piątek, 24 kwietnia 2015

Jubileuszowy, bo # 100 Parkrun w Skaryszaku.

            Jeszcze o godzinie 8.02 nie wiedziałem , że pobiegnę o 9.00
na Parkrunie, bo pomimo kuszącej jubileuszowej setki, zdecydowanie nastawiałem się na niedzielny wyścig w Serocku , by być jak najbardziej dyspozycyjny. Jednak rzucona w domu propozycja z nienacka , że mogę być podrzucony w pobliże parku, bo część rodziny ma jakiś zamiary zakupowe w pobliżu spowodowały, że złapałem plecak z akcesoriami i byłem gotów do transportu. W trakcie dojazdu , oczywiście planowałem , że jak już pobiegnę ,to delikatnie rozruchowo itd. itp. Tym razem na punkt zborny przybiegłem od strony stadionu. Tego Narodowego oczywiście. Można przyjąć , że już byłem po rozgrzewce. Tylko ostatnie oporządzenie i udajemy się na wyimaginowaną linię startu, która gdzie jest wszyscy wiedzą, co tam biegają.
No i po krótkich megafonowych instrukcjach organizatora ruszyliśmy do wyścigu. Nie spinając się i raczej powstrzymując się od rywalizacji postanowiłem zgodnie z zamiarami nie forsować się . Jednak biegło mi się dość swobodnie i po pierwszym , kółku już wiedziałem, że jednak tak do końca nie będzie. Zaczęło się doganianie rywali, tak że po drugiej pętli nie wytrzymałem i skorzystałem z okazji , by trochę poprowadzić wyścig. Jednak jeszcze przed ostatnią prostą jeden , a potem drugi z wcześniej dogonionych cyknęli mnie. Co prawda nie podejmowałem za specjalnie walki w końcu uświadamiając sobie , swój pierwotny plan pościgania w Serocku. To podejrzewam, głównie zdeterminowało moją końcówkę w tym wyścigu, pozwalając mi zająć trzecią pozycję.

Pomimo wszystko warto było dziś pobiec, bo dziś z racji setnej edycji, czekał na każdą osobę dobiegającą do mety oryginalny medal  „stuzłotowy”. Parkrunowicze wszystkich krajów łączcie.  Tak można podsumować ten bieg. Było potem jeszcze kilka atrakcji, których pozbawił mnie telefon od osób które mnie podrzuciły, bym się sprężał , bo już czekają w umówionym miejscu. Czyli rozbieganie wyszło na koniec, no i taki koniec i pytanie co będzie jutro ?

Aktywny weekend, kończymy w Raszynie 12.04.2015

             
W Raszynie więcej razy byłem ,niż nie byłem. Może nawet wszystkie edycje. Zdarzało się ,że w kategorii wiekowej wskakiwało się na podium i tym razem też była chętka. Jednakże aktywny dzień poprzedzający kazał trzeźwo podejść do tematu i za wiele sobie nie obiecywać.  Przed startem już wiedziałem z kim mi przyjdzie rywalizować. Jak to czasami bywa, zapisy regulaminowe mogą sprzyjać pewnym realizacjom. Tutaj chodzi o podział kategorii co pięć lat , co wykluczyło z kręgu zawodników bezpośredniej mojej rywalizacji wiekowej kolegę Kuciejczyka Henryka. Nie dość , że starszy, to jak się okazało finalnie w dniu dzisiejszym, też zdecydowanie mocniejszy. Pogoda w tym dniu sprzyjała biegaczom. Było około 10 stopni, słonecznie z lekkim zachmurzeniem i umiarkowanym wiatrem, który chwilami nasilał się , co budziło obawy u niektórych. O godzinie 11 ruszyliśmy. Początek zaplanowałem delikatnie ze względu na wybadanie , możliwości , co dam radę dziś wycisnąć . W zasięgu mojego wzroku starałem się utrzymywać dwóch kolegów z Mińska z peselami zbliżonymi do mojego. To był Zbyszek Koper i Mirek Sujak. Trzeciego, którego też chciałbym widzieć Andrzeja Leśniewskiego jednak nie widziałem. Rywalizacja tradycyjnie prowadzona była na trzech pętlach na trasie typowo miejskiej. Raczej płasko, ale sporo zakrętów. Po pierwszej pętli postanowiłem zdecydowanie przybliżyć się do tej dwójki biegnącej jeszcze z biegaczką. W drugiej części ,drugiej pętli już biegliśmy razem. Wstępnie pomyślałem, że będę leciał z nimi , a na kilometr przed metą spróbuję się oderwać od nich , co pozwoli mi mieć pewność dobrego miejsca w kategorii. Jednak to tempo czułem wyjątkowo komfortowo i zmieniłem decyzję , by ciągnąć trochę szybciej, czyli wrócić do tempa , które pozwoliło mi ich dogonić. Jak okazało się koledzy nie dali rady tym razem pociągnąć ze mną i dość szybko się im urwałem. Przed sobą miałem kolejną grupkę z kolegą Mariuszem ,też z Mińska z tym , że sporo młodszy rozwojowy zawodnik. Zdecydowanie separacja między nami malała , jednak tego celu nie udało mi się osiągnąć. Chłopaki mieli trochę łatwiej , jak sądzę , bo biegli w grupce, a pod koniec trochę się pościgali, co z kolei nie ułatwiło mi pogoni. Przyszło mi ukończyć na 28 pozycji z czasem 38:02, co zagwarantowało mi drugą lokatę w kat. M-50.  Kolega Henryk Kuciejczyk z M-55 był poza zasięgiem z czasem 37:01 i oczywiście wygrał swoją kategorię. Natomiast pierwszy w mojej kategorii Andrzej Leśniewski z czasem 37:47, z tym zasięgiem kto wie ? Gdybym go tylko wcześniej wypatrzył w tej grupce przede mną, a ja go nawet nie zidentyfikowałem. No cóż ,taki wniosek, że dobrze przed biegiem zakoduj plecy swoich rywali, a będziesz miał dodatkową motywację.

Jeśli chodzi o motywację, to w paru miejscach na trasie lokalne grupy rywalizowały w dopingowaniu biegaczy i wychodziło im to świetnie. Tradycyjnie po dekoracjach nastąpiło losowanie ciekawych nagród w postaci laptopa , czy garminów dla biegaczy. Szczęście w tej dziedzinie jednak tym razem mam nie dopisało.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Po trzykroć aktywny weekend 11/12.04.2015

     
 Na pierwszy rzut poszedł Parkrun w Parku Skaryszewskim. Pogoda typowo wiosenna ze słoneczkiem i około 13 stopni , co skłaniało ewidentnie,, by nie bać się i biec na krótko, jak też poczyniłem. Zawsze we wstępnych założeniach , mając na uwadze kolejne weekendowe starty, ten pierwszy staram się ,by potraktować dość zachowawczo. Jednak przeważnie na postanowieniach się kończy i rywalizacyjna sytuacja na trasie bierze górę nad zdrowym rozsądkiem, czy konsekwentną realizacją założeń. W pewnych okolicznościach paradoksalnie trudno jest biegać wolno. Oczywiście wolno, biorąc moje indywidualne możliwości. Wynika to być może , z już jakiś zakodowanych możliwości w podświadomości i kiedy jest okazja, możliwości te są wykorzystywane w danym momencie, bez brania pod uwagę następnych obciążeń startowych w bardzo bliskiej perspektywie czasowej. Kiedy wystartowaliśmy, jak to mam w zwyczaju , wprowadzałem się w tempo które odczuwałbym komfortowo z pełną możliwością dowiezienia go do końca.
Sytuacja wyglądała tak , że młodzieniec na niebiesko wyciął dość mocno, trochę powyżej moich możliwości tego dnia. Dopiero drugi miał tempo, które było dość zbliżone do tego , co by mi odpowiadało, ale zdecydowanie w początkowej fazie był przede mną. Jak pamiętam na drugiej pętli zrównałem się , by po pewnej chwili wyprzedzić tego będącego na drugiej pozycji. Zdawkowo rzuciłem mu by się podpiął , na co on też zdawkowo odpowiedział , że się podpina. Jednak widocznie tempo mu spadło , bo po krótkiej chwili już nie czułem jego przyczepki, a liczyłem na jakąś współpracę na dalsze pokonywanie trasy. Jednak byłem skazany tylko na siebie, bo jednak aktualna dyspozycja , a i założenia dnia nie predestynowały mnie do tego , by podejmować jakiś szaleńczy pościg za niebieskim tym bardziej , że wypracował sobie znaczącą przewagę. Także na mecie byłem drugi z czasem 18:04.


Pierwszym okazał się kolega ze Szwecji Eric, który był ciekawy z jaką życiówką gonił go drugi zawodnik. Pogratulowaliśmy sobie fajnej rywalizacji, a ja nawet nie zapytałem go  jaki rezultat miał w dniu dzisiejszym. Kilka dni po okazało się to dość istotne , bo obsłudze padł stoper i brakowało rezultatów , które zbierali w każdy możliwy sposób przez kilka dni, kontaktując się też ze mną na fejsie. Temat był trudny, ale jakoś to ogarnęli. W zasadzie bezpośrednio po biegu przemieściłem się do Skrzeszewa ,za Wieliszewem, gdzie czekał mnie kolejny start w cyklu Wieliszewski Crossing, tym razem na dystansie 12,5km.

W zeszłym roku też tu biegłem, ale organizator pewnie dla urozmaicenia, dla stałych bywalców , jak to już uczynił w pierwszym biegu, bieg poprowadził w odwrotnym kierunku. Dobry pomysł . Przy crossie, szczególnie trafiony . Pan Wójt Paweł myśli ! Jak się uczestniczy ,to wie ,o co chodzi .
Na regenerację po porannej piątce nie było wiele czasu ,dwie godziny z małym haczkiem. Tym czasem temperatura wzrosła do około 16 stopni, co mogło nie ułatwiać zadania. Biorą pod uwagę jakieś aspekty rywalizacyjne, to na co realnie mogłem liczyć to miejsce w klasyfikacji wiekowej z bezwzględnym pominięciem pierwszego miejsca w niej. Mistrz Dzięgielewski nie jednemu młodocianowi spędza sen z powiek w kwestii rywalizacji, a co dopiero mnie ?  Zatem bez parcia trzeba było robić swoje i brnąć w miarę równo do mety. Jako ,że dystans dość długi, a trasa wymagająca po wstępnej selekcji w początkowej fazie, potem nie wiele się działo, choć  gdzieś w połowie dystansu doszedłem kolegę Matiego i byłem zdziwiony co jest , ale on jak mi wyjaśnił biegł treningowo z nastawieniem na wykorzystywanie podbiegów do akcentów siłowych. Takie urozmaicenie na trasie okazało się przydatne, by rozproszyć samotne pokonywanie trasy. Na jakieś dwa kilometry do mety doszedł mnie jeden z rywali i widać było że jest w stanie, dość żwawe swoje tempo dociągnąć do końca. Czego ja nie mogłem stwierdzić u siebie, choć na początku próbowałem się pod niego podczepić , ale dało to tylko chwilowy efekt. Finalnie gościu trochę mi uciekł . Podejrzewam , że to było frycowe za ten parkrun .
Jak przewidywałem, podobnie jak w edycji zimowej w kategorii wiekowej uplasowałem się na drugiej pozycji za kolegą Markiem. Tym razem mając ciśnienie czasu nie mogłem pozostać na dekorację, ale było tylu znajomych , że było godne zastępstwo.   A to nie koniec weekendu i jest jeszcze starcik w niedzielę, czyli cdn.


piątek, 10 kwietnia 2015

Poza planem, PM Warszawski w X edycji.

               
W swoich długoterminowych planach startowych raczej nie myślałem o tej imprezie ,tym bardziej , że kilka krotnie biegałem już po Warszawie krótko ujmując. Z jednej strony powtarzalność trasy, miejsca startu ,biura itd. ma swoje zalety, ale staje się to nudne. Bo czy to Orlen , czy Fundacja, robi imprezę, to odbywa się wokoło nowego stadionu . Jednak pożar na moście spowodował , że trasa musiała diametralnie ulec zmianie, łącznie z miejscem startu i mety. Wszystko działo się po lewej stronie Wisły. Prawobrzeżni kierowcy mogli być w tym dniu szczęśliwi ,o ile nie planowali pokonywać rzeki.  Pierwsza gwiazdka o starcie zaświtała mi po półmaratonie w Wiązownej, gdzie całkiem sprawnie mi poszło i drugie miejsce w kategorii wiekowej dodatkowo motywowało. Zmiana trasy też mi podeszła. Dodatkowo liczyłem na pewną konfrontację z moim rywalem z Wiązownej ,którego cały czas oglądałem plecy podczas tego wyścigu. Jednak śledząc jego poczynania na mistrzostwach weteranów w Toruniu tydzień przed Warszawą, wiele sobie nie obiecywałem, a powtórzenie wyniku z Wiązownej , by mnie satysfakcjonowało. Zatem pod takim wpływem w ostatnim terminie rejestracji zgłosiłem swój udział. Imprezy teraz stają się wielkie i pakiet startowy trzeba odbierać wcześniej z ostatnim terminem dzień przed. Biuro mieściło się na stadionie. Stadion jest w sąsiedztwie Parku Skaryszewskiego, gdzie co sobota odbywa się bieg na 5 kilometrów w ramach Parkrun, to postanowiłem na spokojnie zaliczyć go. Bieg o 9.00, a biuro czynne od 10.00, czyli w sam raz. W ubiegłym roku zresztą sytuacja była podobna. Na Parkrunie zmieściłem się w dziesiątce z czasem 20:29 na ostatniej prostej pokonując Anglika z mojej kategorii wiekowej, co wynikało z wyników. Jedna trzecia obsady tego biegu to byli właśnie goście z wysp. Grubo ponad trzydzieści osób. Zapewne na drugi dzień, tak jak i ja pobiegną półmaraton. Odbierając pakiet nie omieszkałem zwiedzić targi sprzętowe i cyknąć sobie kilka fotek, a to chodziarzem oferującym sok z buraka, a to sympatycznymi hostessami od żywienia fit, a przy okazji zgłoszenia udziału w jakiś konkursach między innymi z tym związanych.


Po tej porannej eskapadzie pozostało tylko się podregenerować na jutro. Jutro przyszło nieoczekiwanie szybko z rześką słoneczną pogodą, co choć to rokowało pozytywnie. Start miał nastąpić o godzinie 10 z ulicy Królewskiej, a nieopodal, jakieś pól kilometra zlokalizowana była meta na ul. Moliera, a wszystko to przy placu Piłsudskiego.


Trasa jawiła się dość prostą i przyjazną poza dwoma podbiegami na Jana Pawła około 2 kilometr i na Wenedów 18 kilometr W listach pacemarkerów jawił się kolega na 1:20 znany mi Artur, jednak faktycznie go nie było.                    
  A liczyłem trochę na jego pomoc, jednak jak się okazało to ja stałem się pomocny dla mojej biegowej koleżanki Ewy , która postanowiła biec ze mną. Pierwszy kilometr był zdecydowanie uważaniem , by gdzieś nie zawadzić. Ale taki urok takiej masówki. Na drugim trochę się przerzedziło, a i aleje stały się szerszymi zatem można było wyczuć dyspozycję dnia. No i za specjalnie jej nie wyczułem. Biegnąca ze mną koleżanka wyposażona w chronometr znacznie przewyższający klasą mój sygnalizowała mi ,że chyba trochę za wolno. Ja natomiast sprowadzałem ją w zapędach, że to dopiero początek i za wcześnie na szarżę , ale widziałem ,że jej dyspozycja znacznie odbiega od mojej na jej korzyść. Mogę stwierdzić , że pomęczyła się mną do około 8 kilometra i zdecydowanie jej tempo stało się mocniejsze od mojego tak , że po pewnym czasie nawet pleców koleżanki nie widziałem. Trochę żałowałem , ale jak nie było potencjału to się leciało pomału. Nawet nie kontrolowałem na swoim chronoarchaiku międzyczasów, bo wiedziałem ,że dzisiaj nie ma parcia. Podbieg na 18 kilometrze dał się jednak odczuć boleśnie. Bolesność polegała na tym ,że śmignęło mnie kilku zawodników po wyjściu na górę. Żeby tego było mało na Bonifraterskiej, czy może Miodowej na dokładkę jest kostka, ale nie z tych gładkich niestety. Nie miłosiernie destabilizowała ta nawierzchnia moją postawę .



Po wszystkim gadając z chłopakami usłyszałem podobną opinię, co mnie trochę podbudowało, bo myślałem ,że tak drastycznie osłabłem. Ostatnie odcinki próbowałem pocisnąć , ale jeszcze raz przekonałem się , że to nie ten dzień. Meta była poniekąd zbawiennym miejscem. Tuż za linią zabawiłem dłuższą chwilę rozmawiając z fotografem z fundacji, z której miałem koszulkę na ten bieg. W ten sposób doczekałem się kolegi Kazimierza, z którym to i jego córką przybyłem na to ściganie.



 Córka też biegła , ale zdecydowanie w dalszej stawce , bo powyżej 2 godzin. Zatem jak przebraliśmy się postanowiliśmy poobserwować ostatni odcinek trasy licząc ,że ją wypatrzymy. Wtedy postanowiłem sprawdzić w telefonie wyniki z biegu. Oczywiście czas z grubsza widziałem na wyświetlaczy , ale lokata i kategoria . Ku mojemu zaskoczeniu okazało się ,że z tym dość cienkim w mojej ocenie wynikiem , bo 1:20,08 w M-50 byłem trzeci , a że tylko parę minut brakowało do 12.30 do dekoracji postanowiłem odszukać sceny z podium i nieźle się zakręciłem, bo zabudowane ulice namiotami , balonami ,reklamami zmieniły jednak oblicze, a ja tu poza tym bywam naprawdę okazjonalnie to trochę połaziłem, ale udało się . Był nawet mały poślizg czasowy, zatem wszystko na spokojnie. Jak się następnie okazało dekoracja odbywała się kompleksowo tzn. panie i panowie z danej kategorii razem. Wygrał mój rywal z Wiązownej zdecydowanie, a jeszcze za nim znalazł się jeden kolega biegacz i z zaskoczenia ja. Było podium uznanie i chwała oraz po małym pucharku dla każdego i koniec radości . Tak można to podsumować.  Na szczęście w open coś się dostało zwycięzcom lepiej. W kategoriach jest symbolicznie. W tym wymiarze organizacyjnym wielkich imprez, też dogoniliśmy zachodnią masówkę, domniemam, bo przyjemności nagradzania za granicą nie doświadczałem.