Nogi pamiętały jeszcze półmaraton z dnia wczorajszego, ale głowa chciała jak najszybciej o nim zapomnieć. Wszystkie założenia elegancko posypały się po 15 kilometrze . Dlatego w sobotę ,po tym feralnym piątku , z niewysłowioną przyjemnością odwiedziłem Skaryszak, by odreagowywująco i zarazem trochę eksperymentalnie zaliczyć 5 km, bo mocne ściganie raczej nie wchodziło raczej w grę. Już przed startem atmosfera była wybitnie swobodna, bo trafiła mnie się fucha pomalowania twarzy ,a precyzyjnie na polikach i czole liczby 50 oznaczającej jego pięćdziesiąty Parkrun. Po wystartowaniu cały czas obserwowałem swoje samopoczucie nie wyrywając się do przodu.
Ze stoickim niemalże spokojem zniosłem ucieczkę trzech zawodników robiąc swoje . Jak się okazało po pierwszej pętli zawodnicy ci zdecydowanie rozciągnęli się i zaświtała mi myśl próby dogonienia tego trzeciego. Ale nic z tych rzeczy jak ruszenie do jakiegoś pościgu .
Po prostu ciągnąłem swoje tempo jedynie podparty tą sytuacją by trzymać swoje jak najdłużej. Założenie opłaciło się , bo ten trzeci wyraźnie osłabł, co pozwoliło mi na dogonienie go i wyprzedzenie. Dla mnie taki pozytywny akcent po wczorajszym niesmaku . Na mecie oczywiście nie omieszkaliśmy powymieniać się wrażeniami z dzisiejszej rywalizacji i ujawnić swoje plany na pozostały czas weekendu. Jak zwykle stało się tradycji za dość w postaci wykonaniu grupowej fotki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz