To była już V edycja tego biegu. Jak sięgam pamięcią to na
poprzednich trzech byłem na pewno, a czy na pierwszej to bym musiał poszperać w
annałach, ale jak już widać z tego start w tej imprezie bynajmniej dla mnie
stał się jakby rutynowy. Wielkich oczekiwań na jakiś wynik po Radomiu i
Warszawie z mojej strony raczej nie było ,tym bardziej, że jeszcze w sobotę
podpuszczony zostałem przez koleszkę Huberta , by w starcie na Parkrunie
pociągnąć go na czas lekko poniżej 18 minut. Jak się powiedziało tak się zrobiło.
Mi wyszło 18:03 ,a on złamał z zapasem 18. Biegło mi się fajnie, ale jakoś
oporowo, co tym bardziej przekonało mnie ,że albo było za mocno, albo nie ma
dyspozycji i nie ma co na niedzielny wyścig, na dłuższym ,bo 10 kilometrowym
dystansie specjalnie wiele sobie obiecywać, ale i tak, po głowie cały czas
chodziła mi chociaż rywalizacja w kategorii wiekowej. Nietypowo w skład naszej
wyjazdowej ekipy do Raszyna dołączył weteran tras biegowych z Myszyńca, kolega
Ryszard, znalazł do nas kontakt i się wkręcił, a jak się później okazało czarny
koń kategorii M-70. W
ekipie dość standardowo znajdował się też kolega Kazimierz ,Marcin i Prezes w
mojej osobie. Kolega Kazimierz też , na
świeżości nie był, gdyż w sobotę z kolei popełnił około 11 kilometrowy krosik w
Legionowie. Jedynie Ryszard i Marcin robili wrażenie w pełni profesjonalnego
podejścia do tego startu. Pogoda zbliżona była dość do zeszłorocznej,
około 6 stopni, tylko że tym razem było bezwietrznie, zatem wyglądało ,że będzie komfortowo i dlatego większość występowała „na krótko”. W tym roku obsada wyglądało zdecydowanie na krajową, choć i tak mocną. Po wykonaniu minimum rozgrzewkowego na przyszkolnej, ładnej tartanowej bieżni udaliśmy się na linię startu, który nastąpił o godzinie 11.00. Trasa trochę kręta przebiegała po ulicach Raszyna na pętli ponad trzy kilometrowej, zatem do pokonania trzykrotnie , by zakończyć wyścig odrębnym dobiegiem do mety zlokalizowanym przy szkole. Tak samo jak w poprzednich edycjach. Mój plan na realizację wyścigu ,był prosty ,jak już wspomniałem , rozejrzenie się głównie, co w kategorii piszczy i do przodu. Już po pół kilometrze jeden z moich rywali pozdrowiony w trakcie wyprzedzania sam powiedział, że mogę gnać swobodnie , bo on dochodzi po kontuzji, a ja jak się rozbujałem ,to zadałem sobie pytanie: ciekawe ile da się tak pociągnąć? I teraz nic tylko spokojna kontynuacja. Sporą część trasy pokonałem z kolegą nr 177, tworząc taki liczbowy duecik, bo ja miałem 176. Nasza współpraca zaowocowała tym ,że doszliśmy paru zawodników. Kolega trochę został , a ja na ostatniej pętli wdałem się w roszady z dogonionymi. Dodatkowo motywował mnie jeszcze kolega Zbyszek z Mińska Mazowieckiego, którego w podobnej gonitwie ścigałem w roku ubiegłym. Jednak chłopaki się spięli , a ja ze swoimi próbami podkręcenia tempa, zostałem trochę w tyle, co utrzymało się do końca. Jak okazało się finalnie na metę wpadłem na jedenastej pozycji, poprawiając zeszłoroczny rezultat o 6 sekund ,co dało mi 35:35 i pierwsze miejsce w kategorii M-50. Jako, że klasyfikacja w regulaminie tego biegu stanowiona była rocznikowo , to byłem ciekawy jak to by wyglądało z niższymi kategoriami i jak się okazało z M-40 nikogo nie było też przede mną ,co zdecydowanie poprawiło mi nastrój. Dodatkowo na mecie okazało się , że kolega Marcin zrobił życiówkę ,rozmieniając 40 minut, Kazimierz pomimo wczorajszego krosu i wspomnień po ostatnich niedyspozycjach rozmienił 42 minuty , co dało mu trzecie miejsce w tej samej kategorii co ja. A kolega z Myszyńca ,Ryszard w swojej kategorii okazał się bezkonkurencyjny. Także po odebraniu wszystkich gratyfikacji wracając mieliśmy wrażenie ,że nasze auto wypełnione jest championami , oczywiście wszyscy w swoim rodzaju, ale zawsze ! Pełni optymizmu przed następnymi startami udawaliśmy się do miejsc zakwaterowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz