wtorek, 26 sierpnia 2014

IV PPWZ Błonie – Borzęcin, a jednak !

           


  Jak to bywa na tej edycji miało mnie nie być. No , ale kolega Kazimierz z racji poważnej uroczystości rodzinnej nie miał innego wyjścia tylko szukał chętnego na swój dużo wcześniej opłacony pakiet startowy. Po złożonej ofercie z jego strony i nie długim namyśle z mojej stało się tak, że pojawiłem się na kolejnej z rzędu edycji Półmaratonu Powiatu Warszawskiego Zachodniego  . Mogłem zatem nadal śledzić jak owa impreza ewoluuje i stwierdzić mogę , że cały czas idzie ku lepszemu i dlatego jak zdrowie pozwoli to piątą edycję zliczę już zupełnie planowo.  Pięknieje sala w której odbieraliśmy pakiety , a i trawa na sąsiedniej łące pretendującej do miana boiska zapewne też tym razem była jakby równiej przystrzyżona . Pogoda natomiast , co edycja jest przemienna i w przyszłym roku śmiem wyrokować , że będzie słonecznie i będziemy biegli po pozytywnie zmodernizowanej trasie tegorocznej.


Tu należy się duży plus dla organizatorów, że słuchają opinii z zewnątrz jak i lokalnych biegaczy, bo profil i wytyczenie trasy prawie jak pod mistrzostwa Polski. Jedynie z powodu aury było ślisko na nawrocie w agrafce. Prawdopodobnie zdarzył się jakiś upadek, bo gdy ja z kolegą Pawłem, lokalnym śmigaczem zbliżając się do niej dostaliśmy wcześniej informację od obsługi , by na ten element trasy uważać. Ale takiego psikusa zrobiła mżawka siąpiąca od rana, choć ze słabym natężeniem. Nie wiem jak innym, ale dla mnie nie miała ona większego działania przeszkadzającego. Jak wspomniałem na agrafce biegłem z kolegą Pawłem a był to gdzieś 16 kilometr i już tak do końca ciągnęliśmy w duecie, a w zasadzie to ja ciągnąłem się za kolegą. Jeszcze do 13 kilometra stanowiliśmy fajną grupę pięcioosobową . Później cztero, by w końcu zostać we dwóch. Ja nie skupiałem się na tempie , choć po piątym i dziesiątym kilometrze zerknąłem na stoper i mając w pamięci pomiary z Półmaratonu „Cudu” wiedziałem, że jak uda się dociągnąć tak do końca to będzie super rehabilitacja po tamtym niedawnym występie. Tak też się stało, kolega przed ostatnim lekkim zakrętem na prostą do mety zdecydowanie przydusił gaz i oderwał się ode mnie pomimo że próbowałem zminimalizować powstającą separację między nami. Udało mi się to jedyni ograniczyć do dziesięciosekundowej straty za kolegą. Być może gdybym nie kalkulował i nie obawiał się jakiegoś skurczu , choć symptomów o dziwo przy tej pogodzie nie było, to bym się może spiął lepiej.

A kolega nawet nie z mojej kategorii , to stało się tak jak stało, choć jednak motywował mnie wynik dla drużyny.  Jak się później okazało, w wyniku przepisywanek danych personalnych, wklepywacz popełnił błędy literowe  w nazwie przy moim zgłoszeniu i mój rezultat nie sumował się . Ale żalu nie było, bo i tak, zabrakło by paru sekund do szczęścia na pudło. Nie wiem jak było w stawce biegacz za nami, ale my raczej nie mieliśmy kłopotów z pobieraniem napoi, z czego trzykrotnie , co prawda symbolicznie, ale korzystałem. Wzięte na wszelki wypadek odżywki okazały się zupełni zbyteczne. Tak na marginesie nasuwa się taki wniosek, że przy półmaratonie jak coś nie idzie ,to w moim przypadku dodatkowe wspomaganie nie zawsze pomoże. Jest to zapewne zależne od kompilacji pogody, formy, dyspozycji dnia i może czegoś tam jeszcze ? Tak czy owak , czas poniżej 1:20 daje dobre nadzieje na następne starty , a wygrana w kategorii wiekowej w dzisiejszej stawce działa podbudowywująco i zachęca do pracy.


niedziela, 24 sierpnia 2014

Parkrun #66 , odreagowanie.

 

Nogi pamiętały jeszcze półmaraton z dnia wczorajszego, ale głowa chciała jak najszybciej o nim zapomnieć. Wszystkie założenia elegancko posypały się po 15 kilometrze . Dlatego w sobotę ,po tym feralnym piątku , z niewysłowioną przyjemnością odwiedziłem Skaryszak, by odreagowywująco i zarazem trochę eksperymentalnie zaliczyć 5 km, bo mocne ściganie raczej nie wchodziło raczej w grę. Już przed startem atmosfera była wybitnie swobodna, bo trafiła mnie się fucha pomalowania       twarzy ,a precyzyjnie na polikach i czole liczby 50 oznaczającej jego pięćdziesiąty Parkrun. Po wystartowaniu cały czas obserwowałem swoje samopoczucie nie wyrywając się do przodu.

