piątek, 31 lipca 2015

Parkrun # 111, 11.07.2015




Jakiś czas temu postanowiłem, jednak nie na 100% ,że w dniu przed startowym bedę wstrzymywał się od wyczerpującej aktywności, a od biegania w szczególnosci. Jednak łatwo powiedzieć , gorzej wykonać . Tak było i tym razem. W niedzielę czekała mnie około południa dyszka z hakiem, bo z     1/ 4 IronMana w sztafecie, a ja nie mogłem sobie odpuścić , by chociaż nie pobiegać na parkrunie, ściganie wykluczając. Temperatura w tym dniu około godziny dziewiątej oscylowała w granicach 9 stopni, co wygladało dość optymalnie. No cóż jednak nie dla mnie ,bo dziś jedziemy na hamulcu. Jak zwykle zgromadziła dość liczna grupka , choć nie przekraczająca setki. Na starcie ,trzymając się założeń nie pchałem się na przód . A i dzisiaj nie było po co ,bo obrodziło ścigaczami ,że cho ,cho. Po starcie bez spinki pokonywałem odległość po mału dla mnie mijając kolejnych biegaczy i biegaczki. No właśnie biegaczki ! Jakie było moja zdziwienie kiedy, dopiero pod koniec pierwszej pętli znalazłem się za najmłodszą uczestniczką naszych spotkań biegowych Elizą Galińską, która w dniu dzisiejszym uzyskała 19:42 na pieciokilometrowej trasie. Doganiając ją zwróciłem uwagę na jej dość dobrą technikę  biegu i na obuwie, które z kolei trochę odbigało od standardów do których jesteśmy przyzwyczajeni, ale z kolei wyglądały na optymalny wybór jak dla dziesięciolatki, jak oceniam, bo raczej nic profesjonalnego w tej rozmiarówce nie widziałem w sklepach. Dlaczego o tym wspominam ? Gdyż w poniedziałkowej Wyborczej jak i na portalach natknąłem się rozważania i opinnie , czy dzieci powinny biegać na takich dystansach. Ogólne stwierdzenie ,że nie, ale widząc jaką frajdę tej dziewczynce przynosi bieg ciągły skłonny jestem twierdzić inaczej. Dopóki nie zjeżdża się ,bawi to ją i jest pod kontrolą rodziców ,to czemu nie. W biegu nie jest osamotniona ,bo towarzyszy jej tata. Uzyskany czas chciałbym pominąć, bo to nakręcanie się , ale wiele starszych biegaczek zazdrości tej młodej adeptce biegowej. Oczywiście wszystko trzeba kontrolować , a nawet konsultować i nie dawać się ,czy zachłystywać rezultatami, a może coś z tego wyjdzie. W myśl zasady : nic na siłę !
Zgodnie z planem byłem dopiero 9 z czasem 18:32, co stwierdzam, że i tak za mocno , ale trening czyni mistrza , również w powolnym bieganiu.                                            

Trzeba Trochę Triathlonu. Nieporęt, 12.07.2015.

         


 Kolegom się nie odmawia ! Tak było w tym przypadku, kiedy dawno temu kolega Maciek zaroponował mi udział w sztafecie Ironman na dystansie 1/4. Lokalizacja zawodów przewidziana była w Ryni, czyli nie daleko to bez zbędnych zastanowień się zgodziłem. To co wiedziałem, że Maciek będzie pływał , a ja będę biegł na dystansie 10,55 km. Kolarz był dla mnie postacią nie znaną. I tak czas sobie leciał ,jednak ja nie zapomniałem ,kolega tym bardziej, że zaoferował mi udział w odprawie organizacyjnej robionej wieczorem na dzień przed zawodami. Mogliśmy odebrać wtedy pekiet startowy. Po przybyciu na miejsce, okazało mi się ono znajomym z ubiegłorocznego plażowania, ale obiekty mogłem poznawać dopiero teraz. Pakiet odebraliśmy jakby w Sloonie w stylu Westernowym ,bynajmniej z zewnętrznej fasady, by potem wysłuchać kilku w sumie oczywistych uwag organizatora. Wróciliśmy do domu umawiając się na jutro. Jutro pogoda okazaa się optymalna. Maciek z rowerem w bagażniku zajecha po mnie i udaliśmy się na miejsce zawodów. Po drodze ,przed Beniaminowem zobaczyliśmy na drodze zaznaczoną nawrotkę dla etapu kolarskiego. Pomimo ,że dojechaliśmy dość wcześnie już zaczęły występować trudności z parkowaniem, ale jeszcze daliśmy sobie radę spokojnie. Po prostu już byli wszyscy na wcześniejszy ,sprinterski dystans. Na spokojnie mogłem zapoznać się ze strefą zmian , która da nas była kluczowa, bo tu mieliśmy przegląd sytuacji ,kto z konkurencji przed nami , a kto po nas. Sztafety miały swoje numery w jednym rejonie strefy. Na początek musieliśmy uzbroić się w cierpliwość i czekać. Oczywiście nie nudziliśmy się , bo pomagaliśmy kolegom z krótkiego dystansu powbijać się w pianki , a później mogliśmy obserwować ich zmagania na trasie . Oczywiście w miarę możliwości . O ile pływanie mogliśmy obserwować całe, choć identyfikować kolegów mogliśmy dopieru po wyjściu z wody, to później tylko strefa zmiany i oczekiwanie na finisz. No i na finiszu mieliśmy fajną niespodziankę w postaci trzeciej lokaty kolegi Rafała i pudło koleżanki Aleks wśród pań. Pozastali ,Darek i Dominik też byli zadowoleni ze swoich występów, pomimo tego ,że Dominik zgubił chipa w wodnej chlapaninie.


Kiedy przyszedł czas naszego startu słonko zaczęło dogrzewać .Maćkowi to może w wodzie nie przeszkadzało, ale nam czyli kolarzowi Robertowi i mnie już mogło doskwierać. Maciek był więcej niż bzrdzo zadowolony ze swojego pływania. Robert natomiast trochę mniej ze swojego rowerowania, ale miał ostatnio kłopoty zdrowotne, zatem nie był zdziwiony. Czekając na swoją zmianę wiedziałem ,że lekko nie będzie. Będę gonił kolegę Krzysztofa z drużyny Hiszpańsko -Polskiej , w której to on był tym polskim akcentem.


Z wstępnego, oględnego pomiaru wynikało, że Krzysztof będzie miał przewagę około 2  min, 30 sek. Ruszając do pościgu wiedziałem ,że jest to do odrobienia, a na trasie występowała zawleczka ,która pozwalała na skontrolowanie sytuacji. Bardziej od pościgu za Krzyśkiem trapił mnie fakt , że mnie z kolei będzie gonił młodzieniec z możliwością 31 min na dychę, czyli musiałbym mieć kolosalną przewagę by nie dać się dogonić. Ale do póki nie byłem dogoniony cały czas się łudziłem na jakiś korzystny splot sytuacji dla naszej drużyny. Trasa choć prosta to wymagająca była ze względu na podłoże, gdyż spora jej część prowadziła po trylince betonowej i kostce brukowej. Pozostała po asfalcie i na małym odcinku po szutsze. Dodatkowym utrudnieniem dla biegaczy była temperatura, która po południu znacznie się podniosła.



Dlatego po pierwszej pętli nie planowałem spinania się za wszelką cenę. Sądziłem, że po drugiej zawleczce wyprzedzę Krzysztofa, jednak nastąpiło to wcześniej , a w międzyczasie zostałem śmignięty przez młodego rywala. Kalkulacyjnie wychodziło, że to co ugrałem ,to straciłem, ale pozycja utrzymana. Trochę żałuję ,że sztafety jakoś szczególnie nie różniły się na przykład inną kolorystyką numerków, choć był jakiś klucz numeryczny , ale rozszyfrowanie go wśród wielu biegnących, tych cały zestaw do łatwych nie należało. Muszę powiedzieć ,że właśnie oni wyglądali dość wyczerpani i kiedy ich mijałem byli mocno zdziwieni, co to za świeżak tak śmiga. Dlatego wyprzedzając kolejnych w miarę możliwości informowałem zdawkowym hasłem "sztafeta", by mieli świadomość skąd taka świeżość w zawodniku wyprzedzającym ich. Finalnie wpadając na piękną metę zadowolony byłem z rezultatu 37:43, ale prawdopodobnie 10,55 km, to nie było. To moja subiektywna ocena , bo nie korzystam z gps, a tematu nie konsultowałem. Impreza sama w sobie godna polecenia i dobrze ,że coś się dzieje na takim świetnym akwenie w pobliżu nie tylko stolicy. Porównując relacje startujących tu w ubigłym roku ich ocena w tym znacznie się podniosła. Organizatorzy wyciągneli po prostu wnioski i właściwie zareagowali na sugestie. Nasza sztafeta uplasowała się na czwartym miejscu ze stratą 30 sek. do trzeciej pozycji.

piątek, 17 lipca 2015

Siła przyzwyczajenia, parkrun partyzantka ;) 4.07.2015

       Wypady na parkrun z mojej strony to stała się prawie rutyna. A wiadomo rutyna gubi i tak było w tym przypadku. Kiedy pojawiłem się w miejscu zgrupowania w pobliżu pomnika, owszem było kilka osób i było za pięć dziewiąta ale nie było nikogo z obsługi. Zgromadzająca się grupka osób w między czasie urosła tak gdzieś myslę conajmniej dwudziestu osób, a czas leciał. Padło postanowienie , że w końcu jak już jesteśmy to polecimy. W końcu trasę znamy na pamięć, bynajmniej większość, a komu zależy na pomirze czasu to wykona go we własnym zakresie. Kolega Andrzej zdeklarował się zostać wolontariuszem pilnującym ławki-przebieralni. Było już z dziesięć po dziewiątej i większość przybyłych już wcześniej skierowała się w miejsce startu i kiedy ostatni maruderzy łącznie ze mną postanowili do nich dołączyć okazało się , że oni już biegną i zaraz będą przy pomniku, zatem nie ględząc dalej pobiegliśmy chyba w pięciu czy sześciu na linię startu, by od razu ją osiągając ruszyc w pogoń za tą pierwszą grupą. I to był już gotowy scenariusz na przebieg mojego biegu w tym trochę dziwnym parkrunie. Ruszyłem dość dynamicznie, aczkolwiek bez przesady. Mój plan to pościg ,pościg i jeszcze raz pościg. Byłem sam ciekaw ilu zawodników uda mi się dogonić. Już na pierwszym kółku kilka osób wyprzedziłem, ale cały czas wypatrywałem kolegi z Marek ,którego wiem, że jast stać na dobry czas, choć jeszcze nie taki jak mój, ale nie wiedziałem z jakim wyprzedzeniem czasowym ruszyli przed nami, a mogło to wyjść nawet z pół kilometra. Ale zabawa dzięki temu była przednia. Dopiero po dwóch okrążeniach, będąc na ostatnim odcinku trasy zoriętowałem się , że pomimo późnego startu jest szansa na "medalowe" miejsce. Jeszcze przed ostatnią prostą, czyli około czterystu metrów byłem trzeci, ale z dużą szansą na drugie i znacznie mniejszą na pierwsze. w połowie tej ostatniej prostej wyprzedziłem drugiego i choć szybko topniała strat do pierwszego to zabrakło dystansu i byłem drugi. Koledze Andrzejowi powierzyłem wzięty aparat, ale jak się okazało nie załadowałem karty pamięci po ostatnim sciąganiu zdjęć, także jako fotograf kolega się nie napracował, a jedyną fotkę z tego nieoficjalnego parkrunu zrobił mi bedący przelotem w Skaryszaku kolega Mati. Podsumowując, ci co przybyli osiągneli to co planowali , a frekwencja pocieszyła mnie ,że nie jestem odosobnionym gamoniem , co się mu nie chciało zerknąć w necie w piątek jak się mają sprawy. Informacja była ,organizatorzy byli na gościnnych występach na Parkrunie na Bródnie i już.

niedziela, 5 lipca 2015

III Półmaraton Wyspy Sobieszewskiej im. Wincentego Pola 27.06.2015

     
To były zawody, o których mówię, tu mnie jeszcze nie było. Ogólnie plan na wyjazd w te strony, choć krótkoterminowo przedstawiał się ambitnie. Na miejscu miałem być w piątek i byłem. Na spokojnie zaraz po rozlokowaniu się na kwaterze odebrałem pakiecik, wyposażony w fajną wielofunkcyjną ,ładowaną latarkę ledową.



W sobotę planowałem zaliczyć parkrun w Gdańsku, parkruny są o 9, by o godzinie 14 wystartować w głównym punkcie programu mojego wyjazdu. W niedzielę natomiast jeszcze wchodził w grę start w biegu charytatywnym, znów w Gdańsku pod Areną . Plany, planami, a finalnie zaliczyłem z przyczyn niezależnych ode mnie tylko półmaraton. Bazę wypadową miałem na wyspie, blisko zarówno startu jak i mety, które zlokalizowane były w różnych miejscach. Odległość jednego od drugiego wynosiła około kilometra. W sobotę opóźniło się śniadanie i było o 8.30 zatem szanse dotarcia na parkrun spadły do zera. Potem sprawdziłem stronę biegu charytatywnego i okazało się ,że zapisy tylko przez internet i kaput. A szkoda ,zawsze trochę więcej by przecież zebrali, a i nie wszyscy opłaceni w 100% docierają .  W piątek wieczorem obejrzałem morze i było super. Tam ustaliliśmy, że może jutro przed zawodami, bo w końcu start jest dopiero o 14, a wszystko w pobliżu, można by zrobić mały rowerowy rekonesans trasy. To był alternatywny plan do parkrunu.  Nazajutrz po  lekko opóźnionym, ale obfitym śniadaniu , sprowokowanym formą stołu szwedzkiego , wypożyczyliśmy dodatkowy rower ,ja miałem swojego składaka,  pojechaliśmy na miejsce startu i zaliczenie pętelki.  W zawodach pętelka była do zaliczenia dwukrotnie.




Wygląd startu zapowiadał się obiecująco. Dookoła las z wysokim drzewostanem głównie sosnowym, co gwarantowało zacienienie, a robiło się coraz cieplej, choć na szczęście nie upalnie, ale o 14 mogło być jeszcze cieplej , w końcu to koniec czerwca. Okazało się , że pierwszy około pięciokilometrowy odcinek wiedzie nawigacyjnie w dość prostej linii jednak podłoże nie wszędzie było stabilne ,sporo kopnego piasku, a trasa nasycona pagórkami, może nie wysokimi , ale za to częstymi. Dla naszego rowerowego sprzętu było wymagająco. Odcinek nawrotowy z kolei był pokryty jakby asfaltem i zbiegał w dół, bo w końcu w stronę morza. Specjalnie długi nie był , bo około 200  m. No i potem zakręt w lewo i tu było raczej płasko, bo po pełnych płytach typu jomb . Bieg po nich do komfortowych nie należał , a dodatkowo do pokonania były, też wymagające, przerywniki w tłuczeniu po betonie, zejścia na plażę porządnie piaszczyste, a było ich kilka. Pod koniec tej prostej należało skręcić w dół w lewo, cały czas po betonowych płytach i po około stu metrach w prawo , by znaleźć się na nawrotce znów na odcinek leśny. Końcówka też zapowiadała się według mnie imponująco, bo trzeba było na około jednokilometrowym dobiegu do mety, najpierw wykonać podbieg , by móc finiszować w dół , ale już po podłożu drogowym typy trylinka. Takie bryły betonowe o sześciokątnej płaszczyźnie, stosowane często do szybkiej budowy dróg w okresie PRL. Tak wyglądał rekonesans. Zeszło się prawie do godziny 11:30. Teraz tylko relaks i przygotowanie do biegu. Do startu miałem około kilometra zatem starałem się jak najdłużej jednak regenerować  po tym rozpoznaniu.  Na pół godziny przed startem udałem się w jego stronę.



Było widać już zbierających się biegaczy i biegaczki, choć od strony organizatorów był tylko konferansjer i padnięty baner startowy przy zamkniętym szlabanie do lasu. Pomimo to dobre humory nikogo nie opuszczały.  Okazało się , że słusznie. Baner został nadmuchany na pięć minut przed strzałem startera, a na dwie przed przygnał na operacyjnym skuterze strażak z tajemniczym kluczem umożliwiającym otworzenie szlabanu. Także pistoletowy wystrzał padł punktualnie i ruszyliśmy.




Pogoda jak na ten okres i tą godzinę okazała dość łaskawa, bo temperatura nie rosła i oscylowała w granicach lekko powyżej dwudziestu stopni z lekkim zachmurzeniem. Mając rozpoznaną trasę założyłem , że pierwszą piątkę nie ma się co spinać, bo to dość wymagający odcinek , a dopiero po nim, może coś spróbować zadziałać. Trasa szybko przerzedziła stawkę i trudno było znaleźć towarzystwo do biegu. Skupiłem się na swoim tempie ,co by dowieźć je do końca. Jednak koło piątego kilometra łyknął mnie młody biegacz , szedł dość ostro ,a była to początkowa faza dystansu, dlatego nie podjąłem nawiązania kontaktu.

