningowy pod półmaraton. Kolega zaraz po przybyciu rozpoczął rozgrzewkę , a ja natomiast pogawędkę z Tomkiem ,znajomym Kuby Radomskiego.  Potem zostało nie wiele czasu na mój rozruch do którego jednak przystąpiłem udając się automatycznie do strefy startowej gdzie z kolei spotkałem Patrycję oraz kilku znajomych. No i oczywiście rozpoczęły się wymiany wrażeń. Tak gadka szmatka, aż tu nagle zerkam w stronę startowego podbiegu i co widzę, że cała ferajna już leci, a przecież jeszcze przed chwilą zgodnie nie tylko z moim chronometrem było trzy minuty do startu, a tu upłynęło na pewno zdecydowanie mniej i widok takiej sytuacji, że trzeba się błyskawicznie ogarnąć i gnać w pogoń za wystartowanymi. Takie nowe doświadczenie nie chcący. Zdecydowanie wiele osób wyprzedzam, choć o jakiej kol wiek rywalizacji nie myślę , chyba ,że z samym sobą i zaistniałą sytuacją.
Jednak w pewnym momencie jeszcze na pierwszej pętli dogonił mnie Jacek, ten co biega .   To było dla mnie impulsem do podjęcia wyzwania w staraniu się utrzymania jak najdłużej i najbliżej kolegi , który jak się okazało też był w grupie zaskoczonych i to tych bardziej niż my. Początkowo wyzwanie udawało mi się realizować dość dobrze, jednak na trzeciej pętli Jacek zaczął uzyskiwać większą przewagę szczególnie na zbiegach, o których wiem ,że nie są moją domeną, a odrabianie strat na podbiegach było za słabe by niwelować dystans do kolegi. Z racji startowego zaskoczenia nie uruchomiłem stopera. Postanowiłem jednak tego dokonać na drugą pętlę i trzecią by mieć jakiś pogląd na przebieg mojego dzisiejszego startu.  Suma sumarum zająłem 38 lokatę .Złapany międzyczas na drugiej pętli to 13:08 i trzeciej 13:17, czyli w sumie całkiem nie źle, przy finalnym rezultacie zanotowanym przez organizatorów 40:13, zważywszy na zdecydowanie opóźnione włączenie się do rywalizacji. Po chwili oczekiwania na mecie na kolegę Kazimierza, udaliśmy się na dokończenie dawki treningowej zaplanowanej przez kolegę polegająca na pół godzinnym swobodnym biegu. Upłynął nam ten czas w rozpoznaniu leśnej okolicy dodatkowo jeszcze w towarzystwie jednego kolegi Andrzeja. Z Andrzejem miałem przyjemność w ubiegłym roku udawać się na półmaraton w Białymstoku, który miło wspominam wygraną w kategorii wiekowej. Nim się obejrzeliśmy już było po rozbieganiu, w trakcie którego mieliśmy przyjemność mijania się z młodziakami z Entre. Po ogarnięciu się zahaczyliśmy w drodze powrotnej o cukiernię , by potrenować przed tłustym czwartkiem.

sobota, 7 lutego 2015

Wesołe Górki w Starej Miłosnej w sobotę i Ostra niedzielna niespodzianka w Komornicy 31.01/1.02

         
   Ta  sobota , to drugi bieg z cyklu Wesołe Górki i zjawiliśmy się nieco poszerzonym składem. Część z nas ograniczało się na ten dzień tylko do tego biegu, ale Kasia i Waldek zwijali się i migiem jechali potem na Bieg Wedla na Skaryszaku .  Ja tam już biegałem w poprzednich edycjach także tym razem odpuszczałem tym bardziej ,że na niedzielę szykowałem się na bieg w Komornicy. Zatem oni plus jeszcze Kazimierz i jego kolega z pracy Daniel pobiegli na krótszym dystansie, czyli trzy pętle, a ja leciałem wszystko. Pomimo ,że nazajutrz też czekał start , to tym razem postanowiłem pobiec trochę ostrzej i już od samego początku starałem trzymać się za czołówką, co nie było zbyt trudne, gdyż zaczynamy od długiego podbiegu . Na jego końcu trzeba sporo wyhamować , bo jest ostry dziewięćdziesiąt stopniowy zakręt z możliwością wyłapania przez siatkę. Tu kawałek prostej i zaraz znów w prawo i długi podbieg. Tu już zdecydowanie wiedziałem jakie jest moje miejsce w szeregu, choć starałem się nie tracić kontaktu chociaż wzrokowego z rozciągającą się jednak czołówką. I właśnie swój wzrok wbiłem w kolegę, a raczej jego plecy , Jacka . Kalkulacyjnie wiedziałem ,że może być szansa łyknięcia go. Szacunki opierałem na tym, że w tej edycji lecę szybciej , a z kolei kolaga jest tydzień  po Maratonie Bieszczadzkim i pomimo ,że jest wytrawnym biegaczem, to wiem z autopsji, że takie eskapady są wyczerpujące i dzięki temu moje szanse na wyprzedzenie wzrastają.  Jednak specjalnie nie szarpałem się. Podzieliłem wyścig na naturalne pięć etapów i obserwowałem ,co się wydarzy. Jak dobrze pamiętam na trzeciej pętli zdecydowanie zbliżyłem się do kolegi i wyprzedziłem go. Cały czas byłem ciekaw, czy to tylko takie chwilowe zwolnienie przez niego , czy nie.  Jednak jak się okazało, do końca udało mi się dowieźć  wypracowaną pozycję. Czas poprawiłem znacznie , ale jeśli chodzi o lokatę ,to przesunąłem się tylko o jedno oczko z pozycji siódmej na szóstą. To mnie jednak satysfakcjonowało, tym bardziej, że w niedzielę zaplanowaliśmy start w pierwszym biegu z cyklu Wieliszewski Krosing . Tym razem w Komornicy nad Narwią.

I jak zamierzaliśmy ,tak się tam pojawiliśmy. Tu czekał na nas dystans lekko ponad 7 kilometrów. Przed nami na podwójnie wydłużonej trasie rywalizowali rowerzyści w MTB. Aurę mieliśmy podobna jak w sobotę , czyli lekko zimową, bo trochę wcześniej spadłego śniegu i temperatura około zera. Kto miał trudności z dokonaniem rozgrzewki mógł wesprzeć ją temperaturą ogniska na stadionie , z którego startowaliśmy, jak i na którym mieliśmy finiszować.  Sam start odbywał się łukiem w lewo z momentalnym opuszczeniem płyty obiektu , by niebawem wbiec na wał przeciw powodziowy. Pomimo ,że przestrzeń spora to na jakieś wyprzedzanie za wiele miejsca nie było, a tu dobrze było wypracować sobie pozycję do dalszej rywalizacji.
W momencie startu uruchomiłem swój stoper, tak pro forma , bo byłem bez opaski pulsometru poza tym na trasie nie było oznaczonych kilometrów, zatem interesował mnie tylko wynik końcowy , czyli bez dodatkowych analiz. Po zbiegu z wału resztę kontynuowaliśmy ścieżkami i duktami leśnymi, jednak  świetnie oznaczonymi. Miałem przed sobą cztero, pięcioosobową grupę, którą pomimo wszystko planowałem dogonić. Rozłożyłem to jednak w czasie i bez parcia, bo w końcu w nogach były sobotnie górki. Grupka jednak rozerwała się i stopniowo indywidualnie po kolei każdego z nich doganiałem. Oprócz jednego zdaje się Michała , który na Chomiczówce też mi dołożył doganiając mnie na ostatniej pętli. Wiedziałem zatem, że mocny zawodnik i gonimy , ale bez zadęcia, trzymając swoje tempo. Jednak tak biegliśmy i biegliśmy i co raz, jak był jakiś zakręt to już wizualizowałem sobie przy szkolne leśne osiedle i zaraz stadion z finiszem. Jednak to nie następowało, a ja czułem się jakby coraz bardziej zmęczony i znużony, ale cały czas w tempie. Nie przyszło mi jednak do głowy , by choć zerknąć na zegarek. Analizuję to tak teraz. Jakiś chyba trans to był, czy co. Biec, biec i biec byle do końca . W pewnym momencie zacząłem wyprzedzać osoby   biegnące dość lightowo .
