czwartek, 27 października 2016
Toruń ,dycha przed maratonem. 23.10.2016.
Tak się składa ,że w Toruniu byłem już kilka razy. Dawno, dawno temu zaliczałem tu nawet maraton, potem trzy edycje Półmaratonu Mikołajów. Tym razem wybór padł na dystans dziesięciokilometrowy. Bieg organizowany był przy dystansie głównym , maratońskim. Już w zeszłym roku korciło mnie ,by pobiec tu maraton, ale objawiające się dolegliwości z kolanem na to nie pozwoliły. Tym razem kolano jeszcze dobrzeje, a brak kondycji pod względem wytrzymałościowym jest daleka od oczekiwanej dlatego wybrałem dyszkę ,organizowaną w tej imprezie. Poza aspektami biegowymi, sam Toruń i jego starówka szczególnie przypadły mi do gustu i to mnie tu przyciąga. A biuro zawodów, miejsce startu i mety zlokalizowane relatywnie blisko ułatwiało temat . Tylko z mety dziesiątki do miasteczka biegowego było około trzech kilometrów. Można było dojść, jak ja to zrobiłem, ale organizator też zabezpieczył autokar powrotny. Pakiety należało odebrać w sobotę, co staje się standardem w większości imprez nie tylko maratońskich.
Dlatego w Toruniu pojawiłem się jeszcze przed południem w sobotę, bo grafik na ten dzień okazał się dość napięty. I tak rozmyślałem ,że to dziś powinien być ten start, a w niedzielę część artystyczna, ale niestety nie da się tego odwrócić. Organizacyjnie, u mnie, wyglądało to tak. Najpierw odbieramy bilety do teatru na sztukę ,przedstawienie pt. "Atrakcyjny pozna panią", potem udajemy się do szkoły po pakiet startowy, ze szkoły jedziemy do hotelu , by się zakotwiczyć.
Teraz dalej, mamy rezerwację na 16.30 do kultowej pierogarni. Bez wcześniejszej rezerwacji nie było by szans, by się tam dostać. Po zadekowaniu się w obiekcie hotelowym "Pod orłem" i szybkim ogarnieciu się, ruszamy w miasto zobaczyć to czego jeszcze nie widzieliśmy poprzednimi razy. No i padło po drodze na zaliczenie wieży w samym centrum starówki. Jakoś się wgramoliliśmy ,a widoki miasta były dobrą nagrodą za ten wysiłek.
Potem trzeba było ominąć demonstrację nauczycieli, którzy w sobotę wylegli też w innych miastach.
Pogoda była sprzyjająca i nawet lekko cieplej niż u nas, a tak się nie zapowiadało, bo jak wyruszaliśmy to nieźle padało, że już zacząłem współczuć jutrzejszym maratończykom. Dychę to nawet przy deszczu da się ogarnąć bezboleśnie. Jednak aura się zlitowała i nad biegaczami i nad turystami. Po starówkowym rekonesansie znaleźliśmy się w rzeczonej pierogarni.
W trakcie oczekiwania na pieczone pierogi, pozwoliłem sobie zaliczyć jedno piwo. W związku z dość długim ,ale planowym i uprzedzonym w jadłospisie, oczekiwaniem na danie, domówiłem następny browar. Tak się kończy spacerowanie po lokalach. Warto było czekać, kultowe pieczone w piecu pierogi rekompensowały wszystko, ale ta konsumpcja , spożyte napoje i panujące ciepełko w lokalu zadziałało mocno rozleniwiająco na nasze towarzystwo. Po opuszczeniu lokalu i krótkim dotleniającym spacerze do hotelu czekało nas przygotowanie do wyjścia to teatru. Było na szczęście około dwóch godzin luzu. Czas ten zadziałał na mnie wybitnie destrukcyjnie, nękała mnie senność i refleksja ,że z regeneracją przedstartową wychodzi strasznie na bakier. Ale plan wycieczki napięty i trzeba było realizować, choćby z powodu poniesionych kosztów, a obsada spektaklu zapowiadała dobry relaks. Późnym wieczorem zaliczamy spektakl, który kanwą