Tych dwóch za mną niestety mnie łyknęło. (szerzej w treści )

W zasadzie był to dla mnie samotny bieg, dopiero około 13 kilometra doszedł mnie szczupły zawodnik, który stwierdził , że „ jest ciężko”, na co przytaknąłem próbując  podpiąć się pod niego .Jednak nie na długo starczyło mi sił, musiałem odpuścić i maglować swoje. Kolega w tym czasie uzyskał sporą przewagę , gdzieś ze sto metrów jak nic. Czułem się jakiś ciężki, bez rezerwy mocy a dodatkowo już po szóstym kilometrze zaatakowały mnie sensacje żołądkowe , które ustąpiły jednak jak się okazało nie całkiem. Kiedy widocznie zacząłem redukować przewagę jaką uzyskał zawodnik wyprzedzający mnie około 13 km , odezwały się wcześniejsze dolegliwości , które tym czasem wymusiły na mnie zboczenie w kompleks leśny około 17 km . Muszę dodać , że w ramach pakietu eksperymentalnego ,oprócz roweru , dziś suplementowałem się monsterem. Mała dawka przed startem i potem mała dawka na 10 km. Z tym zejściem, to była słuszna decyzja, a i warunki sprzyjające. Straty czasowej wielkiej to mi nie wygenerowało, ale to co  wcześniej zniwelowałem przepadło. Wiedziałem jednak , że kolega słabnie i nie zrezygnowałem z pogoni. Ewidentnie przybliżałem się , co mnie jednak kosztowało sporo wysiłku, co mogę stwierdzić po tym , co zaszło około kilometra 20. Zaczęło mnie odcinać, a na dodatek śmignął obok mnie kolejny zawodnik. Oczywiście mając świadomość , że to dość długi finisz próbowałem się zebrać  i nawiązać walkę , ale czułem , że idzie mi jak pod górę, a i faktycznie było pod górę i nadal po tych betonach, a jak one się skończyły i było z górki to po trylince. Niestety spinanie się z mojej strony na końcówce nie przyniosło efektu. Na metę wpadłem na dziewiątej pozycji uzyskując czas 1:25,47. Zawodnik , który łyknął mnie na końcówce ,okazało się , że jest z mojej kategorii, czyli w taki sposób ja byłem drugi. Był przede mną 22 sek. , co obrazuje moje padanie na tym etapie rywalizacji. Siódmy zawodnik przed moim rywalem miał tylko 5 sek. przewagi. Zawody wygrał Kersen Maciej z czasem 1:17,32 z ponad minutową przewagą nad drugim i trzecim, którzy zresztą też mieli odstęp między sobą ale 32 sek. Z relacji obsługi punktu z napojami na 10/20 km . zawodnik który finalnie był trzeci na dyszce był pierwszy ze sporą przewagą, jednak jak widać u niego też coś nie zagrało.


Znowu miejscowi górą, ale czapki z głów.



Sierotka Marysia na jedynce , odbieram wylosowany weekend.

Pogawędki przy Koperniku ;)
Zakończenie z dekoracjami przewidziano na godzinę 17 na terenie szkolnego placu . W pobliżu zlokalizowana była meta. W kategorii open zwycięzcy otrzymali puczary i nagrody kopertowe, natomiast w kategoriach wiekowych były drobne nagrody rzeczowe. Ja otrzymałem grilla klasycznego. Jakieś prawo serii po Konstancinie ,gdzie był grill elektryczny. I jak tu walczyć z wagą, jak tu takie prowokacje ? Były też klasyfikacje miejscowe, co przy promocji takiej aktywności w takich miejscowościach jest dość istotne. W międzyczasie Pani , jak sądzę ze szkoły przedstawiła ,krótką historię powstania wyspy, która kiedyś nią nie była, a nazwę zawdzięcza Wincentemu Polowi, którego imienia jest właśnie ten bieg. Była też informacja, że być może w kolejnych edycjach ulegnie modyfikacji trasa i będzie przebiegać dookoła wyspy i po trochę lepszej nawierzchni. Dla taka informacji jest zachętą by pojawić się tu kolejny raz, bo wiem ,że klimat imprezy jest świetny, a miejsce warte odwiedzenia. Jeśli chodzi o odwiedzenie  to i tak się tu    pojawię , bo byłem szczęśliwcem losowania, i mam weekend w jednej z kwater , których kilka losowano. Taka turystyczna promocja miejsca. Może w końcu uda mi się zaliczyć ten gdański parkrun, a będzie to trzecie podejście.    Jeśli chodzi o wnioski, to eksperymenty jednak odłożę na jakiś czas. Szczególnie te pakietowe.