Przemknęło mi wtedy przez głowę ,że pewno, jakaś specjalna trasa dla nich była , może wystartowali po nas. Sam nie wiem skąd takie dywagacje mi się narzucały, które dość szybko porzuciłem, gdy dojrzałem zawodnika biegnącego zdecydowanie w innym stylu ale słabnącego . To zmobilizowało mnie , co by ogarnąć się i spróbować go dogonić , co udało się . Za chwilę rozpoznałem teren, który od pewnego czasu sobie wizualizowałem. Po ścieżkowej serpentynie okazał się przesmyk przez furtkę, a raczej  tylko słupki po niej i już   wiedziałem , a nawet widziałem krótką prostą na stadion. Zmotywowany wpadam na stadion, a tu trochę mijanki lightowych biegaczy i biegaczek. Próbuję się spinać ,zdając sobie sprawę ,że wyprzedzony raczej ambicjonalnie nie odpuści, a i czułem jego oddech na plecach.
Jako ,że finisz nie jest moja mocną stroną to jednak na samej końcówce zostałem wyprzedzony. No cóż, się powalczyło, ale tak bywa. Tuż za metą podszedł do mnie kolega Marek Dzięgielewski ( najostrzejszy zawodnik z mojej kategorii jakiego znam ) i pyta : Też biegłeś czternastkę ? Zerknąłem wtedy na zatrzymany stoper i widzę wynik 54:27, co jednoznacznie wskazywało, że na bank siódemka to nie była. Za chwilę właśnie zacząłem się zastanawiać ,co to było , że wcześniej ,biegnąc nie spojrzałem ani raz na zegarek, co wiele by mi powiedziało, a parę symptomów to sugerowało jednak ja znajdowałem wyścigowo swoje wytłumaczenie na nie.  Wystąpiło tu zjawisko nie ograniczania się technologią i monitoringiem. Co innego jak ktoś biegł z chronometrem z full opcją , a jak one to mają, same poprzez sygnalizatory akustyczne zmuszają do zerknięć i te osoby szybko, aczkolwiek dopiero w drugiej części dystansu,  zorientowały się ,że biegną więcej niż planowali. Oczywiście wszystko się wyjaśniło, a faktycznie dużo mniejsza stawka wyścigu pobiegła ten zadeklarowany pierwotnie dystans. Byli to ci , którzy biegli za Panem Pawłem ,Wójtem Wieliszewa. To on skorygował trasę , czego nie dokonali, nie wiedząc czemu zabezpieczający trasę strażacy. Może , by dokonał tego wcześniej , ale brał udział w rywalizacji rowerowej i miał prawo być trochę zmęczony. Jednak , jak sądzę , nikt nie może mieć pretensji z tego powodu. Tym bardziej, że zawody są za free, co według mnie załatwia wszystko, a wielu sprawdziło się na dystansie z którym wcześniej może nie mieli odwagi się zmierzyć, czy tak jak my nie planowaliśmy na ten dzień, co okazało się dodatkowym sprawdzianem przez zaskoczenie ,a przecież nie celowe. Kto zabezpieczał taką trasę ,w takim czasie tym bardziej będzie wyrozumiały dla całej sytuacji. My oczywiście i tak pojawimy się na następnej edycji licząc na kolejne niespodzianki ;) .