Napięty grafik tego dnia nie pozwalał mi na poboczne rozmyślenia. Tym razem miałem pojechać, błyskawicznie zaliczyć i jeszcze błyskawiczniej wrócić ! Choć ciepławo ,nie było tego ranka tak źle. Nie wiało, a korony drzew skutecznie dawały cień dając odpór promieniom słonecznym. Po krótkiej rozgrzewce prowadzonej przez fotografa ,sześdziesięciopięcio osobowa grupa udała się na start.
Frekwencja daleka od rekordowej w tej lokalizacji, ale zważywszy dzisiejszy wieczorny bieg Powstania Warszawskiego to i tak według mnie nieźle. Na stałą komendę ruszyliśmy. Początek miałem dość mocny , bo mieściłem się w pięcioosobowej czołówce. Pierwszych trzech jednak szybko zaczęli osiągać przewagę, sami też się rozbijając.
W głowie leciało mi się lekko, jednak organizm nie jest jeszcze przygotowany do stałej prędkości poniżej 3:45/km. Nie zerkając na stoper wiedziałem, a raczej musiałem trochę zredukować tempo i po połowie dystansu sukcesywnie zostałem cyknięty najpierw przez jednego zawodnika potem przez drugiego z emblematem setki parkrunów na plecach. Sytuacja, jeśli chodzi o kolejność nie uległa już zmianie do mety ,na której zameldowałem się tradycyjnie z podniesionymi rękoma w geście triumfu. Jednak triumfu nie było i jako siódmy z dzisiejszej stawki nie złamałem 19. I błyskawicznie nie było, bo 19:10. Ale ,co tam ? Triumfowanie też trzeba ćwiczyć !
piątek, 29 lipca 2016
wtorek, 19 lipca 2016
Parkrun #163 ,Praga-Skaryszewski, 16.07.2016
Po ostatnich dwóch sobotach i wynikach powyżej 20 minut , w dzisiejszym starcie miałem chętkę na zejście poniżej tego czasu. Pogoda ku temu jak sie okazało sprzyjała, bo ciepło ale bez upału, a tu na Skaryszku jest dodatkowo sporo cienia. Zebrało się około osiemdziesięciu osób, jak to w okresie wakacyjnym, a wśród nich kolega z Wołomina Marcin, którego w jednej z poprzednich edycji próbowałem dogonić. W przedstartowej rozmowie ustaliłem ,że tym razem będzie próbował złamać 19 minut, co dla mnie stało się nie lada wyzwaniem . Jedna oznajmiłem, że będę próbował go naciskać. Po starcie ruszyłem dość mocno i kolega Marcin był za mną, jednak po około dwustu, trzystu metrach wiedziałem ,że to jest jak na moja dyspozycję za mocno, zatem pozwoliłem się spokojnie mu wyprzedzić i wraz z pokonywanym dystansem dość oddalić. Po pewnym czasie nasza separacja już nie wzrastała. Po około dwóch kilometrach wyprzedził mnie jeszcze jeden zawodnik, ale ja nie próbowałem nawet nawiązywać kontaktu, tylko skupiłem się na utrzymywaniu swojego tempa. Jak po pewnym czasie się okazało ,to była słuszna taktyka, bo dogoniłem swobodnie tego zawodnika ,a i moja separacja do kolegi Marcina ulegała ciągłej redukcji. Kolega jak nic złamał 19 ,a ja odnotowałem organizatora wynik 19:04. Czyli warto było bezkompleksowo zaryzykować.
Subskrybuj:
Posty (Atom)