piątek, 17 lipca 2015
Siła przyzwyczajenia, parkrun partyzantka ;) 4.07.2015
Wypady na parkrun z mojej strony to stała się prawie rutyna. A wiadomo rutyna gubi i tak było w tym przypadku. Kiedy pojawiłem się w miejscu zgrupowania w pobliżu pomnika, owszem było kilka osób i było za pięć dziewiąta ale nie było nikogo z obsługi. Zgromadzająca się grupka osób w między czasie urosła tak gdzieś myslę conajmniej dwudziestu osób, a czas leciał. Padło postanowienie , że w końcu jak już jesteśmy to polecimy. W końcu trasę znamy na pamięć, bynajmniej większość, a komu zależy na pomirze czasu to wykona go we własnym zakresie. Kolega Andrzej zdeklarował się zostać wolontariuszem pilnującym ławki-przebieralni. Było już z dziesięć po dziewiątej i większość przybyłych już wcześniej skierowała się w miejsce startu i kiedy ostatni maruderzy łącznie ze mną postanowili do nich dołączyć okazało się , że oni już biegną i zaraz będą przy pomniku, zatem nie ględząc dalej pobiegliśmy chyba w pięciu czy sześciu na linię startu, by od razu ją osiągając ruszyc w pogoń za tą pierwszą grupą. I to był już gotowy scenariusz na przebieg mojego biegu w tym trochę dziwnym parkrunie. Ruszyłem dość dynamicznie, aczkolwiek bez przesady. Mój plan to pościg ,pościg i jeszcze raz pościg. Byłem sam ciekaw ilu zawodników uda mi się dogonić. Już na pierwszym kółku kilka osób wyprzedziłem, ale cały czas wypatrywałem kolegi z Marek ,którego wiem, że jast stać na dobry czas, choć jeszcze nie taki jak mój, ale nie wiedziałem z jakim wyprzedzeniem czasowym ruszyli przed nami, a mogło to wyjść nawet z pół kilometra. Ale zabawa dzięki temu była przednia. Dopiero po dwóch okrążeniach, będąc na ostatnim odcinku trasy zoriętowałem się , że pomimo późnego startu jest szansa na "medalowe" miejsce. Jeszcze przed ostatnią prostą, czyli około czterystu metrów byłem trzeci, ale z dużą szansą na drugie i znacznie mniejszą na pierwsze. w połowie tej ostatniej prostej wyprzedziłem drugiego i choć szybko topniała strat do pierwszego to zabrakło dystansu i byłem drugi. Koledze Andrzejowi powierzyłem wzięty aparat, ale jak się okazało nie załadowałem karty pamięci po ostatnim sciąganiu zdjęć, także jako fotograf kolega się nie napracował, a jedyną fotkę z tego nieoficjalnego parkrunu zrobił mi bedący przelotem w Skaryszaku kolega Mati. Podsumowując, ci co przybyli osiągneli to co planowali , a frekwencja pocieszyła mnie ,że nie jestem odosobnionym gamoniem , co się mu nie chciało zerknąć w necie w piątek jak się mają sprawy. Informacja była ,organizatorzy byli na gościnnych występach na Parkrunie na Bródnie i już.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz