sobota, 5 kwietnia 2014

Otwocki finał,bez kalkulacji

Ciekawość nowej imprezy oraz jej bliskość spowodowały, że pomimo pominięcia pierwszej odsłony w pozostałe nieźle się wkręciłem. Chodzi o cykl zimowych biegów górskich w falenickim stylu ,tyle że w Otwocku. Organizatorzy nie ukrywali, że na nim się wzorują, ale nie konkurują i nie kolidują ogólnie to ujmując. I tak też było. Pierwszy mój udział w tym cyklu zbiegł się z aurą typowo zimową od a do zet. Także z wykręcania jakiegoś wyniku były nici, ale trasę w klimatycznej scenerii zimowej udało się  poznać. I jak powiedziało się A , to i trzeba było powiedzieć B. Dlatego obecność obowiązkowa na następnych trzech etapach. Zgodnie z regulaminem trzy brane są do klasyfikacji końcowej. Jako, że ściganie na tej trasie pozostawiało miłe wrażenia i nieźle nakręcało, a zajmowane miejsca na pełnym dystansie dobrze rokowały postanowiłem, jak tylko będę mógł pojawiać się na pozostałych etapach.Dla przypomnienia ,dystans główny to 4 pętle. Poza nim ścigano się na 1 lub 2 pętlach . Wszyscy startowali razem i dlatego szybcy z krótszych dystansów nieźle nakręcali tych z całości. Z mojego punktu widzenia ,było to ciekawe, gdyż zawsze było zagadką czy nakręcone tempo uda się utrzymać na ostatnie dwie pętle. Nie zawsze jednak udawało się, w związku z różnymi warunkami jakie panowały  w poszczególnych etapach  oraz możliwościami startowymi moimi jak i innych biegaczy. W ostatnim biegu finałowym okazało się ,że wiele może się pozmieniać. No, może poza pierwszą pozycją, solidnie wypracowaną przez Marka Omszańskiego.  Starty w tym cyklu traktowałem jako mocniejszy akcent tempowo siłowy ze względu na profil trasy. Rywalizację na trasie, bardziej traktowałem motywacyjnie do utrzymywania tempa niż zajmowania miejsc ,czy liczenia czasów swoich ,nie mówiąc już o innych. Ale suma summarum , ale poddając retrospekcji etapy na których byłem wychodziła szansa na załapanie się na pudło, tym bardziej ,że jednego z faworytów teraz brakowało, a drugiego brakowało poprzednio. Ten drugi to Tomek, któremu po biegu finałowym, mówiłem, że poprzednio mogłem być zadowolony bo nie było śniegu, ale i jego. Taka refleksja kojarzona po fakcie, ale brzmiąca niezwykle wiarygodnie. A prawda była taka ,że kalkulacji w tym, nie było żadnej i jakież było realne moje zaskoczenie, gdy okazało się ,że jestem na drugim miejscu w open. Z moim peselem oczywistością w tym przypadku było, że kategorię też ogarnąłem, ale w tym przypadku na podium byłem sam, bo jeden kolega musiał pognać do pracy, a drugi dodatkowo jeszcze zaliczał trasę na orientację w wersji rowerowej. Taki zbieg pewnych okoliczności, jednak poparty z mojej strony konsekwencją startów, choć pozbawionych kalkulacyjności dał w efekcie końcowym sporo satysfakcji. Także, systematyczność i konsekwencja bywają lepsze od niezdrowej kalkulacji i dają więcej radości , satysfakcji i zadowolenia.




~D.M.J King








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz