sobota, 27 września 2014

Drugi wrześniowy weekend, teraz niedziela 14 i dwa biegi.

                     Na ten dzień zaplanowaliśmy sobie bieg zliczany do nowego cyklu „Korony Powiatu Wołomińskiego”. Tu startowałem, aby mieć na koncie wszystkie biegi cyklu czyli Bieg Bobra, Kros w Kobyłce, Nocny Marek, Bieg Cichociemnych w Kruszu . Cykl kończyła impreza pt. „Biegaj z Huraganem” w Wołominie, tym razem na dystansie bliskim pięciu kilometrów. Przeprowadzany był na terenie OSiRu Huragan na czterech pętlach wyznaczonych po terenie i częściowo po bieżni.

  Poza konkurencją dzisiaj był kolega Sylwester Kuśmierz , Któremu zdołałem utrzymać towarzystwa na niecałych dwóch petlach. Podejrzewam ,że trochę nakręcił Sylwka kolega Kamil, który nie jest jeszcze biegaczem taktycznym i wytrzymałościowym , ale lubi zaskakiwać i ruszył bardzo mocnym tempem, tym bardziej , że początek wyścigu to było prawie półtorej bieżni nim wybiegliśmy w teren. Pomimo mojej uwagi rzuconej do kolegi Sylwka, że nie ma co się obawiać Kamila odniosłem wrażenie , że trochę ta akcja go zaniepokoiła. Nim się sam przekonał ,że miałem rację to jednak już się nakręcił, a zwiększające się tempo stawało się dalekie od tego , które mógłbym wytrzymać. Dlatego też zostałem sporo za          kolegą , a i tak jak na ten poranek i moja dyspozycję było mocno. Z kolegą Kamilem postanowiliśmy w tym dniu pościgać się jeszcze w jednym krosie tym bardziej, że w miejscowości Wieliszew , do której nie jest tak daleko. W Wołominie startowaliśmy o godzinie 10, natomiast w Wieliszewie start planowano na 12:20. Także nie zostawaliśmy na ceremonię kończąca , bo wyrabialiśmy się dalej.      To ,co pewne to , że ukończyłem na drugiej pozycji. Kolega Kamil pomimo początkowej szarży był czwarty czy piąty.


Do kolejnego miejsca wyścigowego dotarliśmy bez problemowo i mieliśmy chwilę czasu nawet , by jeszcze obserwować kończących przejazdy rowerowe poprzedzające start biegaczy. Tu spotkaliśmy kolegę Kazimierza, który też jechał na rowerze , by niebawem razem z nami wystartować do krosu na tej samej trasie , która wcześniej dwukrotnie pokonywał rowerowo.   Zawody te kończyły również cykl wyścigów, tyle  że „Czterech Pór Roku”. Każdorazowo odbywały się na innej trasie w innym miejscu. Trasę , która mieliśmy zaliczyć dzisiaj, miałem przyjemność już biegać jakoś rok temu przy okazji wyścigów organizowanych przez Poland Bike. Jak już wcześniej wspomniałem w tym dniu nie czułem pełnej dyspozycji, a tu dodatkowo zaliczyliśmy jeden wyścig , może nie długi , ale z pełnym zaangażowaniem. Poza konkurencją był oczywiście Jacek Wichowski ,    ja występowałem z cichą nadzieją na drugą pozycję w całym cyklu, co jednak z analizy sytuacji nie przedstawiało się obiecująco. W bezpośredniej rywalizacji z kolegą  Ignatowiczem Andrzejem w tym dniu nie miałem szans to on pomknął za śmigaczem Jackiem.  Za nimi jeszcze jeden zawodnik i grupka w której ja próbowałem się rozkręcić. Początkowo biegliśmy po ulicach miejskich jakiś niecały kilometr, by trasa doprowadziła już do prawdziwego leśnego krosu ze wszystkimi atrakcjami z tym związanymi. Na prostej prowadzącej bezpośredni do lasu według doraźnego planu postanowiłem oderwać się od grupy , bo pamiętałem , że będzie raczej wąsko i późniejsze ewentualne wyprzedzanie będzie stanowiło problem. W chwilę po wbiegnięciu w las do pokonania mieliśmy podbieg po którym byłem tuż za trzecim zawodnikiem i wyprzedziłem go , a mnie naciskał kolejny biegacz tym razem Szymborski Rafał.  Póściłem  go przed siebie , by za chwilę wyprzedzić. Jednak za nie długo on wyszedł przede mnie i już wiedziałem , że będzie poza moim zasięgiem . Leciał z narastającą prędkością i rozkręcał się. W zakrętasach leśnych po pewnym czasie straciłem ich z oczu. W jednym miejscu zaszwankowało trochę oznakowanie , w sumie jechały wcześniej rowery dwukrotnie, ale na szczycie wydmy byli reporterzy i to oni naprowadzali nas na dobry tor ostatecznie. Biegnący z tyłu z racji kontaktu wzrokowego z pozostałymi może mieli łatwiej. Po około jednej trzeciej pozostałą część trasy biegło się jednak indywidualnie. W końcu pokazała się szosa prowadząca do stadionu z którego startowaliśmy. Na długiej prostej nawet widziałem plecy kolegi Andrzeja , którego również dogonił  Rafał. Odległość jednak była tak znacząca, że tylko można było myśleć o zniwelowaniu strat czasowej.    I tak do mety dotarłem na czwartej pozycji. I w ostatecznym rozrachunku w klasyfikacji cyklu spadłem na trzecią pozycję. Nie ma co kalkulować, dziś byłem za wolny ,a kolega Andrzej dobrze odrobił lekcje przygotowywując się do dychy , którą startował w Krynicy. Pogoda dopisała. Moi klubowi koledzy też w dobrych humorach osiągnęli metę. Kolega Kazimierz nie dał się młodszemu sporo Kamilowi, przed którym jeszcze sporo roboty.

W tym dniu ceremonia dekoracji była dłuższa z racji podsumowania całego cyklu . I tym razem stawaliśmy na podium w podsumowaniu tej edycji jak i całego cyklu. Planujemy pojawić się tu na następnej edycji, ale czy się to uda w natłoku coraz większej oferty startowej, zobaczymy.

wtorek, 23 września 2014

Gliniankowa Pętla ? Ano , taki bieg .

         


To był całkiem ładny poranek 13 września. Na ten dzień zaplanowałem sobie udział właśnie w biegu o nazwie jak w tytule. To już czwarta edycja tej imprezy , której pomysłodawcą i konkretnie wszystkim jest mój kolega Bogdan Krysiński z Zielonki przy współpracy osób blisko skoligaconych jak również wspomożeniu lokalnej administracji. Tam też , na miejscowych gliniankach powstałych onegdaj  po wydobyciu surowca w postaci gliny do wyrobu cegieł były te zawody.


Teraz jest to ciekawe miejsce do rekreacji nie tylko plażowej. A przekonywałem się o tym wielokrotnie startując w Pętli, jak też w paru edycjach triathlonu na dystansie olimpijskim w głównej mierze również inicjowanego przez kol. Bogdana.



Tym czasem, która to impreza jest zawieszona z przyczyn natury przyrodniczej i organizacyjnej. Ale wracając do naszego biegu to przeprowadzany był w formule handikapu ,gdzie zawodnicy startowali indywidualnie w jednominutowych odstępach czasowych, a wszystko monitorowane było przez specjalnie przygotowany program komputerowy i ciekawy chronometr startowy. Zamiast numerków, każdy miał napis numeryczny markierm na zewnętrznej stronie dłoni. Trasa biegu, była prosta i polegała na obiegnięci głównego akwenu wodnego w tym kompleksie gliniankowym. Pomimo to organizator zadbał jednak w o wolontariuszy w miejscach mogących być nie jasnymi , choć by ze względu na spore zarośla. Według mnie dystans, tej nie atestowanej trasy wynosił około 1600 m , czyli taka nie pełna mila . Czyli 5 minut z hakiem i po sprawie. Pierwszemu ,którym to był, znajomy z Marek (od nie dawna) kolega Sylwester Kuśmierz,

zajęło to nawet sporo poniżej 5. Nawet nie startując wiedziałem na bank, że wygraną ma w kieszeni. Na takie wyrokowanie pozwoliło mi wcześniejsze rozpoznanie wśród rywali. Miło jest porywalizować, ale to tylko jeden i nie koniecznie najważniejszy aspekt tych zawodów. Pokazuje on walory przyrodnicze i rekreacyjne tego miejsca, propaguje aktywność ruchową wśród mieszkańców i mobilizuje poniekąd w to administrację. Większość startujących stanowiły właśnie  osoby z pobliskich okolic. Liczną grupę reprezentowała młodzież z ośrodka  wychowawczego , dla której było to ciekawą alternatywą w zajęciach. Wielu  uczestnik zostało nagrodzonych drobnymi suwenirami , z racji wielu kategorii, które przewidział organizator. Było to miłe spotkanie pasjonatów biegania i nie tylko.
Relacja z filmikiem ze strony Urzędu :http://www.zielonka.pl/artykul/biegiem-wokol-glinianek-po-raz-czwarty

Piłowanie w Pile. MP w Półmaratonie, 7.09.214

       
 To był prawdopodobnie mój 5, bądź 6 raz w Pile. Prawdopodobnie , bo jednak nie prowadzę , aż tak szczegółowo odległych statystyk. To co mnie i moich znajomych tam ciągnęło , to magia Mistrzostw Polski w półmaratonie. Tak też było i tym razem, tym bardziej ,że upłynęło kilka lat jak tam byłem. Tym razem był to solowy wyjazd w moim wydaniu i dopiero w biurze zawodów spotkałem ziomków, a i nawet dopiero na trasie. Czy coś się zmieniło od ostatniego razu ? Piła wita dworcem w remoncie, biuro zawodów w tej samej hali co kiedyś, po drodze tylko przejście przez przebudowę okolic centrum, a i kilka szyldów uległo zmianie jeśli chodzi np. o lokale. No i na szczęście brak było specyficznego aromatu , który powalił mnie kiedy pojawiłem się tu pierwszym razem, ale ten temat rozwinę  może przy innej okazji lub w części drugiej poświęconej poprzednim startom w tym miejscu.                


Jak się okazało warto było się pojawić, bo główną zmianą jest modyfikacja trasy, częściowo pokrywająca się z tą doskonale mi znaną, ale teraz jest bardziej widowiskowa dla kibiców, gdyż start i meta w centrum z głównych arterii miasta i trzykrotnie przebiega w tym miejscu, bo osadzona jest na trzech pętlach z częścią wspólną w śródmieściu. Rzec można rozwiązanie ze wszech miar korzystne i godne polecenia jako wzór dla innych organizatorów tego dystansu. Pogoda jak pamiętam w większości przypadków raczej okazywała się pełno letnią i tak też było tym razem. Przemyśliwując strategię na ten bieg, pomimo dobrego rezultatu z przed dwóch tygodni, raczej nie zakładałem ,że go powtórzę, właśnie z tego powodu. Tym bardziej trzymałem się zachowawczej strategii, bo na linii startu stanęliśmy o godzinie 11.00, a temperatura oscylowała w granicach 24 , a może i więcej stopni. Zatem się nie sprężałem na początku, a czas niewiele poniżej 20 minut na pierwszej piątce zdecydowanie to potwierdza.                  


