Ciekawość nowej imprezy oraz jej bliskość spowodowały, że
pomimo pominięcia pierwszej odsłony w pozostałe nieźle się wkręciłem. Chodzi o
cykl zimowych biegów górskich w falenickim stylu ,tyle że w Otwocku. Organizatorzy
nie ukrywali, że na nim się wzorują, ale nie konkurują i nie kolidują ogólnie
to ujmując. I tak też było. Pierwszy mój udział w tym cyklu zbiegł się z aurą
typowo zimową od a do zet. Także z wykręcania jakiegoś wyniku były nici, ale
trasę w klimatycznej scenerii zimowej udało się poznać. I jak powiedziało się A , to i trzeba
było powiedzieć B. Dlatego obecność obowiązkowa na następnych trzech etapach.
Zgodnie z regulaminem trzy brane są do klasyfikacji końcowej. Jako, że ściganie
na tej trasie pozostawiało miłe wrażenia i nieźle nakręcało, a zajmowane
miejsca na pełnym dystansie dobrze rokowały postanowiłem, jak tylko będę mógł
pojawiać się na pozostałych etapach.Dla przypomnienia ,dystans główny to 4
pętle. Poza nim ścigano się na 1 lub 2 pętlach . Wszyscy startowali razem i
dlatego szybcy z krótszych dystansów nieźle nakręcali tych z całości. Z mojego
punktu widzenia ,było to ciekawe, gdyż zawsze było zagadką czy nakręcone tempo
uda się utrzymać na ostatnie dwie pętle. Nie zawsze jednak udawało się, w
związku z różnymi warunkami jakie panowały
w poszczególnych etapach oraz
możliwościami startowymi moimi jak i innych biegaczy. W ostatnim biegu
finałowym okazało się ,że wiele może się pozmieniać. No, może poza pierwszą
pozycją, solidnie wypracowaną przez Marka Omszańskiego. Starty w tym cyklu traktowałem jako
mocniejszy akcent tempowo siłowy ze względu na profil trasy. Rywalizację na
trasie, bardziej traktowałem motywacyjnie do utrzymywania tempa niż zajmowania
miejsc ,czy liczenia czasów swoich ,nie mówiąc już o innych. Ale suma summarum
, ale poddając retrospekcji etapy na których byłem wychodziła szansa na
załapanie się na pudło, tym bardziej ,że jednego z faworytów teraz brakowało, a
drugiego brakowało poprzednio. Ten drugi to Tomek, któremu po biegu finałowym,
mówiłem, że poprzednio mogłem być zadowolony bo nie było śniegu, ale i jego.
Taka refleksja kojarzona po fakcie, ale brzmiąca niezwykle wiarygodnie. A
prawda była taka ,że kalkulacji w tym, nie było żadnej i jakież było realne
moje zaskoczenie, gdy okazało się ,że jestem na drugim miejscu w open. Z moim
peselem oczywistością w tym przypadku było, że kategorię też ogarnąłem, ale w
tym przypadku na podium byłem sam, bo jeden kolega musiał pognać do pracy, a
drugi dodatkowo jeszcze zaliczał trasę na orientację w wersji rowerowej. Taki
zbieg pewnych okoliczności, jednak poparty z mojej strony konsekwencją startów,
choć pozbawionych kalkulacyjności dał w efekcie końcowym sporo satysfakcji.
Także, systematyczność i konsekwencja bywają lepsze od niezdrowej kalkulacji i
dają więcej radości , satysfakcji i zadowolenia.
~D.M.J King
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz