wtorek, 29 kwietnia 2014

IV Bieg Rycerza Okunia. Okuniew 26.04.2014



 



      Koniec kwietnia, zatem wiosna panoszy się na dobre, bucha zielenią i kolorami pierwszych kwiatów. Obfitością bucha również oferta weekendowych zawodów biegowych i to tylko z lokalnej perspektywy okolic stolicy. W sobotę był park run ,już w dwóch lokalizacjach, pierwszy bieg o Puchar Maratonu i bieg w Okuniewie, natomiast w niedzielę do wyboru bieg Stonogi w Milanówku (byłem tam w zeszłym roku ) oraz kolejna edycja Grand Prix Warszawy w Lesie Kabackim. Jak widać na pokuszenie biegowe wodziło kilka propozycji, jednak odezwał się we mnie konserwatysta o podłożu patriotyzmu lokalnego i wybór padł na Okuniew. Jak dobrze pamiętam prawdopodobnie byłem tam na wszystkich poprzednich edycjach.
Kiedy tym razem znalazłem się na miejscu, okazało się ,że dla tych co zaniechali wcześniejszej rejestracji internetowej start stoi pod znakiem zapytania, gdyż  przewidziano 250 numerów . Jako ,że czas naglił, a kolejka wiła się jeszcze na klatce schodowej, zaczęła powstawać społeczna lista startowa dla chętnych do poniesienia kosztów opłaty i  wystartowania, mimo woli bez pakietów startowych i wszystkiego co jest z tym związane ( medale i takie inne szmery bajery ).






 Dlatego kolejka szybko przeorganizowała się i internetowi szybko odebrali to co się im należało i z pozostałej puli mogli skorzystać ci z listy rezerwowej. Tu trzeba zaznaczyć, że opłatę startową od wszystkich pobierano w momencie odbioru pakietów startowych, czyli do końca nie wiadomo było, czy zgłoszeni internetowo faktycznie się zgłoszą. Koniec ,końców wszyscy zainteresowani mogli wystartować, a limit ograniczony był ilością 250 medali przygotowanych przez organizatorów. Tu trzeba wspomnieć ,że potencjalni chętni z listy rezerwowej pomimo poniesienia opłaty startowej skłonni byli zrezygnować nawet z pakietu startowego i medalu na mecie. Jak widać nie zawsze zawartość pakietu startowego jest tym ,co przyciąga na imprezę . Ważny jest sam start i możliwość uczestnictwa, nie koniecznie polegającego na rywalizacji i kolekcjonerstwie dodatkowych gadżetów.
Pomimo ,że impreza była mi znana, to niespodzianek nie było końca. Tym razem biegliśmy w odwrotną stronę niż dotychczas, bo dawna trasa jest akurat kanalizowana. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, mieszkańcy będą mieli wygody , a my biegniemy trochę inaczej. Tym razem, tuż po starcie mijamy estradę ,by pobiec wzdłuż muru kościelnego po prawej stronie, by na jego końcu ostro skręcić w lewo i z asfaltowej, trasa staje się krosowa. Najpierw ubity trakt gliniasty, który potem przechodzi w dukt łąkowy, następnie improwizacja drogowa z ubitego gruzu i znów droga gruntowa i po paru zakrętach w lewo długa prosta z kostki  w kierunku kościoła, ale obok przez kultowe już podwórko i jesteśmy przy świątyni, zakręt w lewo i jesteśmy na następnej pętli. Było ich pięć z około 50 metrowym dobiegiem od startu i analogicznie do mety.



Po starcie na czoło wysunął się zdecydowanie młodzieniec z garwolińskiej ekipy. Ja zasilałem paro osobową grupę do pierwszego zakrętu. Na tym odcinku starałem się zorientować  w potencjale rywali. Jako ,że nie wszyscy byli mi obcy mogłem szacować z kim ja ,a kto ze mną może przegrać. Zagadką był dla mnie drugi młodzian z Garwolina ,o czy świadczył jego uniform taki sam jak tego z czuba. To , co w nim mi nie pasowało to buty. Jakieś dziwne halówki i dlatego pozwoliłem sobie zakwalifikować  go do potencjalnych wyprzedzonych. W połowie pierwszej pętli temat zaczął się klarować. Pierwszy zdecydowanie uciekał, po prostu nie moja klasa, a ja przykleiłem się do kolegi Ryszarda (znajomy z tras po prostu). Znając jego potencjał zapewniłem go , że może do trzeciej pętli dotrzymam mu kroku, bo czułem ,że tempo było lekko za mocne jak dla mnie. I tak też było. Po drugiej pętli kolega zaczął mi uciekać , by finalnie uzyskać około 100 metrów przewagi. Jeśli chodzi o moją pozycję zorientowałem się, że jest w sumie nie zagrożona, ale nie odpuszczałem ,bo traktowałem bieg jako sprawdzian i dlatego starałem się trzymać swoje tempo do końca.
Jako, że chciałem sprawdzić utrzymanie tempa wyposażyłem się w Polara , jednak prawdopodobnie z początkowego zaabsorbowania przeoczyłem złapanie międzyczasu po pierwszej pętli ,ale potem już się pilnowałem i wyglądało to tak : dobieg 1 i 2-12:37 potem 3-6:19 , 4-6:24, 5-6:21 i dobieg do mety 0:14. Z tego wynika ,że kolega Rysik leciał równo, a to ja miałem wytrącenie z tempa.
Dystans w sumie wyniósł niecałe 9 kilometrów . Pogoda temperaturowo idealna na tego typu    wyścig ,bo 12 stopni. Jedynie , co mogło deprymować ,szczególnie osoby biegnące czasowo dłużej to nasilająca się mżawka, która rozkręciła się i towarzyszyła też ceremonii dekoracji na którą w sumie nie trzeba było długo czekać jednak wiele przemoczonych osób po gorącej konsumpcji już wybyło. Tym razem na męskim podium byłem trzeci za opisanymi wcześniej rywalami.


 A jeśli chodzi o rywali to na mecie tuż za mną był ten młodzian w nietrafionym obuwiu. Okazało się , że po prostu zapomniał tych właściwych startówek na zmianę i zmuszony był biec w tym ,co miał. Dodatkową atrakcją i oprawą tych lokalnych uroczystości był jeszcze jarmark na terenie przyległego parku, a później mieszkańców czekały występy zespołów muzycznych.



 Zwycięzcy jako nagrody dostawali drobne upominki ,zegarki sportowe za pierwsze miejsca i unikatowe rękodzielnicze torby z logo zawodów dla wszystkich, a piękny puchar za zwycięstwo w lokalnej kategorii gmina Halinów zdobył ,zresztą jak i w roku ubiegłym, kolega Adam Leśniak ,będący w czołówce stawki.



Link do wyników : http://gckgminahalinow.pl/wp-content/uploads/2014/04/Wyniki-Bieg-Okunia-2014-10-km-czasy.pdf

czwartek, 24 kwietnia 2014

Ktoś mi lata po podwórku, a to "Bieg Rycerza Okunia", tak było 27.04.2013


Sobota 27 kwietnia w województwie mazowieckim obfitowała w wyjątkowo szeroką ofertę imprez biegowych. Jednak my z KB-rebus.pl,  Kazimierz Radomski i Dariusz Marek Król , postanowiliśmy pojawić się w Okuniewie, choć byliśmy tu już na dwóch poprzednich edycjach. O naszym wyborze zadecydowała sąsiedzkość miejscowości oraz miłe wspomnienia poprzednich edycji. Tym razem okazało się ,że trasa uległa drobnej modyfikacji polegającej na skróceniu pętli przy jednoczesnym zwiększeniu ich ilości do pięciu. Kluczowym elementem jaki wyjątkowo i pozytywnie utkwił nam w pamięci było przebieganie przez podwórko gospodarstwa sąsiadującego z terenem przykościelnym. Wbiegało się od strony łąki przez otwartą na tę okoliczność, na oścież bramę, by po przebiegnięciu wzdłuż  podwórka wybiec drugą bramą niemalże na sam rynek i przykościelny park. Dlatego też pokonując drugą bramę, zaraz obiegało się przygotowaną estradę ,która czekała na dalsze artystyczne wypadki tego dnia. A w dniu tym jeszcze przed startem mogliśmy pozwiedzać jarmarczne stoiska w stylu odpustowym , które oferowały wytwory kuchni i  rękodzieła nie tylko regionalnego. Nim wystartował bieg główny, na krótszych dystansach rywalizowały dzieci z okolicznych szkół ,nakręcając sportową atmosferę. Jeśli chodzi o pogodę był to jeden z pierwszych prawdziwy tak wiosenny dzień. Świeciło śmiało słońce, było ciepło i nie wiało, co z resztą widać po ubiorach nie tylko biegaczy. W związku z tym przed organizmami biegaczy stało dodatkowe wyzwanie adaptacji do nowych tak ciepłych warunków biegowych. Jednak nie miało to wpływu na ogólne nastroje bo, wszyscy po ukończeniu biegu byli zadowoleni i ze smakiem raczyli się grochówką serwowaną między innym przez gospodynię” biegowego podwórka”. Dystans około 8 kilometrów pokonało 35 osób.  Piersi na metę wpadali Jakub Nowak 24:03, Dariusz Król (KB-rebus.pl) 28,09 ,Adam Leśniak 30,35. Na szóstej pozycji wbiegła pierwsza z pań Magdalena Skarzyńska 31,50.





poniedziałek, 21 kwietnia 2014







3 maja 2013 r. w tych miejscach miało mnie nie być, a jednak fajnie , że byłem.
Czerwona kartka w kalendarzu. Staram się, żeby to była świętość dnia wolnego od pracy, gdyż wciąż kołacze mi się gdzieś w głębokiej podświadomości okres, kiedy to związki zawodowe, nie wnikam jakie, wywalczyły wolne soboty dla robotników . Prawdziwe, wtedy wolne soboty.  Odnosząc to do teraźniejszej rzeczywistości ma się to nijak. Ludzie pracy znają to z autopsji. Najlepiej ,aby było non stop kolor, 24 na dobę. Ale wracając do tematu wiodącego , wstałem w tym dniu lekko przed 7. Pogoda nie nastrajała optymistycznie , bo było dżdżysto . Po kilku leniwych rytuałach dnia świątecznego, jak by nie patrzył, rozpaliłem kompa i zrobiłem rutynowy przeglądzik zatrzymując się na imprezie dnia, jak dla mnie , Biegu Konstytucji. Z racji planowego zarobienia nie brałem wcześniej go pod uwagę , jednak robota ogarnięta została przed planem (ma się coś z przodownika) i po obcykaniu strony organizatora, gdzie stało jak wół ,że mają jeszcze 400 miejsc , z nie nacka podjąłem decyzję ,że jadę. Tak zwane , a co tam, tym bardziej ,że pogoda nie wróżyła napadu frekwencji. Jak się postanowiło tak się zrobiło. Cały temat poszedł gładko, oprócz tego ,że kosztowało mnie to dychę więcej, no i w wynikach, których nie dostałem z tej racji na telefon, nie wykazano również klubu, który deklarowałem. Sam bieg był dość żywiołowy z mojej strony, tym bardziej, że jeszcze przed startem byłem stuknięty ramieniem przez człowieka z numerem 1 ,podążającego przez tłum oczekujący do biegu, w dość obfitej obstawie, na czołowe miejsce startowe. Jakież było moje refleksyjne  zdziwienie, Król ma mniejszą obstawę niż Premier. Co za czasy ? Ale po wystrzale każdy robił swoje. Ja zacząłem marzyć, oczywiście w biegu, może by udało się pokonać tych ,którzy w zeszłym roku, będących w gronie na celowniku, pokonali mnie. Trzeba było obrać taktykę i ją realizować. Już po kilometrze taktyka była wypracowana. Poczułem organizm, osiągnąłem optymalne tempo i już cyknąłem kolegę Jerzego. Tempo było dość mocne i równe. Nawet na zbiegu z Agrykoli specjalnie nie szalałem, by czegoś nie wydziwić, i to było słuszne założenie, bo zaraz po trzecim kilometrze zobaczyłem plecy kolegi Tomasza z mojej kategorii wiekowej, wcześniejszego chodziarza. Zmobilizowało mnie to dodatkowo , ale do tego by być pewnym swojego tempa, co przełożyło się w dogonienie i wyprzedzenie tego zawodnika. Bieg w moim wykonaniu, jak sądzę był optymalny. Zwarzywszy na porównania i statystyki, osiągnąłem 20 miejsce. Tak jak w roku ubiegłym, ale tym razem nikogo starszego nie było przede mną, to plus, poza tym poprawiłem czas o 5 sekund uzyskując 17:32, a patrząc na międzyczasy to te 5 sekund miałem do przodu już na 3 kilometrze, czyli w miarę równe tempo wiozłem do końca , no i jeszcze mogłem trochę pofiniszować. Jak patrzę na fotograficzną i filmową relację z mety, to odnoszę wrażenie, że chyba jednak jakieś rezerwy jeszcze były. Chociaż z drugiej strony ja bardziej swobodnie podchodzę do tego biegowego tematu niż inni, szczególnie ci przede mną. Różnie można się zmęczyć i być może ja osiągam szybszy wybuch endorfin,  stąd takie moje reakcje takie ,  a nie inne. Krótko ? Byłem zadowolony. Kiedy wracałem do szatni  spotkałem kolegę Bogdana podążającego po odbiór depozytu i od niego dowiedziałem się ,że w dniu dzisiejszym można pobiec jeszcze milę w Piasecznie(kolega Bogdan zalicz wszystko w zasięgu, idzie na jakiś rekord imprez). Po krótkiej analizie , za i przeciw i wzięciu po biegowego masażu, pierwszy raz w mojej karierze po tak krótkim dystansie, postanowiłem , że jadę. Tu muszę dodać, że poddałem się również eksperymentalnie masażowi, również przed biegiem i może to był klucz do mojej swobodnej dyspozycji w tym starcie. Natomiast masaż po ,świadomie miał ułatwić mi start na milę. Będąc w Warszawie połowa drogi była za nami ,także migiem osiągnęliśmy Piaseczno. Tam spotkałem koleżankę Ewę z  Kazimierzem i Andrzeja z sąsiedniej parafii  Złotokłos, więc tym bardziej było sympatycznie. Tu muszę dodać ,że w latach ubiegłych zdarzyło mi się tu biegać, ale wtedy trasa nie miała atestu i nie trzymała wymiaru. Wcześniej biegały dzieci w kilku wyścigach, by przyszedł czas na wyścig damski, bo panie ścigały się oddzielnie od panów. Obsada biegu pań była dość ciekawa, bo wypatrzyłem tam zwyciężczynię z biegu w Okuniewie i zwyciężczynie z biegu w Milanówku( pani Edyta Lewandowska utytułowana biegaczka w biegach długich, oczywiście nie mylić z Iwoną). Zaczęliśmy zastanawiać się nad taktyką biegu dla Ewy dającą optymalne wykorzystanie jej aktualnych możliwości.  Bieg odbywał się na dwóch pętlach wokół rynku, ze stu metrowym dobiegiem startowym dla uzyskania deklarowanego dystansu. Taktyka dla Ewy była prosta, to da się wygrać, trzeba tylko podejść do tego spokojnie. To tak w skrócie ,gdyż nie możemy zdradzić wszystkich naszych tajników , bo konkurencja nie śpi. Obserwowanie rywalizacji pań ,a szczególnie finiszu ,gdzie po ostrym zakręcie w lewo, do mety było może 30 metrów, rozegrała się walka o pierwsze miejsce. Cały czas stawkę prowadziła pani Edyta. Po pierwszej pętli nasza koleżanka Ewa była na czwartej pozycji, by zaraz po półmetku zacząć przesuwać się na trzecią , to mogliśmy zaobserwować  z jako kibice. Chcąc lepiej widzieć finisz ustawiliśmy się na przeciw ostatniego wirażu dosłownie będącego nieopodal mety. Pierwszą widać jest wciąż prowadzącą panią Edytę , jednak zaraz za nią po zewnętrznej wyłania się nasza koleżanka Ewa, drugą pozycję ma na bank, jednak my podnosimy niesamowity doping dla niej, nawet nie wiemy czy ona go słyszy, ale emocje biorą górę i jakby to zadziałało na nią i dostała takiego spidu, że tuż przed metą wyprzedziła pewną swojej wygranej zawodniczkę , która cały dystans była na prowadzeniu. Naszej klubowej radości nie było końca, a Ewa zrobiła skuteczny rewanż za Milanówek ,gdzie była trzecia. Czas zwyciężczyni to 15:14. Nasz bieg był już tylko formalnością. Byliśmy tak rozkojarzeni, że tylko mogliśmy go pobiegać, ale mimo to kolega prezes w kategorii masters, czyli powyżej 40 lat zajął tu drugie miejsce, ustępując pierwszego w dość podobny sposób jak pani Edyta. Usprawiedliwiać kolegę może tu tylko wcześniejszy start na 5 km. Kolega Andrzej i kolega Kazimierz również zadowoleni byli ze swoich rezultatów ,tym bardziej, że mnóstwo emocji dostarczyła nam nasza koleżanka przed naszym startem.


Dlatego 1 ,2 i 3 maja 2014 zapewne też aktywnie zaznaczy się nie tylko w moim kalendarzu .




Bieg Konstytucji 3.V.2013 Warszawa - załącznik do relacji filmowej.



sobota, 19 kwietnia 2014

Orlen Warsaw Marathon

Organizator nie postarał się. Z mojego punktu widzenia wszystko było dopięte na ostatnią agrafkę od numeru startowego. Nawet do pogody nie można się przyczepić. Żadnej nieprzewidywalności, czy improwizacji. Wszystko jak po sznurku prosto do mety. No ,właśnie mety, tu też jakby wszystko zaplanowane jeśli chodzi o rezultaty elity. Były rekordy. Oczywiście frekwencji udziału ,tym bardziej, że połączono dwa starty na dychę i maraton, zresztą pomysłowo, bo w różnych kierunkach. Rekordowy był również wynik zwycięzcy ,do tej pory nie uzyskany w tym wymiarze na naszej ziemi. Po prostu rezultaty sportowe jak i organizacyjne na światowym poziomie. Jak nic w przyszłym roku będzie to Big Warsaw Orlen Marathon. A wszystko to odbywało się w cieniu najekspozytywniejszego obiektu sportowego stolicy Stadionu X- lecia vel Narodowego. Nieprzewidywalność zaczęła się dopiero w wielu realizacjach zamierzonych celów przez biegaczy. Między innymi i moimi. W skrócie do 35 kilometra biegło się jak się masz ,a potem nawet jakoś, ale szło. Niestety spięcie ścięgien w pachwinach połączone ze zmęczeniem bez skrupułów zablokowało planowane tempo. Pozostało robienie tylko dobrej miny do mizernego finiszu biegowego. Ogólne samopoczucie na mecie nie było najgorsze, czyli zawiódł jakiś element układanki przygotowawczej, który trzeba zdiagnozować i próbować wyeliminować przed następnym startem maratońskim.  Uzyskany rezultat 2:57:25 ,biorąc pod uwagę potencjał ,uważam za dość średni i jak to bywa z amatorskim traktowaniem jako hobby biegania, nie pozostaje nic, tylko dalej gonić króliczka, parafrazując piosenkę Skaldów. Nie wiem jak inni sądzą ,ale taki rozmach organizatorski, trąci trochę monotonią, według mnie , bywalca tych dawnych maratonów. Ale świat trzeba gonić i dobrze ,że jest wybór i jest nadzieja ,że dla zawodników polskiej elity będzie łatwiej ten świat dogonić i rywalizować z podobnego potencjału przygotowawczego.







środa, 9 kwietnia 2014

No i teraz Raszyn na aktualnie ,czyli co się tam działo 6.04.2014.

To była już V edycja tego biegu. Jak sięgam pamięcią to na poprzednich trzech byłem na pewno, a czy na pierwszej to bym musiał poszperać w annałach, ale jak już widać z tego start w tej imprezie bynajmniej dla mnie stał się jakby rutynowy. Wielkich oczekiwań na jakiś wynik po Radomiu i Warszawie z mojej strony raczej nie było ,tym bardziej, że jeszcze w sobotę podpuszczony zostałem przez koleszkę Huberta , by w starcie na Parkrunie pociągnąć go na czas lekko poniżej 18 minut. Jak się powiedziało tak się zrobiło. Mi wyszło 18:03 ,a on złamał z zapasem 18. Biegło mi się fajnie, ale jakoś oporowo, co tym bardziej przekonało mnie ,że albo było za mocno, albo nie ma dyspozycji i nie ma co na niedzielny wyścig, na dłuższym ,bo 10 kilometrowym dystansie specjalnie wiele sobie obiecywać, ale i tak, po głowie cały czas chodziła mi chociaż rywalizacja w kategorii wiekowej. Nietypowo w skład naszej wyjazdowej ekipy do Raszyna dołączył weteran tras biegowych z Myszyńca, kolega Ryszard, znalazł do nas kontakt i się wkręcił, a jak się później okazało czarny koń kategorii      M-70.  W ekipie dość standardowo znajdował się też kolega Kazimierz ,Marcin i Prezes w mojej osobie.  Kolega Kazimierz też , na świeżości nie był, gdyż w sobotę z kolei popełnił około 11 kilometrowy krosik w Legionowie. Jedynie Ryszard i Marcin robili wrażenie w pełni profesjonalnego podejścia do tego startu. Pogoda zbliżona była dość do zeszłorocznej,




około 6 stopni, tylko że tym razem było bezwietrznie, zatem wyglądało ,że będzie komfortowo i dlatego większość występowała „na krótko”. W tym roku obsada wyglądało zdecydowanie na krajową, choć i tak mocną.  Po wykonaniu minimum rozgrzewkowego na przyszkolnej, ładnej tartanowej bieżni udaliśmy się na linię startu, który nastąpił o godzinie 11.00. Trasa trochę kręta przebiegała po ulicach Raszyna na pętli ponad trzy kilometrowej, zatem do pokonania trzykrotnie , by zakończyć wyścig odrębnym dobiegiem do mety zlokalizowanym przy szkole. Tak samo jak w poprzednich edycjach. Mój plan na realizację wyścigu ,był prosty ,jak już wspomniałem , rozejrzenie się głównie, co w kategorii piszczy i do przodu. Już po pół kilometrze jeden z moich rywali pozdrowiony w trakcie wyprzedzania sam powiedział, że mogę gnać swobodnie , bo on dochodzi po kontuzji, a ja jak się rozbujałem ,to zadałem sobie pytanie: ciekawe ile da się tak pociągnąć?  I teraz nic tylko spokojna kontynuacja. Sporą część trasy pokonałem z kolegą nr 177, tworząc taki liczbowy duecik, bo ja miałem 176. Nasza współpraca zaowocowała tym ,że doszliśmy paru zawodników. Kolega trochę został , a ja na ostatniej pętli wdałem się w roszady z dogonionymi. Dodatkowo motywował mnie jeszcze kolega Zbyszek z Mińska Mazowieckiego, którego w podobnej gonitwie ścigałem w roku ubiegłym.  Jednak chłopaki się spięli , a ja ze swoimi próbami podkręcenia  tempa, zostałem trochę w tyle, co utrzymało się do końca. Jak okazało się finalnie na metę wpadłem na jedenastej pozycji, poprawiając zeszłoroczny rezultat o 6 sekund ,co dało mi 35:35 i pierwsze miejsce w kategorii M-50. Jako, że klasyfikacja w regulaminie tego biegu stanowiona była rocznikowo , to byłem ciekawy jak to by wyglądało z niższymi kategoriami i jak się okazało z M-40 nikogo nie było też przede mną ,co zdecydowanie poprawiło mi nastrój. Dodatkowo na mecie okazało się , że kolega Marcin zrobił życiówkę ,rozmieniając 40 minut, Kazimierz pomimo wczorajszego krosu i wspomnień po ostatnich niedyspozycjach rozmienił  42 minuty , co dało mu trzecie miejsce w tej samej kategorii co ja. A kolega z Myszyńca ,Ryszard w swojej kategorii okazał się bezkonkurencyjny. Także po odebraniu wszystkich gratyfikacji wracając mieliśmy wrażenie ,że nasze auto wypełnione jest championami , oczywiście wszyscy w swoim rodzaju, ale zawsze ! Pełni optymizmu przed następnymi startami udawaliśmy się do miejsc zakwaterowania.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Retrospekcja Biegu w Raszynie z 2013 r przed aktualną relacją, tymczasem !

IV Bieg Raszyński, 14.04.2013
    Na znanej już trasie dla wielu biegaczy jak i większej części naszej ekipy w niedzielny pochmurny i chłodny dzień pobiegło 563 osoby. A jeszcze w sobotę śmiało świeciło, a nawet grzało słonko podnosząc temperaturę nawet do 15 stopni. Zachęceni tym atakiem wiosny w niedzielę postanowiliśmy pobiec na krótko, a tu pogoda biegunowo zmieniła opcję i było nie dość ,że pochmurno to i chłodno , bo maksymalnie tylko 6 stopni. Na szczęście nie wiało zbyt mocno, co trochę ratowało sytuację nie tylko dla biegaczy, ale i osób towarzyszących i kibiców. Każdy z naszych reprezentantów miał swój plan na ten bieg. Ja mogę coś powiedzieć o moim. W tym roku, po eksperymentalnej zeszłorocznej zwałce na końcówce dystansu, co pomimo to dało mi trzecie miejsce w kategorii wiekowej , mój plan minimum zakładał pierwsze miejsce w kategorii. I tego się trzymałem. Po prostu biegłem z celownikiem na moich rywali. Spontanicznie po wymianie założeń zawiązałem spółkę z dwoma młodymi Warszawiakamy, co by trochę powspółpracować na trasie. Poza tym mój plan zakładał, po wstępnych modyfikacjach już w biegu, łyknięcie rywali na drugiej z trzech pętli do całkowitego przebiegnięcia. Jednak ku mojemu zaskoczeniu łyknięcie nastąpiło jeszcze na pierwszej pętli i nie pozostało mi nic innego jak wieźć to tempo do końca. Tego się trzymałem i plan został zrealizowany w moim wydaniu na 100 a nawet 200 %, bo będąc w M 45 ograłem tym razem też M 40. W trakcie biegu apetyt rósł wraz z pokonywanym dystansem i pomimo zmęczenia starałem się dojść kolegę z Mińska Mazowieckiego  ,no ale zabrakło odległości i w sumie 3 sekund. Zająłem 21 miejsce z czasem 35:41. Na 48 miejscu dobiegła koleżanka Ewa z czasem 38:47 też planowo obiegając swoje rywalki i uzyskując w ten sposób I miejsce w kategorii wiekowej ( w sumie była III ,ale dwie poprzednie były nagradzane w open, a nagrody nie podlegały dublowaniu). Z kolei kolega Kazimierz był 89 z czasem 41:21. Na miejscu 153 ukończył kolega Maciej z czasem 44:23  osiągając swoją życiówkę na dychę. Należy dodać, że był to wyjątkowo szybki wyścig gdyż trzech pierwszych poprawiło rekord trasy, w tym pierwszy i drugi pobiegli poniżej 30 minut. Rekord trasy wynosi teraz 29:05 ,a zrobił go przyjaciel z Kenii. Wśród kobiet wygrała też Kenijka. Czasy podane to netto. Teraz Orlen Maraton, a dla niektórych w jego ramach 10 km. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Link do obszernej klubowej galerii :
https://picasaweb.google.com/tokarm/IVBiegRaszynski2013?authkey=Gv1sRgCLXg4b6UhdvMRg&feat=email






