To były zawody, o których mówię, tu mnie jeszcze nie było.
Ogólnie plan na wyjazd w te strony, choć krótkoterminowo przedstawiał się
ambitnie. Na miejscu miałem być w piątek i byłem. Na spokojnie zaraz po rozlokowaniu się na kwaterze odebrałem pakiecik, wyposażony w fajną wielofunkcyjną ,ładowaną latarkę ledową.
W sobotę planowałem zaliczyć parkrun
w Gdańsku, parkruny są o 9, by o godzinie 14 wystartować w głównym punkcie
programu mojego wyjazdu. W niedzielę natomiast jeszcze wchodził w grę start w
biegu charytatywnym, znów w Gdańsku pod Areną . Plany, planami, a finalnie
zaliczyłem z przyczyn niezależnych ode mnie tylko półmaraton. Bazę wypadową
miałem na wyspie, blisko zarówno startu jak i mety, które zlokalizowane były w
różnych miejscach. Odległość jednego od drugiego wynosiła około kilometra. W
sobotę opóźniło się śniadanie i było o 8.30 zatem szanse dotarcia na parkrun
spadły do zera. Potem sprawdziłem stronę biegu charytatywnego i okazało się ,że
zapisy tylko przez internet i kaput. A szkoda ,zawsze trochę więcej by przecież
zebrali, a i nie wszyscy opłaceni w 100% docierają . W piątek wieczorem obejrzałem morze i było
super. Tam ustaliliśmy, że może jutro przed zawodami, bo w końcu start jest
dopiero o 14, a wszystko w pobliżu, można by zrobić mały rowerowy rekonesans trasy.
To był alternatywny plan do parkrunu. Nazajutrz po lekko opóźnionym, ale obfitym śniadaniu ,
sprowokowanym formą stołu szwedzkiego , wypożyczyliśmy dodatkowy rower ,ja
miałem swojego składaka, pojechaliśmy na
miejsce startu i zaliczenie pętelki. W
zawodach pętelka była do zaliczenia dwukrotnie.
Wygląd startu zapowiadał się obiecująco.
Dookoła las z wysokim drzewostanem głównie sosnowym, co gwarantowało
zacienienie, a robiło się coraz cieplej, choć na szczęście nie upalnie, ale o
14 mogło być jeszcze cieplej , w końcu to koniec czerwca. Okazało się , że
pierwszy około pięciokilometrowy odcinek wiedzie nawigacyjnie w dość prostej
linii jednak podłoże nie wszędzie było stabilne ,sporo kopnego piasku, a trasa
nasycona pagórkami, może nie wysokimi , ale za to częstymi. Dla naszego
rowerowego sprzętu było wymagająco. Odcinek nawrotowy z kolei był pokryty jakby
asfaltem i zbiegał w dół, bo w końcu w stronę morza. Specjalnie długi nie był ,
bo około 200 m. No i potem zakręt w lewo
i tu było raczej płasko, bo po pełnych płytach typu jomb . Bieg po nich do
komfortowych nie należał , a dodatkowo do pokonania były, też wymagające, przerywniki
w tłuczeniu po betonie, zejścia na plażę porządnie piaszczyste, a było ich
kilka. Pod koniec tej prostej należało skręcić w dół w lewo, cały czas po
betonowych płytach i po około stu metrach w prawo , by znaleźć się na nawrotce
znów na odcinek leśny. Końcówka też zapowiadała się według mnie imponująco, bo
trzeba było na około jednokilometrowym dobiegu do mety, najpierw wykonać
podbieg , by móc finiszować w dół , ale już po podłożu drogowym typy trylinka.
Takie bryły betonowe o sześciokątnej płaszczyźnie, stosowane często do szybkiej
budowy dróg w okresie PRL. Tak wyglądał rekonesans. Zeszło się prawie do
godziny 11:30. Teraz tylko relaks i przygotowanie do biegu. Do startu miałem
około kilometra zatem starałem się jak najdłużej jednak regenerować po tym rozpoznaniu. Na pół godziny przed startem udałem się w
jego stronę.
Było widać już zbierających się biegaczy i biegaczki, choć od
strony organizatorów był tylko konferansjer i padnięty baner startowy przy
zamkniętym szlabanie do lasu. Pomimo to dobre humory nikogo nie opuszczały. Okazało się , że słusznie. Baner został
nadmuchany na pięć minut przed strzałem startera, a na dwie przed przygnał na
operacyjnym skuterze strażak z tajemniczym kluczem umożliwiającym otworzenie
szlabanu. Także pistoletowy wystrzał padł punktualnie i ruszyliśmy.
Pogoda jak
na ten okres i tą godzinę okazała dość łaskawa, bo temperatura nie rosła i
oscylowała w granicach lekko powyżej dwudziestu stopni z lekkim zachmurzeniem.
Mając rozpoznaną trasę założyłem , że pierwszą piątkę nie ma się co spinać, bo
to dość wymagający odcinek , a dopiero po nim, może coś spróbować zadziałać.
Trasa szybko przerzedziła stawkę i trudno było znaleźć towarzystwo do biegu.
Skupiłem się na swoim tempie ,co by dowieźć je do końca. Jednak koło piątego kilometra
łyknął mnie młody biegacz , szedł dość ostro ,a była to początkowa faza
dystansu, dlatego nie podjąłem nawiązania kontaktu.
Tych dwóch za mną niestety mnie łyknęło. (szerzej w treści )
W zasadzie był to dla mnie
samotny bieg, dopiero około 13 kilometra doszedł mnie szczupły zawodnik, który
stwierdził , że „ jest ciężko”, na co przytaknąłem próbując podpiąć się pod niego .Jednak nie na długo
starczyło mi sił, musiałem odpuścić i maglować swoje. Kolega w tym czasie
uzyskał sporą przewagę , gdzieś ze sto metrów jak nic. Czułem się jakiś ciężki,
bez rezerwy mocy a dodatkowo już po szóstym kilometrze zaatakowały mnie sensacje
żołądkowe , które ustąpiły jednak jak się okazało nie całkiem. Kiedy widocznie
zacząłem redukować przewagę jaką uzyskał zawodnik wyprzedzający mnie około 13
km , odezwały się wcześniejsze dolegliwości , które tym czasem wymusiły na mnie
zboczenie w kompleks leśny około 17 km . Muszę dodać , że w ramach pakietu
eksperymentalnego ,oprócz roweru , dziś suplementowałem się monsterem. Mała
dawka przed startem i potem mała dawka na 10 km. Z tym zejściem, to była słuszna decyzja, a i
warunki sprzyjające. Straty czasowej wielkiej to mi nie wygenerowało, ale to
co wcześniej zniwelowałem przepadło.
Wiedziałem jednak , że kolega słabnie i nie zrezygnowałem z pogoni. Ewidentnie
przybliżałem się , co mnie jednak kosztowało sporo wysiłku, co mogę stwierdzić
po tym , co zaszło około kilometra 20. Zaczęło mnie odcinać, a na dodatek
śmignął obok mnie kolejny zawodnik. Oczywiście mając świadomość , że to dość długi
finisz próbowałem się zebrać i nawiązać
walkę , ale czułem , że idzie mi jak pod górę, a i faktycznie było pod górę i
nadal po tych betonach, a jak one się skończyły i było z górki to po trylince.
Niestety spinanie się z mojej strony na końcówce nie przyniosło efektu. Na metę
wpadłem na dziewiątej pozycji uzyskując czas 1:25,47. Zawodnik , który łyknął
mnie na końcówce ,okazało się , że jest z mojej kategorii, czyli w taki sposób
ja byłem drugi. Był przede mną 22 sek. , co obrazuje moje padanie na tym etapie
rywalizacji. Siódmy zawodnik przed moim rywalem miał tylko 5 sek. przewagi.
Zawody wygrał Kersen Maciej z czasem 1:17,32 z ponad minutową przewagą nad drugim
i trzecim, którzy zresztą też mieli odstęp między sobą ale 32 sek. Z relacji
obsługi punktu z napojami na 10/20 km . zawodnik który finalnie był trzeci na
dyszce był pierwszy ze sporą przewagą, jednak jak widać u niego też coś nie
zagrało.
Znowu miejscowi górą, ale czapki z głów.
Sierotka Marysia na jedynce , odbieram wylosowany weekend.
Pogawędki przy Koperniku ;)
Zakończenie z dekoracjami przewidziano na godzinę 17 na terenie
szkolnego placu . W pobliżu zlokalizowana była meta. W kategorii open zwycięzcy
otrzymali puczary i nagrody kopertowe, natomiast w kategoriach wiekowych były
drobne nagrody rzeczowe. Ja otrzymałem grilla klasycznego. Jakieś prawo serii
po Konstancinie ,gdzie był grill elektryczny. I jak tu walczyć z wagą, jak tu
takie prowokacje ? Były też klasyfikacje miejscowe, co przy promocji takiej
aktywności w takich miejscowościach jest dość istotne. W międzyczasie Pani ,
jak sądzę ze szkoły przedstawiła ,krótką historię powstania wyspy, która kiedyś
nią nie była, a nazwę zawdzięcza Wincentemu Polowi, którego imienia jest
właśnie ten bieg. Była też informacja, że być może w kolejnych edycjach ulegnie
modyfikacji trasa i będzie przebiegać dookoła wyspy i po trochę lepszej nawierzchni.
Dla taka informacji jest zachętą by pojawić się tu kolejny raz, bo wiem ,że
klimat imprezy jest świetny, a miejsce warte odwiedzenia. Jeśli chodzi o odwiedzenie
to i tak się tu pojawię , bo byłem szczęśliwcem losowania, i
mam weekend w jednej z kwater , których kilka losowano. Taka turystyczna
promocja miejsca. Może w końcu uda mi się zaliczyć ten gdański parkrun, a
będzie to trzecie podejście. Jeśli
chodzi o wnioski, to eksperymenty jednak odłożę na jakiś czas. Szczególnie te pakietowe.