      Do tej taktyki przekonało mnie również moje wystąpienie 15 sierpnia ,też na takim dystansie i przy podobnej temperaturze gdzie z uporem maniaka trzymałem mocne tempo od początku, by ulec padnięci po 15 kilometrze i stracić frajdę z biegu. Dlatego kontynuując nie siliłem się na podkręcanie tempa tym bardziej ,że sporo osób mijałem, co pokazywało jak łatwo można było się przeszacować. Po drodze rzec  by można dogoniłem kolegę Szychę z Warszawy i niedługo potem Marcina. Ich nawet pozdrowiłem. Natomiast umknął mojej uwadze moment kiedy mijałem pana Jurka Skarżyńskiego ,będącego jeszcze w mojej kategorii wiekowej. Tego minięcia nie mogę zakwalifikować jednak do jakiegoś swojego sukcesu zważywszy, że pan Jurek wcześniej pokonał 5 km w biegu vipów ,przeprowadzanym tego samego dnia jak i kilka biegów dla młodzieży. Pomimo usilnych starań tempo jednak ulegało spadkowi. Co prawda nie wielkiemu, ale jednak. Z analizy międzyczasów i przy okazji zajmowanej pozycji na trasie, po 15 kilometrze skończyło się wyprzedzanie, jedynie jej utrzymanie . Niestety brakowało świeżości ,co ewidentnie potwierdziło się na długiej prostej prowadzącej do mety, gdzie paru młodzieńców cyknęło mnie na tej końcówce. No ,ale cóż ? Pewnie pomału trzeba się do tego przyzwyczajać i pogodzić mimo wszystko.


Na zdjęciu z podium moja kategoria. Tym trzem panom musiałem ulec. Zatem dla nich uznanie i chwała. Samą imprezę i nowości , które zastałem po dłuższej tu nie bytności oceniam  zdecydowanie pozytywnie poza wysokością nagród w kategoriach wiekowych, które poziomem zbliżone były do tych z biegów bardzo lokalnych, a myślę, że określone związki , by nie zbankrutowały podnosząc trochę stawki. Moją miarą dobrej nagrody jest tzw. zwrot kosztów.  Jeśli pierwszemu pokryje ona wpisowe, dojazd, nocleg ( oczywiście myślę o wersji ekonomicznej, a nie np. dojazd taryfą z Warszawy, czy Szczecina i hotel na tydzień ) to jest wtedy na miarę , a jakie były wysokości to odsyłam do regulaminu. Pomimo to na pewno o ile zdrowie i rodzina pozwoli to jeszcze tu zawitam.


czwartek, 4 września 2014

III Wielka Ursynowska, 31.08.14


Start w tej imprezie biegowej o dość oryginalnym charakterze, bo po torze wyścigów konnych, można było potraktować spontanicznie, gdyż wyznaczony limit zapisów raczej nie wyczerpywał się , a to za przyczynkiem wielości imprez przewidzianych na ten dzień. Finalnie bieg ukończyło 400 osób, które w ten sposób wsparły Fundację Pegasus. Głównym konkurentem był tu Półmaraton BMW też w Warszawie, a potem kilka biegów w dalszej okolicy jak choćby w Siedlcach. Nie bez znaczenia też były zawody rozgrywane w sobotę, bo nie wszyscy mogą , chcą czy , decydują się na takie obciążenia startowe ,dzień po dniu. Ale tu tacy się pojawili, miedzy innymi ja po wczorajszym biegu Bobra w Tłuszczu. Występ tutaj traktuję jako ciekawostkę , a i jakaś doza sentymentu też odgrywa tu rolę. Parę lat temu o okresie letnim , głównie w czwartki ścigaliśmy się tu w cyklu Grand Prix Wyścigów , których pomysłodawcą i organizatorem był red. Janusz Kalinowski. To właśnie wtedy razu jednego miałem przyjemność zobaczyć prawdziwą gonitwę na żywo tylko dlatego, że wyścigi konne przełożono na czwartek, kiedy zwyczajowo nie ścigano się , ale w poprzedzającą go niedzielę gonitw tor był totalnie zalany po ulewnej nawałnicy.  Także te miłe wspomnienia przekonują mnie , by jak tylko jest możliwość to się tu pojawić na ściganie. W ubiegłym roku biegaliśmy tuż po ulewie i było krosowo na maksa, w tym roku natomiast pogoda dopisała i jak na dystans 5 kilometrów nawet dość ciepła aura nie okazywała się kłopotliwa.

         Sam start , startem, ale jakieś zamierzenia taktyczne trzeba było określić . W tym przypadku w grę wchodziła rywalizacja w kategorii wiekowej. I tu moimi głównymi rywalami okazali kolega Drabczyk , Nowocień , Roszkowski –tata Tomka też biegnącego ,tym razem bajtowo. To z tych co ,znałem. A , no i kolega Radomski z którym biegałem wczoraj Bobra. Jeszcze przed startem kolega Drabczyk zdradził się ,że biegał w sobotę 25 kilometrów w cyklu Puchar Maratonu, zatem nieśmiało wykluczyłem go jako potencjalnego rywala. Wszystko wyklarowało się na pierwszej prostej , gdzie wiedziałem ,że muszę się pilnować kolegi Nowocienia, który narzucił dynamiczne równe tempo, jednak odpowiadające moim możliwościom w tej fazie dystansu. Wraz z pokonywanym dystansem, po wewnętrznej toru w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, wyprzedziliśmy paru zawodników. Ja starałem się utrzymywać kontakt z moim rywalem biegnąc z tyłu i kontrolując sytuację , bo do końca nie byłem pewny jak zareaguje mój organizm po wczorajszym ściganiu. Kiedy mieliśmy już na ukończeniu pierwsze okrążenie, trzeba było wykonać nawrotkę zlokalizowaną przy zewnętrznej toru, po czym biegliśmy z powrotem , ale zewnętrzną stroną toru. Takie rozwiązanie jest trafione, gdyż biegnący w dalszej stawce mają okazję zobaczyć wcześniejszych, a jest to też dobrym przeglądem sytuacji dla ambitniejszych ścigaczy, by móc łatwiej ocenić dyspozycje rywali tuż przed połową dystansu.
Ja tu też dokonałem takich analiz i przybliżyłem się maksymalnie do kolegi , którego miałem na celowniku i kiedy jeszcze przed wejściem w łuk toru byłem tuż za nim poczułem, że to jest moment , by lekko wzmocnić tempo i po wyprzedzeniu go próbować się urwać na bezpieczny dystans i dowieźć swoją pozycję do mety. Po dokonaniu minięcia , aby zmobilizować się do trzymania tempa wziąłem na celownik kolejnego zawodnika z przodu , by mieć motywacje do ambitnego ciągnięcia dalej. Jeszcze przed ostatnim łukiem udało mi się go minąć i łudziłem się , że mam w zasięgu następnego. Jednak dystansu szybko ubywało, a ten z przodu wyraźnie walczył , bo oglądał się sprawdzając jaką mam stratę do niego. Po wyjściu z łuku na ostatniej prostaj nic się nie zmieniło jeśli chodzi o kolejność wpadania na metę, n o może poza tym ,że każdy walczył o swój czas. Na mecie zameldowałem się na siódmej pozycji , co po przeglądzie zawodników będących przede mną , przekonywało mnie ,że plan się powiódł i będzie satysfakcja z pierwszego miejsca w kategorii , co z resztą za kilka chwil potwierdziło się w wywieszonych wynikach , a potem na ceremonii dekoracji. Zawody wygrał Krzysztof Wasiewicz z czasem 15:13, a pierwsza pani to Magdalena Skarżyńska z czasem 18:49.
Analizując z kolei wyniki pod kątem mojej kategorii, dwa pierwsze miejsca były dość zdecydowane jednak dalsze to czterech zawodników wbiegało jeden za drugim jakby w zażartej rywalizacji w odstępach dosłownie paro sekundowych , ale tak ciekawie wyszło. Wszystko odbywało się jeszcze w godzinach przed południowych, ale wokół estrady rozstawionych było już wiele stoisk promujących różne organizacje dzielnicy Ursynów, oraz różne atrakcje dla najmłodszych jak wioska Indiańska, czy możliwość przejażdżki kucykiem. Nie pozostawałem tam dłużej ,zatem jak i co działo się potem nie wiem, ale zapewne ci co się pojawili miło spędzili  kawałek niedzieli.



~D.M.J. Król~

wtorek, 2 września 2014

V Bieg Bobra-8888 m

Nie pamiętam dlaczego ,ale w pierwszej edycji tego biegu ,pomimo że w sumie odbywał się nie daleko od mojego miejsca zamieszkania, po prostu nie byłem. Począwszy od drugiej edycji już ścigałem się na wszystkich następnych. Tegoroczna edycja 30 sierpnia, pod pewnym względem była nie pełna. Nie pełna , bo zabrakło inicjatora tego biegu Stanisława Stolarczyka, który opuścił ziemski padół niespełna miesiąc wcześniej, przegrywając walkę z chorobą. Chociażby dlatego ,by oddać swoisty hołd Stanisławowi nie mogło mnie tam zabraknąć. Dla tego wszyscy przed startem uczciliśmy Go minutą ciszy. Bieg odbywał się o godzinie 12, ale z samego rana niebo jakby płakało na wspomnienia o naszym koledze. Jednak później wypogodziło się i już dojeżdżając nie pamiętałem o deszczu. Będąc trochę wcześniej mogłem poobserwować wyścigi najmłodszych grup, wokół stadionu piłkarskiego po murawie, po której i my mieliśmy finiszować, jednocześnie startując z ulicy, a nie z bramy obiektu sportowego jak to było w poprzednich edycjach. Samą trasę można opisać w prosty sposób . Asfaltowy dobieg do kompleksu leśnego , po którym wykonywaliśmy dużą pętlę stanowiącą większą część dystansu i powrót również asfaltem w dużej części tym co na początku. Ze względu na różnorodność podłoża w lesie trasa dla mnie ,  i myślę że nie tylko, jak zwykle była wymagająca. Pierwsza trójka oderwała się od całości jeszcze na asfalcie . Ja biegłem w asyście kolegi Adriana z Bobrów, który dołożył mi na ostatnich metrach w Kruszu.              Po wbiegnięciu do lasu dołączyła do nas koleżanka Ewa , i w tej grupie biegliśmy tak do około 5 kilometra kiedy to urwał się mocno kolega Adrian, a w międzyczasie doszedł do nas kolega Wojtek, by po pewnym czasie wyprzedzić nas i udać się w pościg za Adrianem. Koleżanka Ewa widziałem, że nie bardzo chce puścić chłopaków i też szarpnęła, ale za niedługo zrezygnowała i po asfaltówce biegliśmy razem widząc plecy uciekinierów. Nasza współpraca w pogoni jednak zdała się na nic i finalnie ja jako szósty przed koleżanką wpadłem na metę. Scenariusz tej końcówki był w dużej mierze   do przewidzenia. Kolega Adrian, wszechstronny młody triathlonista, a z kolei kolega Wojtek jak się okazało już naciskał na mnie w biegu „Nocny Marek”. Nie wiem jak bym pobiegł nastawiając się na ten bieg, bo na jutro tak na 80% miałem zamiar startu w „Wielkiej Ursynowskiej” na torze służewieckim, co po nim się ścigają koniki. Też fajna, nie droga ,a zarazem szczytna impreza. Nie bez znaczenia w wyścigu Bobra było to , że znacznie uważniej biegłem po terenie leśnym, bo do końca nie mam powrotu pełnej dyspozycyjności prawego stawu kolanowego. Wyjątkowo podium w wielu kategoriach opanowane było przez lokalnych biegaczy.


Nadmienić trzeba ,że tak jak w poprzedniej edycji wygrał Przemek Dąbrowski, czasami zasilający nas w drużynówkach. Bieg ten rządzi się swoim regulaminem i swoimi kategoriami i w jakiejś kategorii byłem drugi. Aha ,w kat. M 2, ale jaki to przedziały wiekowe nie wnikałem. Po ceremonii wszystkich , co się uplasowali rozlosowano sporo różnych funkcjonalnych , w większości biegowych rzeczy. Wspomnieć należy , że po biegowego cateringu wiele innych imprez może Bobrom tylko pozazdrościć. W łeb wzięło moje trzymanie linii i nie oparłem się pokusie wchłonięcia kilku kawałków ,bo różnorodnego ciasta w stylu jak u babci. Po prostu palce lizać. Koledzy z Bobra Tłuszcz naprawdę dobrze sprostali zadaniu pomimo braku mentora, który za pewne czuwał nad wszystkim z góry.