realizacyjną trochę przypominał mi dawne Spotkania z balladą, taki program rozrywkowo,kabaretowo satyryczny. Pomimo zmęczenia formuła przedstawienia i treść matrymonialno-obyczajowa pozwoliła miło spędzić ten wieczór. Pozostał tylko spacerowy powrót do hotelu i szybka poduszka , bo o godzinie 9.00 start. No ,cóż jako ,że osiągalnymi biletami były tylko na balkonie w loży na wysokości, to powietrze było niestety tam dość ciepłe i wysuszające , co sprowokowało odzew pragnienia. A wiadomo ,że pragnienie najlepiej gasi napój chmielowy,w który po drodze jeszcze zaopatrzyłem się , by móc je ugasić. Przecież wiadomo nawodnienie organizmu biegacza , święta rzecz. Wyjątkowo jak na nowe miejsce bez problemowo dało się wyspać. Znaczenie pewnie miał tu też materac nieprzesadnie miękki, bo różne doświadczenia z wyjazdów mam w tym względzie. Pobudkę nastawiłem sobie na 6:15 , by spokojnie wszystko sprawdzić i przygotować jeszcze przed wyjściem na śniadanie o godzinie 7:00. Zazwyczaj dawniej przed krótkimi biegami ,a nawet połówkami nic rano nie konsumowałem prócz wody i kawy. Ale jak mi się rozstroił i dzień przed to pomyślałem,że nie ma co panikować i pozwoliłem sobie na dwie kanapeczki i wcale nie z dżemem tylko z wędlinką. Dylemat cały czas ,w związku z tym się zwiększał, bo deklarowałem, że moim planem do realizacji jest zejście poniżej 40 minut, a tu sam jakby podkładam sobie kłody pod nogi. Ale jak to spotykałem w wielu opiniach, że ważniejsza jest jakość snu dwie doby wcześniej. U mnie była dobra i tego się trzymałem.
Do miasteczka zawodów dosłownie miałem 3 minuty. Ranek był pochmurny, ale bezwietrzny i dawał nadzieję nawet na wypogodzenie. Temperatura oscylowała w granicach 5, 6 stopniu, ale aż tak się tego nie odczuwało. Pamiętając ostatnią przedstartową rozgrzewkę ze Zbyszkiem w Mińsku, postanowiłem i tu sobie coś takiego zaaplikować. Podczas wstępnej przebieżki spotkałem młodzieńca , jak się okazało z Torunia, który też będzie biegł 10, tylko że na około 35, ale nie było to przeszkodą do wspólnej rozgrzewki. Po powrocie w rejon depozytów rozebrałem zbyteczne odzienie i zapakowałem się w worek , by jednak nie tracić ciepła przed startem. Worek zresztą oddałem spotkanemu na starcie Jankowi Kulbaczyńskiemu z Kodnia. On startował w maratonie ,który miał ruszyć pięć minut po starcie dziesiątki ,a narzekał ,że chłodno to było jak znalazł.
Tuż przed samym starte dwie sympatyczne fitneski poprowadziły jeszcze rozgrzewkę dogrzewającą . Potem nastąpił start.
Początek prowadził przez starówkę po łupanej kostce, dlatego starałem się biec zachowawczo, dodatkowo mając na uwadze , by wybadać tempo odpowiednie na dziś do biegu. Po około 400 m zerknąłem na sprzęt i widziałem ,że jest w granicach 3:40, co oceniłem za przesadę i postanowiłem lekko zwolnić. Być może pierwszy odcinek był lekko z górki, gdyż prowadził przez rynek cały czas w stronę rzeki, oczywiście Wisły, by na drugim kilometrze znaleźć się na moście. Trasa była dość płaska ,jednak trzeba było chyba trzykrotnie wbiegać ślimakami na most i wiadukt . Prowadziła generalnie ścieżkami rowerowymi, czyli bezkolizyjnie z ruchem kołowym niemalże.To mogę stwierdzić jeśli chodzi o odcinek 10 km. Meta była trochę nieczytelna, zabrało jakiejś bramki. Poza tym kończyła się bezpośrednio na trasie maratońskiej, co jak się okazało trochę kolidowało biegnącym maraton.
Sam prawie bym był kolizją z prowadzącym w stawce, którego później zresztą przy spotkaniu na zakończenie przeprosiłem, ale gość rozumiał temat. Nawet w trakcie biegu około 8 , 9 kilometra się zastanawiałem ,czy czołówka nas dogoni , ale nic takiego nie nastąpiło i wnioskowałem, że pewnie start maratonu odbył się później niż planowane 5 minut po nas. A na mecie wiadomo jak to jest ,euforia z ukończenia, a tu zaraz pojawił się maratończyk i dopiero wtedy obsługa zaczęła reagować , by opuścić trasę za naszą metą. Temat po prostu do poprawki na przyszłość. Ja w sumie biegłem na czuja , po początkowej korekcie, ale wielu ambitnie monitorujących swój bieg mogło brakować oznaczeń kilometrowych na trasie, a i ta jedyna jaką mijałem na 5 kilometrze też nie pokrywała się z pomiarem. Na mecie byłe 13 i jak się okazało 40 minut rozmieniłem z nawiązką robiąc 38:34, co dało mi wygraną w kategorii. Pogoda naprawdę sprzyjała, według mojej opinii, ściganiu w tym dniu, stąd i mój rezultat pewnie. Jak wcześniej wspomniałem nie czekaliśmy na planowany autobus, tylko te około trzech kilometrów pokonaliśmy pieszo, by dotrzeć na kawę do strefy gastronomicznej w miasteczku biegowym.Następnie , po ochłonięciu udaliśmy się do hotelu dokończyć pakowanie , by następnie udać się już autem do biura zawodów w szkole gdzie miło odbyć się zakończenie. Tu trochę okazało się ,że organizatorzy mieli problem z oficjalnym ogarnięciem wyników.
W międzyczasie padło też nagłośnienie, które udało się naprawić. Moim zdaniem powinno być przeprowadzone dekoracyjne rozliczenie biegu na 10 km i to powinno nastąpić nawet od 11:30, planowane było na 12 , a i tak się odwlekło i było przeplatane ,nawet rozpoczęte od maratonu, co stwarzało ,jak sądzę nie potrzebne zamieszanie. Istotnym były podia w open w obu biegach, bo tam były też nagrody talonowo-pieniężne i to powinien konkretnie ktoś koordynować, a tak temat się rozłaził. Czas leciał i wyruszyliśmy w drogę powrotną dopiero po 13:30. Można powiedzieć ,że nie czekałem na podium , bo zawodnik który był w niej trzeci odebrał puchar , bo wyrabiał się na połączenia transportowe do Norwegii , z resztą to nie z jego winy temat z dekoracjami nie ruszył planowo. Mój wyjazd i start i udział był udany, a usterki organizacyjne biegu nie istotne, ale ci którzy bardzo przywiązują do tego wagę, zapewne będą mieli sporo uwag. Sądzę ,że sami organizatorzy je wychwycą, bo szkoda, by bieg z tradycjami w końcu nie rozwijał się, i nie chodzi mi tu o rekordy frekwencji , czy wysokości nagród, bo akurat to dla prawdziwych pasjonatów biegania ma drugoplanowe znaczenie.
poniedziałek, 24 października 2016
GP Mińska ,ostatni etap,15.10.2016
To był zapewne najzimniejszy etap tej edycji GP. Jednak nie na tyle ,bo wielu pobiegło na krótko. Ja się do nich jednak nie dołączyłem, choć planowałem w tej edycji pocisnąć. Na początek zliczyłem z wąską grupką biegaczy rozgrzewkę poprowadzoną przez Zbyszka. Piętnaście minut w zupełności wystarczyło, by mniej odczuwać zimno, a było około 5 stopni . Kolega Zbyszek należał do tych ,którzy dziś biegli na krótko, ale on planował takie samo sprawdzenie. Po rozgrzewce mieliśmy jeszcze piętnaście minut do startu. Czas ten spędziłem w obiekcie , by się zbytnio nie wychłodzić, a jednocześnie rozebrać z dresu. Jak zawsze po starcie czekała nas pętelka z hakiem po bieżni i potem wybiegnięcie w stronę lasu. Już na bieżni Zbyszek wyciął ostro ,osiągając sporą przewagę, która mogła tylko rosnąć wraz z upływem dystansu. Mnie to też się chyba udzieliło , bo tempo było na pierwszym kilometrze grubo poniżej 3:45. Postanowiłem wyhamować ,bo choć czułem dobry potencjał to z kolei od kilku dni męczyła mnie jakaś infekcja i zdawałem sobie sprawę ,że organizm może być osłabiony, co tym bardziej się ujawni na przemęczeniu.
