niedziela, 27 lipca 2014

Brak argumentów na wykręty i zakazy, czyli Parkrun wita nas.

       

   
            Parkrun jest tą właśnie imprezą , że nie jestem w stanie znaleźć wykrętnych argumentów , by tam nie pobiec. No chyba , że start w imprezie innego wymiaru. A z kolei i ci, co powiedzieć ,by chcieli, że szkoda czasu i pieniędzy ,też za specjalnie nie mają czym się podeprzeć. Bo w końcu jest blisko, dosyć rano, ale nie za rano .Dzień nie jest rozwalony. Nie ma ceregieli z pakietami i takimi tam innymi rytuałami. O kasie nikt nie wspomina. Jedynie , ale to nawet z przyzwoitości , można powolontariować zamiast startować, na przykład w ramach kontuzji, której nikomu nie życzę , czyli może krótkiej niedyspozycji załóżmy po imrezowej. Dlatego ostatnio wkomponowałem sobie te starty ostatni w trening, który staram się realizować i traktuję je jako bieg tempowy, a zarazem sprawdzian, bo jak by nie było w warunkach startowych, co ułatwia spięcie się poprzez rywalizację.  Pierwsze dwa biegi , rezultatami czasowymi były bardzo zbliżone do siebie, nawet drugi był gorszy o 5 sek., ale trzeci już lepszy od drugiego o 21 sek., a ostatni , jak na dzień dzisiejszy lepszy od poprzedniego ,na razie nieoficjalnie o 4 sek., co mogę uznać, że wszystko idzie w dobrym kierunku, zważywszy, że obciążenia treningowe też ulegają jednak nieznacznemu zwiększeniu, a i jakieś zmęczenie też może się kumulować . Z kolei pogoda jaka nas raczy, na tych biegach pomimo dość porannej pory jest zdecydowanie letnia, jedynie krótki dystans 5 kilometrów, pozwala na trochę szaleństwa. We wszystkich tych startach nie ukrywam, że staram się sugerować poczynaniami rywali z ,którymi się ścigam, jednak nie dając się ponieść zbytnio , szczególnie w początkowej fazie, a  co łatwo popełnić. Z racji, że na ostatnich dwóch edycjach ekipa z którą rywalizuję jest dość stała, to z dużą dozą prawdopodobieństwa ,mogę przewidzieć jak to będzie wyglądało na trasie. Przedostatnio tj. 19.07 kolega Ryszard i Rafał nie stanowili dla mnie zagadki jednak trafił się jeszcze młody ścigacz, który rozpoczął równo ,dynamicznie i z głową. I to w zasadzie moja rywalizacja na trasie skupiona była na jego osobie, gdyż dwaj panowie R zdecydowanie wysunęli się na czołówkę. W pewnej odległości za nimi biegł Młody. Ja wczułem się w swoją dyspozycję i ciągnąłem co mogłem. Na kilometr przed metą nieoczekiwanie dogoniłem Młodego, ale zdawałem sobie sprawę z obserwacji jego biegu, że to z jego strony, tylko drobne zwolnienie, może odpoczynkowe, by jak do dojdę mieć z kim pociągnąć i dać żaru na koniec , jak zresztą się stało, a moje próby dorównania mu zczezły jednak na czwartym miejscu, co trochę jednak było do przewidzenia. Natomiast w ostatniej edycji z 26.07 ,kolegi Młodego nie było ale był Rafał, co przybiegł drugi za również obecnym Ryszardem. Moja taktyka nie uległa zmianie w stosunku do poprzedniej edycji. Po prostu lecieć swoje , ale mocno pracować na swój rezultat. Tu zdecydowanie ostro zaczął Ryszard i nie oczekiwanie, czemu sam się dziwiłem, moja osoba. Po pewnym dystansie dołączył do mnie, drobnokroczący zawodnik z napisem WTC, na plecach, czyli jak domniemam Warszawskie Towarzystwo Cyklistów, co dla mnie wyjaśniło technikę biegu jaką reprezentował . Za chwilę pojawił się i Rafał i tak trójką trochę  lecieliśmy.


  Jednak Rafał nabrał rozpędu i ruszył w gonitwę za Ryszardem, a mnie udało się odseparować kolegę     Cyklistę ,jednak nie na długo, bo w jakimś przyśpieszeniu lekko mnie wyprzedził. Jednak nie wpadałem w panikę , by ruszać za nim w pogoń, tym bardziej , że to był jeszcze trzeci kilometr. Pomyślałem, że jeśli jest taki mocny to nie ma sensu się szarpać. Spokój zaprocentował , bo po krótkim dość odcinku Cyklista jednak spuchł, a ja robiąc swoje zacząłem zbliżać się do Ryszarda łykniętego już przez Rafała. Nawet nie miałem złudzeń, że go wyprzedzę ,ale postanowiłem wykorzystać go jako pacemakera, by uzyskać jak najlepszy rezultat na dzień dzisiejszy. Temat zrealizował się tak jak podejrzewałem.


 Po zerknięciu na własny stoper po przekroczeniu mety wiedziałem ,że jest super, bo lepiej niż poprzednio. Co jakiś czas na niektórych edycjach pojawiają się oznaczenia kilometrowe na trasie , które pozwalają na pewne rozplanowanie i monitoring przebiegu rywalizacji ,dlatego mogłem w miarę określić w którym momencie działo się coś ciekawego z moje perspektywy.

sobota, 12 lipca 2014

Powrót na Parkrun. 5 i 12 lipca 2014

Po długiej przerwie, spowodowanej wysypem różnych imprez biegowych , które obstawialiśmy, nie mogło być inaczej tylko zaznaczyliśmy się sporą absencją na parkrunie. Dlatego jak tylko okazało się ,a to pewnie za przyczynkiem też wakacyjnej pory ,że nie wyjeżdżamy na dalsze trasy biegowe, mamy okienko startowe, to jak nic postanowiliśmy pojawić się na Skaryszaku ,by przewentylować płuca i odczuć znowu tą pozytywna energię , która tam panuje. I nie zawiedliśmy się , każdy robił swoje , pojawiło się ,parę nowych osób, zatem było się z kim pościgać w nowej konfiguracji. Priorytetowym od paru lat jest dla nas start w naszym lokalnym biegu organizowanym na okoliczność „Cudu nad Wisłą” ,czyli 15 sierpnia, i to co robimy to tak pomału pod tym kątem. W tym roku będzie nowa trasa, zatem nawet dla tych , których znudziło poprzednie bieganie, naprzemiennie co roku pomiędzy Ossowem , a Radzyminem ta edycja nabiera atrakcyjności. Tym bardziej ,że kończy się i zaczyna w Radzyminie, w siedzibie poniekąd głównego organizatora od lat, Radzymińskiego Ośrodka Kultury i Sportu pod przewodnictwem pana Mirosława Jusińskiego. Trzeba zatem sprawdzić , czy będzie jakiś postęp ,czy nie. Dlatego bez względu czy ktoś z naszego kręgu realizuje jakiś plan , czy nie, warto sprawdzić swoją szybkość w okolicznościach parkrunowych. Piątego lipca pobiegało 89 osób, to i tak sporo jak na wczesną i wakacyjną porę. Szczególnych faworytów nie zauważyłem, a nawet ja byłem przez niektórych wypychany do tej roli. Standardowo biegliśmy dwa kółeczka z dogrywką , a nowum w tej edycji były oznaczenia kilometrów, co mogło stanowić pewne ułatwienie dla bez gepeesowców,   takich jak choć by ja. Bieg jak wspomniałem traktuję jako element treningowy , konkretnie tempowy, co jest zdecydowanie łatwiej osiągnąć w warunkach startowych. W moim planie , co prawda powinien się on odbywać w niedzielę jednak nic słusznego do ścigania w pobliżu nie odnalazłem i dlatego z przyjemnością pokazałem się w parku. Także tutaj występuje u mnie tzw. kumulacja zmęczenia, dlatego nic na siłę . Trzy czwarte dystansu biegłem za młodszym kolegą obserwując jego poczynania. Z resztą było widać ,że też jest chyba w jakimś cyklu,  chyba że się mylę. Biegło mi się dość komfortowo i dlatego w ostatniej fazie jakbym lekko przyśpieszył , bo kolega lekko został i tak dopadliśmy mety. Wyszedł niezły motywator , bo pierwsze miejsce, czyli jakaś dyspozycja pomimo wszystko jest. W następnym tygodniu 12 lipca ,pojawia się ze mną Kazik. W poprzednim był Paweł, zatem mamy ciągłość reprezentacji dwuosobowych. Pogada, była mżawka, tym razem mogła wystraszyć potencjalnych chętnych , gdyż frekwencja wypadła w obsadzie 55 osób, ale jakby mocniejszej. I jak się okazało , co sądziłem już przed biegiem, że w bezpośredniej rywalizacji, na pewno walki o czołowe lokaty nie ułatwi mi kolega Rafał z „Mort’a”. Choć pobiegł w zeszłym tygodniu, mocno maraton w górach, nie zmienia to faktu, że co młodość, to młodość. Bieg od początku w zasadzie prowadziłem ,co nie ułatwiało mi wejścia w optymalne tempo, gdyż tym razem też kumulowałem zmęczenie jednak po mocniejszym akcencie. Dla jasności , w ubiegłym tygodniu było 18X200m, a w tym 14x400 . Pierwsze kółko jakoś ciągnąłem , jednak potem słyszałem ,że lada chwila ktoś mnie dojdzie . Tak też się stało. Moja dyspozycja na ten dzię nie pozwalała mi nie stety podjąć walki, a jedynie starania ,by nie generować większej strat do kolegi Rafała , bo to on mnie śmignął. W takiej kolejności też wpadliśmy na metę . Analitycznie porównując rezultat ubiegły z aktualnym, to miałem stratę 5 sekund, zatem biorąc pod uwagę dyspozycję byłem zadowolony, bo pokazało to mi, potencjał na dalszą fazę treningową. Dlatego warto pojawiać się na park runie , by robić sobie i dla siebie ,co jakiś czas sprawdzianie w warunkach , jak by nie było ,startowych w miłych koleżeńskich okolicznościach dodatkowo.

niedziela, 6 lipca 2014

A mogło skończyć się na połówce, bo to Nocny Marek 28.06.2014.

     
          Zaczęliśmy o 21.00. Najpierw spokojnie ,honorowo ,bez szarpaniny. Jeszcze było coś widać, ale z każdą dosłownie chwilą bledło wraz z nadciągającymi ciężkimi chmurami. A żeby tego było mało, dało się słyszeć  grzmoty i widzieć wyładowania.  Choć zapowiedzi prognostyczne właśnie takie były. Poza tym moje złudzenia na słabą obsadę w tym biegu rychło się rozwiały, a jeszcze grubo przed startem zacząłem marzyć, by być choć w dziesiątce, jednak przegląd znajomych ścigaczy tego raczej nie gwarantował, a frekwencja jak na tę ofertę i okoliczności też mogła szokować. Prawie 400 osób. No cóż, po starcie honorowym szybko poszło na ostro. Początkowo uformowana czołówka ,jakieś 15 osób, biegła dość zachowawczo, by po trzecim zakręcie zdecydowanie się rozbujać i  porozrywać. A rozrywkowo nie było. Mokro ,ciemno i dziurawo. Lampy, gdzieś tam sporadycznie świeciły. Na newralgicznych punktach z reguły zakrętach, strażacy wykorzystując sprzęt oświetleniowi starali się nas" oświecić" , że po co nam to latanie nocne, ale z tego co zauważyłem bez skutecznie, pomimo, że niejednokrotnie słup światła ,co jednym pomagał ,drugim walił po oczach. Nie ma takiej światłości ,co by wszystkim podpasowała, pomyślałem sobie biegnąc z Tomkiem Roszkowskim, dając sobie spokój z gnającymi na czele i tymi za nimi. Walczyliśmy tak razem do trzeciego kilometra na pewno. Potem lekko odbiłem od kolegi i to może na jego szczęście, bo zbliżaliśmy się ,według mojej oceny, do połówki dystansu. Tu oprócz snopów światła pełzających tu i tam, borykałem się z zakroplonymi okularami, a co za tym idzie z jakąkolwiek widocznością . Naraz zakręt w prawo i szlaban .Okazuje się ,że wjazd do parku. Szlaban wziąłem z pierwszej wygodnej mi strony, a w parku czarno jak, wiemy gdzie . Na chwilę zdjąłem bryle w domyśle może będzie lepiej. A gdzie tam? Ciemno to ciemno. Jak już miałem je w rękach, to cośkolwiek przetarłem, uzyskując efekt raczej psychologicznej poprawy widoczności . Dosłownie leciałem po taśmach znaczących trasę i myślałem z zazdrością o Bogdanie Piątku ,który przed startem demonstrował mi swoją czołówkę, tym bardziej ,że podobną mam w domu. Myśli leciały szybko, nie wiem jak ja , ale rozwój akcji w parku był jeszcze szybszy. W prześwicie na główną drogę majaczyły postaci przy stolikach chyba z napojami. Serdecznie dość mam na tę chwilę wody zdążyłem pomyśleć, gdy do licha nie wiem co się stało, ale zaczynam tracić równowagę w pędzie podążającym do przodu. Takie zjawisko potknięcia. Nic tylko lecę na ryj. Jak to dobrze ,że szybkość myśli jest nie dościgniona, bo oto co się działo w mojej łepetynie wtedy: jak nic leżę, symptomy ,że będzie śledź. Czyli taki poślizg na płasko z poobdzieranymi łokciami i maską w najlepszym przypadku, no