 Ze stoickim niemalże spokojem zniosłem ucieczkę trzech zawodników robiąc swoje . Jak się okazało po pierwszej pętli zawodnicy ci zdecydowanie rozciągnęli się i zaświtała mi myśl próby dogonienia tego trzeciego. Ale nic z tych rzeczy jak ruszenie do jakiegoś pościgu .

Po prostu ciągnąłem swoje tempo jedynie podparty tą sytuacją by trzymać swoje jak najdłużej. Założenie opłaciło się , bo ten trzeci wyraźnie osłabł, co pozwoliło mi na dogonienie go i wyprzedzenie. Dla mnie taki pozytywny akcent po wczorajszym niesmaku . Na mecie oczywiście nie omieszkaliśmy powymieniać się wrażeniami z dzisiejszej rywalizacji i ujawnić swoje plany na pozostały czas weekendu. Jak zwykle stało się tradycji za dość w postaci wykonaniu grupowej fotki.

piątek, 22 sierpnia 2014

15 sierpnia- XXIII PM „Cudu nad Wisłą”

Tym razem trochę pobiegliśmy inaczej niż zwykle. Zawsze było ,w którą stronę bądź, ale na trasie Radzymin –Ossów, ale teraz było na trasie Radzymin-Radzymin. Malowniczość trasy w zasadzie pozostała bez zmian, czyli nijakie podmiejskie okolice typu ni to wieś , a jeszcze nie miasto. Pogoda zapowiadała się nawet znośnie , bo tuż przed godziną startu, dziewiątą, było około 22 stopni , co w porównaniu do niegdysiejszych edycji wyglądało wręcz komfortowo. Zatem liczyłem ,że uda się zrealizować złożenia polegające na zbliżeniu się do 1:20. Do 15 kilometra wszystko szło w miarę jednak potem się posypało i ostatecznie wyszło na wymęczeniu 1:25,44 , czyli żadna rewelacja tym bardziej ,że miałem odniesienie do znajomych współzawodników. Wniosek podstawowy, że było trochę za szybko na początku, przy aurze nie do końca komfortowej, bo jednak robiło się cieplej i od asfaltu też temperatura dawała. Ogólnie impreza mieściła się w swoim standardzie. Oprócz biegaczy byli wózkarze ,różnych typów i kategoria niepełnosprawnych. Łącznie można było doliczyć się 31 kategorii. Na tej trasie pierwszy raz podjął się pokonać dystans maratoński niepełnosprawny biegacz z Suchowoli Robert Pawłowicz, poruszający się głównie o kulach. Dlatego wyruszył na trasę już o godzinie 5.30 , by swoje zmagania z dystansem 42km 195 m ukończyć tuż po godzinie 12. Zawody wygrał jedyny czarnoskóry zawodnik ,reprezentujący Kenię ,Legat Francis z czasem 1:06,56 , za nim było trzech reprezentantów z Ukrainy i na piątym miejscu Krzysztof Bartkiewicz z Torunia. Niestety , ze względu na obowiązki służbowe nie dane mi było pozostać do końca ceremonii i minęła mnie przyjemność wejścia na drugie miejsce podium w klasyfikacji miasta Wołomin , nie mówiąc o późniejszej części artystycznej . Suma summarum pomimo wysokiego wpisowego, po ostatnim dzwonku, w wysokości 100 zł miałem jednak zwrot kosztów z nawiązką w postaci bonu do dekathlonu  na 300 zł. Takie małe pocieszenie, po nie do końca fajnym występie biegowym z mojej strony.



środa, 13 sierpnia 2014

Parkrun # 65. Miało być gładko !

 
   


Po ostatnim starcie w 64 Parkrun na Skaryszku, kiedy to trochę filmowaliśmy nasze poczynania , udało mi się dobiec na pierwszej pozycji. Jak sądzę wyjazdy wakacyjne zdziałały cuda i przyczyniły się do tego . Rozrzedzona frekwencja zrobiła swoje. Ten start jak i poprzednie jest kontynuacją eksperymentu, jak rodzaj obciążeń treningowych mijającego tygodnia przekłada się na szybkie ściganie na dystansie 5 kilometrów. Z pośród stawki zgromadzonej na starcie dała  mi się zauważyć twarz nowego zawodnika w profesjonalnej stylizacji , co zasiało we mnie , może nie koniecznie niepokój, ale myślenie i kombinowanie już przed startem. Pogoda standardowa ,ciepło i duszno. Pomimo rzucanego cienia przez parkowy drzewostan łatwo nie było ,gdyż zarośla skutecznie ograniczały ruch powietrza. Tuż po starcie intuicyjnie od razu wczułem się w swoje tempo. Plan zakładał przybliżenie się do 17:30 na koniec . Przez chwilę biegłem samotnie, ale po minięciu pomnika już miałem towarzystwo. Jak się później okazało to był kolega, którego lustrowałem na początku, ale w trakcie biegu mogłem tylko przypuszczać ,że to on, gdyż jak krótki południowy cień podążał za mną, a raczej przy mnie ,bo kilkakrotnie stuknęliśmy się na trasie, z tej bliskośc,i przedramionami. Ja będąc w ruchu wahadłowym do tyłu ,a on do przodu. Był lekko z tyłu i boku. Dopiero na około 1 km przed metą kolega zaatakował i wyprzedził mnie potwierdzając moje wcześniejsze przypuszczenia co do jego osoby.

W tym dniu nie było mnie jednak stać na odparcie tego ataku, choć próbować próbowałem, ale nie wyszło. Kolega na mecie był przede mną 8 sekund. Ma kolega warunki ,podbudowę i fajniejsze lata od moich to wygrał , ale biegnąc sam raczej takiego wyniku w postaci 17:41 bym nie osiągnął, także dzięki mu za to. Fotki tym razem robił niemiecki kolega Iwony Tobias ,z którym zapewne wróciła z zagranicznych wakacyjnych wojaży, oraz kilka z telefonu mojej żony przybyłej na koncówkę imprezy.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Parkrun nieustająco ,cyklicznie- 2.08.2014

 


Po tym jak w ostatnim okresie odpuściłem sobie występy w komercyjnych imprezach biegowych, coraz bardziej ulegam zainfekowaniu parkrun’em. I już któryś kolejny raz pojawiam się tam cyklicznie. Zawsze mam jakiś plan na bieg i zawsze jest to sprawdzian aktualnej dyspozycji i w zależności od sytuacji występują jeszcze wartości dodane w postaci dotrzymania tempa ,jak najdłużej jakiemuś znanemu biegaczowi, a może próba prześcignięcia go. Wartością dodaną są też warunki pogodowe, które ostatnimi czasy nas biegaczy raczej nie rozpieszczają  z powodu trochę przesadzonej temperatury. Parkrunnerów ratuje jeszcze to ,że startujemy o godzinie 9.00 i jest to dopiero start słupka rtęci z temperatury około 22, 24 stopni do ponad 30 po południu. Ale i ta startowa temperatura też stawia spore wymagania przed uczestnikami tych spotkań i na mecie wyglądają na nieźle wymiętych choć wszyscy ogarniają temat , raczej w granicy do pół godziny. Tak też było i tym razem. Mniejsza frekwencja za sprawą wakacji jak i dalszych wypadów biegowych pozwala na zajmowanie wyższych lokat ,niż zazwyczaj. Przybywszy dość wcześnie miałem przegląd uczestników i nie widziałem nikogo z kim mógłbym pociągnąć tempo, a ambitny plan zakładał na ten dzień nawet rozminę 17:30, co jednak finalnie nie nastąpiło. Mogę stwierdzić, że już przed startem, jak to można określić brakowało mi tzw. świeżości, a po starcie zaraz osiągnąłem swoje intuicyjne tempo i biegłem na pierwszej pozycji nie mając odniesienia do rywali, co przewidywałem na wstępie. Choć pooznaczane były kilometry, ja łapałem sobie międzyczasy nie zerkając na wskazania chronometru. Analizę pozostawiłem na potem. Sytuacja nie zmieniała się od początku i zdany byłem jeśli chodzi o tempo na siebie, co jak osądziłem w trakcie ,raczej nie przybliży mnie do planowanego rezultatu. Tak też się stało, bo wynik 17:48 do powalających nie należy. Na tyle było mnie stać i już. Na tą edycję zaplanowałem też zrobienie filmiku dokumentującego w jakiś sposób tą imprezę , a inspiracją była dla mnie taka właśnie relacja z ostatniej edycji w Edynburgu w Anglii, wrzucona na stronę przez panią , która zapewne biegała w Skaryszaku wcześniej.  Co prawda nie jest to debiut z mojej strony w produkcji takowych , bo maczałem już palce w kilku produkcjach klubowych, ale nie byłem realizatorem i producentem do końca. W tym przypadku też ciężko byłoby mi zrealizować zdjęcia i biec dlatego skorzystałem z uprzejmości małżonki, która wcieliła się w operatora kamery na ten parkrunowy czas , a sobie pozostawiłem resztę. Nie chcący wyszło ,że byłem pierwszy, ale teorię do tego dało się szybko dorobić, jak się robiło filmik to nie wypadało dać ciała. Wracając do filmiku, to chyba trochę przydługi i jeszcze masa rzeczy do poprawienia, ale pierwsze lody zostały przełamane w pracy z programem montażowym , zatem jak będzie zapał i chętni do współpracy to trening tworzy mistrza. Skąd my to znamy ?  
Link do relacji filmowej : http://youtu.be/SpYBglqwlKE