Po około półtorej kilometra dogonił mnie mój konkurent z kategorii Adam, który miał zagwarantowane w niej zwycięstwo bez konieczności tego biegu. Podobnie było w poprzednim wyścigu. W moim przypadku była taka konieczność. Wiedziałem ,że Adamowi w żaden sposób nie zagrożę , chyba żebym biegł tuż za Zbyszkiem. W zasadzie stawka szybko się rozciągnęła i to była walka ze sobą samym. Moim planem było , choć trochę poprawienie czasu od poprzednich edycji, a co za tym idzie to może i zajęcie trochę wyższej lokaty niż poprzednio. Bieg traktowałem kontrolnie przed startem za tydzień w Toruniu trochę jako taką tempówkę. Dzięki zredukowaniu trochę tempa na początku mogłem równo pobiec do końca. Finalnie byłem szósty, z czasem 41: 36, czyli i lokata i czas lekko poprawione. Bardzo lekko. Po biegu pozostało trochę poczekać na podsumowanie wyników i ostateczną dekorację . Na mecie tym razem na każdego czekał medal na zakończenie Grand Prix. Tak jak się spodziewałem od pierwszego startu wylądowałem na drugiej pozycji w swojej kategorii wiekowej. Otrzymaliśmy symboliczne pucharki i wejściówki na fitness. Wejściówki szybko pozbyłem się obdarowując jedną z biegowych atrakcyjnych ,miejscowych dziewczyn .
Impreza w Mińsku jest godna polecenia. Typowa dla pasjonatów biegania lubiących kontakt z przyrodą w gronie sympatycznych organizatorów, okolicznych biegaczy i oczywiście biegaczek.
poniedziałek, 10 października 2016
GP Mińska cd. etap 3, 1.10.2016.
Pogoda w tym dniu dopisywała biegaczom, stwarzając dogodne warunki głównie temperaturowe ,oscylujące lekko powyżej 10 stopni. Tym razem zmieniłem plan taktyki na ten bieg. Postanowiłem w miarę możliwości od początku ciągnąć jedno tempo, by sprawdzić się jak przełoży się to na pokonanie dystansu. Oczywiście podstawowym warunkiem było tu wbicie się w optymalne tempo, a nie jakieś szaleństwo ,a potem zwałkowy kryzys.
Z racji , że padł mi mój Polar (w naprawie gwarancyjnej ) prędkość szacowałem intuicyjnie i porównawczo do konkurencji. Pewnym odnośnikiem były jeszcze oznaczenia kilometrowe na których można było rozeznać tempo korzystając z prostego chronometru. Z tego też skorzystałem i tempo wyszło mi dość mocne w granicach 3:45, ale że było płasko na początku ,bo po stadionie , a później prosto i z górki stąd taki efekt. Dlatego kiedy zaczęliśmy bieg po coraz węższej ścieżce lekko zwolniłem, by jednak nie przeholować. Wtedy wyprzedził mnie kolega Adam, mój rywal w kategorii wiekowej. Pewnie by tego dokonał wcześniej, ale jest tydzień po maratonie i jak nic brakuje mu tzw. świeżości, ale mnie brakuje z kolei jeszcze wytrzymałości i nawet nie wysilałem się , by na dłuższą metę cisnąć za nim. Po jakimś czasie zostałem dogoniony jeszcze przez dwóch zawodników. Tutaj postanowiłem nie odpuszczać, tym bardziej, że czułem tempo nie wiele mocniejsze od mojego. Oni jednak trochę bardziej dociskali. I w pewnym momencie jeden z nich zdecydowanie zaczął budować przewagę.
Ja natomiast kurczowo trzymałem się tego drugiego, w charakterystycznym biegowym singlecie z czarno-zielonymi wstawkami. Był moment, że nawet zaproponowałem temu koledze, przejęcie prowadzenia, gdyż odczułem jakby spadek tempa. I tak we dwóch bujaliśmy się do punktu z wodą na drugim już okrążeniu i wtedy kolega zdecydowanie wyhamował, ja natomiast trzymałem tempo nadal , co pozwoliło mi na odskoczenie od niego. Oczywiście liczyłem się z tym, że może złapie oddech i dojdzie mnie i dalej będziemy ciągnąć dalej pogoń za tym co się wcześniej oderwał, a między drzewami przed nami migała jego biała koszulka , dając jakby zachętę do pościgu. Jednak tak się nie stało i mnie w samotnej gonitwie trochę się zniechęcało. Choć pomimo to szukałem motywacji w tym, żeby trzymać tempo ,co pozwoli na poprawienie rezultatu z poprzedniej edycji, a i co za tym idzie lokaty. I tak się stało , bo tym razem byłem 7, skok o 5 pozycji ,a i czas lepszy o dwie minuty. Czyli podsumowując udał się sprawdzian aktualnej dyspozycji.
środa, 5 października 2016
Bieg Norwidowski, Głuchy-Dębinki ,25.09.2016.
To był mój czwarty start w kolejnej edycji tej imprezy. To była IX edycja. Trzy poprzednie wystąpienia zakończyły się dla mnie sukcesami na pierwszym miejscu podium. Tym razem liczyłem się z tym ,że może być inaczej. Na pewno inaczej przebiegała trasa ,choć jej lwia część pokrywała się z tą z poprzednich lat ,to teraz było krócej o pół kilometra. Czyli biegliśmy 4,5 km z metą w szkole. Dworek w Dębinkach ,będący domem opieki został zamknięty i czeka na dalsze decyzje powiatowe i stąd ta zmiana. Tym bardziej warto było wystartować , bo było coś nowego. Jak co roku jest to bardzo kameralna impreza. Tu nagrody są dalece symboliczne, a termin pokrywa się z innym dużymi imprezami. Sama organizacja biegu też jest wymagająca, bo startujemy i kończymy w dwu odległych miejscach o dystans biegu. Dlatego ja zazwyczaj parkuję w połowie dystansu i dobieg na start jest rozgrzewką , natomiast powrót po auto po biegu jest rozbieganiem. Kameralność frekwencyjna biegu głównego powtórzyła się i tego roku, z czego myślę , że połowa to uczestnicy ubiegłorocznej edycji. Znając dyspozycję paru moich znajomych rywali ,czekałem na rozwój wypadków podczas biegu, licząc chociaż na trzecie miejsce na podium. Około stupiećdziesięciometrowy początek wyścigu przebiegał bardzo badawczo, dopiero potem ,gdy znaleźliśmy się na długiej prostej odczuło się rywalizacyjne przyśpieszenie i byłem na piątej lokacie. Z przodu trójka zawodników, za nimi jeszcze jeden i ja. Tu już było dla mnie wiadomo , że to moi rywale do podium. Po dwóch kilometrach była wyraźna przewaga dwójki biegaczy. Trzeci zaczął lekko tracić do nich ,ja natomiast byłem po minięciu kolegi Kamila i widząc szansę na trzecie miejsce skupiłem się na pogoni tracącego dystans trzeciego. Oczywiście moja pogoń polegała na utrzymywaniu równego tempa. Goniony kolega po prostu trochę słabł, co pozwalało mi zmniejszać dystans do niego. W czołówce o pierwsze miejsce walczył kolega Kamil z Tłuszcza i kolega Grzegorz z Zielonki reprezentujący UKS Gazela. Przed jedynym ,kiedyś zakrętem pod kątem prostym, dogoniłem młodego kolegę, który widać pogodził się z tą sytuacją , bo wystawił mi rękę do przybicia piątki. Po dokonaniu tego gestu jeszcze łudziłem się ,że może uda się dogonić kolegę Grzegorza , bo widać było ,że Kamil zaatakował i robił długi finisz z ucieczką. Jednak sił miałem coraz mniej. Próbować mogłem jednak efektywności już nie było. Jak się okazało tym razem czekał nas jeszcze jeden zakręt w szkolną bramę i około stu metrowy dobieg po murawie do mety. Kolejność jaka ustaliła się po połowie dystansu taka też była na mecie. Kamil Gajewski ,Grzegorz Chojnacki i ja. Mój czas 16:30, był dla mnie satysfakcjonujący pomimo , że lokata nie taka jak w ubiegłych latach, ale zdawałem sobie sprawę ,że dyspozycja też daleka od tamtej. Krótszy dystans zdecydowanie poprawił humor koledze Tadeuszowi, zaawansowanemu w kategorii M-60, gdyż osiągnął wynik poniżej 20 minut. W tym roku dekoracja , można powiedzieć poszła piorunująco, ledwo zdążyliśmy wrócić z samochodem to było po wszystkim. Jednak na gorącą kiełbaskę ,tym razem z wody, się załapaliśmy. Poprzednio było z ogniskowego grilla. Po prostu zmiany, zmiany. Jednak jeśli chodzi o dystans to myślę , że jest szansa na powrócenie do 5 km. Jednak trasę przy szkole trzeba poprowadzić dalej i zastosować nawrotkę. Co 5 to jednak 5, tym bardziej ,że trasa jest płaska i szybka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)