wtorek, 21 lutego 2017

III Półmaraton Leśny-Leśnictwo Orło 18.02.2017









    W okolicach Ostrowi Mazowieckiej miałem okazję biegać parę razy i to właśnie w warunkach leśnych. Miało to miejsce w Jasienicy na biegu św.Rocha czy w Sadownem i zawsze wracałem z miłymi wrażeniami . Dlatego ,kiedy otrzymałem informację od kolegi Tomka, rywala z tras biegowych, długo się nie zastanawiałem, pomimo że to trochę dystans dla mnie na wyrost zważywszy mój powrót po naprawie łękotki. Ostatnie trzy tygodnie w miarę solidnie przepracowane pozwalały na robienie pewnych założeń, szczególnie po zebraniu doświadczenia z biegu w Stoczku. Na liście startowej oprócz kolegi Tomka, w który widziałem mocnego rywala dopatrzyłem się kolegi Arkadiusza Szczotka z którym ewidentnie przegrałem 5 w biegu Policz się z cukrzycą w Kobyłce. Obaj koledzy stanowili dla mnie wyzwanie, bo jeśli chodzi o Tomka ,to z kolei ja z nim wygrałem w Legionowskim biegu Mikołajkowym. Czyli zapowiadało się ciekawie.






          Po przybyciu na miejsce okazało się że pomimo początkowej odwilży w tutejszych ostępach leśnych zima trzyma się dobrze i dookoła jest biało. Zawody miały odbywać się na trzech pętlach ,z możliwością pokonania krótszego dystansu. Lubię takie konfiguracje ,bo daje mi to możliwość poznania trasy i ewentualne rozplanowanie już w trakcie wyścigu dalszej taktyki. Organizatorzy, leśniczy stanęli na wysokości zadania , bo zapewnione było szerokie spektrum atrakcji poza biegowych. Było fajne ognisko ,już witające przybywających uczestników i był zapewniony kulig na dwu rodzajach sań ciągnionych przez kultowego Ursusa ze znaczkiem BMW ;). Zatem nie można było się nudzić ,nie można było zmarznąć.



      A temperatura oscylowała w tym dniu lekko powyżej zera, jednak gruntowa zmarźlina dobrze jeszcze trzymała i jak się okazało niektóre odcinki trasy były ciężkie przez wałkujący się śnieg, czasami zlodowacenia jak i muldy , ale to były atrakcje dla wszystkich wytrwałych na trzy pętle. Dodatkowo tuż przed startem zaczęło lekko mżyć. Sygnałem startowym miał być wystrzał z rzuconej racy, ale wilgoć mżawki skutecznie mu zapobiegła i nie obyło się bez tradycyjnego odliczania i tak jednak wystartowaliśmy.




















         W tym momencie zacząłem wdrażać "uknuty" plan na ten wyścig, który z grubsza przedstawiał się tak. Nie będę się wysilał w początkowej fazie, co najmiej pierwsze okrążenie ,czyli siedem kilometrów. Dopiero potem po zdobyciu rozeznania, będę próbował zdziałać coś więcej mając już zebrane informacje. I tak też było. Jak przypuszczałem kolega Tomek zdecydowanie wyciął do przodu ,za nim jeszcze kolega Arek i jeszcze paru zawodników. Jednak ci inni dość szybko odpadli, co spokojnie monitorowałem nie tracąc na razie dystansu. Po około kilometrze ,tak sądzę, wyprzedził mnie jeden gość i dość swobodnie doszedł będących przede mną Tomka i Arka. Ich też łyknął ,choć Tomek jeszcze trochę go trzymał. Po tym dystansie wiedziałem,że raczej bardziej nie będę się spinał ,bo trasa jeśli chodzi o podłoże była męcząca i będę naprawdę zadowolony jeśli to tempo dociągnę do końca. Po tej sytuacji byłem na czwartej pozycji z dość sporą separacją ,ale zważywszy na dystans jeszcze do pokonania nie myślałem o jakimś odpuszczaniu, tylko o robieniu tzw. swojego. Na finiszu pierwszej pętli jako czwarty wpadałem w szpaler płonących pniaków, co robiło bardzo oryginalną atmosferę.





      Dla tego pozwoliłem sobie na lekki performance. Już po nie całym kilometrze kilometrze drugiej pętli dogoniłem kolegę Arka, który ewidentnie zwolnił "na pogadanie". No i tak było ,a ostatecznie przedstawiłem mu mój plan na dalszą trasę, czyli ,nie wiem jak on ,ale ja nie odpuszczam i pomimo sporej ucieczki będę gonił Tomka i chce to niech dołącza i będziemy współpracować. Przez pewien czas kolega się trzymał, jednak potem zaczął zostawać , a ja jakbym zaczął niwelować stratę. Może i tak było, a faktem było na pewno ,że na finiszu drugiej pętli byłem trzeci. Po minięciu płonącego szpaleru pozbyłem się czapki i rękawiczek.



             Na szczęście już wcześniej przestało mżyć, bo zawalało mi rosą okulary i musiałem je przecierać. Na trzecim kółku próbowałem się spiąć , bo zauważyłem ,że Tomek mi ucieka, ale za wiele z tego nie wychodziło, ale z drugiej strony za specjalnie nie wiedziałem, co tam słychać u wyprzedzonego kolegi. Zatem nie pozostawało mi nic tylko ciągnąć tempo do końca. No i jednak nic się już do mety nie zmieniło i jak się okazało z czasem 1:29,14 byłem już oficjalnie trzeci. Podwójnie byłem zadowolony , bo liczyłem na zejście poniżej 1:30 i też się udało. Drugi był Tomek z czasem 1;27,25 , a zawody wygrał Krzysztof Krukowski z czasem 1:25,50.







       Na lepiej dziś nie było mnie stać, ale za to na więcej i załapałem się na jeszcze jedną pętlę ,czyli 7 kilometrów ale na sankach kulikowych z dziatwą która biegała w krótszych biegach przed nami.  Po przewietrzeniu się na sankach, oferowany posiłek w postaci grochówki i własnoręcznie upieczonej ,swojskiej kiełbaski smakował wyjątkowo. Aż się nasunęła taka refleksja, że warto biegać dla takich posiłków. A po konsumpcji nastąpiła dekoracja zwycięzców w kategoriach młodzieżowych i biegu głównego. Po oficjalnych punktach programu można było jeszcze zostać i spędzić miło czas przy zimowym ognisku, z czego chętni i mogący skorzystali i miło wspominają ;) .