i gramolenie się by dalej może pobiec. Ta wizja przeraziła mnie, zatem prawie odruchowo, choć świadomie zastosowałem przewrót przez prawy bark, co pozwoliło mi błyskawicznie znów znaleźć się w pozycji biegowej. W pierwszych krokach po przewrotce odczuciowo sprawdziłem ,że wszystko w porządku, no i nic tylko minąć wodopój i opuścić park. Dobiegając do tego samego szlabanu, bo park pokonywaliśmy powiedzmy po kole, znów ten sam dylemat. Prawo czy lewo. Jakoś poszło i jak jeszcze pamiętam coś poza tym , to że opuszczając park dostrzegłem jak zapalają się zlokalizowane tam lampy. Limit niespodziewanych przeciwności na ten bieg ,pomyślałem ,że chyba się wyczerpał . Za szlabanem wpadłem na tę samą drogę ,którą do niego trafiłem. Tu była mijanka na tzw. agrafce. Kolega z Bobrów biegnący do parku krzyknął do mnie , że jestem dziesiąty. No nieźle, prawie jak w szacunkach. Dość sporą odległość przed sobą dostrzegałem dwóch zawodników. Starałem się nie tracić ich z pola widzenia ,na co pozwalała przestrzeń, powiedzmy jaśniejsza nad ulicami, choć noc się w końcu stawała. Separacja między mną ,a tymi dwoma jakby ulegała redukcji, a że zacząłem rozpoznawać w jednym z nich Hubercika, to zmobilizowało mnie tym bardziej i to, że z nim niewiele przegrałem w Białymstoku w półmaratonie. Tam nie dogoniłem go. Tu mogło być inaczej. No i było. Na około półtorej kilometra przed metą dołączyłem do tej dwójki. Postanowiłem trochę wyluzować i zrobić rozpoznanie przed atakiem, który tak czy owak miałem w planie. Postawiłem na dugi finisz wiedząc z autopsji , że bujanie się do ostatniej chwili z młodziakami może skończyć się na moją niekorzyść. Po zejściu z asfaltu ,był jeszcze nieutwardzony odcinek z powybijanymi muldkami, gdzie byłem jeszcze ciśnięty przez Hubercika, ale jak już wyszliśmy na asfalt wiedziałem ,że to już będzie końcówka dlatego starałem się trzymać , a nawet podkręcać tempo. Brama stadionu była coraz  bliżej , i jest zakręt w nią w lewo i tylko setka do mety i udało się. Gonitwa z ucieczką zakończona powodzeniem. To działa budująco. Za moment na metę wpada i Tomek ,z którym biegłem początek wyścigu. Powiedział mi, bo widział mój upadek, że po nim zrezygnuję z kontynuacji i jednak był zaskoczony . Ja powiedziałem mu,z kolei , że obecność jego ,za mną z tyłu zadziałała mobilizująco, no i się udało. Jak się okazało finalnie nasza drużyna KB-rebus.pl była trzecim zespołem w rywalizacji drużynowej. My czuliśmy się jednak jak pierwsi ,gdyż w przeciwieństwie do tych ekip, co były przed nami, tylko u nas punktowała pani, a konkretnie Patrycja Bereznowska, trzecia wśród pań. Ja byłem siódmy, a kolega z klubu Wojtek Pacaj dziesiąty. W naszym składzie wspierała nas jeszcze Beata Moćko. Wyścig pomimo, debiutu organizacyjnego, będziemy mile wspominać nie tylko z powodu uzyskanych lokat, ale również za atmosferę.

Tu jeszcze przed .
Podjum w kategorii.
Tu też przed i kolega 245 ,przezorny z czołówką.

          PS. Chcąc mieć jasność sytuacji, co było przyczyną mojego potknięcia, udając się w sobotę na   Parkrun , zahaczyłem o ten park celem dokonania wizji lokalnej. Jak sądzę znalazłem to ,na co     nastąpnąłem w trakcie tego wyścigu. Po ciemku w parku nie było mowy o monitorowaniu podłoża i takie nastąpnięcie spowodowało zachwianie równowagi , bo mięśnie nie były przygotowane na wcześniejszy kontakt stopy z podłożem ,co w tym przypadku wystąpiło, ze wszystkimi dalszymi konsekwencjami w postaci kontrolowanego upadku, ale podłoża już nie. Porady Krzysztofa Kondratowicza ,prekursora polskiego ju-jutsu, choć się bardzo nie zaawansowałem , nie poszły na marne.

wtorek, 1 lipca 2014

Brak szybkości, brak szczęścia, brak szabli !

   
  Po nocnej masakrze w Markach i to wcale nie związanej z wyskokową imprezą ,a biegową pod tytułem Nocny Marek oraz krótkim sennym relaksie od pierwszej do szóstej ,pada pytanie : jak tu się wyspać . Pada standardowa odpowiedź : szybko ! Tyle razy byłem kuszony przez Dreptaków z Mińska na jakiś ich bieg , że w końcu popadło na imprezę z nienacka czyli , „Bieg o Szablę sierżanta Dobrowolskiego” 29 czerwca 2014. Zapisy na miejscu od 11 przy miejskim stadionie, gdzie w sąsiedztwie na drodze do lasu zlokalizowany był start. Rano , kiedy jeszcze byłem zaabsorbowany wykonywaniem obowiązków służbowych było dość chłodno, bo około 15 stopni i popadywało, ale po sprawdzeniu internetowych typowań pogodowych na Mińsk, okazywało się , że będzie pogodnie i powyżej 20 stopni, zatem zapadła decyzja ,by się tam zameldować. Na miejscu prognoza jak najbardziej sprawdziła się i początkowo , było nawet dusznowato, a może to dusiły mnie doznania z Nocnego Marka ? Dlatego na rozruchowej rozgrzewce była masakra i byłem podziwu dla lekkości z jaką poruszali się inni. Start ostry poprzedzony był startem honorowym z pod pałacyku w którym mieści się Muzeum 7 Pułku Ułanów Lubelskich i tam przybliżono nam postać sierżanta Dobrowolskiego,  po czym wystrzał z działka dał znak do startu honorowego. I po dosłownie przebiegnięci na drugą stronę ulicy, w ciągu minuty byliśmy na starcie ostrym.  To był kros w prostej formule od punktu A ,do punktu B.  Punkt A to stadion, potem około 11 kilometrów i jest punkt B, czyli hotel Ekwos z całą infrastrukturą , a tym razem i metą . Choć frekwencja nie była oszałamiająca ja już na wstępie wiedziałem komu trzeba będzie ustąpić pierwszeństwa, a rozgrzewkowa zadyszka nie pozwalała wiele sobie obiecywać. Także pocieszyłem się zajęciem pierwszego miejsca na starcie, by sobie poprawić humor na wstępie.
 Nastąpiła wspólna odliczanka od pięciu w dół i pobiegliśmy. Na początku prosta około pól kilometra, dość szeroka by potem skręcić w prawo i potem w lewo przez mostek i już wąski podbieg do góry .

 Tu już stawka się rozciągnęła . Dwójka zawodników ostro pociągnęła do przodu i za nimi trzeci ,z którym na początkowej prostej przez chwilę pogadałem, że raczej nie moje tempo tych pierwszych, natomiast on podjął próbę podpięcia się pod nich i z lekka oddalił się ode mnie i reszty stawki. Trasa wiodła duktami leśnymi i polnymi . Był i odcinek może kilometrowy szosą tak w połowie stawki, gdzie widziałem już ,że się przybliżam do trzeciego. Na tym odcinku trafił się rowerzysta tzw. zakupowy , którego przez moment potraktowałem jako pacemakera  .Jednak wyprzedziłem go jeszcze przed skrętem w polną drogę . Potem na odcinku około dwóch kilometrów dogoniłem i wyprzedziłem kolegę, który walczył o trzecią pozycję jednak trochę osłabł. Dobiegając do krzyżówki z kapliczką, patrzę a przede mną ten sam rowerzysta którego kilkanaście minut temu wyprzedzałem. Fatamorgana , czy co ? Ale nie on pojechał dalej asfaltem,  a nasza trasa wiodła duktem ,do którego później dochodziła też ta droga. Tu już miałem wypracowaną trzecią pozycję , ale pomimo zmęczenia trzymałem swoje tempo na którym się skupiłem i w pewnym momencie po wyjściu z lasu, wbiegam na krótki odcinek wiejskiej drogi z zagrodą po mojej prawej. Droga wiejska wraz z końcem zagrody przeszła w utwardzoną żwirówkę na której wypatrzyłem jadący po prawej stronie przede mną szarą osobówkę podobną do, tej która stała na trudniejszych zakrętach i pomyślałem sobie ,że jedzie za pierwszymi  , których nie widziałem sądząc ,ze w biegli na teren obiektu , który widziałem w oddali po prawej stronie drogi. I tak sobie miarowo lecę ciesząc się ,że za chwilę będzie mety kiedy dojeżdża do mnie od tyłu człowiek na skuterze i mówi ,że pobiegłem za daleko i zaczął nawracać . Ja jak nic wskoczyłem na siodełko za nim i jedziemy z powrotem , po drodze do wyprzedzonego kolegi mówię żeby zawracał i czekał na skuter. Zostałem podwieziony całkiem prosto do bramy na posesję hotelu, gdzie jeszcze pokonałem jakieś dwieście metrów widząc biegnących przede mną innych zawodników w tym i Mariusza z Dreptaków, który widział zapewne sytuację , bo powiedział, że odstępuje mi trzecie miejsce.  Pierwszych zapewne pilotował rower zatem nie mieli wątpliwości gdzie skręcić . Zakręt w tę bramę ,osłoniętą trochę drzewami, był pod kątem ostrym ,a  i sama brama lekko w głębi. Oznaczenia wiszącymi taśmami były ,ale tylko z prawej strony , co w tej konfiguracji i moim zasugerowanym autem, a i zmęczeniem spowodowało ,że pognałem dalej prosto. Podobnym sugestiom ,z resztą uległ i kolega za mną. No cóż nic się nie stało. Pobiegło się nad dystans i gratis przejażdżka skuterem była.

 Oczekując na zakończenie degustowaliśmy zabezpieczone wiktuały, przy wsparciu personelu hotelowego obiektu.


 Poza tym można było zapoznać się z obiektami i sprzętami wiejskiego skansenu jak i zwierzątkami tam hodowanymi, może nie wszystkie wpisujące się w folklor, ale przydające atrakcji na pewno.

 Główna nagroda w postaci trzech egzemplarzy repliki szabli powędrowała do pierwszego pana i pani oraz w wyniku losowania została w rękach jednego z przedstawicieli miejscowego klubu Dreptak. Ja wylosowałem mapę okolic, jak powiedział organizator, bym następnym razem się nie zapodział. Będąc trzecim dostałem też medal, wszyscy natomiast,  jako pamiątkę z tego biegu, dostali miniaturki szabli ozdobnej generała Władysława Sikorskiego.


 Bardzo oryginalny akcent. Z tego co się zorientowałem w kolekcji do zbioru jest jeszcze siedem egzemplarzy białej broni zatem może następny egzemplarz będzie za rok ? Czego sobie, organizatorom i biegaczom w szczególności życzę !