W miejscowości tej ,niedalekiej od mojego miejsca zamieszkania ,zwanej Ząbki ,ścigałem się wielokrotnie i na różnych trasach, zwykle około pięciokilometrowych. Zatem, co mogło skłonić mnie do ponownego tu startu. Stwierdzenie ,że celebrowanie święta narodowego, byłoby mocno naciągane, tym bardziej ,że dyspozycji nie mam, a forma w lesie. Było jednak ale ,polegające na tym ,że na tej trasie jeszcze nie biegałem. Z resztą jak wszyscy ,którzy zdecydowali się tu dziś przybyć. Główną atrakcją było wytyczenie jej przebiegu pod wiaduktem kolejowym, który od niedawna zaistniał w Ząbkach. O tej atrakcji dowiedziałem się na biegu wiosennym i już wówczas zaplanowałem tu start i konsekwentnie trzymając się tego, pomimo drobnych przeciwności realizowałem. Tego dnia poranek był pochmurny i smętny z zapowiedzią przywiania jakiegoś deszczowego opadu. Start wyścigu zaplanowany był na godzinę 13. Wcześniej wstępnie umawiałem się z kolegą Kamilem ,że wybierzemy się tam razem, jednak okazało się ,że rodzina kolegę zainfekowała, co wykluczyło go z tego przedsięwzięcia, a był zgłoszony. Jednak okazało się, że jego zgłoszenie nie pódzie na marne, bo rano miałem telefon od koleżanki Patrycji Bereznowskiej. Tak ,tej ultraski, która jeszcze w niedzielę ustanawiała rekord Polski na dystansie 100 km w Holandii. Czy byłem zdziwiony ? Ani z rekordu, ani z jej dyspozycji startowej raczej nie , bo już trochę się znamy, a koleżanka pytała mnie o możliwość startu w Ząbkach, bo wcześniej się nie rejestrowała. Także dowiedziała się ,że nie ma problemu , bo mamy miejsce za kolegę Kamila. Umówiliśmy w biurze zawodów zlokalizowanym w szkole ,w sąsiedztwie kościoła. Z racji dnia świątecznego ruch na ulicach był mininalny i błyskawicznie się tam znalazłem, by pobrać numerek i czerwoną koszulkę z okolicznościowym nadrukiem. Za nie długo przybyła koleżanka i po dokonaniu formalności i przystosowaniu się udaliśmy się drobny rozruch, za jej namową z resztą. Zaliczyliśmy 15 minut truchtu, by dołączyć do rozgrzewki prowadzonej pod szkołą. Temperatura wyjątkowo była komfortowa, bo w granicach 12, 14 °, ale jak to ostatnio , nieźle wiało, co było widać po trudnościach z ustabilizowaniem balonu startowego.
Jednak wszystko się udało i mogliśmy startować. W biegu udział brało dużo młodzieży ustawionej z przodu startu, co deprymowało niektórych. Dla mnie w tym dniu specjalnie nie miało to znaczenia, bo mając wiedzę o swojej dyspozycji, a widząc mocnych kolegów w postaci Marcina Krysika, czy Andrzeja Ignatowicza i pewnie paru innych, mogłem mieć nadzieję ,że może załapię się na kategorię 40+, którą deklarowałem w zgłoszeniu. Po starcie mocniejsi zawodnicy szybko chcieli wyprzedzić młodzież , by sobie nie przeszkadzać.
Ja ruszyłem zdecydowanie , ale bez szybkościowej przesady. Po około kilometrze zbiegając pod wiadukt ładnie było widać jak się układa stawka. W przodzie dwóch liderów potem trójka i jeszcze raz trójka. Wiedziłem ,że to dopiero początek, a w ocenie czy mogę coś podkręcić raczej wszystko wskazywało, że nie. To starałem się sunąć tak jak sunąłem. Pod wiaduktem mój M400 , zapszczał, co skojarzyłem z zawieszeniem GPS, a finalnie okazało się to informacją o pierwszym kilometrze. Po wyjściu z tunelu na rondzie odbiliśmy w lewo, by dać znów w lewo w celu obiegniecia stadionu i basenu już po częsci krosowym podłożu . Tu udało mi się wyprzedzić jednego z rywali. Po tem czekała nas osiedlowa uliczka ,którą przecięliśmy trasę 634 , by zaraz skręcić w lasek znany mi z wcześniejszych startów. Tam ,ścieżkowo mieliśmy do pokonania około kilometra, by potem wybiec na ulicę i dostać się na trasę wytyczoną równolegle do drogi prowadzącej do gimnazjum z metą. Takie wytyczenie zapewno miało mniej zakłócać lokalny ruch, a jednocześnie zwiększło walory krosowe trasy. Na około pół kilometra przed metą, już biegliśmy na wprost gimnazjum, jednak , by dopaść mety należało obiekt prawie obiec dokoła.
Moje próby dogonienia zawodnika poprzedzającego zczezły na niczym i sytuacja od połowy trasy pozycjonalnie w odniesieniu do mnie nie uległa zmianie. Zaskoczony jednak nie byłem. Lokata nr 7 , też musiała mnie zadowolić. Pierwsz na mecie był Marcin Krysik.
Za nie długo pojawiła się koleżanka Patrycja jako pierwsza z pań, co ją samą ,może trochę zaskoczyło, ale główną rywalkę Aleksanderę Klimczak, znała z poprzednich lokalnych biegów zatem mogła kontrolować sytuację. To ,że auta zostawiliśmy nieopodal startu, jednak odległego około 2 km w linii prostej od mety, mieliśmy możliwość rozbiegania by powrócić na oficjalne zakończenie samochodami. Uzyskany mój czas 15:45 zdecydowanie sugerował, że do pięciu kilometrów sporo brakowało, lub był zawis gps. Jednak to był pierwszy wariant , gdyż organizator skrócił leśną część trasy z powodu występującego błota .
niedziela, 15 listopada 2015
czwartek, 12 listopada 2015
"I Bieg Niepodległości" w Janówku ,8.11.2015
Pan Dariusz powinien nie biegać, by dać pełną szansę na regenerację swojego sponiewieranego lewego stawu kolanowego ,oględnie mówiąc. No i nie biega , a jedynie kontrolnie startuje i to tylko głównie na piątki. Parcie na zajmowanie miejsc w tej sytuacji należy wykluczyć, bo forma leci w dół, ale na zdrową dawkę emocji można liczyć tylko na zawodach. Tym razem padło na Janówek i ich " I Bieg Niepodległości" na pięciokilometrowej, krosowej trasie. Taka nowa inicjatywa w rozbieganej gminie Wieliszew. Impreza jak nic wpisała się też w cykl , tu mnie jeszcze nie było, czyli kolejny argument, by jednak się tu pojawić. Tradycyjnie dla tej gminy, przed biegiem głównym był bieg dla dzieci i młodzieży na krótszym dystansie 1918 m. Odbywało się to ze startu wspólnego , ale dzięki czipom, łatwy był podział na kategorie. Poza bieganiem w międzyczasie była możliwość wzięcia udziału w konkursie historycznym, polegającym na udzieleniu odpowiedzi na 16 pytań. Wybór następował z pośród trzech propozycji, by było łatwiej, a i tak było trudno. Pytania po prostu tendencyjne.
Pogoda natomiast tego dnia była bez zarzutu ,szczególnie przez okno, bo na zewnątrz wiało niemiłosiernie. Jedynie temperatura powyżej 10° trochę to rekompensowała. Dlatego ,można było startować na krótko. Ja wybrałem ubiór mieszany ,góra krótka , dół cienki, ale długi. Długi dla tego , by zamaskować opaskę stabilizującą kolano . Balon startowy przymocowany był do bramki z której mieliśmy startować,a i tak chciał odlecieć.
Przed wystrzałem miałem już wytypowanego faworyta, prawie pewniaka. Co do pozostałych, mocno wystylizowanych na sposób piłkarski młodzieńców mogłem czuć respekt. Zakładałem ,że ci ambitniejsi mogą być jednak wybiegani i 5 mogą dobrze ogarniać. Ogólne założenia na bieg, to nie walczyć z wiatrem i w miarę warunków biec w grupie szczególnie w początkowej fazie.
A początek biegu polegał na dobiegnięciu do bramy z której zakręcaliśmy w lewo na lokalną asfaltową drogę, by po krótkim odcinku skręcić w prawo w asfaltowy chodnik prowadzący przez otwartą ,łąkową przestrzeń z lekkim podbiegiem w końcówce tego odcinka. Tam już było widać przewagę typowanego lidera i dwie grupy poscigowe. Byłem w tej drugiej licząc na osłonę od wiatru. Tempo jej jednak było dość słabe, że szybko dobiłem do tej pierwszej, którą jednak też opóściłem z tego samego powodu. W poczynaniach tych towarzyszył mi młody zawodnik biegnacy zresztą przez pewien czas przede mną. Jednak przed końcem chodnika byłem już na drugiej pozycji , starając się jak najmniej stracić do lidera, który jednak swobodnie uciekał.
Po lekkim wbiegu pod górkę , odbijamy w prawo w zalesiony teren z podłożem częściowo w postaci betonowych jombów. Takie duże płyty. Po opuszczeniu lasu czekał nas odcinek wzdłuż wału przy zalewie. Potem znów odbijaliśmy w prawo przez las. Tu już ginął kontakt wzrokowy z liderem, ale za to czuć było za plecami kontakt młodego zawodnika. Pozostali poodpadali i nie mogli stanowić zagrożenia. Z tym kombinowałem jak się mu urwać. Zaobserwowałem, że zwiększanie separacji zdecydowanie wychodzi przy zbiegach. Następnie czekał nas odcinek zdecydownie łąkowy, choć po polnych drogach. Na około kilometr przed metą, mijając z lewej lasek sosnowy dobiegaliśmy do rozstaju dróg. Stali tam oczywiście wolontariusze. W oddali na lewo skos dało się zauważyć pilotującego quada z łopoczącą na wietrze flagą, zatem sugerując się tym , biegnę prosto, by po kilkunastu metrach usłyszeć, od stojących, że nie tędy. To zawróciłem i zorientowałem się sam gdzie dalej po ledwie, ale widocznym w dali wskaźniku na listewce. Tu trzeba było zakręcić pod kątem 45°, czyli prawie nawrotka, by dobiec do tego znacznika w lesie, który kierował nas dalej w prawo znów na łąkę.
Praktycznie już prawie prosto w pobliże mety. Pomimo nadłożonego dystansu miałem jeszcze przewagę, choć jednak sporo zniwelowną. Z rozgrzewki pamiętałem jak bedzie wyglądała końcówka . I to już było to. Dobiegamy lekko pod górkę do zagrody i zakręcamy w prawo i prosto do boiska i po nim do mety. Jakieś 120 metrów.
No i właśnie na tym odcinku młodzieniec spiął się i musiałem zadowolić się trzecią lokatą . Niestety nie czułem żadnych rezerw energetycznych , by odeprzeć ten atak.
Tak musiało być w tej sytuacji. Za chwilę na pozycji czwartej na mecie pojawił się kolega Kamil, z którym tu przybyliśmy.
Obaj stwierdziliśmy, że dla każdego z nas na trasie się działo, choć dla każdego inaczej. Niewątpliwą atrakcją szczególnie dla męskiej części przybyłych było stoisko lokalnej grupy strzeleckiej, gdzie można było obejrzeć repliki wojskowej broni i przymierzyć elementy uzbrojenia i umundurowania.
Pogoda natomiast tego dnia była bez zarzutu ,szczególnie przez okno, bo na zewnątrz wiało niemiłosiernie. Jedynie temperatura powyżej 10° trochę to rekompensowała. Dlatego ,można było startować na krótko. Ja wybrałem ubiór mieszany ,góra krótka , dół cienki, ale długi. Długi dla tego , by zamaskować opaskę stabilizującą kolano . Balon startowy przymocowany był do bramki z której mieliśmy startować,a i tak chciał odlecieć.
Przed wystrzałem miałem już wytypowanego faworyta, prawie pewniaka. Co do pozostałych, mocno wystylizowanych na sposób piłkarski młodzieńców mogłem czuć respekt. Zakładałem ,że ci ambitniejsi mogą być jednak wybiegani i 5 mogą dobrze ogarniać. Ogólne założenia na bieg, to nie walczyć z wiatrem i w miarę warunków biec w grupie szczególnie w początkowej fazie.
A początek biegu polegał na dobiegnięciu do bramy z której zakręcaliśmy w lewo na lokalną asfaltową drogę, by po krótkim odcinku skręcić w prawo w asfaltowy chodnik prowadzący przez otwartą ,łąkową przestrzeń z lekkim podbiegiem w końcówce tego odcinka. Tam już było widać przewagę typowanego lidera i dwie grupy poscigowe. Byłem w tej drugiej licząc na osłonę od wiatru. Tempo jej jednak było dość słabe, że szybko dobiłem do tej pierwszej, którą jednak też opóściłem z tego samego powodu. W poczynaniach tych towarzyszył mi młody zawodnik biegnacy zresztą przez pewien czas przede mną. Jednak przed końcem chodnika byłem już na drugiej pozycji , starając się jak najmniej stracić do lidera, który jednak swobodnie uciekał.
Po lekkim wbiegu pod górkę , odbijamy w prawo w zalesiony teren z podłożem częściowo w postaci betonowych jombów. Takie duże płyty. Po opuszczeniu lasu czekał nas odcinek wzdłuż wału przy zalewie. Potem znów odbijaliśmy w prawo przez las. Tu już ginął kontakt wzrokowy z liderem, ale za to czuć było za plecami kontakt młodego zawodnika. Pozostali poodpadali i nie mogli stanowić zagrożenia. Z tym kombinowałem jak się mu urwać. Zaobserwowałem, że zwiększanie separacji zdecydowanie wychodzi przy zbiegach. Następnie czekał nas odcinek zdecydownie łąkowy, choć po polnych drogach. Na około kilometr przed metą, mijając z lewej lasek sosnowy dobiegaliśmy do rozstaju dróg. Stali tam oczywiście wolontariusze. W oddali na lewo skos dało się zauważyć pilotującego quada z łopoczącą na wietrze flagą, zatem sugerując się tym , biegnę prosto, by po kilkunastu metrach usłyszeć, od stojących, że nie tędy. To zawróciłem i zorientowałem się sam gdzie dalej po ledwie, ale widocznym w dali wskaźniku na listewce. Tu trzeba było zakręcić pod kątem 45°, czyli prawie nawrotka, by dobiec do tego znacznika w lesie, który kierował nas dalej w prawo znów na łąkę.
Praktycznie już prawie prosto w pobliże mety. Pomimo nadłożonego dystansu miałem jeszcze przewagę, choć jednak sporo zniwelowną. Z rozgrzewki pamiętałem jak bedzie wyglądała końcówka . I to już było to. Dobiegamy lekko pod górkę do zagrody i zakręcamy w prawo i prosto do boiska i po nim do mety. Jakieś 120 metrów.
No i właśnie na tym odcinku młodzieniec spiął się i musiałem zadowolić się trzecią lokatą . Niestety nie czułem żadnych rezerw energetycznych , by odeprzeć ten atak.
Tak musiało być w tej sytuacji. Za chwilę na pozycji czwartej na mecie pojawił się kolega Kamil, z którym tu przybyliśmy.
Obaj stwierdziliśmy, że dla każdego z nas na trasie się działo, choć dla każdego inaczej. Niewątpliwą atrakcją szczególnie dla męskiej części przybyłych było stoisko lokalnej grupy strzeleckiej, gdzie można było obejrzeć repliki wojskowej broni i przymierzyć elementy uzbrojenia i umundurowania.
niedziela, 1 listopada 2015
NW zamiast biegania.Serock 25.10.2015.
To była już XIII edycja Biegu Niepodległości w tym urokliwym miasteczku. Miałem oczywiście chęć pościgać się na znanej mi trasie, ale nie spieszyłem się z zapisem i limit miejsc stopniał do zera. Jednak zbytnio mnie to nie załamało , bo nadal ciąży nademną kontuzyjne kolano. Pomimo to, postanowiłem jednak odwiedzić to miejsce w tym terminie. I mało tego wystartować ,co prawda na dystansie 5 kilometrów, pomimo braku zapisania. Możliwe to było ,bo wybrałem wariant Nordik Walking, do którego na listę wciągnąć się można było w dniu startu.
Kiedyś miałem jakieś potyczki z kijkami, jak to NW się potocznie określa, dlatego ten start potraktowałem jak taki cross training, czyli inna dyscyplina od uprawianej na co dzień. Wielu spotkanych znajomych liczyło ,że się pościgamy. Niektórych , spotykanych w czasie rozgrzewki, uprzedziłem o innej dyscyplinie, a niektórych wkręcałem ,że pobiegnę niesamowicie ostro tak dla odmiany, by zobaczyć na trasie ich zaskoczone miny. Była taka szansa , bo na trasie jest agrafka i na drugiej pętli biegacze doganiali marszerów. Tuż przed samym startem poprzypominałem sobie trochę prawidłowe sekwencje ruchów i koordynację, by nie odstawić jakiejś parodii tuż po wystrzale startera.
Dla tych ,co tego nie próbowali wydaje się to banalnie łatwe. Jak się patrzy z boku może tak, ale iść prawidłowo zgodnie z regułami obowiązującymi na zawodach, już może być gorzej. Dlatego tu, organizator nie wprowadził żadnej klasyfikacji w tej konkurencji, co było słusznym posunięciem, bo sam widziałem kilka osób kwalifikujących się , delikatnie to ujmując, do upomnienia sędziowskiego, a tak wszystko odbywało się w formule mocnej rekreacji ruchowej. Startowaliśmy dość późno , bo jak pamiętam chyba 14.02, bo o czternastej ruszyli biegacze. Jednak przed biegiem nazwanym głównym w tym dniu, odbywało się wiele biegów dla młodzieży w różnych kategoriach.
Na starcie zgromadziła się dość liczna grupka amatorów tego NW z widoczną przewagą pań. Biegaczy oczywiście było znacznie więcej, bo prawie 300 osób, zgodnie z zapowiedzianym limitem organizacyjnym. Ale co tu gadać ,trzeba było maszerować. Po starcie zdecydowanie moją uwagę zwróciła młoda para ,widać że, uprawiająca tę dyscyplinę , bo szło się im lekko technicznie , czego nie można było powiedzieć o starszym panu, który próbował dotrzymać im kroku. Ja przez kilkanaście początkowych metrów wchodziłem w rytm, by później dogonić ich i mieć z kim pogadać w trakcie marszu. To taka przewaga NW nad bieganiem, może być więcej gadania. Z resztą ta pani była trochę zdziwiona, że mogę tak regularnie nadawać, to wyjaśniłem jej ,że moją koronną dyscypliną jest bieganie i stąd ten tlenowy bonus.
Nasza czteroosobowa czołówka zdecydowanie powiększała dystans od pozostałych. W trakcie w żrtobliwej formi zaproponowałem panom, byśmy zachowali się przed metą z fasonem i by nie przychodziło nam do głowy, wyprzedzanie naszej przewodniczki. W taki oto sposób można było bezstresowo maszerować do końca. Na wcześniej wspomnianej agrafce, mogłem wystąpić w roli dopingującego biegaczy, a zarazem obserwatora rozwoju sytuacji na nie całe trzy kilometry przed metą. I było widać z jak dużą przewagą znajowy Przemysław , ciągnął do mety. Profil trasy dla biegaczy jest raczej wymagający, bo kilka zakrętów, ostre zbiegi i dość długie podbiegi. Do tego różnorodność podłoża, kostka, asfalt mogą mocno zweryfikować końcowe rezultaty.
Biegałem na tej trasie to wiem z autopsji. Po prostu taka atrakcyjność trasy. Biegacze dobiegali, my natomiast domaszerowaliśmy zgodnie z ustalonym planem, pani przedem potem panowie.
Przez cały czas pogoda sprzyjała sportowcom, jednak z każdą chwilą kiedy zbliżaliśmy się do oficjalnego zakończenia z dekoracjami i losowaniem kilku fantów, zaczynała się łamać i rozpadało się. Co prawda nie lało, ale deszczu wystarczyło, by nad Serockiem w niedzielne październikowe popołudnie pojawiła się tęcza. Wracając jeszcze do NW to osiągaliśmy tempo w granicach 6min/km, co pozwoliło uniknąć tłoku po grochóweczkę. Na deser natomiast udałem się rekonensasowo do pobliskiej cukiernio-kawiarenki, gdzie kalorie uzupełniłem orzechową babeczką i popiłem czekoladą. Miejsce mi znane z ubiegło poprzednich tu startów, jednak było w innej lokalizacji, choć też przy rynku. Jednak teraz w nowocześniejszej odsłonie. Kawiarniane umilanie sobie czasu pozwoliło nam doczekać , aż do losowania, w którym to szczęścia zbrakło, a byli też tacy ,których wylosowali ,a ich zbrakło. Nie wymienię , by ich nie denerwować. Nordik Walking w tym dniu wydał mi się takim roztruchtaniem, jednak na parę kolejnych dni dał się odczuć przepracowaniem mięśni pośladkowych, co mocno mnie zdziwiło .
Subskrybuj:
Posty (Atom)