środa, 24 maja 2017
Nocny,terenowy z przeszkodami bieg w Kołakowie 29.04.2107
Być albo nie być ,oto jest pytanie ? Padło ,że być i dylemat pomogła rozwiać Mistrzyni Patrycja Bereznowska, z którą na to wydarzenie miałem możliwość się zabrać. Kołaków to kolejna miejscowość ,którą odkrywam w niedalekim swoim sąsiedztwie. Bieg jest natomiast druga edycją i upamiętnia zrzut Cichociemnych w tym rejonie w 1944 roku. Także oprawa organizacyjna jak ,prawie na środek, lasu to była imponująca.
Duża oprawa związana z upamiętnianym wydarzeniem, dodatkowe atrakcje w postaci strzelań pokazów sprzętu a i zaplecze gastronomiczne gwarantowało ,że każdy znajdzie coś dla siebie. W moim zainteresowaniu był jednak bieg z przeszkodami ,jak bym go określił.Startować mieliśmy falami w grupach czterdziestoosobowych w odstępach dziesięciominutowych.
Znalazłem się w drugiej grupie i zdecydowanie biegliśmy już po ciemku. Dlatego organizator jako wymóg wyposażeniowy dopuszczający do startu określił posiadanie latarki czołowej. Oczywiście wyposażyłem się w takową ,jaka była w mojej dyspozycji. Coś takiego firmy duracel . W konfrontacji z leśną ciemnością okazała się klapą. Do sprzątania pod szafą się sprawdzała ,ale nie tu. Pierwszy kilometr ,był krótko po lesie i głównie po asfaltowej drodze wiejskiej zatem tu można było przycisnąć jednak w dalszej części szczególne zachowanie ostrożności. Jeszcze na odcinku wiejskim byłem na czwartej pozycji, jednak kiedy wbiegliśmy na leśną drogę dogoniłem prowadzącego . Zamieniliśmy kilka zdań .Nawet myślałem, by biec z nim dłużej ze względu na dobrą jakość jego czołówki. Jednak dla mnie, po krótkim odcinku razem, okazało się ,że jego tempo jest za słabe i postanowiłem zaryzykować i biec dalej sam. Na szczęście oznakowanie trasy było bez zarzutu w postaci ciągłych taśm ,wolontariuszy ,czerwonych lampek i dobrego oświetlenia przeszkód. Do pokonani było osiem takowych. Kolejności może nie oddam dokładnie ,ale na pewno pierwsza była ściana. Kto zna technikę to łyka z biegu i leci dalej. Jak dobrze pamiętam już tutaj dogoniłem zawodników z pierwszej grupy. Kolejną przeszkodą zadaniem było przeciągnięcie betonowego bloczka tzw. tylinki na określonym odcinku. Tu "babki" miały trochę problemów, ale od czego chłopaki z obsługi. Trochę pomagali. Mnie nie chcieli pomóc. Faceci z brodą bez taryfy ulgowej. Odcinki pomiędzy przeszkodami pokonywałem dość dynamicznie ,pomimo ,że na ślepo. Jednak cały czas byłem przygotowany do skontrowania jakiegoś złego stąpnięcia np. na korzeń czy coś podobnego. Następnie było wspięcie na pionową siatkę elastyczną i przejście na jej drugą stronę. Zrobione i lecimy dalej, by mieć po pewnej chwili do pokonania tor przeszkód z kilku palet . Taki bieg przez płotki do pokonania, bo przeskakiwanie było raczej nie możliwe. Następnie ,jak ja to bym określił ,bujana deska, coś w rodzaju nie stabilnej równoważni, ale z barierką asekuracyjną w postaci taśmy przeciągniętej na wysokości barków. Ta taśma zdecydowanie ułatwiała temat, bez niej to by była niezła jazda. Lecimy dalej ,po drodze doganiam kolejnych zawodników pierwszej grypy. Jak na razie oprócz niedogodności w braku latarki była fajna zabawa. Docieram do kolejnej przeszkody . Siatka tym razem rozpięta poziomo na wysokości klatki piersiowej. Zadanie wskoczyć na nią i przeczołgać się do przeciwległego brzegu. Nie którym może wdrapanie się na nią mogło sprawić trudność, bo potem trzeba było się po niej prześliznąć jak tego dokonałem. Przy zeskoku jednak spotkała mnie przykra niespodzianka . Zerknąwszy na swoje buty stwierdziłem brak chipa. Być może zaczepił się w trakcie przeczołgiwania po siatce. Miejsce było dosyć dobrze oświetlone, dlatego postanowiłem go odszukać . Pomagał mi nawet jeden człowiek z obsługi. Ale nie udało się go znaleźć. Kiedy na siatkę wspinał ,się kolejny zawodnik, z resztą wcześniej wyprzedzony przeze mnie Postanowiłem sobie nie zawracać nim głowy i polecieć dalej, by dobiec do małej polanki na której czekała kolejna przeszkoda w postaci trzech bel zrolowanej słomy ułożonych poziomo .Dwie na dole i jedna na górze, tak to pamiętam z tych ciemności .Z odległości wyglądało to nie ciekawie , bo wysokość ponad dwa metry i jak się złapać śliskiej słomy ,by się tam wdrapać. Po zbliżeniu okazało się , że mamy coś jakby przygotowanego stopnia do wspięcia się , a bele spięte były taśmą ,która świetnie nadawała się do podtrzymania i podciągnięcia. To miała być przedostatnia atrakcja , by na ostatniej zejść całkowicie do poziomu i przytulić się do trawiastej gleby. Inaczej nie można było pokonać nisko rozpiętego drutu kolczastego.
Czołganie ,przez pełzanie , niektórzy pamiętają taką komendę . Kto chciał to pokonywał to narażając na porwanie na plecach swoją garderobę biegową. Kto chciał , bo była możliwość zrezygnowania z pokonania przeszkód ,jednak do wykonania w zamian było dziesięć burpee , tzw. krokodylki z wyskokiem. Na szczęście tylko na rozgrzewce przypomniałem sobie jak to wygląda ,a w trakcie nie miało zastosowania. Po drutach kolczastych pozostał już tylko bieg. Ale ,żeby to był tylko bieg ? Dla mnie ten ostatni odcinek okazał się najokrutniejszy. Jak bym nie pobiegł to wpadałem w rozlewiska po kolana. Pocieszeniem było tylko to że do mety już nie daleko. Końcowy odcinek znałem z rekonesansu ,jednak tak chciałem po tym papraniu się w rozlewisku, szybko znaleźć na mecie ,że z rozpędu leciałem prosto ,a tu trzeba było zakręcić w lewo ,by za chwilę mieć wyścig za sobą. Był to rejon mety i nie zabrakło kibiców i oczekinierów którzy skierowali mnie odpowiednio. Po przekroczeniu mety ,poinformowałem punkt pomiaru o swoi numerze i zagubieniu chipa licząc ,że odpowiedni złapią temat.
Po ukończeniu spotkałem zawodnika którego dogoniłem i chciałem korzystać z jego oświetlenia i trochę pogadaliśmy. Potem warto było zobaczyć, co teraz słychać na stoiskach w międzyczasie oczekiwania na ukończenie zawodów przez koleżankę Patrycję. Biegła chyba w czwartej turze . Na stoisku formacji wojskowej próbowałem dowiedzieć się czy mam jeszcze szansę na zatrudnienie w armii. Jednak marne szanse. Pesel ma znaczenie. Tu ,nie rozwijając tematu pozyskałem karteczkę na posiłek, którego nie miałem w pakiecie. Było jakieś zawirowanie organizacyjne, ale nie dochodziłem genezy. Po odnalezieniu się z koleżanką, mieliśmy dzięki temu przyjemność skorzystania z bufetu. U nie których wbrew pozorom wieczorem apetyt rośnie. Może po aktywności fizycznej na świeżym powietrzu. Na pewno. Organizator jeszcze na koniec przewidział atrakcję w postaci pokazów laserowych, czy coś takiego. My jednak ze względu na późną porę i drogę powrotną nie zostaliśmy. Ostatecznie koleżanka została sklasyfikowana na dziewiątym miejscu, ja z powodu zagubienia chipa gdzieś daleko na czterdziestym chyba czwartym. Według mojego pomiaru ,minimalnie ,byłbym przed Patrycją, ale nie klasyfikację chyba tu chodziło, bardziej o zaliczenie czegoś nowego na sportowej drodze. Incydent z chipem ,miałem na własne życzenie. Nienawidzę wplątywania tych czujników w sznurówki i jako ,że znalazłem w swoim plecaku startowym tasiemkę zip ,postanowiłem ją wykorzystać. Okazała się jednak za delikatna, bo tak była i nawet podwójne jej zawinięcie nie zapobiegło zerwaniu. W standardowym biegu pewnie było by ok. Tak biegałem , ale nie tu. Może jak ktoś mnie jeszcze namówi na tego typu imprezę zastosują inne rozwiązania w tym temacie. Wystawiając ocenę imprezie to 5+. Ale startując trzeba być ogólnie sprawnym, mieć super czołówkę, łachy do zdarci, przechodzone buciki do błocka i będziecie państwo zadowoleni , tym bardziej ,że impreza jest za free ;) .
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz