Jak to bywa na tej edycji miało mnie nie być. No , ale kolega Kazimierz z racji poważnej uroczystości rodzinnej nie miał innego wyjścia tylko szukał chętnego na swój dużo wcześniej opłacony pakiet startowy. Po złożonej ofercie z jego strony i nie długim namyśle z mojej stało się tak, że pojawiłem się na kolejnej z rzędu edycji Półmaratonu Powiatu Warszawskiego Zachodniego . Mogłem zatem nadal śledzić jak owa impreza ewoluuje i stwierdzić mogę , że cały czas idzie ku lepszemu i dlatego jak zdrowie pozwoli to piątą edycję zliczę już zupełnie planowo. Pięknieje sala w której odbieraliśmy pakiety , a i trawa na sąsiedniej łące pretendującej do miana boiska zapewne też tym razem była jakby równiej przystrzyżona . Pogoda natomiast , co edycja jest przemienna i w przyszłym roku śmiem wyrokować , że będzie słonecznie i będziemy biegli po pozytywnie zmodernizowanej trasie tegorocznej.
Tu należy się duży plus dla organizatorów, że słuchają opinii z zewnątrz jak i lokalnych biegaczy, bo profil i wytyczenie trasy prawie jak pod mistrzostwa Polski. Jedynie z powodu aury było ślisko na nawrocie w agrafce. Prawdopodobnie zdarzył się jakiś upadek, bo gdy ja z kolegą Pawłem, lokalnym śmigaczem zbliżając się do niej dostaliśmy wcześniej informację od obsługi , by na ten element trasy uważać. Ale takiego psikusa zrobiła mżawka siąpiąca od rana, choć ze słabym natężeniem. Nie wiem jak innym, ale dla mnie nie miała ona większego działania przeszkadzającego. Jak wspomniałem na agrafce biegłem z kolegą Pawłem a był to gdzieś 16 kilometr i już tak do końca ciągnęliśmy w duecie, a w zasadzie to ja ciągnąłem się za kolegą. Jeszcze do 13 kilometra stanowiliśmy fajną grupę pięcioosobową . Później cztero, by w końcu zostać we dwóch. Ja nie skupiałem się na tempie , choć po piątym i dziesiątym kilometrze zerknąłem na stoper i mając w pamięci pomiary z Półmaratonu „Cudu” wiedziałem, że jak uda się dociągnąć tak do końca to będzie super rehabilitacja po tamtym niedawnym występie. Tak też się stało, kolega przed ostatnim lekkim zakrętem na prostą do mety zdecydowanie przydusił gaz i oderwał się ode mnie pomimo że próbowałem zminimalizować powstającą separację między nami. Udało mi się to jedyni ograniczyć do dziesięciosekundowej straty za kolegą. Być może gdybym nie kalkulował i nie obawiał się jakiegoś skurczu , choć symptomów o dziwo przy tej pogodzie nie było, to bym się może spiął lepiej.
A kolega nawet nie z mojej kategorii , to stało się tak jak stało, choć jednak motywował mnie wynik dla drużyny. Jak się później okazało, w wyniku przepisywanek danych personalnych, wklepywacz popełnił błędy literowe w nazwie przy moim zgłoszeniu i mój rezultat nie sumował się . Ale żalu nie było, bo i tak, zabrakło by paru sekund do szczęścia na pudło. Nie wiem jak było w stawce biegacz za nami, ale my raczej nie mieliśmy kłopotów z pobieraniem napoi, z czego trzykrotnie , co prawda symbolicznie, ale korzystałem. Wzięte na wszelki wypadek odżywki okazały się zupełni zbyteczne. Tak na marginesie nasuwa się taki wniosek, że przy półmaratonie jak coś nie idzie ,to w moim przypadku dodatkowe wspomaganie nie zawsze pomoże. Jest to zapewne zależne od kompilacji pogody, formy, dyspozycji dnia i może czegoś tam jeszcze ? Tak czy owak , czas poniżej 1:20 daje dobre nadzieje na następne starty , a wygrana w kategorii wiekowej w dzisiejszej stawce działa podbudowywująco i zachęca do pracy.