niedziela, 6 kwietnia 2014

9 PM Warszawski, szału nie było, ale się działo !

Chciałoby się powiedzieć , że plan wykonany na 100%. Jednak setka pojawiła się ale przy pozycji jaką osiągnąłem w tym biegu, a plany z lekka się rozjechały. Sorry, ale jakie przygotowania to i taka realizacja. Może nie do końca, bo jak przewidzieć atak przed skurczowy na zmęczone jednak jakby nie było ponad godzinnym biegiem ,łydki, a precyzyjnie lewą łydkę. Ostatnie około trzech kilometrów owa łydka zdolna była pracować ,może na 60%. Skutek to skrócenie kroku, obniżenie sprężystości i stała kontrola ,żeby dotrzeć do mety bez załamki pomimo notorycznego wyprzedzania przez lepiej dysponowanych. Dotkliwe to było tym bardziej, że odczuwalny potencjał był dość wysoki ale….  to tak jakbyś jechał Ferrari ze złapaną gumą, a tu wyprzedza cię Syrena 105 model Bosto . Albo dojedziesz powoli ,albo wylądujesz w rowie. Zatem jak to Ferrari ,ale majestatycznie maskując lekkie utykanie na lewą stronę, podążałem do mety ,nie jako zmuszony czyniąc to pomimo buzującej wewnętrznej fantazji, gdyż na tym ostatnim odcinku zauważalny był jednak brak rowów, co by w nich po przeholowaniu w tej sytuacji wylądować. I w tym momencie muszę wnieść zdecydowany protest w stronę organizatorów w kwestii banerów motywujących biegaczy na ostatnim kilometrze, bo ten 700m przed metą z napisem, że musi boleć, zabolał mnie najbardziej. Trzeba skończyć z tym czarnowidztwem . Na metę wpadam jak chcę, pełen performens. Może bez efektywnie, ale za to staram się być efektowny. Coś za coś. A trasa, jak to trasa z jedną wyjątkową atrakcją w postaci podbiegu na Agrykoli, co na pewno było niezłą weryfikacją tych co powinni jeszcze dużo truchtać i nie porywać się na półmaratony. Niech tylko wyciągną wnioski ,a będzie dobrze. Szału jak widać nie było, ale za to przed startem trochę się działo. Numer startowy odebrałem w sobotę po zaliczonym na Skaryszaku parkrunie ,jakby w ciemno, sprawdzając tylko odczyt z czipa ,nie wymemłując nic z tych kopert. Lekkie zdziwko chapło mnie dopiero w domu, kiedy zobaczyłem mój wielki numer 13856 na żółtym tle, choć w karcie startowej stało jak wół , że strefa czerwona. Ale spoko, nie takie tematy się przeskakiwało. Dojazd, parking, przebieranki, depozyt okazały się bezbolesnym połączeniem naszej logistyki z logistyką organizatora. Po wykonaniu przebieranek , z wolna udajemy się w stronę startu, gdzie pod mostem i na ślimaku planowaliśmy lekki rozruch. Będąc już prawie na moście doznałem konsternacji, że nie mam czipa. Ocenę sytuacji zacząłem od tego ,że jestem jełop, ale jest też zapas czasowy zatem sprincik do depozytu, pod prąd podążających w stronę mostu. No i udało się . Sympatyczna obsługa raz, dwa znalazła mój worek z którego błyskawicznie wydobyłem i zamontowałem, również szybko na nodze czipa, korzystając ze specjalnych rozwiązań, których to łatwość okazała się prawie zgubna w tym przypadku. Odetchnąwszy, lekką nogą i ze spokojną głową podążyłem do znajomków na końcówkę rozgrzewki. Dostanie się w planowaną przeze mnie strefę startową okazało się bezproblemowe ,choć na wszelki wypadek , ale nie celowo na tę okoliczność, wyposażony byłem w koszulkę wyrzutówkę,  mającą na celu zapewnienie przedstartowego komfortu termicznego. Zresztą gdyby było inaczej ,to pobawiłbym się chyba w berka z tym, co by miał coś przeciw mojej bytności w strefie czerwonej. Co działo się potem zaserwowałem na wstępie.





sobota, 5 kwietnia 2014

Otwocki finał,bez kalkulacji

Ciekawość nowej imprezy oraz jej bliskość spowodowały, że pomimo pominięcia pierwszej odsłony w pozostałe nieźle się wkręciłem. Chodzi o cykl zimowych biegów górskich w falenickim stylu ,tyle że w Otwocku. Organizatorzy nie ukrywali, że na nim się wzorują, ale nie konkurują i nie kolidują ogólnie to ujmując. I tak też było. Pierwszy mój udział w tym cyklu zbiegł się z aurą typowo zimową od a do zet. Także z wykręcania jakiegoś wyniku były nici, ale trasę w klimatycznej scenerii zimowej udało się  poznać. I jak powiedziało się A , to i trzeba było powiedzieć B. Dlatego obecność obowiązkowa na następnych trzech etapach. Zgodnie z regulaminem trzy brane są do klasyfikacji końcowej. Jako, że ściganie na tej trasie pozostawiało miłe wrażenia i nieźle nakręcało, a zajmowane miejsca na pełnym dystansie dobrze rokowały postanowiłem, jak tylko będę mógł pojawiać się na pozostałych etapach.Dla przypomnienia ,dystans główny to 4 pętle. Poza nim ścigano się na 1 lub 2 pętlach . Wszyscy startowali razem i dlatego szybcy z krótszych dystansów nieźle nakręcali tych z całości. Z mojego punktu widzenia ,było to ciekawe, gdyż zawsze było zagadką czy nakręcone tempo uda się utrzymać na ostatnie dwie pętle. Nie zawsze jednak udawało się, w związku z różnymi warunkami jakie panowały  w poszczególnych etapach  oraz możliwościami startowymi moimi jak i innych biegaczy. W ostatnim biegu finałowym okazało się ,że wiele może się pozmieniać. No, może poza pierwszą pozycją, solidnie wypracowaną przez Marka Omszańskiego.  Starty w tym cyklu traktowałem jako mocniejszy akcent tempowo siłowy ze względu na profil trasy. Rywalizację na trasie, bardziej traktowałem motywacyjnie do utrzymywania tempa niż zajmowania miejsc ,czy liczenia czasów swoich ,nie mówiąc już o innych. Ale suma summarum , ale poddając retrospekcji etapy na których byłem wychodziła szansa na załapanie się na pudło, tym bardziej ,że jednego z faworytów teraz brakowało, a drugiego brakowało poprzednio. Ten drugi to Tomek, któremu po biegu finałowym, mówiłem, że poprzednio mogłem być zadowolony bo nie było śniegu, ale i jego. Taka refleksja kojarzona po fakcie, ale brzmiąca niezwykle wiarygodnie. A prawda była taka ,że kalkulacji w tym, nie było żadnej i jakież było realne moje zaskoczenie, gdy okazało się ,że jestem na drugim miejscu w open. Z moim peselem oczywistością w tym przypadku było, że kategorię też ogarnąłem, ale w tym przypadku na podium byłem sam, bo jeden kolega musiał pognać do pracy, a drugi dodatkowo jeszcze zaliczał trasę na orientację w wersji rowerowej. Taki zbieg pewnych okoliczności, jednak poparty z mojej strony konsekwencją startów, choć pozbawionych kalkulacyjności dał w efekcie końcowym sporo satysfakcji. Także, systematyczność i konsekwencja bywają lepsze od niezdrowej kalkulacji i dają więcej radości , satysfakcji i zadowolenia.




~D.M.J King