czwartek, 12 listopada 2015

"I Bieg Niepodległości" w Janówku ,8.11.2015

Pan Dariusz powinien nie biegać, by dać pełną szansę na regenerację swojego sponiewieranego lewego stawu kolanowego ,oględnie mówiąc. No i nie biega , a jedynie kontrolnie startuje i to tylko głównie na piątki. Parcie na zajmowanie miejsc w tej sytuacji należy wykluczyć, bo forma leci w dół, ale na zdrową dawkę emocji można liczyć tylko na zawodach. Tym razem padło na Janówek i ich     " I Bieg Niepodległości" na pięciokilometrowej, krosowej trasie. Taka nowa inicjatywa w rozbieganej gminie Wieliszew. Impreza jak nic wpisała się też w cykl , tu mnie jeszcze nie było, czyli kolejny argument, by jednak się tu pojawić. Tradycyjnie dla tej gminy, przed biegiem głównym był bieg dla dzieci i młodzieży na krótszym dystansie 1918 m. Odbywało się to ze startu wspólnego , ale dzięki czipom, łatwy był podział na kategorie. Poza bieganiem w międzyczasie była możliwość wzięcia udziału w konkursie historycznym, polegającym na udzieleniu odpowiedzi na 16 pytań. Wybór następował z pośród trzech propozycji, by było łatwiej, a i tak było trudno. Pytania po prostu tendencyjne.

 Pogoda natomiast tego dnia była bez zarzutu ,szczególnie przez okno, bo na zewnątrz wiało niemiłosiernie. Jedynie temperatura powyżej 10° trochę to rekompensowała. Dlatego ,można  było startować na krótko. Ja wybrałem ubiór mieszany ,góra krótka , dół cienki, ale długi. Długi dla tego , by zamaskować opaskę stabilizującą kolano . Balon startowy przymocowany był do bramki z której mieliśmy startować,a i tak chciał odlecieć.


Przed wystrzałem miałem już wytypowanego faworyta, prawie pewniaka. Co do pozostałych, mocno wystylizowanych na sposób piłkarski młodzieńców mogłem czuć respekt. Zakładałem ,że ci ambitniejsi mogą być jednak wybiegani i 5 mogą  dobrze ogarniać. Ogólne założenia na bieg, to nie walczyć z wiatrem i w miarę warunków biec w grupie szczególnie w początkowej fazie.

A początek biegu polegał na dobiegnięciu do bramy z której zakręcaliśmy w lewo na lokalną asfaltową drogę, by po krótkim odcinku skręcić w prawo w asfaltowy chodnik prowadzący przez otwartą ,łąkową przestrzeń z lekkim podbiegiem w końcówce tego odcinka. Tam już było widać przewagę typowanego lidera i dwie grupy poscigowe. Byłem w tej drugiej licząc na osłonę od wiatru. Tempo jej jednak było dość słabe, że szybko dobiłem do tej pierwszej, którą jednak też opóściłem z tego samego powodu. W poczynaniach tych towarzyszył mi młody zawodnik biegnacy zresztą przez pewien czas przede mną. Jednak przed końcem chodnika byłem już na drugiej pozycji , starając się jak najmniej stracić do lidera, który jednak swobodnie uciekał.
Po lekkim wbiegu pod górkę , odbijamy w prawo w zalesiony teren z podłożem częściowo w postaci betonowych jombów. Takie duże płyty. Po opuszczeniu lasu czekał nas odcinek wzdłuż wału przy zalewie. Potem znów odbijaliśmy w prawo przez las. Tu już ginął kontakt wzrokowy z liderem, ale za to czuć było za plecami kontakt młodego zawodnika. Pozostali poodpadali i nie mogli stanowić zagrożenia.  Z tym kombinowałem jak się mu urwać. Zaobserwowałem, że zwiększanie separacji  zdecydowanie wychodzi przy zbiegach. Następnie czekał nas odcinek zdecydownie łąkowy, choć po polnych drogach. Na około kilometr przed metą, mijając z lewej lasek sosnowy dobiegaliśmy do rozstaju dróg. Stali tam oczywiście wolontariusze. W oddali na lewo skos dało się zauważyć pilotującego quada z łopoczącą na wietrze flagą, zatem sugerując się tym , biegnę prosto, by po kilkunastu metrach usłyszeć, od stojących, że nie tędy. To zawróciłem i zorientowałem się sam gdzie  dalej po ledwie, ale widocznym w dali wskaźniku na listewce.  Tu trzeba było zakręcić pod kątem 45°, czyli prawie nawrotka, by dobiec do tego znacznika w lesie, który kierował nas dalej w prawo znów na łąkę.

Praktycznie już prawie prosto w pobliże mety. Pomimo nadłożonego dystansu miałem jeszcze przewagę, choć jednak sporo zniwelowną. Z rozgrzewki pamiętałem jak bedzie wyglądała   końcówka . I to już było to. Dobiegamy lekko pod górkę do zagrody i zakręcamy w prawo i prosto do boiska i po nim do mety. Jakieś 120 metrów.


No i właśnie na tym odcinku młodzieniec spiął się i musiałem zadowolić się trzecią lokatą . Niestety nie czułem żadnych rezerw energetycznych , by odeprzeć ten atak.
Tak musiało być w tej sytuacji. Za chwilę na pozycji czwartej na mecie pojawił się kolega Kamil, z którym tu przybyliśmy.
Obaj stwierdziliśmy, że dla każdego z nas na trasie się działo, choć dla każdego inaczej. Niewątpliwą atrakcją szczególnie dla męskiej części przybyłych było stoisko lokalnej grupy strzeleckiej, gdzie można było obejrzeć repliki wojskowej broni i przymierzyć elementy uzbrojenia i umundurowania.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz