sobota, 19 listopada 2016

Poznański dublet 11,12.11.2016.




Główną zachętą ,by uczestniczyć w poznańskim biegu niepodległościowym było ,że to pierwsza edycja z ciekawym medalem w formie mini miecza. Dodatkowym argumentem była kompilacja terminu. Pierwszy Poznański Bieg Niepodległości odbywał się oczywiście 11 listopada, ale to był piątek, zatem przy odpowiednim zorganizowaniu obowiązków służbowych i pozostaniu dzień dłużej nadarzała się okazja do zaliczenia poznańskiej trasy parkrunowej na Cytadeli. I taki właśnie był plan. W Poznaniu znalazłem się po południu w czwartek i niemalże bezpośrednio z dworca odebrałem bezproblemowo pakiet startowy w biurze zawodów zlokalizowanym na terenie poznańskich targów dosłownie visa vis dworca. Po tym spokojnie mogłem się rozlokować w hotelu zlokalizowanym przy Starym Browarze ,teraz centrum handlowe i udać się na marcińskie rogale ,będące nieodzownym elementem jutrzejszego święta ,święta Św. Marcina obchodzonego tutaj równolegle z obchodami Święta Niepodległości. Hotel odległy był od dworca około półtorej kilometra, czyli wszystko było w zasięgu ręki. Do jutrzejszego miejsca startowego było nawet trochę bliżej niż do dworca. Jako ,że było już późne popołudnie, a prawie wieczór , po degustacji kultowych rogali z przetestowanej w latach ubiegłych cukierni pozostawało się poddać relaksowi przed jutrzejszym biegiem. Głównym założeniem na bieg, rozgrywany na dystansie dziesięciu kilometrów, było zejście poniżej 40 minut z zamiarem może poprawienia wyniku z przed trzech tygodni z Torunia ,czyli 38:34. Piątkowy ranek zacząłem od przygotowania akcesoriów biegowych, z przypięciem numeru oraz sprawdzeniem i dostosowaniem ubioru do panujących warunków pogodowych.

A pogoda choć jesienna zapowiadała się pozytywnie w aspekcie biegowym. Około 2 stopni powyżej zera i bez wietrznie z dużym zachmurzeniem. O godzinie siódmej ruszyliśmy na hotelowe śniadanie i tu popełniłem wstęp do eksperymentu żywieniowego przed biegiem. Po prostu przesadziłem z ilością i jakością. Ilość to wiadomo dużo ,a jakość to wędlina, której kiedyś przed startami unikałem. Ale stało się. Słabość charakteru nie pozwoliła powstrzymać się przed obfitością oferty hotelowego śniadania. Pocieszałem się ,że start jest o godzinie dziesiątej i jeszcze wszystko się ułoży, a przed dziewiątą należało udać się na start. Przy kompletowaniu akcesoriów stwierdziłem brak czujnika serca ,pasek miałem ,jednak samego czujnika odpinanego zabrakło. Zatem rejestracja nie będzie pełna. Po opuszczeniu hotelu dało się odczuć ,że jest chłodno , ale jednocześnie dość komfortowo w kontekście biegowym. Ostatnio trochę brakuje mi wybiegania na zewnątrz stąd postanowiłem biec "na długo" choć spokojnie można obrać krótką opcję. W obawie przed zimnem, a zwłaszcza wiatrem, który by je potęgował zabezpieczyłem się w koszulkę" wyrzutówkę " i foliowy worek, ale jak wspomniałem worek okazał się absolutnie zbędny ,a z koszulki korzystałem tylko na rozgrzewce ,pozbywając się jej na kilka chwil przed startem.
Start poprzedziło odśpiewanie Hymnu i ruszyliśmy. Ustawiony byłem w początku stawki ,zresztą zgodnie z oznaczeniami strefowymi, gdzieś około piątego rzędu. Wynikało to z kalkulacji, że być może uda mi się znaleźć w pierwszej pięćdziesiątce i wówczas brany jest czas brutto, a powyżej  netto , co może w rywalizacji o ostateczną lokatę mieć decydujące znaczenie, o czym się kiedyś przekonałem w Biegu Mikołajkowym w Toruniu i mając lepszy czas netto przegrałem podium w kategorii.




 Początkowa część biegu ewidentnie nakręcała wielu zawodników , bo profil trasy był z górki. Ja też pozwoliłem sobie na tzw. puszczenie nogi ,ale po dwóch kilometrach intuicyjnie zredukowałem tempo. Trasa poprowadzona była w formie około dwukilometrowego dobiegu, potem jednej pętli i powrocie po niemalże tym samym dobiegu co na początku jednak z trochę inną lokalizacją mety, ale przy skrzyżowaniu na którym też był start.



Niebawem po starcie zacząłem odczuwać skutki szalonego śniadania w postaci kwaśności w dołku i symptomów kolki w lewym boku. Jednak na szczęście te złe objawy ustąpiły i mogłem całkowicie skupić się na wyścigu. Bieg starałem się poprowadzić w miarę równo, i prawie by  mi się udało gdyby nie końcówka. Jak wspomniałem wyjątkowo lekko leciało się na początku jednak ta sama trasa w drugą stronę i na zmęczeniu okazała się dla mnie mocno wymagająca.





Kosztowało mnie to nie mało trudu ,by nie stracić dużo tempa , ale spadek był ewidentnie odczuwalny. Ulga przyszła po zakręcie w prawo kiedy do pokonania zostało może dwieście metrów ,ale już na płasko. Tu mogłem trochę jeszcze się przyłożyć , by chociaż efektownie zaliczyć finisz. Za metą czekał medal , woda i rogalik .







Okazało się , że tak całkowicie się nie wykończyłem, bo po wrzuceniu spodni i kurtki szybko i sprawnie wróciliśmy do hotelu ,gdzie mogłem się odświeżyć. W międzyczasie dotarł do mnie sms z wynikami i okazało się ,że zająłem 60 lokatę, co było trochę poniżej moich oczekiwań , ale osiągnięty czas 37:35 zagwarantował mi pierwsze miejsce w mojej kategorii. Moi rywale w kategorii zajęli kolejno 67 i 112 miejsce.


Znając rezultaty, udaliśmy z powrotem w rejon startu ,gdzie przy zamku zlokalizowane było zakończenie. Dzięki temu ,że zajmując promowane miejsce w kategorii i należało uczestniczyć w dekoracji, mogłem zapoznać się z pozostałymi zwycięzcami i nawet cyknąć sobie fotkę.
Bieg wygrał w open Bartosz Nowicki z czasem 31:06 ,a wśród pań Katarzyna Kowalska 35:09. Bezpośrednio po dekoracjach udaliśmy się zwiedzanie Jarmarku zainscenizowanego na ulicy Św. Marcina i jego imienia zresztą. Ulica ta w tym dniu zamknięta była dla ruchu kołowego . Oczywiście jak to w takich okolicznościach oferta różności była wielka, ale dało się zauważyć dużo elementów nawiązujących do czasów średniowiecznych z których to wywodził się Św. Marcin ,patron poznańskiego święta.




Elementem nieodzownie związanym i kojarzącym się z tym świętem jest rogal świętomarciński i potrawy z gęsiny i gęsiną, czego nie omieszkaliśmy oczywiście spróbować, a rogali jeszcze wieźć do domu dla znajomych , którzy polecili się ,by o nich w tej kwestii pamiętać. To był, można powiedzieć, intensywnie spędzony dzień, tak pod kątem sportowym jak i turystycznym. Coraz bardziej zaczynają mi się podobać wyjazdy na biegi krótsze . Człowiek się tak nie eksploatuje i ma siłę ,chęci i czas na pozasportowe atrakcje. Jednak na drugi dzień, czyli sobotę, planowałem ,dosłownie zaliczyć poznański parkrun , który zlokalizowany jest na Cytadeli, obok której prowadziła trasa niepodległościowego biegu . Tym razem doświadczony wrażeniami po obfitym śniadaniu, rano zdecydowanie zastosowałem reżim ilościowo-jakościowy, bo start jak to w parkrunie jest wcześniej, bo o godzinie dziewiątej. Do Cytadeli i całego obiektu parkowo-cmentarnego mieliśmy około trzech kilometrów. Dlatego ruszyliśmy zaraz po ósmej. Po drodze spotkaliśmy maszerującego w kierunku obranym również przez nas ,kolegę częściowo ubranego na biegowo. Zagadując go, dowiedziałem się ,że też jest parkrunowiczem i już wiedziałem ,że nie będę musiał się trudzić w odnalezieniu lokalizacji,  która z resztą zakamuflowana nie była. Pogoda była nawet trochę fajniejsza niż wczorajsza, bo chociaż czuć było rześkość powietrza to zdecydowanie przebijały się promienie słoneczne. Po dotarciu na miejsce zlokalizowane prawie po sąsiedzku obelisku wzniesionego na cześć żołnierzy sowieckich poległych i wielu pochowanych w tym miejscu, zdjąłem wierzchnie okrycie i lekko się rozgrzałem.
Ładnych parę lat temu ,nazwijmy to , miałem przyjemność ,też jesienną porą , grabić liście na wspomnianym cmentarzu ,a teraz mogłem poznać to miejsce od innej całkiem strony i robiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie, tak jak i biegowe towarzystwo zbierające się w miejscu zbiórki . Tu też zlokalizowana była meta, natomiast start odbywał się z innego odległego jakieś sto metrów. Do przebiegnięcia były dwie pętle po asfaltowych alejkach. Trasa trochę odbiegała od tej standardowej, ze względu na prowadzone remonty.


Frekwencja dosyć wysoka ,bo 198 osób. Może dlatego ,że w Poznaniu jest jedna lokalizacja parkrunowa, a w Warszawie , gdzie biegam chyba cztery. Atmosfera od samego początku okazywała się mocno przyjacielska i było zdecydowanie widać ,że dziś świętuje koleżanka Renata ,o której imieninach pamiętali inni parkrunowicze. Moją uwagę zwrócił również wysoko postawiony profesjonalizm zabezpieczenia technicznego obsługi zawodów, bo nie sądzę ,że często spotyka się na tej rangi wyścigach wyświetlające zegary pomiarowe.

Z tego też powodu pomimo zmęczenia postanowiłem się zmobilizować i pobiec na ile mnie stać , pomimo całokształtu wczorajszych wydarzeń. Tuż po starcie było przez chwilę z górki i można się było nakręcić potem było płasko do pierwszego ostrego zakrętu w lewo za którym przywitał mnie podbieg, który ostudził moje szybkościowe zapędy i pozwoliliśmy mocno odejść czołówce. Przez chwilę biegłem z       kolegą ,który zapytał czy biegniemy na dwadzieścia ,no ja mówię ,że tak, ale nie kontrolowałem tempa i po pewnym czasie kolegę zostawiłem, co pozwoliło mi przypuszczać, że jest trochę szybciej niż 4/km. Po pierwszej pętli miałem już pełne rozeznanie co do trasy i muszę stwierdzić ,że jest wymagająca .









Dają się odczuć szczególnie podbiegi, będące ostatnio moją zmorą . Jest też mocny , krótki zbieg pod kładką i parę zakrętów, ale nie wszystkie tak ostre jak ten pierwszy. Tak jak na wczorajszy bieg miałem nadzieję ,że znajdę się w pięćdziesiątce ,tak tutaj liczyłem na lokatę w dziesiątce . No i w tym przypadku udało się ,byłem szósty z czasem 19:18, co w tym dniu ,w tej dyspozycji i na tej trasie mogło być dla mnie satysfakcjonujące.





Na zakończenie była jakaś herbatka i jakieś ciasto, ale jako desant z warszawskiego nie wkręcałem się w towarzystwo i lada po biegu poszliśmy trochę rozpoznać rozległy teren ,po którego małej cząstce przed chwilą biegałem.    





      W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze trochę o starówkę ,no i po odebraniu zamówionych w cukierni "Elite" rogali zbieraliśmy się do powrotu. A jak się okazało wracając mieliśmy w naszym przedziale też uczestniczkę biegu niepodległościowego i można było podzielić się punktami widzenia z różnej perspektywy. Czyli początek , koniec stawki , panie ,panowie ,klimat imprezy itd, itp. Dawno tak fajnie i aktywnie  nie spędziłem weekendu. Jeśli ktoś lubi imprezy biegowe bez zbytniego zadęcia i nie jest notorycznym malkontentem może śmiało przybywać w przyszłym roku.