środa, 24 maja 2017

"V Wojciechowy Bieg" ,Serock, 7.05.2017.


  Impreza jest mi znana z paru wcześniejszych edycji. Tym razem chciałem zrobić ostatni sprawdzian przed dyszką na która wybieram się w przyszła niedzielę do Swarzędza ,gdzie z kolei byłem dwa lat tamu i impreza spodobała mi się i z biegu i pozostałości. Ale teraz jest Serock. Start jest po południu, pogoda dobra, poza drobnym opadem deszczu. Trasa jest mi znana, raczej nie wymagająca, nadająca się do osiągania dobrych rezultatów. Mały odcinek występuje po szutrze i po kostce granitowej to w okolicach hotelu przez którego teren przebiegamy w drugiej części dystansu. Tuż przed startem pogoda wyklarowała się stając się łaskawą dla biegaczy jak i pozostałych zgromadzonych. Przestało padać. Zgromadziliśmy się przed bramką będącą zarazem startem i metą. I wystartowaliśmy standardowo jak to bywa. W pamięci miałem wczorajszy wyścig na skaryszku i moją pozycję ,jaka by nie była ale za dziewczyną. Tym razem też z przodu widziałem blondynkę, która podobno też biega dość szybko, co wynikało z relacji jaką otrzymałem na rozgrzewce od kolegi Kazimierza, kiedy się mijaliśmy z grupą w której prowadziła rozgrzewkę. Po około dwóch kilometrach , biegnąc w swoim tempie, nie skupiając się raczej na konkurentach jednak wspomnianą zawodniczkę dogoniłem i wyprzedziłem.



Kiedy dobiegłem do wspomnianego hotelu pilnowałem z uwagą trasy , gdyż kiedyś miałem problem jak biec . Tym razem poza lekka wątpliwością poszło całkiem dobrze. Po opuszczeniu tego terenu i paru zakrętów weszliśmy na dłuższą prosta przybliżającą nas do rynku. Nas, bo właśni za mną ,a za chwilę obok pojawiła się wcześniej wyprzedzona koleżanka. Pogratulowałem jej świetnego tempa, jednocześnie stając się trochę zdeprymowanym tym faktem. Wiedząc, że do mety jest około dwóch kilometrów postanowiłem się jednak sprężyć, choć nie miałem tego w planie. Po chwili, zmotywowany, jednak to ja holowałem koleżankę. W pewnym momencie minęliśmy zawodnika, który zatrzymywał się ,jakby go przytkało. Kiedy już zbliżałem się do rynku postanowiłem wykorzystać lekki zbieg w stronę kościółka wiedząc,że przedostatnia prosta, będąca jednym z boków rynku, jest lekkim podbiegiem. Po pokonaniu go i zakręceniu już do ostatniej prostej przed metą zostałem cyknięty przez tego osłabniętego zawodnika mijanego na trasie. No zebrał się gość !

Podsumowując , Czas 38:06 , miejsce open 15, w kategorii 2. Zabrakło ostatniej prostej. Prognozy na występ za tydzień ,nie najgorsze.

Parkrun #204 ,Skaryszak 6.05.2017.



     Z czego zapamiętałem ten parkrun ? Z tego, że pewna pani tak pobiegła ,że byłem za nią i raczej w tym dniu bym jej nie dogonił. A była to pani Hanna Kaźmierczak . Nabiegała 18:11, a ja słabo widząc jaj plecy z 18:32 byłem piąty. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć , że się oszczędzałem przed jutrzejszym startem na dyszkę w Serocku w " V Wojciechowym Biegu " Także czołówka dzisiejszego biegu była mocno rozstrzelona i tak jak ja zapewne pozostali większość dystansu pokonywali samotnie.


Nocny,terenowy z przeszkodami bieg w Kołakowie 29.04.2107


        Być albo nie być ,oto jest pytanie ? Padło ,że być i dylemat pomogła rozwiać Mistrzyni Patrycja Bereznowska, z którą na to wydarzenie miałem możliwość się zabrać. Kołaków to kolejna miejscowość ,którą odkrywam w niedalekim swoim sąsiedztwie. Bieg jest natomiast druga edycją i upamiętnia zrzut Cichociemnych w tym rejonie w 1944 roku. Także oprawa organizacyjna jak ,prawie na środek, lasu to była imponująca.


Duża oprawa związana z upamiętnianym wydarzeniem, dodatkowe atrakcje w postaci strzelań pokazów sprzętu a i zaplecze gastronomiczne gwarantowało ,że każdy znajdzie coś dla siebie. W moim zainteresowaniu był jednak bieg z przeszkodami ,jak bym go określił.Startować mieliśmy falami w grupach czterdziestoosobowych w odstępach dziesięciominutowych.

Znalazłem się w drugiej grupie i zdecydowanie biegliśmy już po ciemku. Dlatego organizator jako wymóg wyposażeniowy dopuszczający do startu określił posiadanie latarki czołowej. Oczywiście wyposażyłem się w takową ,jaka była w mojej dyspozycji. Coś takiego firmy duracel . W konfrontacji z leśną ciemnością okazała się klapą. Do sprzątania pod szafą się sprawdzała ,ale nie tu. Pierwszy kilometr ,był krótko po lesie i głównie po asfaltowej drodze wiejskiej zatem tu można było przycisnąć jednak w dalszej części szczególne zachowanie ostrożności. Jeszcze na odcinku wiejskim byłem na czwartej pozycji, jednak kiedy wbiegliśmy na leśną drogę dogoniłem prowadzącego . Zamieniliśmy kilka zdań .Nawet myślałem, by biec z nim dłużej ze względu na dobrą jakość jego czołówki. Jednak dla mnie, po krótkim odcinku razem, okazało się ,że jego tempo jest za słabe i postanowiłem zaryzykować i biec dalej sam. Na szczęście oznakowanie trasy było bez zarzutu w postaci ciągłych taśm ,wolontariuszy ,czerwonych lampek i dobrego oświetlenia przeszkód. Do pokonani było osiem takowych. Kolejności może nie oddam dokładnie ,ale na pewno pierwsza była ściana. Kto zna technikę to łyka z biegu i leci dalej.  Jak dobrze pamiętam już tutaj dogoniłem zawodników z pierwszej grupy. Kolejną przeszkodą zadaniem było przeciągnięcie betonowego bloczka tzw. tylinki na określonym odcinku. Tu "babki" miały trochę problemów, ale od czego chłopaki z obsługi. Trochę pomagali. Mnie nie chcieli pomóc. Faceci z brodą bez taryfy ulgowej. Odcinki pomiędzy przeszkodami pokonywałem dość dynamicznie ,pomimo ,że na ślepo. Jednak cały czas byłem przygotowany do skontrowania jakiegoś złego stąpnięcia np. na korzeń czy coś podobnego. Następnie było wspięcie na pionową siatkę elastyczną i przejście na jej drugą stronę. Zrobione i lecimy dalej, by mieć po pewnej chwili do pokonania tor przeszkód z kilku palet . Taki bieg przez płotki do pokonania, bo przeskakiwanie było raczej nie możliwe. Następnie ,jak ja to bym określił ,bujana deska, coś w rodzaju nie stabilnej równoważni, ale z barierką asekuracyjną w postaci taśmy przeciągniętej na wysokości barków. Ta taśma zdecydowanie ułatwiała temat, bez niej to by była niezła jazda. Lecimy dalej ,po drodze doganiam kolejnych zawodników pierwszej grypy. Jak na razie oprócz niedogodności w braku latarki była fajna zabawa. Docieram do kolejnej przeszkody . Siatka tym razem rozpięta poziomo na wysokości klatki piersiowej. Zadanie wskoczyć na nią i przeczołgać się do przeciwległego brzegu. Nie którym może wdrapanie się na nią mogło sprawić trudność, bo potem trzeba było się po niej prześliznąć jak tego dokonałem. Przy zeskoku jednak spotkała mnie przykra niespodzianka . Zerknąwszy na swoje buty stwierdziłem brak chipa. Być może zaczepił się w trakcie przeczołgiwania po siatce. Miejsce było dosyć dobrze oświetlone, dlatego postanowiłem go odszukać . Pomagał mi nawet jeden człowiek z obsługi. Ale nie udało się go znaleźć. Kiedy na siatkę wspinał ,się kolejny zawodnik, z resztą wcześniej wyprzedzony przeze mnie Postanowiłem sobie nie zawracać nim głowy i polecieć dalej, by dobiec do małej polanki na której czekała kolejna przeszkoda w postaci trzech bel zrolowanej słomy ułożonych poziomo .Dwie na dole i jedna na górze, tak to pamiętam z tych ciemności .Z odległości wyglądało to nie ciekawie , bo wysokość ponad dwa metry i jak się złapać śliskiej słomy ,by się tam wdrapać.  Po zbliżeniu okazało się , że mamy coś jakby przygotowanego stopnia do wspięcia się , a bele spięte były taśmą ,która świetnie nadawała się do podtrzymania i podciągnięcia. To miała być przedostatnia atrakcja , by na ostatniej zejść całkowicie do poziomu i przytulić się do trawiastej gleby. Inaczej nie można było pokonać nisko rozpiętego drutu kolczastego.
Czołganie ,przez pełzanie , niektórzy pamiętają taką komendę . Kto chciał to pokonywał to narażając na porwanie na plecach swoją garderobę biegową. Kto chciał , bo była możliwość zrezygnowania z pokonania przeszkód ,jednak do wykonania w zamian było dziesięć burpee , tzw. krokodylki z wyskokiem. Na szczęście tylko na rozgrzewce przypomniałem sobie jak to wygląda ,a w trakcie nie miało zastosowania. Po drutach kolczastych pozostał już tylko bieg. Ale ,żeby to był tylko bieg ? Dla mnie ten ostatni odcinek okazał się najokrutniejszy. Jak bym nie pobiegł to wpadałem w rozlewiska po kolana. Pocieszeniem było tylko to że do mety już nie daleko. Końcowy odcinek znałem z rekonesansu ,jednak tak chciałem po tym papraniu się w rozlewisku, szybko znaleźć na mecie ,że z rozpędu leciałem prosto ,a tu trzeba było zakręcić w lewo ,by za chwilę mieć wyścig za sobą. Był to rejon mety i nie zabrakło kibiców i oczekinierów którzy skierowali mnie odpowiednio. Po przekroczeniu mety ,poinformowałem punkt pomiaru o swoi numerze i zagubieniu chipa licząc ,że odpowiedni złapią temat.


        Po ukończeniu spotkałem zawodnika którego dogoniłem i chciałem korzystać z jego oświetlenia i trochę pogadaliśmy. Potem warto było zobaczyć, co teraz słychać na stoiskach w międzyczasie oczekiwania na ukończenie zawodów przez koleżankę Patrycję. Biegła chyba w czwartej turze . Na stoisku formacji wojskowej próbowałem dowiedzieć się czy mam jeszcze szansę na zatrudnienie w armii. Jednak marne szanse. Pesel ma znaczenie. Tu ,nie rozwijając tematu pozyskałem karteczkę na posiłek, którego nie miałem w pakiecie. Było jakieś zawirowanie organizacyjne, ale nie dochodziłem genezy. Po odnalezieniu się z koleżanką, mieliśmy dzięki temu przyjemność skorzystania z bufetu. U nie których wbrew pozorom wieczorem apetyt rośnie. Może po aktywności fizycznej na świeżym powietrzu. Na pewno. Organizator jeszcze na koniec przewidział atrakcję w postaci pokazów laserowych, czy coś takiego. My jednak ze względu na późną porę i drogę powrotną nie zostaliśmy. Ostatecznie koleżanka została sklasyfikowana na dziewiątym miejscu, ja z powodu zagubienia chipa gdzieś daleko na czterdziestym chyba czwartym. Według mojego pomiaru ,minimalnie ,byłbym przed Patrycją, ale nie klasyfikację chyba tu chodziło, bardziej o zaliczenie czegoś nowego na sportowej drodze. Incydent z chipem ,miałem na własne życzenie. Nienawidzę wplątywania tych czujników w sznurówki i jako ,że znalazłem w swoim plecaku startowym tasiemkę zip ,postanowiłem ją wykorzystać. Okazała się jednak za delikatna, bo tak była i nawet podwójne jej zawinięcie nie zapobiegło zerwaniu. W standardowym biegu pewnie było by ok. Tak biegałem , ale nie tu. Może jak ktoś mnie jeszcze namówi na tego typu imprezę zastosują inne rozwiązania w tym temacie. Wystawiając ocenę imprezie to 5+. Ale startując trzeba być ogólnie sprawnym, mieć super czołówkę, łachy do zdarci, przechodzone buciki do błocka i będziecie państwo zadowoleni , tym bardziej ,że impreza jest za free ;) .

czwartek, 4 maja 2017

Parkrun #203 W-wa Praga ,29.04.2017

       

              Minął tydzień i znów można sprawdzić swoje miejsce na półce biegowej. Tym razem już nie zapowiadało się ,że będzie swobodnie. Szczególnie Ci zawodnicy po niedzielnej dyszce, byli zregenerowani i na taryfę ulgową się nie zanosiło. Już na samym starcie mój sąsiad w pomarańczowoniebieskiej koszulce deklarował gotowość do rozmienienia 18 minut. Dzięki tej deklaracji postanowiłem nie tracić go chociaż z oczu , a i jak najdłużej zachować bliski kontakt i w finalnym efekcie zobaczyć co z tego wyjdzie.


Niebawem po starcie prócz tego kolegi przede mną biegło jeszcze trzech zawodników. Dwaj zdecydowanie byli szybsi , a pozostali pomimo lekkiego odbiegnięcia byli w moim zasięgu.     Czując ,że tempo jest wymagające w początkowej fazie biegu nie walczyłem na kontakt z nimi. Jednak pod koniec wyraźnie nasza separacja zmalała. Był to jednak efekt ,że to koledzy lekko zwolnili ja natomiast ciągnąłem swoje tempo. Na prostej kończącej naszą rywalizację starałem się nawet ,na ile mi organizm pozwalał, podgonić ,jednak trochę zabrakło i siły i dystansu i choć kilka sekund byłem za kolegą to piąte miejsce zostało. Jednak czas po weryfikacji okazał się bardzo pozytywny 18:14, którego osiągnięcie bez prowadzonej rywalizacji, przypuszczam nie było by takie łatwe.         To pokazuje,że jak zdrowie i okoliczności pozwolą jeszcze coś może uda się urwać.




Bez żadnych szans i #202 parkrun skaryszak 22.04.217

   



 Już w niedzielę szykowało się wielkie święto biegowe ,a to za sprawą Orlen Maratonu w Warszawie i Maratonu w Łodzi. Ja jednak nie szykowałem się na niedzielę ,choć była pokusa by pobiec 10 kilometrów w ramach OMW, ale ostatecznie zrezygnowałem ze skorzystania z tej komercyjnej oferty. Wstępnie planowałem start w biegu Wolskim na Woli i później w karczewskim biegu wąskotorowym w sobotę. Jednak zastanymi okolicznościami i za tym idącymi powinnościami wymienione imprezy opuściłem na rzecz nie kolidującego parkrunu. Szybko , blisko, atmosferycznie bez zobowiązań. Występu niedzielnego szczególnie nie żałowałem , bo ogólnie ujmując byłem bez żadnych szans. Szans na lokaty i tym bardziej życiówki. A na parkrunie , ku mojemu zaskoczeniu od początku wyścigu jestem na prowadzeniu stawki.


Czekałem kiedy ktoś do mnie dobije i jeśli nie wyprzedzi to ponaciska chociaż. Nic takiego jednak się nie stało i to był samotny bieg do końca i walka z samym sobą. Bieg stał się dla mnie sprawdzianem w jakim momencie dyspozycji startowej się znajduję.
Być może prowadząc , choćby przez jakiś czas rywalizację z innym zawodnikiem uzyskałbym nieco lepszy rezultat, a tak zostało przy 18:27 najlepszym tegorocznym osiągnięciu na 5 km. Jednak w tych okolicznościach dodatkowo oprócz rezultatu weszło w grę podejście mentalne do pokonywanego dystansu w optymalnym tempie.